sobota, 23 stycznia 2016

"Przekrój" nr 1085/1966, czyli 50 lat temu (odc. 7)

Czytając co tydzień „Przekrój” sprzed 50 lat, coraz częściej łapię się na tym, że uważam go za znacznie bardziej interesujący od niejednej współczesnej gazety.
Także numer datowany na 23 stycznia 1966 roku obfitował w ciekawe teksty.


W środku znalazł się bowiem m.in. uroczy traktat o welocypedzie, napisany przez Bolesława Prusa, opatrzony wstępem profesora Zygmunta Szweykowskiego, a wydrukowany wcześniej tylko w „Kurierze Codziennym” w 1891 roku.
Jak pisał Szweykowski, Prus „rowerem, naówczas najczęściej zwanym welocypedem, entuzjazmował się specjalnie (może i dlatego, że sam na nim uczył się jeździć) i nie tylko opisał go w felietonie (…), ale kilkakrotnie powracał do tego tematu w Kronikach, czyniąc szereg bardzo ciekawych, nieraz zabawnych o nim informacji. Pozwolimy sobie przytoczyć jedną z nich: „Rower ma w sobie coś kobiecego, choć jest najdoskonalszym kontrastem kobiety. Rower powinien być lekki, kobieta nie powinna być lekką; musi być chudy do ostateczności, gdy kobiecie wolno być tylko szczupłą. Zaletą wreszcie roweru jest – posiadać „dęte gumy”, co stanowczo nie jest pożądanym u kobiety.
Pomimo tylu i tak poważnych kontrastów organicznych rower ma duszę kobiecą: jest w najwyższym stopniu wyłącznym, jest monopolistą do zazdrości, nieraz do zemsty.”


Dla tych zaś, którzy nadal czują się do roweru nieprzekonani (panie ministrze Waszczykowski?) kolejny zamieszczony w „Przekroju” cytat z Prusa, tym razem bardziej intelektualny:
„(….) na świecie nie istnieje machina, z którą literaci mogliby goręcej sympatyzować jak z welocypedem. Jest to aparat w całym znaczeniu literacki, a wynalazł go chyba kaligraf albo drukarz: składa się bowiem z samych liter.
Oto są części welocypedu, zwanego rowerem: TUUIIOOaZOo
Już widzę, jak szeroko otwierają oczy członkowie Klubu Cyklistów. A przecież tak jest i zaraz tego dowiodę.






Przewróć pan dobrodziej U do góry nogami, osadź T, wewnątrz U umieść O ze szprychami, a będziesz miał przednie koło z kierownikiem.








Potem przewróć drugie U, osadź na nim I, wewnątrz U umieść O, znowu ze szprychami, wewnątrz niego o z zębami, będziesz miał tylne koło z jego oprawą i trybem.







Nareszcie zbliż do niego koło tylne i przednie i połącz ich oprawy w taki sposób, ażeby dolna część T mogła się obracać w górnej części I. Nadto weź drugie I, daj mu u góry a, a u dołu o i z. Potem tę sztuczkę przymocuj do pierwszego I i ostatecznie zbudujesz sobie welocyped… abstrakcyjny.



Osobne miejsce 60 lat redakcja „Przekroju” poświęciła także Szczecinowi. I cóż, że w redagowanej przez Wandę Falkowską rubryce „Kronika sądowa”? Ważne, że Warszawa pochyliła się nad trudnym losem mieszkańców województwa szczecińskiego, pozbawionych „potrzebnych towarów, przewidzianych dla nich w planach i rozdzielnikach. Poszły one „w Polskę”, do sieci sklepów powiązanych unią personalną z dyrekcją szczecińskiego przedsiębiorstwa.” 
„Potrzebnymi towarami” były atrakcyjne tekstylia, które „zamiast trafiać do rąk zwykłego klienta, zaczęły docierać do klienta, który umiał być wdzięczny.
Jak donosiła niestrudzona Wanda Falkowska, „ostatecznie na ławie oskarżonych przed Sądem Wojewódzkim w Szczecinie zasiadło sześciu pracowników WPT-O (Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Tekstylno-Odzieżowego) z dyrektorem handlowym Wiesławem Ł. na czele, kilkudziesięciu kierowników sklepów należących do najróżniejszych przedsiębiorstw handlowych, państwowych i spółdzielczych, kilku pracowników zbytu z zakładów przemysłowych. Oraz – właściciele prywatnych zakładów krawieckich, którzy wręczali kierownikom sklepów korzyści materialne mniej elegancko zwane łapówkami.” W procesie zapadły oczywiście surowe wyroki, skazujące najbardziej winnych na kary sześciu i czterech lat bezwzględnego więzienia.

