środa, 21 października 2015

XVII Konkurs Chopinowski, czyli marzy mi się

W poniedziałek 19 października oraz we wtorek 20 października zrobiłam wyjątek. Włączyłam wieczorem telewizor.
Nie, nie po to, aby obejrzeć dwie przedwyborcze debaty.
Po to, by obejrzeć transmisję finałów Konkursu Chopinowskiego.

Marzy mi się, aby – może nie za pięć, może nie za dziesięć, ale może chociaż za dwadzieścia lat – ten konkurs wzbudzał w Polakach takie emocje jak te zaprezentowane na wyszperanym w sieci obrazku.

źródło zdjęcia; autor Mirek Usidus
Żeby tak się stało, powinniśmy jednak wykonać olbrzymią pracę, zaczynając od podstaw.
Kulturalnego wysławiania się zaczniemy uczyć zaraz potem.

Cóż z tego, że istnieją szkoły muzyczne, kiedy uczy się w nich ledwie garstka dzieci? W tym roku do jedynej działającej w Szczecinie i okolicach publicznej (a więc darmowej) dziennej muzycznej podstawówki przyjęto ich ledwie 75.

źródło zdjęcia

Cóż z tego, że Szczecin może się cieszyć fantastyczną filharmonią, gdy zakup biletów niemal na wszystkie koncerty wymaga posiadania nie tylko sporej ilości gotówki (najlepiej kilku tysięcy złotych, jeśli chce się chodzić na te koncerty w miarę regularnie, do tego z osobą towarzyszącą), ale i wolnego czasu, który poświęci się na odstanie kilku godzin w kolejce (system zakupu biletów jest tak skonstruowany, że w drugiej połowie sierpnia otwiera się możliwość zakupu biletów na wszystkie koncerty w sezonie; jeśli nie kupisz ich od razu na każde wydarzenie, którym jesteś zainteresowany, później nie masz szans).


Cóż z tego, że w szkolnych programach nauczania przewidziane są lekcje muzyki, jeśli brak jest pomysłu (i chęci), by poprowadzić je w sposób prawidłowy, czyli wzbudzający w dzieciach zainteresowanie. Nie każdy musi zostać muzykiem, ale każdy powinien znać nuty i mieć jako takie pojęcie o instrumentach.
Tymczasem mój Starszy dotarł do piątej klasy nie tylko nie odróżniając bemola od krzyżyka, ale i nie umiejąc narysować nuty, nie mówiąc o zagraniu czegokolwiek na czymkolwiek. Poza nerwami matki, która bardzo się wstydzi, że jej własne dziecko jest muzycznym troglodytą, ale naprawdę nie jest w stanie samodzielnie zająć się jego edukacją na każdym z pól.

Wrażliwość muzyczna i – bardziej ogólnie – wrażliwość artystyczna bezsprzecznie łączą się z wrażliwością człowieka w ogóle. Kilka miesięcy temu w tym poście, zamieszczonym na swoim blogu, wspominała o tym pani Marzena Żylińska.

źródło zdjęcia
Natomiast profesor Andrzej Szczeklik w swojej książce „Kore” pisał tak:
W codziennej pracy lekarza wykształcenie muzyczne nie musi być szczególnie pomocne. Słuch lekarski nie idzie w parze ze słuchem muzycznym (…) Byłbym jednak ostatnim, który nie doceniłby udziału muzyki w medycynie. Muzyka kształci wrażliwość lekarza, budzi w nim zmysł harmonii i kompozycji, których zachwianie znajduje swoje odbicie w chorobie.

Tymczasem dziś w programach nauczania, na wszystkich ich szczeblach, zajęcia artystyczne traktowane są jako zło konieczne. O ile w szkołach zaczęto doceniać rolę sportu, o tyle sztuka już dawno została wkopana do narożnika i przygnieciona workiem z piaskiem.

Zastanawiam się czy, a jeśli tak, to kiedy, jest możliwe, aby kształcenie artystyczne zyskało u nas taką rangę jak w innych krajach.

Nie po to, abyśmy zaludnili Polskę rzeszą muzyków, bardziej lub mniej zdolnych.
Po to, aby więcej wśród nas było wrażliwości – na innych, na piękno, na to co dobre. Bo to co się z nami dzieje teraz, napawa mnie przerażeniem.

W czasie przedłużającego się nocnego oczekiwania na ogłoszenie wyników konkursu, zrobiłam szybki przegląd dziecięcej biblioteczki, poszukując w niej książek o muzycznej tematyce. W ostatnich latach wydano ich sporo – cóż z tego, skoro większość to obecnie białe kruki, a w bibliotekach (zwłaszcza szkolnych) występują rzadziej niż białe niedźwiedzie. Im – oraz kilku innym wyszperanym tu i ówdzie książkom o muzyce dla dzieci – poświęcony będzie następny post.
W każdym razie mam taką nadzieję.

