Kiedy
miałam kilkanaście lat, ilekroć myślałam o II wojnie światowej nie mogłam
zrozumieć, dlaczego w tym samym czasie, gdy w Polsce ginęli ludzie, w innych
krajach życie toczyło się normalnie. W moim nastoletnim rozumie nie mieściło
się to, jak tacy chociażby Amerykanie (w czasach, w których chodziłam do
podstawówki Amerykanie byli symbolem wszelkiego zła) mogli ot tak, po prostu
chodzić sobie do kina, śmiać się i żuć gumę.
Dzisiaj,
po kilku miesiącach nieustannych doniesień o podróżujących do Europy uchodźcach z ogarniętych wojną
krajów afrykańskich, mam coraz większy problem, by – chodząc do kina, śmiejąc
się i żując gumę - uporać się z rosnącym poczuciem nieadekwatności i niestosowności własnego życia.
Kiedy
miałam kilkanaście lat, zastanawiałam się jak było możliwe, że przed 1
września 1939 roku tak niewiele osób przewidziało to, co się za chwilę zdarzy.
Nie rozumiałam dlaczego tak mało osób zareagowało i zrobiło cokolwiek, by chociażby uchronić siebie i swoją rodzinę przed piekłem.
Dzisiaj
wiem, że świat jest dużo bardziej skomplikowany.
Nie
wiem czy niewiele ode mnie starsza Amerykanka Julie Orringer w wieku kilkunastu lat miała takie same jak ja przemyślenia. Pięć lat temu napisała jednak książkę,
która czytana dzisiaj okazała się czymś więcej niż skonstruowaną z rozmachem,
osadzoną w historycznym tle powieścią z silnym wątkiem romansowym.
Gdybym
przeczytała „Niewidzialny most” dwa lata temu, być może skupiłabym się właśnie
na owym wątku romansowym. Pierwszoplanowymi bohaterami historii są bowiem młody
węgierski Żyd, Andras Lévi i starsza od niego o dziewięć lat nauczycielka
tańca, Claire Morgenstern. Ich historia zaczyna się tak samo jak pierwsze
zdanie książki: we wrześniu 1937 roku „w Węgierskiej Operze Królewskiej w
przededniu jego wyjazdu Ekspresem Zachodnioeuropejskim do Paryża”.
On – zdolny,
lecz ubogi student architektury, któremu w Paryżu dane było, dzięki stypendium
budapeszteńskiego stowarzyszenia Żydów, kreślić śmiałe projekty zachwycające
samego Le Corbusiera. Ona – piękna nauczycielka tańca, matka szesnastoletniej córki. W tle Paryż,
Budapeszt i skrywana przez Claire tajemnica.
Gdybym
nie miała nastroju na romanse, być może moją uwagę przyciągnęłaby historia pochodzącej
z Konyáru rodziny Lévi. Matka i ojciec – właściciele wiejskiego składu drewna
oraz trzech ich synów: Tibor, Andras i Matyas. Pierwszy – najstarszy i
najbardziej stateczny, odkładający pieniądze na wymarzone studia medyczne. Drugi
– uzdolniony artystycznie, mający tak samo jak jego ojciec, Béla Farciarz,
sporo szczęścia w życiu. Najmłodszy – niepokorna dusza,
nadspodziewanie samodzielny i obdarzony zdolnościami tanecznymi. Węgierscy
Żydzi, w czasie wojny dzielący straszny los pozostałych europejskich Żydów.
Kochająca się rodzina, dobrzy i mądrzy rodzice.
Wreszcie,
mogłabym potraktować „Niewidzialny most” po prostu jako quasi-historyczną powieść
społeczno-obyczajową. Skupić się na opisach życia w przedwojennym Paryżu i
wojennym Budapeszcie, zadumać się nad miejscem i rolą Węgier w czasie II wojny
światowej. Pomyśleć o milionach ludzi, którzy - jeśli ocaleli - musieli nauczyć się żyć na nowo.
Gdyby
podejść do książki krytyczno-literacko, można by z pewnością znaleźć w niej kilka słabych punktów. Mogłaby na przykład być krótsza. Choć autorce
udało się wypełnić 740 stron treścią, lektura momentami nużyła. Niewątpliwie nie jest to też - pod względem literackim – opowieść na miarę chociażby „Spuścizny”
Singera (by posłużyć się przykładem innej książki o tematyce „żydowskiej”). Nieco
rozczarowuje też samo zakończenie, trochę nieprzystające do epicko-rozbuchanej
całości powieści. Polskiemu wydawcy nie zaszkodziłoby też zastosowanie mniej łopatologiczno-kiczowatego podejścia do wyboru okładki.
We
wrześniu 2015 roku wszystkie te kwestie zeszły jednak na dalszy plan. „Niewidzialny
most” dzisiaj to bowiem dla mnie przede wszystkim książka o tym, że nic nie
jest dane raz na zawsze. Nikomu.
Julie
Orringer „Niewidzialny most”, przekład: Agnieszka Mitraszewska i Nina
Dzierżawska. Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2013.
Pewnie
nie sięgnęłabym po tę książkę, gdyby nie Maniaczytania. Dziękuję!