Przybici problemami z zaopatrzeniem mieszkańcy Szczecina mogli niestety tylko poczytać o warszawskim występie Jacques’a Brela, z którym dla potrzeb „Przekroju” wywiad przeprowadził Lucjan Kydryński.
Jako wierna fanka tego artysty w pełni podzielam wnioski, do których 50 lat temu doszedł Kydryński: „Teksty Brela, intelektualne, polityczne, lecz przede wszystkim poetyckie, poza sarkazmem, czarnym humorem i ironią, mają jednak także i wiele ciepła, zrozumienia dla ludzi. Jego krótkie trzyminutowe komedie ludzkie z muzyką skierowane są przecież nie przeciw wszystkim, tylko przeciw głupcom. Brel nienawidzi głupców.

A co na to sam Brel? Kydryńskiemu mówił tak:
„(…) jak piszę? Nigdy po to, by tylko rymować, i nie na to zwracam uwagę. Chcę przekazać jakieś myśli, idee, jakieś obserwacje. Piszę zawsze przeciw komuś, z tym, że nigdy nie piszę przeciw sobie. I tak chyba trzeba…
To wyjaśnia dlaczego tacy jak Brel rodzą się tak rzadko. A szkoda.

Ponieważ rubryka „Czytać albo nie czytać” w tym akurat numerze jest mało interesująca, w zamian wyimek z rubryki „Słuchać czy nie słuchać”, zatytułowanej „Cukierki dla uszu!”.
Autor rubryki, podpisany „Koż.” entuzjazmował się m.in. wydanym przez enerdowską Eternę cyklem sześciu sonat Bacha na same skrzypce, w olśniewającym wykonaniu Yehudy Menuhina, zaznaczając, że choć cykl został wydany na trzech oddzielnych płytach, to „radzimy jednak [kupić] komplet, bo zabraknie, a kto nabędzie jedną i przesłucha w skupieniu, rozchoruje się, gdy następnych nie dostanie.
Dalej zapytywał retorycznie: „Czy są to płyty dla wszystkich (muzycznie, nie co do ceny)? [cena wynosiła 110 zł za jedną płytę; jeden numer „Przekroju” kosztował w tym czasie 3 złote] Na pewno trochę trudniejsze niż (b. przyjemne, ale w zupełnie innym wymiarze) o kochasiu, który coś tam w siną dal. Jednakże po dwóch, trzech, czterech przesłuchaniach pojmiesz, że masz niebywały skarb w domu i to na własność.
I puentował, a puentę tę uznać trzeba za celną także i dzisiaj: „Muzyka nie daje pieniędzy; gorzej, za płyty trzeba płacić gotówką. Ale MUZYKA WZBOGACA. Dlatego Mickiewicz nawoływał: „Słuchaj dzieweczko!

Wszystko się zgadza. Poza jednym. Dzisiaj sonat Bacha w wykonaniu Menuhina można posłuchać za darmo. Wystarczy mieć dostęp do internetu.


Uskrzydlonemu muzyką łatwiej przełknąć suche dane statystyczne.
W styczniu 1966 roku pisano tak:
W ub. roku w wypadkach drogowych zginęło w Polsce 2475 osób, a 20.700 odniosło rany. W liczbach bezwzględnych oznacza to wzrost, wysoki zwłaszcza jeśli idzie o wypadki śmiertelne (o 568 więcej niż w 1964 roku). Ale uwzględniając wzrost liczby pojazdów i obliczając wskaźnik wypadkowości na 10 tysięcy pojazdów otrzymujemy pewne zmniejszenie tego wskaźnika w porównaniu z latami poprzednimi.
Zmniejszyła się liczba wypadków spowodowanych przez pijanych kierowców, wzrosła liczba wypadków spowodowanych przez kierowców samochodów ciężarowych i autobusów oraz przez pieszych. Za pijaństwo zatrzymano prawa jazdy przeszło 32 tysiącom kierowców.