53 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że zainteresowanie konkursem to potrzeba wewnętrzna (większości) a nie snobizm. Nowy. Modny. Poprzez media społecznościowe, takie mody szybko się roznoszą.Dzisiaj trzeba żyć na czasie, wiedzieć co się w świecie dzieje, a ze był konkurs to rzucają się na niego i dają lajki.
    Życzę wszystkim, aby ten pociąg do muzyki Chopina nie odjechał wraz z konkursem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, a ja myślę, że nawet jeśli to tylko snobizm i moda (taka sama jak na bieganie), to też dobrze. Bo może większość osób trafiła z przypadku, ale część z nich zobaczy, że jest w tym coś więcej. I zostanie. Dlatego podoba mi się sposób w jaki w tym roku organizatorzy podeszli do sposobu transmisji - zamiast zamykać się w kostycznym klasycznym świecie, udostępniono aplikacje, powstał profil na fejsbuku. Większości konkursu słuchałam w radiowej dwójce; dopiero w finałach wyszłam poza ten świat i całkiem podoba mi się to co zobaczyłam. No, może poza dzisiejszą pierwszą częścią koncertu laureatów, w czasie której na scenie brakowało tylko pana Kazia z cukierni "Słodka nutka", który ufundował dla najlepszego wykonawcy mazurka kosz pełen pysznych wypieków:P

      Usuń
  2. Ja tam bez spiny włączałem sobie konkurs do kolacji, budząc zdziwienie starszego dziecka: "Chopina słuchasz??". I nieodmiennie trafiałem na robiącego dziwne miny i zarzucającego grzywą Osokinsa, miast na Azjatów (szczególnie Lu, z którym widziałem tylko krótką rozmowę), których oglądać chciałem :P A w snobowanie biegacze właśnie się, z wielkim trudem, wdrażam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas brzęczało radio, niestety raczej w tle, ale i tak dzieci zarejestrowały najpierw "dziwną", a potem "całkiem fajną" muzykę. I o to chodzi.
      Osokinsa obejrzałam dopiero w finale i bardzo mi się spodobała jego mroczna kreacja. Lubię takich oryginałów (choć uważam za słuszną decyzję jury o nieprzyznaniu mu żadnej z nagród głównych).
      Snobowanie się biegacze ma kilka etapów. Pierwszym jest bieganie po prostu, nieważne w czym. Drugim bieganie wyłącznie we właściwym stroju i do tego wyłącznie w butach z najnowszej kolekcji (brak właściwego stroju oraz najnowszych butów wyklucza możliwość biegania). Trzeci natomiast zależy od cech osobniczych: albo wracasz do pierwszego, albo idziesz w ekstrema. Czego Tobie nie życzę.

      Usuń
    2. Snobowałem w LO na mrrrrrocznego oryginała, więc wystarczy mi na całe życie. Konkursu słuchałem z doskoku i jako właściciel gumowego ucha nie miałem faworytów, bo subtelności wykonań są mi z gruntu obce :P Co do biegania, to nieprawdą jest jakoby nieważne w czym było dobrym wyjściem. Biegałem w "adidasach" codziennych i biegam w wyprzedażowych Asicsach (sorki za lokowanie produkta) za setkę z maleńkim haczykiem i widzę różnicę. Oczywiście w buty za ~500 zeta pójść, nawet gdybym chciał, nie mogę z oczywistych względów :) A ciuchy mam z roweru. Czteroletnie i już trochę sterane życiem. Czas obejrzeć najnowsze kolekcje :P

      Usuń
    3. Bo to jest właśnie prawo młodości, a Gruzin ma - zdaje się - 20 lat, więc w sam raz. Gdybym była nastolatką, natychmiast bym się w nim zakochała!:P
      Jeśli chodzi o buty - pełna zgoda. Też nie wiedziałam, że tak jest dopóki nie nabyłam rzeczonych Asicsów (choć pewnie w mniejszym niż Ty rozmiarze). To jest jednak inna jakość. Pamiętaj jednak, że są Asicsy i Asicsy. Zaglądam czasem do sklepu dla biegaczy i widuję tam panów deliberujących godzinami czy kupić buty za osiem stówek, czy może te za osiemset pięćdziesiąt. Może tym biegającym zawodowo robi to jakąś różnicę, ale zwykłemu człowiekowi? Nie wierzę.

      Usuń
    4. Dlatego odcinam się od najnowszych outfitów, ale wyasygnowanie stówki na np. niezłą bieliznę termoaktywną uważam za niegłupi pomysł. Zaczynam, więc nawet drobny biegaczy wysiłek, to u mnie hektolitry potu. Próbowałem, jak piszesz, "nieważne w czym", czyli w bawełnianym t-shircie i takich gaciach od dresu i uwierz, nie chcę powtarzać tego doświadczenia. Nawet najtańsze ciuchy ze znanych z walk wręcz sieci są w tym przypadku lepszą, niekoniecznie dziurawiącą kieszeń, alternatywą :) Zresztą, najważniejszy jest zapał i jego braku boję się najbardziej, bo ja z tych co mają słomiany :P

      Usuń
    5. Owszem, w ogóle bardziej moim zdaniem trzeba inwestować w odzież zimową niż w letnią. Jest np. różnica czy masz buty z goreteksem, czy nie, w każdym razie jeśli poruszasz się po lesie, który jesienią i zimą bywa mocno błotnisty. Ja na samym początku kupiłam też na wyprzedaży (a mimo to drogo) np. spodnie zimowe Crafta i uważam, że był to strzał w dziesiątkę. A posłużą jeszcze kilka sezonów na pewno. I trzymam kciuki za zapał - jeśli przetrzymasz pierwszy okres, to potem zobaczysz, że będzie Ci się chciało tak po prostu.

