czwartek, 17 września 2015

J.Orringer "Niewidzialny most", czyli powieść z wartością dodaną

Kiedy miałam kilkanaście lat, ilekroć myślałam o II wojnie światowej nie mogłam zrozumieć, dlaczego w tym samym czasie, gdy w Polsce ginęli ludzie, w innych krajach życie toczyło się normalnie. W moim nastoletnim rozumie nie mieściło się to, jak tacy chociażby Amerykanie (w czasach, w których chodziłam do podstawówki Amerykanie byli symbolem wszelkiego zła) mogli ot tak, po prostu chodzić sobie do kina, śmiać się i żuć gumę.

Dzisiaj, po kilku miesiącach nieustannych doniesień o podróżujących do Europy uchodźcach z ogarniętych wojną krajów afrykańskich, mam coraz większy problem, by – chodząc do kina, śmiejąc się i żując gumę - uporać się z rosnącym poczuciem nieadekwatności i niestosowności własnego życia.

Kiedy miałam kilkanaście lat, zastanawiałam się jak było możliwe, że przed 1 września 1939 roku tak niewiele osób przewidziało to, co się za chwilę zdarzy. Nie rozumiałam dlaczego tak mało osób zareagowało i zrobiło cokolwiek, by chociażby uchronić siebie i swoją rodzinę przed piekłem.

Dzisiaj wiem, że świat jest dużo bardziej skomplikowany.

Nie wiem czy niewiele ode mnie starsza Amerykanka Julie Orringer w wieku kilkunastu lat miała takie same jak ja przemyślenia. Pięć lat temu napisała jednak książkę, która czytana dzisiaj okazała się czymś więcej niż skonstruowaną z rozmachem, osadzoną w historycznym tle powieścią z silnym wątkiem romansowym.


Gdybym przeczytała „Niewidzialny most” dwa lata temu, być może skupiłabym się właśnie na owym wątku romansowym. Pierwszoplanowymi bohaterami historii są bowiem młody węgierski Żyd, Andras Lévi i starsza od niego o dziewięć lat nauczycielka tańca, Claire Morgenstern. Ich historia zaczyna się tak samo jak pierwsze zdanie książki: we wrześniu 1937 roku „w Węgierskiej Operze Królewskiej w przededniu jego wyjazdu Ekspresem Zachodnioeuropejskim do Paryża”.
On – zdolny, lecz ubogi student architektury, któremu w Paryżu dane było, dzięki stypendium budapeszteńskiego stowarzyszenia Żydów, kreślić śmiałe projekty zachwycające samego Le Corbusiera. Ona – piękna nauczycielka tańca,  matka szesnastoletniej córki. W tle Paryż, Budapeszt i skrywana przez Claire tajemnica.

Gdybym nie miała nastroju na romanse, być może moją uwagę przyciągnęłaby historia pochodzącej z Konyáru rodziny Lévi. Matka i ojciec – właściciele wiejskiego składu drewna oraz trzech ich synów: Tibor, Andras i Matyas. Pierwszy – najstarszy i najbardziej stateczny, odkładający pieniądze na wymarzone studia medyczne. Drugi – uzdolniony artystycznie, mający tak samo jak jego ojciec, Béla Farciarz, sporo szczęścia w życiu. Najmłodszy – niepokorna dusza, nadspodziewanie samodzielny i obdarzony zdolnościami tanecznymi. Węgierscy Żydzi, w czasie wojny dzielący straszny los pozostałych europejskich Żydów. Kochająca się rodzina, dobrzy i mądrzy rodzice. 

Wreszcie, mogłabym potraktować „Niewidzialny most” po prostu jako quasi-historyczną powieść społeczno-obyczajową. Skupić się na opisach życia w przedwojennym Paryżu i wojennym Budapeszcie, zadumać się nad miejscem i rolą Węgier w czasie II wojny światowej. Pomyśleć o milionach ludzi, którzy - jeśli ocaleli - musieli nauczyć się żyć na nowo.

Gdyby podejść do książki krytyczno-literacko, można by z pewnością znaleźć w niej kilka słabych punktów. Mogłaby na przykład być krótsza. Choć autorce udało się wypełnić 740 stron treścią, lektura momentami nużyła. Niewątpliwie nie jest to też - pod względem literackim – opowieść na miarę chociażby „Spuścizny” Singera (by posłużyć się przykładem innej książki o tematyce „żydowskiej”). Nieco rozczarowuje też samo zakończenie, trochę nieprzystające do epicko-rozbuchanej całości powieści. Polskiemu wydawcy nie zaszkodziłoby też zastosowanie mniej łopatologiczno-kiczowatego podejścia do wyboru okładki.

We wrześniu 2015 roku wszystkie te kwestie zeszły jednak na dalszy plan. „Niewidzialny most” dzisiaj to bowiem dla mnie przede wszystkim książka o tym, że nic nie jest dane raz na zawsze. Nikomu.

Julie Orringer „Niewidzialny most”, przekład: Agnieszka Mitraszewska i Nina Dzierżawska. Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2013.

Pewnie nie sięgnęłabym po tę książkę, gdyby nie Maniaczytania. Dziękuję! 