A teraz niespodzianka. Nie wiem ile samochodów poruszało się po polskich drogach w roku 1965, ale z pewnością było ich co najmniej kilkanaściekrotnie (a może i kilkadziesiątkrotnie?) mniej niż w roku 2015.
Dlatego świeżo ogłoszone przez policję statystyki za rok 2015 są dla mnie zaskakujące i nader optymistyczne:
"Jak wynika z policyjnych danych, w 2015 roku w 32701 wypadkach zginęły 2 904 osoby, a 39 457 zostało rannych. Liczba zarejestrowanych pojazdów silnikowych przekroczyła 26 mln. W porównaniu do 2014 roku odnotowano blisko 7% spadek ilości wypadków drogowych, około 10% spadek ilości zabitych i ponad 7% spadek ilości rannych. W tym samym roku doszło do 34 970 wypadków drogowych, w wyniku których zginęły 3 202 osoby, a 42 545 zostało rannych."  



Znacznie mniej optymistycznie zrobiło mi się natomiast, gdy dostrzegłam zamieszczoną małym druczkiem w rubryce „jednym zdaniem” informację, że „w dorocznym plebiscycie czytelników „Kuriera Polskiego” jako książkę roku wybrano „Disneyland” Dygata; dwa następne miejsca: „Rzeka kłamstwa” Szelburg-Zarembiny i „Ostatnia z rodu” Jasienicy."

Hm, nie wiem czy chciałabym poznać wyniki podobnego plebiscytu zorganizowanego w roku 2015. Wystarczy, że widuję listy bestsellerów Empiku. Dostarczają wrażeń mocniejszych niż policyjne statystyki .                                      

44 komentarze:

  1. Oj, tam, oj, tam! Lista bestsellerów Empiku się Pani nie podoba?! Vox populi, vox Dei! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miejsca na liście bestsellerów Empiku są kupowane przez wydawnictwa i aktualizowane w co drugą środę miesiąca :)
      Agnieszka

      Usuń
    2. Marlow: no nie podoba się, cóż poradzę. Ale ja w ogóle ostatnio słabo przyswajam wszelkie listy.
      Agnieszka: bardzo możliwe, ale i tak mną wstrząsa. Ktoś w końcu chce, żeby sprzedawało się to, a nie coś innego. Szkoda tylko, że "to" jest coraz częściej wyrobem książkopodobnym.

      Usuń
  2. A mnie zaintrygował ten pingwin alkoholik...
    :)
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałam się czy o nim nie napisać, ale musiałam wybrać, bo post miałby kilometr długości:) To taka fotoopowiastka ku przestrodze o pingwinie, który regularnie wkracza do baru (na Florydzie chyba, nie mam teraz Przekroju pod ręką), żądając drinka, wychyla go, po czym oddala się chwiejnym krokiem. Pamiętaj, aby go nie naśladować!:P

      Usuń
  3. Podzielał brelo-fanatyzm. Bardzo mi się ten cykl podoba, wskazuje jak wiele się zmienia przy niezmienności tego co najistotniejsze. Pozdrawiam z przeciwległego krańca Polski, gdzie wczoraj miałam okazję uczestniczyć w niezwykłym przedstawieniu w piwnicy pod baranami, a pisze o tym dlatego, że będąc nań pomyślała, że tobie i paru innym blogerom na pewno by się spodobało, inteligentnie i śmiesznie, nastrojowością i groteskowo, politycznie i życiowo. Taki kabaret to jest to, czego dawno nie oglądałam. I warto wydać każde pieniądze. Skojarzenie z ostatnim wpisem na temat niezbyt udanej wizyty w filharmonii. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się wciągnęłam w tę cotygodniową lekturę:) 50 lat to tak dużo a zarazem tak mało.
      Dobrze, że są jeszcze miejsca, w których można znaleźć coś więcej niż prostą rozrywkę (też potrzebną, owszem, ale nie tylko i nie zamiast wszystkiego). Kiedyś nie opuszczałam żadnej z wizyt piwnicowych artystów w Szczecinie (mieliśmy nawet taki cykl jak Dymnalia), teraz straciłam ich poczynania z oczu, ale miło słyszeć, że wiele się nie zmieniło.
      Udanego dalszego ciągu wizyty! (Jak tam smog?)