      Usuń
    6. Łotysz, Łotysz!!! :) I mam o nim dokładnie takie samo zdanie jak Ty Momarto :)
      A konkursu nie planowałam oglądać, ale potem okazało się, że startuje w nim znajomy znajomego znajomego (ale tu nie zdradzę kto) i zaczęłam. A jak zaczęłam, to poszło - jak nie mogłam oglądać, to słuchałam w radio i tak na zmianę. A Seong-Jin Cho był moim faworytem od samego początku, co mogę udowodnić, gdyż albowiem posiadam karteczki ze swoimi ocenami od II etapu począwszy ;)

      A co do reszty wpisu, mnie się podoba system amerykański, bardzo chciałabym, żeby go u nas wdrożyli. Od początku kontakt z instrumentami, szkolne zespoły, orkiestry. Tam prawie wszyscy mają w domach kilka instrumentów, prawie wszyscy grają. Wiele zespołów się wywodzi właśnie z takiego szkolnego grania (Bon Jovi, Toto). Nie trzeba przecież być muzykiem grającym tylko klasykę (a tego uczą w naszych szkołach muzycznych).
      A, i ja się nie do końca zgodzę z tą wrażliwością. Nie uważam, żeby muzycy byli bardziej wrażliwi. To jednak zależy chyba bardziej od cech osobniczych z urodzenia ;)

      A, i sorry za przydługi wpis, ale chciałam Ci jeszcze dać znać, że czeka na Cię niespodzianka: http://mojeprzemiany.blox.pl/2015/10/Urodziny-z-konkursem.html

      Buziaki!

      Usuń
    7. Też byś się zakochała w Osokinsie, gdybyś miała 20 lat?:P
      Moi znajomi (ani nawet znajomi znajomych) nie startowali w konkursie i - szczerze powiedziawszy - nie wiem czy bym słuchała, gdyby nie koleżanka z pracy i jej pienia po pierwszych dwóch dniach przesłuchań. Żałuję tylko, że nie mogłam słuchać dla samego słuchania (zazwyczaj słuchałam mimochodem, robiąc w trakcie coś-jak-zwykle-bardzo-ważnego-i-niecierpiącego-zwłoki). Żeby robić karteczki z ocenami to nawet przez myśl mi nie przeszło, ale ja systematyczna i porządna to tylko w pracy jestem.
      Nie mam pojęcia o systemie amerykańskim, ale jeśli jest tak jak piszesz, to jestem bardzo za. Sama pamiętam jak słabo czułam większość klasycznych utworów (na myśl o etiudach Czernego do tej pory wzdragam się ze wstrętem), za to ożywiałam się przy czymś współczesnym. Na szczęście mój nauczyciel instrumentu szybko zorientował się, że artystki to ze mnie nie będzie i przygotowywał specjalnie dla mnie aranże Beatlesów i - uwaga! - Jasona Donovana! Pamiętam jak dziś, jak rzępoliłam "Sealed with a kiss" i byłam bardzo zadowolona:)

      Jeśli chodzi o wrażliwość, będę się upierała przy swoim. Zwróć jednak uwagę, że wcale nie napisałam, że muzycy są bardziej wrażliwi. Uważam natomiast, że wrażliwość jest cechą, którą trzeba wspierać i pomagać się jej rozwijać. M.in. poprzez umożliwienie stałego kontaktu z szeroko rozumianą sztuką.

      Niespodziankę widziałam - faktycznie bardzo niespodziankowa, dziękuję!:)

      Usuń
  3. Moje dziecko katuje flet w ramach edukacji szkolnej, nauki gry na klawiszach odmówiła z czystego lenistwa, bo jej się nie chciało ćwiczyć. Ale Chopin grał u nas codziennie, niech się dzieci osłuchują, przynajmniej się nie będą krzywić na samo brzmienie nazwiska. Telewizja podeszła do konkursu jak do olimpiady, może i dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas na razie ani cymbałków, ani fletów, choć zakup tego ostatniego pamiętam. I myślę, że nawet byłbym w stanie znieść wczesną fazę rozwoju muzycznego, bo przygotowały mnie na to wszelkie chińskie zabaweczki z piszczącymi głośniczkami, ale towarzystwo do muzycznej edukacji niewyrywne :P

      Usuń
    2. Wolałbym cymbałki, nie da się porządnie zagrać na plastikowym flecie marki flet za czy pińćdziesiont :D Ja tam Twoich chłopaków rozumiem, nie mam słuchu za grosz.