19 komentarzy:

  1. Wiem jak to zabrzmi, ale - zapisuję. Kończy się lato, pracy w ogródku coraz mniej, podlewanie też powoli odpada, jeżyny się kończą, grzybów póki co nie ma, więc pora zacząć gromadzić na zimę tytuły dla Mamy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy okazji możesz i Ty rzucić okiem na tę książkę. Naprawdę, w ciągu ostatnich kilku miesięcy stała się nader aktualna (co mnie przeraża), a że czyta się ją całkiem dobrze, nie powinieneś żałować.

      Usuń
    2. Chyba jednak nie. Coraz bardziej skłaniam się ku myśli, żeby proporcje czytanego fiction i non fiction odwrócić do góry nogami. Z drugiej strony jak się czyta o dzisiejszym non fiction, to nie wiem czy fiction nie wychodzi jednak, summa summarum, na 100% :P

      Usuń
    3. Nieco się pogubiłam:( Non fiction jest zła czy dobra? Chcesz jej czytać więcej czy mniej?
      Non fiction lubię, ale nie mogę czytać w kółko. Płodozmian - także w lekturze - musi być:)

      Usuń
    4. Okazuje się, że celem uatrakcyjnienia non fiction, współcześni reportażyści tak wiele dodają od siebie, że Kapuściński z pieskiem sikającym na buty dygnitarzy, to jest małe miki. Ale mimo wątpliwości czy to co czytam jest prawdą czy autorską kolorowanką, chcę czytać więcej. A płodozmian jak najbardziej, choć u mnie na razie raczej trójpolówka :P

      Usuń
    5. Mnie to dodawanie tak bardzo nie rusza - nie traktuję reportaży jako podręczników. Ale i tak muszę robić przerwy - nie dla mnie np. praca redaktora Antologii 100/XX: w życiu nie przeczytałabym tylu reporterskich tekstów w tak krótkim czasie. A jeśli ktoś by mnie do tego zmusił, z pewnością nigdy więcej nie sięgnęłabym po żaden reportaż.

      Usuń
    6. Znam temat. W LO połknąłem chyba z 10 albo więcej Christie pod rząd i od tej pory nie miałem żadnej z jej książek w ręku. Przesyt niefajnym jest :)

      Usuń
    7. Ja mam chwilowo przesyt pracą. Myślisz, że od jutra nie powinnam brać jej do ręki?:P

      Usuń
    8. W sensie, że będziesz utrzymywał mnie i moją rodzinę? Dzięki!:)

      Usuń
    9. W sensie, że od jutra nie wezmę Twojej pracy do ręki :P

      Usuń
    10. Rozczarowałeś mnie, Bazylu:P

      Usuń
    11. Gdybym jednak wziął, Twoje rozczarowanie poszybowałoby pod sufit :D

      Usuń
    12. To ja już nic nie rozumiem:(

      Usuń
    13. Znikąd zrozumienia! :) I nie przejmuj się mało kto potrafi dociec o co mi właściwie chodzi. Z rodziną na czele :D

      Usuń
  2. Bardzo bym prosiła o napisanie czy książka w miarę dobrze się kończy czy tylko wyziera z niej totalny tragizm?Jeśli nie tu bo nie chcę wymuszać spojlera to proszę o maila:) inezka7@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pytanie, na które trudno odpowiedzieć. Skoro akcja toczy się w czasie II wojny światowej, a jej bohaterami są Żydzi, raczej wiadomo, że optymizmem to dzieło nie tchnie. Jeśli chodzi jednak o samo zakończenie, to powiedzmy, że jest ono "w miarę dobre" (o ile będzie się pamiętało o wzięciu odpowiedniej miary). Mną najbardziej wstrząsnęło narastające w czasie lektury wrażenie deja vu - w odniesieniu do ludzkich nastrojów, atmosfery i tego, co dzieje się wokół nas - w tym kontekście samo zakończenie nie miało dla mnie większego znaczenia.

      Usuń
  3. Cieszę się, że przeczytałaś. Ja ja przeczytałam dwa lata temu, w trochę innej sytuacji geo-politycznej, że tak to ujmę. Ale już wtedy ta książka zrobiła na mojej koleżance i na mnie wrażenie podobne do Twojego. Zresztą do tej pory często ją wspominamy, właśnie w kontekście tego, co się dzieje wokół nas. Autorce udało się stworzyć coś takiego, że może i szczegóły ulatują, ale to poczucie straty i jakiegoś takiego zagrożenia zostaje.
    Cieszę się, że też zwróciłaś uwagę na to, jaka była rodzina głównego bohatera - bardzo mnie ujmowała miłość między braćmi, i ten szacunek dla rodziców, taki niewymuszony, i dlatego takie ogromne wrażenie zrobiła na mnie scena w pociągu - rozbiła mnie na kilka dni...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak odebrałabym "Niewidzialny most" jeszcze np. rok temu, ale w zestawieniu z tym co właśnie się dzieje naprawdę robi wrażenie. I jest to wrażenie raczej przygnębiające, w tym także wywołujące - jak napisałaś - poczucie jakiegoś zagrożenia.
      Relacje rodzinne są opisane znakomicie - nie tylko w przypadku rodziny Levich, Haszów także. Scena w pociągu zdecydowanie najmocniejsza ze wszystkich, mimo że pojawiająca się niejako mimochodem.
      I muszę sprawdzić co tam jeszcze zachwalałaś - zdaje się, że powinnam podążać Twoim lekturowym tropem!:)

      Usuń