      Usuń
    2. Smog trzyma niestety ;), że się tu wtrącę z zaskoczenia. Ale mnie ten występ w PpB zaintrygował- myślałam, że już są tak pokłóceni, ze nic się tam nie dzieje. A tu proszę, coś tam drga? ;)

      Usuń
    3. No właśnie, ten smog jest czymś co mnie silnie zniechęca do realizacji krakowskich planów:( Straszna sprawa. W Szczecinie niby też różowo nie jest, ale - patrząc porównawczo - jest czym oddychać.
      Piwnica przyjeżdża jakoś niedługo do Szczecina (w lutym? marcu? nie wiem dokładnie bo się nie wybieram), więc chyba jakoś tam wspólnie działają.

      Usuń
  4. Nie pożarł mnie smok, ani nie udusił smog, ale dawał o sobie znać i jakoś tak ciężej się spacerował w weekend. Co do Ppb nie miałam pojęcia o jakiś starciach pomiędzy zespołem, może zjednoczył ich Jarosław.ten człowieka ma dar jednoczenia i tych za i tych przeciw. Ja byłam pod ogromnym wrażeniem przedstawienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A smoki zimą nie śpią przypadkiem?:)
      Rozumiem, że piwniczny spektakl miał silne polityczne podteksty? To bywa niebezpieczne (i nie mam na myśli ewentualnych retorsji ze strony władzy, a wyłącznie wrażenia artystyczne), ale sądząc po Twojej reakcji tym razem się udało.

      Usuń
    2. trochę się PpB rozeszła w szwach po śmierci Skrzyneckiego. Potem jakieś tarcia były, część starego zespoły chyba odeszła. Ale może jakoś się ogarnęli i działają :)
      No, mam nadzieję, że pod koniec lutego będzie zdrowo wiało- wtedy jest nadzieja, że będzie lepiej. Trzymam kciuki za realizację planów krakowskich ;) Chociaż czasem myślę, że może gdyby tutaj turyści przestali przyjeżdżać trochę by to różne władze ruszyło.

      Usuń
    3. Jeśli chodzi o Piwnicę, to też odniosłam wrażenie, że od czasu śmierci Skrzyneckiego to już nie jest to samo. Ale może niesłusznie.
      Z planów krakowskich nici, bardzo mi przykro. Smog też odegrał tu pewną rolę, choć nie decydującą. Może w weekend się trochę ogarnę, to napiszę na priv, bo chwilowo nie mam czasu podrapać się po głowie:(

      Usuń
    4. oczekuję więc "priva" cierpliwie, chociaż szkoda bardzo :( ale może jeszcze nic nie jest stracone, tylko po prostu w czasie odłożone ;) ściskam!

      Usuń
    5. Na tyle na ile mogę, obiecuję aby ów "czas odłożony" nie był zbyt odległy!

      Usuń
    6. Miało być, że obiecuję zrobić wszystko, aby..., ale padłam ofiarą złośliwego pożarcia:(

      Usuń
  5. Silne i owszem, ale to była tylko część przedstawienia, gdyby były wyłącznie podteksty kabaret przestałby być artystyczny, a stał się polityczny:) Jak dla mnie wszystko było wyważone.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tym lepiej. Chociaż, z drugiej strony, obejrzałam wczoraj archiwalny skecz Laskowika i pomyślałam sobie, że polityczne też może być znakomite. Zwłaszcza gdy okazuje się, że po 30 latach wszystko jest ponownie aktualne:(

      Usuń
  6. Paczpani. U BzWL w komentarzach pod wpisem o domenie publicznej znalazłem linka, a pod nim "Z wspomnień cyklisty" Prusa. Teraz, po Twoich wyimkach, wiem już że brak wersji .mobi nie będzie mi przeszkodą w czytaniu :) Ot, jaki zbieg okoliczności. Przypadek? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiedź na to pytanie może brzmieć tylko w jeden sposób: Nie sądzę!:P
      Ach, kiedyś też będę miała czas, by czytać a) cudze posty, b) komentarze pod nimi. Kiedyś. Tak wierzę.