      Usuń
    3. Ale tyle talent szołów kusi, by posłać swe dziatki. Co by w blasku jupiterów i świetle rampy hasały muzykując lub pokazując inne zadziwiające sztuki :P Aż dziw, że żadna stacja nie odpaliła jeszcze jakiejś małej miss. Zresztą może odpaliła, bo ja mało TV oglądam.
      PS. Mnie jednakoż szkoda, że odpuściłem sobie gitarę pod okiem kuzynki :(

      Usuń
    4. Dziatki na szczęście nie mają parcia na szkło :D Ani na talenszoły, ani na małe missy :P

      Usuń
    5. Czy flet za trzy pięćdziesiąt, czy za pięćdziesiąt (prosto ze sklepu muzycznego), nijak nie wpływa to na jakość dźwięku wydawanego przez dziecko paszczą. Ubiegły rok był pod tym względem ciężkim dla nas przeżyciem (nienawidzę utworu pt. "Płynie Wisła, płynie"!). Ale kształcenie muzyczne ważne jest - nawet jak nie umiesz zadąć (ja np. ani razu nie wydobyłam prawidłowego dźwięku z fletu piccolo, na którym grała moja siostra, mimo że była to dla mnie kwestia ambicjonalna i podejmowałam wiele prób), to na pewno umiesz zatupać lub zaklaskać.
      Wracając natomiast do wątku - z tym podejściem do transmisji to faktycznie podobnie jak z olimpiadą. Szkoda tylko, że relacji z konkursu nie wrzucono do telewizyjnej Jedynki, a obu debat przedwyborczych - do Animal Planet:P

      Usuń
    6. Ja bym i na koncertowym Steinwayu fałszował :) Akurat muzycznie mnie szkoła podstawowa wykształciła na tyle, że znałem słowa Prząśniczki, ale nigdy nie wysłuchałem żadnego utworu Chopina.

      Usuń
    7. Fascynowały mnie te dywagacje zapraszanych do studia gości na temat różnic w brzmieniu poszczególnych fortepianów - to już taki poziom abstrakcji, który nie jest dostępny laikowi (choćby i nawet kiedyś umiał - ten laik - zagrać na pianinie utwór pt. "Dla Elizy":P) A słowa "Prząśniczki" to ja umiem do tej pory, podobnie zresztą jak i "Międzynarodówki" - obie śpiewaliśmy na muzyce w podstawówce:)

      Usuń
    8. Nam Międzynarodówkę odpuścili, był hymn ZHP albo ZSMP za to :) A dywagacje straszne, nie tylko te o fortepianach, ale i okrągłych dźwiękach, rwanych frazach itepe.

      Usuń
    9. A widzisz, u nas tylko utwory o światowej sławie:P
      Mi też brakowało komentarzy "dla ludzi". Jak ktoś to ujął, i co bardzo mi się spodobało, takiego muzycznego Jacka Gmocha z kolorowymi mazakami. Bo albo próbujemy zrobić z tego imprezę dla ogółu, oczywiście z zachowaniem pewnych zasad, albo nie. A tak to, niestety, stajemy w rozkroku. Ale za 5 lat może będzie lepiej, skoro w porównaniu z poprzednim Konkursem zrobiono i tak olbrzymi postęp.

      Usuń
    10. Kwestia wprawy, jak sądzę, i będzie lepiej. Poczytaj sobie opisy utworów na stronie konkursu, to są dopiero perły przystępności i frontem do klienta :P

      Usuń
    11. Oczywiście, że jest to kwestia wprawy. Wystarczy przez kilka lat regularnie chodzić na koncerty do filharmonii, słuchać muzyki poważnej, czytać mądre książki i - o ile chcesz naprawdę porządnie podejść do tematu - w wolnych chwilach grać na stojącym w salonie fortepianie etiudy, mazurki i nokturny:P

      Usuń
    12. Mnie nic nie pomoże. Nawet audiofilskie wydania płyt i takież słuchawki. Dlatego sprzęt audio kupuję teraz po taniości :P A jakbym wstawił do salonu fortepian, to musiałbym wynieść kanapę na taras :)

      Usuń
    13. Jeśli słyszysz czy grają łądnie, czy brzydko, to nie jest z Tobą aż tak źle:P
      I naprawdę nie wiem jak mogłeś na etapie prac projektowych nie uwzględnić miejsca na fortepian?

      Usuń
    14. Momartuś - to szkoda, że nie oglądałaś konkursu na TVP Kultura. Tam, nie codziennie oczywiście, był jeden komentator - pianista Paweł Kowalski, który był zawsze mega profesjonalny, nie paplał o bzdurach typu, czy ktoś miał dobra fryzurę, kołnierzyk lub obłęd w oczach ;), a do tego na fragmentach tłumaczył właśnie tak po ludzku i normalnym językiem, o co chodzi :)

      Usuń
    15. No niestety, z telewizją mi zdecydowanie nie po drodze. Zdaje się, że oduczyłam się jej oglądania. Wspomnianego Pawła Kowalskiego widziałam jednak w czasie oczekiwania na ogłoszenie wyników konkursu i faktycznie - zrobił bardzo dobre wrażenie.