Wiem jak to zabrzmi, ale - zapisuję. Kończy się lato, pracy w ogródku coraz mniej, podlewanie też powoli odpada, jeżyny się kończą, grzybów póki co nie ma, więc pora zacząć gromadzić na zimę tytuły dla Mamy :)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji możesz i Ty rzucić okiem na tę książkę. Naprawdę, w ciągu ostatnich kilku miesięcy stała się nader aktualna (co mnie przeraża), a że czyta się ją całkiem dobrze, nie powinieneś żałować.
UsuńChyba jednak nie. Coraz bardziej skłaniam się ku myśli, żeby proporcje czytanego fiction i non fiction odwrócić do góry nogami. Z drugiej strony jak się czyta o dzisiejszym non fiction, to nie wiem czy fiction nie wychodzi jednak, summa summarum, na 100% :P
UsuńNieco się pogubiłam:( Non fiction jest zła czy dobra? Chcesz jej czytać więcej czy mniej?
UsuńNon fiction lubię, ale nie mogę czytać w kółko. Płodozmian - także w lekturze - musi być:)
Okazuje się, że celem uatrakcyjnienia non fiction, współcześni reportażyści tak wiele dodają od siebie, że Kapuściński z pieskiem sikającym na buty dygnitarzy, to jest małe miki. Ale mimo wątpliwości czy to co czytam jest prawdą czy autorską kolorowanką, chcę czytać więcej. A płodozmian jak najbardziej, choć u mnie na razie raczej trójpolówka :P
UsuńMnie to dodawanie tak bardzo nie rusza - nie traktuję reportaży jako podręczników. Ale i tak muszę robić przerwy - nie dla mnie np. praca redaktora Antologii 100/XX: w życiu nie przeczytałabym tylu reporterskich tekstów w tak krótkim czasie. A jeśli ktoś by mnie do tego zmusił, z pewnością nigdy więcej nie sięgnęłabym po żaden reportaż.
UsuńZnam temat. W LO połknąłem chyba z 10 albo więcej Christie pod rząd i od tej pory nie miałem żadnej z jej książek w ręku. Przesyt niefajnym jest :)
UsuńJa mam chwilowo przesyt pracą. Myślisz, że od jutra nie powinnam brać jej do ręki?:P
UsuńWchodzę w to!!!
UsuńW sensie, że będziesz utrzymywał mnie i moją rodzinę? Dzięki!:)
UsuńW sensie, że od jutra nie wezmę Twojej pracy do ręki :P
UsuńRozczarowałeś mnie, Bazylu:P
UsuńGdybym jednak wziął, Twoje rozczarowanie poszybowałoby pod sufit :D
UsuńTo ja już nic nie rozumiem:(
UsuńZnikąd zrozumienia! :) I nie przejmuj się mało kto potrafi dociec o co mi właściwie chodzi. Z rodziną na czele :D
UsuńBardzo bym prosiła o napisanie czy książka w miarę dobrze się kończy czy tylko wyziera z niej totalny tragizm?Jeśli nie tu bo nie chcę wymuszać spojlera to proszę o maila:) inezka7@o2.pl
OdpowiedzUsuńTo pytanie, na które trudno odpowiedzieć. Skoro akcja toczy się w czasie II wojny światowej, a jej bohaterami są Żydzi, raczej wiadomo, że optymizmem to dzieło nie tchnie. Jeśli chodzi jednak o samo zakończenie, to powiedzmy, że jest ono "w miarę dobre" (o ile będzie się pamiętało o wzięciu odpowiedniej miary). Mną najbardziej wstrząsnęło narastające w czasie lektury wrażenie deja vu - w odniesieniu do ludzkich nastrojów, atmosfery i tego, co dzieje się wokół nas - w tym kontekście samo zakończenie nie miało dla mnie większego znaczenia.
UsuńCieszę się, że przeczytałaś. Ja ja przeczytałam dwa lata temu, w trochę innej sytuacji geo-politycznej, że tak to ujmę. Ale już wtedy ta książka zrobiła na mojej koleżance i na mnie wrażenie podobne do Twojego. Zresztą do tej pory często ją wspominamy, właśnie w kontekście tego, co się dzieje wokół nas. Autorce udało się stworzyć coś takiego, że może i szczegóły ulatują, ale to poczucie straty i jakiegoś takiego zagrożenia zostaje.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że też zwróciłaś uwagę na to, jaka była rodzina głównego bohatera - bardzo mnie ujmowała miłość między braćmi, i ten szacunek dla rodziców, taki niewymuszony, i dlatego takie ogromne wrażenie zrobiła na mnie scena w pociągu - rozbiła mnie na kilka dni...
Nie wiem jak odebrałabym "Niewidzialny most" jeszcze np. rok temu, ale w zestawieniu z tym co właśnie się dzieje naprawdę robi wrażenie. I jest to wrażenie raczej przygnębiające, w tym także wywołujące - jak napisałaś - poczucie jakiegoś zagrożenia.
UsuńRelacje rodzinne są opisane znakomicie - nie tylko w przypadku rodziny Levich, Haszów także. Scena w pociągu zdecydowanie najmocniejsza ze wszystkich, mimo że pojawiająca się niejako mimochodem.
I muszę sprawdzić co tam jeszcze zachwalałaś - zdaje się, że powinnam podążać Twoim lekturowym tropem!:)