      Usuń
  4. Czyli nic się nie zmieniło od czasów i mojej podstawówki- szczerze nie lubiłam zajęć z muzyki, bo nie lubiłam strasznej pani. Młodej nauczycielki, sfrustrowanej chyba tym, że uczy. Czemu dawała wyraz uwagami z gatunku upokarzających. Za to doskonale pamietam pieśń, której kazała się nam nauczyć- że na barykady ludu roboczy (nie, nie chodziłam do podstawówki w latach 50ych, ba nawet w 70-ych), którą to później płomiennie wykonywaliśmy z bratem na zbudowanym w pokoju dziecięcym "czołgu Rudy 102". Na przemian z Prząśniczkami śpiewaliśmy, ale nie wiem dlaczego. Czasami mój pies zaczynał tak jakoś ponuro wyć przy obu pieśniach.
    Wiele lat później dowiedziałam się, że to wcale nie jest tak, że nikt nie umie śpiewać (co skutecznie zasugerowała mi wspomnienia nauczycielka), że głos można ćwiczyć. Tylko od początku jest potrzebny dobry nauczyciel. Taki, który uczy i nut, i śpiewu, i historii. Niestety lekcji muzyki nie uwzględniano przy nauczaniu indywidualny.
    Konkurs podglądałam dzięki Kulturze, ale chyba zbyt mało, żeby się jakoś mądrze wypowiedzieć. Ale może i dobrze, że to nie jest konkurs dla każdego odbiorcy? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz, o barykadach też śpiewałam! Ale przyznaj sama, że ten fragment o młotach jest porywająco ekspresyjny!:)
      Ze śpiewaniem jest właśnie tak. Sama nie jestem jakimś wybitnym talentem muzycznym, a mój słuch jest raczej przeciętny (i to lokuje się w dolnych rejestrach przeciętności), ale kilka lat zajęć praktycznych, w tym z kształcenia słuchu, zrobiło swoje. W każdym razie w trakcie moich późniejszych licznych popisów wokalnych mój pies nie wył:P
      Niewątpliwie nie jest i nie będzie to konkurs dla każdego odbiorcy, ale z pewnością można go bardziej umasowić i uczynić mniej elitarnym. I nie chodzi tu o mądrość wypowiadania się na temat, a o to czy Ci się podobało, czy nie, poruszyło, czy nie poruszyło. Jeśli dzięki skórzanym rękawiczkom i kawałkowi torsu Osokinsa oglądalność (a przy okazji i słuchalność) wzrośnie, to jestem za tym, żeby w przyszłym roku wpuścić do finału dwóch lub więcej takich osób. Bo i komu może to zaszkodzić?

      Usuń
    2. Fakt, barykady były ekspresyjne, również w moim i brata wykonaniu ;) Otóż to- zajęcia praktyczne z DOBRYM nauczycielem muzyki mogą zdziałać dużo. I przynajmniej nie zniechęcić do muzyki. A może z moim słuchem tez nie było aż tak źle, skoro poczucie rytmu nie jest mi obce i spełniałam się na parkiecie ;)
      Właśnie nie jestem pewna, czy "umasowienie" konkursu wyszłoby mu na dobre. Tak patrząc z perspektywy np.różnych niszowych wydarzeń, po których zostały dobre wspomnienia. Nie znam się na muzyce klasycznej i odbieram ja na zasadzie "coś we mnie porusza/ nic we mnie nie porusza". Nie przeszkadza mi "wyszukany" język ekspertów- jak mnie ich wypowiedzi interesują to słucham, jak nudzą- wyciszam głos ;).
      Może ludzie będą pamiętali kawałek torsu Osokinsa, ale czy zapamiętają to jak grał? I tak sobie myślę, że w tym zalewie umasowienia wszystkiego jakaś drobna elitarność jest potrzeba. "Bo i komu może to zaszkodzić?" ;)

      Usuń
    3. Jeszcze się taki nie urodził, kto by wszystkim dogodził, a więc choćby z tego powodu nie jest możliwa impreza "dla wszystkich":) Mówiąc o umasowieniu miałam raczej na myśli to, by pokazywać ludziom, że żeby słuchać muzyki poważnej nie trzeba być strasznie mądrym profesorem. Studio pełne gadających głów raczej do tego zniechęca - sama, słuchając komentarzy w radiowej Dwójce, miałam momentami ochotę po prostu wyłączyć radio, bo "rany boskie, jaka ja głupia jestem i niczego nie słyszę". Chociaż to, że Osokins nie trafiał w klawisze słyszałam, i owszem:P

      Usuń
    4. Też mi się zawsze wydawało, że impreza "dla wszystkich" nie jest możliwa, ale niektórzy tzw.organizatorzy chyba o tym nie wiedzą ;)
      Z jednej strony się z Tobą zgodzę, należy ludzi zachęcać do słuchania muzyki klasycznej i tu chyba sporo dobrego zrobiło i radio, i TVP Kultura. Ale to też jest tak, że ktoś posłucha z ciekawości, ktoś z czystego snobizmu podzielenia się tym na portalach społecznościowych, a jeszcze ktoś zacznie słuchać wnikliwiej dla poszerzenia wiedzy. U mnie w domu słuchało się od czasu do czasu jazzu, ale nie pamiętam, żeby grało coś klasycznego. Do tej muzyki sama dotarłam. I to chyba nawet po wysłuchaniu jakiejś "mądrej głowy", bo chyba chciałam właśnie usłyszeć coś więcej ;) Oczywiście nie zawsze notuje w tej materii sukcesy i nie odkrywam niczego o czym rozwodzi się recenzent, ale widocznie mój intelekt upadł jednak w niższych rejestrach niż profesorskie ;)

      Usuń
    5. Nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć, bo przecież impreza dla wszystkich przynosi znacznie większe zyski niż impreza tylko dla niektórych.
      Jeśli już tak sięgamy do zamierzchłych czasów, to u mnie w domu nie słuchało się ani muzyki klasycznej, ani jazzu. W ogóle słuchało się mało muzyki, a mimo to jakoś poszło. Głównie w stronę muzyki klasycznej i jazzu właśnie; dopiero dużo później zaczęłam słuchać czegoś innego. A teraz właśnie kupiłam (wreszcie!) dzieciom do pokoju radio z odtwarzaczem, żeby mogły słuchać gdy chcą i czego chcą. Może też pójdzie?:)

      Usuń
    6. To u mnie się słuchało. Potem głównie radio, ale była to Trójka i Rozgłośnia Harcerska. Przez moją mamę zaczęłam słuchać nawet heavy metalu ;) Nie, że ona była fanką, ale powiedziała, że żeby krytykować, trzeba poznać ;) Nie wiem, czy Twoi chłopcy też przejdą etap metalowy, ale na razie niech zaczną może od klasyki jednak, bo kto wie- może im to zostanie? ;)

      Usuń
    7. Niestety, na zaczęcie od klasyki jest już za późno. Trzeba było puszczać im w czasach płodowych Beethovena ani Mozarta, to nie musiałabym teraz przekonywać, że te fajne piosenki, których "wszyscy" słuchają (czyli "Ona tańczy dla mnie" albo inne bieżące hity) to jednak mało fajne są...
      Heavy metal? Szacunek dla mamy, naprawdę!

      Usuń
    8. Matko jedyna "Ona tańczy..."! Mozart może mieć ciężko z przebiciem, faktycznie. Ale cóż, pozostaje nadzieja,że im to jednak minie- nawet ja wyrosłam z Modern Talking ;)
      Ja do dziś pamiętam swoje zaskoczenie, jak mi mama powiedziała, że Judast Priest, to też muzyka i że też warto posłuchać. Zespołu nie polubiłam, ale metalu słuchałam przez jakiś czas ;) Z wiekiem myślę, że to chodziło o otwarcie się na różne perspektywy poznawcze :)

      Usuń
    9. Liczę na to, że minie. Ostatnio zresztą - w ramach protestu przeciwko rzeczywistości - słucham w samochodzie (w którym spędzamy codziennie sporo czasu) wyłącznie Dwójki, ewentualnie RMF Classic (dwójkowe audycje folkowe są dla mnie nie do przejścia), więc siłą rzeczy muszą zacząć tolerować Mozarta:P
      A Modern Talking nigdy nie słuchałam. W zamian za to spijałam słowa i nuty wyśpiewywane ustami Jasona Donovana:D

      Usuń
    10. Ja słucham Chilli Zet- zero polityki! RMF Classic ostatnio słuchałam u fryzjerki i brzmiał akurat Chopin. Moi rodzice słuchają Trójki, ale dla mnie nie wszystkie audycje są tam do przejścia. Jak już nie ma nic, to zawsze mi zostają płyty do słuchania;)
      Jason D. to chyba były podobne klimaty co Modern, ale nie mam pewności. Ale popatrz co, mimo tego słuchania, z nas wyrosło! ;D

      Usuń
    11. Chilli nie mogę, bo męczy mnie swoją monotonnością. RMF Classic niestety w grudniu będzie zabijać, bo od kilku lat katują non stop wyłącznie piosenki świąteczne wskutek czego najdalej po tygodniu ich słuchania masz ochotę gryźć i szczekać. Co do Trójki - pełna zgoda, też mocno selekcjonuję audycje. Ale takiego Sosnowskiego czy Manna mogę słuchać zawsze i wszędzie:)
      Jason D to zdecydowanie podobne klimaty, ale był bardziej przystojny:P Z tym wyrośnięciem to pocieszające - mój starszy syn przechodzi właśnie fazę słuchania topowej nastolatkowej muzyki, co zaczyna przekraczać granice mojej wytrzymałości...

      Usuń
  5. Skoro znacie Barykady i Prząśniczki, to na pewno znacie rzewny utwór o pąkach białych róż i Jasieńku co to z wojny nie wrócił. Utwór wciąż żywy, moja starsza córka śpiewała go w trzeciej klasie z okazji święta Niepodległości. Myślę, że w tym roku tez się wybije na hit :)

    Konkursu słuchałam z doskoku. Nie udało mi się trafić na Polaka, ale Azjatów widziałam. Razem z córkami kibicowałyśmy Kate Liu. Nasze rozeznanie w akordach, rwanych dźwiękach i planach tonalnych jest na takim poziomie, że wybrałyśmy Liu, bo "tak ładnie się wczuwała" ;)

    W kwestii muzyki w szkołach. Moja młodsza córka (3 klasa) jest w tzw klasie muzycznej. "Muzyczność" tej klasy polega na tym, że mają dodatkowo w planie godzinę rytmiki i przygotowują program artystyczny na koniec roku. Czasem jadą z piosenką na jakiś międzyszkolny konkurs muzyczny. Nie uczą się nut, nie słuchają klasyków muzyki poważnej. Aaa, oglądają obrazki z instrumentami ;)
    Po mojej propozycji, że może pojechaliby na warsztaty do filharmonii (do TEJ FILHARMONII - hello!), nauczycielka powiedziała, że jest problem, bo zakończenie warsztatów, jest o takiej godzinie, że nie zdążą do szkoły na obiad. No i klops. Pozamiatane. Przecież nie można raz w tygodniu odpuścić obiadu, bo dzieci przestana rosnąć ;)
    Starsza córka (w szkole prywatnej) była w Filharmonii, Operze, Muzeum i nawet w empiku na warsztatach książkowych ;) , czyli można.

    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasieńka nie kojarzę, ale o pąkach i owszem, śpiewałam, choć dopiero pod koniec podstawówki (w 8 klasie?). Wcześniej za bardzo pachniało to chyba patriotyzmem niewłaściwej maści.
      Ja z kolei nie miałam szczęścia do Liu - słyszałam tylko kawałek jej występów w II etapie, ale za mało żeby się zachwycić. I w radiu nie było widać jak się wczuwała:)
      To profilowanie w najmłodszych klasach podstawówki to jedno z większych nieporozumień, jeśli chodzi o edukację wczesnoszkolną. W każdym razie moim zdaniem. Zazwyczaj wygląda to tak, jak opisujesz (czyli bez sensu) i kompletnie nie wiem czemu to służy.
      Mój Starszy w tym roku szkolnym pojedzie z klasą na koncert do filharmonii. Wyłącznie dlatego, że sama to zaproponowałam i wszystko załatwiłam - od początku do końca. Jego wychowawczyni ma znakomicie wykształcony palec wskazujący; sama może ewentualnie łaskawie zgodzić się na coś, co ktoś przyniesie jej gotowe na tacy, ale żeby załatwiać, wyszukiwać, uatrakcyjniać, pomagać w rozwoju? O nie, nie, nie za to jej płacą!
      I strasznie mnie wkurza to, że to wszystko jest możliwe w szkołach prywatnych, a w publicznych tylko na zasadzie wyjątkowego szczęścia (do nauczycieli lub rodziców, którzy zechcą wziąć sprawy w swoje ręce). Młodszy też wylądował w szkole innej niż publiczna, ale jestem z tego powodu bardzo zawiedziona, bo naprawdę jeszcze kilka lat temu wierzyłam, że może być inaczej. Niestety, mam tylko dwójkę dzieci - zbyt mało, by na nich eksperymentować.

      Usuń
  6. Wszystko zależy od nauczyciela. Ja miałam fantastyczną Panią, Ewę Ereńską-Suszek. Mieliśmy kaligrafię pisma nutowego, każdy musiał muzykowac na dzwonkach (to nie cymbałki!) oraz na flecie prostym. Prowadziłą chór, chodziliśmy na koncerty. Ale ta nauka nie była sucha. Sama nam pięknie grała i spiewała, uczyła podstaw - choćby tego, jak należy przechodzić przed innymi w filharmonii czy teatrze. Kiedy robiliśmy się rozbrykani, nigdy nie podnosiła głosu. Wręcz przeciwnie - milkła i potem mówiła cichutko i tak dźwięcznie. Wszyscy się uspokajali, magia.
    Wiele, bardzo wiele rzeczy nas nauczyła...
    Mim grał również na flecie, bardzo mu się podobało. No ale cóż.. kiedy po roku okazało się, że tylko on jeden chce uczęszczać na zajęcia dalej, ale zajęć dla jego rocznika nie będzie, bo dzieci się wykruszyły, a z młodszymi, które uczą się od początku, nie ma sensu chodzić.. Zdolny, chce grać i co? Nic. Ja mu gram. On mi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od nauczycieli zależy bardzo wiele. Nasze dzieci mają porządne domy, w których rodzice mogą spróbować skompensować im pewne braki. Nie wszystkim dzieciakom jednak tak się poszczęściło. Gdybym robiła coś innego niż to, co robię, chyba zaangażowałabym się w jakiś Ruch Naprawy Polskiego Szkolnictwa. Niestety, póki co mogę organizować tylko oddolne ruchy rewolucyjne w wąskim gronie. I zgrzytać zębami, ilekroć widzę jak Karta Nauczyciela wiąże ręce mądrym dyrektorom, którzy chcieliby aby dzieci w ich szkole były uczone przez wyłącznie mądrych ludzi.
      A przez to wszystko zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam jednak powrócić do porzuconego pomysłu włączenia moich dzieci w jakąkolwiek edukację muzyczną. Jedynym problemem jest - cóż za niespodzianka! - czas. Nie wiem, naprawdę nie wiem, kiedy i jak. Na początek jednak poświęcę weekend Starszemu, który właśnie dostał jedynkę z muzyki, gdyż nie umiał umieścić na pięciolinii jakiejkolwiek nuty. Gdybyście mieszkali bliżej, moglibyście nam w czasie tej nauki przygrywać na instrumentach, o!

      Usuń
    2. O, tak! Małż grał w szkole muzycznej na skrzypkach i śpiewał w chórze Kurczewskiego! :D A ja mogę na garach!

      Usuń
    3. To jest myśl! Ja wyciągnę z piwnicy akordeon, rozkleję miech (może nie skleił się na amen od nieużywania) i ten sposób, wespół w zespół, wytłumaczymy Starszemu co z czym i dlaczego. Postulowałabym jednak jak najszybsze przejście do rytmu synkopowanego:P

      Usuń
    4. O, tak! W naszym przypadku rytmy są wyłącznie synkopowane! Nie umiemy córkopowanych! ;)

      Usuń
    5. Wiedziałam, że kto jak kto, ale Ty w lot pojmiesz co miałam na myśli!:) Cmok!:P

      Usuń
  7. Chopina słuchaliśmy z doskoku i przyznam, że całą rodziną, co zważywszy na fakt, że Starszy nie lubi muzyki poważnej (tak zawsze twierdzi) było sytuacją wyjątkową. Wyprawy do starej Filharmonii dla Starszego to trauma. Byli już raz w NOWEJ i ocenił pozytywnie występ - ufff...
    W szkole uczą ich grać na flecie ale coś ostatnio widzę, że i flet w odstawce...
    Z wrażliwością muzyczną bywa różnie.. Patrząc na moich synów widzę kompletną przepaść w odczuwaniu dźwięków przez jednego i drugiego.
    Pod nosem jednak zgodnie nucą sobie hit z youtube "Pomidorowa" :-)
    Swoim postem przypomniałaś mi, że już od roku błagają nas o kupno kazoo, a my wciąż wymigujemy się brakiem czasu by podjechać do sklepu muzycznego... .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze starą filharmonią mieliśmy tak samo - było raz i bardzo strasznie (dla dzieci, ale przyznam, że i ja nie byłam zachwycona). Nową do tej pory obchodziliśmy opłotkami, ale zabrałam ich parę razy do holu (przy okazji kupowania rozmaitych biletów) i za każdym razem podobało im się w środku coraz bardziej. Do tego stopnia, że obaj nie mogą się teraz doczekać, kiedy wreszcie tam razem pójdziemy (a idziemy dopiero w przyszłym roku).
      Hitu z YT nie znam, ale czuję, że nie powinnam żałować:P I - ratunku! - uwierz mi, że do tej pory nie wiedziałam czym jest kazoo!

      Usuń
  8. Chciałam tylko dać Ci znać, choć może wiesz, że w Filharmonii Szczecińskiej 23.XI - Dmitry Shishkin, a 24.XI - Osokins! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, ale nie liczę na to, że uda mi się kupić bilety, choć próbę podejmę (sprzedaż rusza jutro. I z pewnością jutro się też skończy). Dowiadywałam się jak było ze sprzedażą biletów na grudniowy koncert Nehringa i nie nastroiło mnie to optymistycznie. Mogę albo pójść stanąć w kolejce i dowiedzieć się tuż po otwarciu okienek, że biletów nie ma, albo przyspawać się do internetu i dowiedzieć się tego samego. Makabra.
      A pamiętam jak dziś (ho, ho, tak, tak!), jak 20 lat temu przyjechał do szczecińskiej filharmonii ówczesny zdobywca II nagrody w konkursie - Kevin Kenner. Poszłam wtedy od niechcenia do kasy i kupiłam bilet (zresztą w bardzo dobrym miejscu). Czasem ta elitarność nie jest zła, bo teraz, przy nadmiernie kulturalnym narodzie, człowiek nie ma szansy nawet otrzeć się o Sztukę:(

      Usuń
    2. Ha! Grunt to dobrze zaplanować akcję pt. "skok na Filharmonię"! Mam!:)) I przepraszam filharmonię, że ją tak oczerniałam, że nie da rady kupić w niej biletów:P

      Usuń
    3. Super!!! Czekam na relację :)

      Usuń
    4. Możesz dłuuugo poczekać, obawiam się. Ja i relacje (w każdym razie te bieżące) jakoś się ostatnio nie lubimy.

      Usuń