      Usuń
    2. Może to jest tak, że już czuję oddech wiosny (no, może nie dzisiaj) i marzy mi się rundka po okolicznych drogach, a co za tym idzie wszystko mi się kojarzy :P
      Ja posty czytam bladym świtem. Niestety czytam na tablecie i przez to praktycznie nie komentuję, bo nie cierpię wirtualnej klawiatury. Głupota, bo czasem mam wielką ochotę włączyć się w jakąś wymianę zdań, a tu leń bierze górę. Obiecuję sobie zostawiać więcej śladów na znajomych blogach. O!, może będę wstawał o 4tej :P

      Usuń
    3. U nas dzisiaj pogoda taka, że spokojnie można było zrobić rowerową rundkę. Niestety nie zrobiłam:(
      Z porą czytania mam podobnie, choć zazwyczaj czasu starcza mi tylko maksymalnie na jeden post. I nie komentuję dokładnie z tych samych powodów, choć np. ostatnio odwiedziłam ZWL i nawet byłam gotowa przemóc swoją niechęć do wirtualnej klawiatury; cóż, kiedy nijak nie pamiętałam hasła do logowania. Same kłody pod nogi!

      Usuń
    4. Ja już się zacząłem wspomagać narzędziem do haseł, bo łepetyna nie dawała rady, tym bardziej, że kolejne systemy wymagają coraz bardziej fikuśnych i złożonych :( U mnie w zasadzie komentowanie, z niewielkimi wyjątkami, ograniczyło się do blogów: Twojego i ZwL :) Jestem jednak niepocieszony, bo zawsze lubiłem lać wodę i polałbym ją też u innych :P

      Usuń
    5. Czuję się wzruszona i zaszczycona. Powiedziałabym, że "i vice versa", ale ostatnio to mnie nie ma nigdzie. Nawet przy samojlikowym poście, przy którym bardzo chciałam być... Coś idzie w złym kierunku, ewidentnie.
      Chociaż, z drugiej strony, zdaje się, że i u mnie, i u Ciebie realne życie ma się całkiem nieźle (w każdym razie gdy spojrzeć porównawczo). Z dwojga złego wolę tak niż gdyby miało być odwrotnie.

      Usuń
    6. Zawsze zapraszam z komentarzem. Kiedyś zdarzało mi się nie odpisywać na komentarze, szczególnie do wpisów prehistorycznych, ale przekonałem się, jak denerwujące jest pozostawianie czyjegoś wpisu bez choćby cienia odpowiedzi i teraz już nie robię tego błędu :)
      Z tym całkiem nieźle w realu, to też nie do końca tak. Sieć przekłamuje obraz, bo trafiają do niego tylko rzeczy fajne, a tych jest promil w ogólnej szarzyźnie :P Ale też wolę żeby szala ważyła w tę stronę :)

      Usuń
    7. Wiem, że zapraszasz; postaram się, może nawet dzisiaj?
      Jeśli chodzi o odpowiadanie na komentarze, to moim zdaniem nieodpowiadanie jest nieeleganckie i niekulturalne. Ok, są komentarze i komentarze, ale choć zdawkowe dwa słowa należy napisać. Tak uczyła mnie mamusia. Dlatego np. nie jestem w stanie przekonać się do blogu "Krytycznym okiem", który - dlatego, że jego autor postanowił nigdy nie odpowiadać na żaden komentarz - robi na mnie wrażenie pisanego z miejsca położonego znacznie wyżej niż miejsca przeznaczone dla jego czytelników.
      Sieć przekłamuje, to oczywiste. Podobnie jak oczywiste (w każdym razie dla mnie) jest to, że większość każdego życia to szarzyzna, przerywana przebłyskami. Kolorowymi albo czarnymi. U mnie jest raczej kolorowo, więc wirtualnie wypadam blado. Chyba trzeba powiedzieć trudno, bo na razie nie umiem zrobić tak, aby było dobrze i tu, i tam.

      Usuń
    8. Dzięki za wizytę :) Ja parę blogów czytam, ale komentowania na nich oduczyłem się definitywnie :P A więcej kolorowego obiecuję sobie jak już będzie ciepełko. Na dziś - planszówki. Mam nadzieję na ból przepony po partyjce Taboo :D

      Usuń
    9. Taboo to takie raczej dla starszych? U nas pomór grypowy, więc ani starszych, ani młodszych gości nie zapraszamy. Za to, owszem, gry dziecięce w ciągłym użyciu. Mam już dosyć rozmnażania królików!:(

      Usuń
    10. Niech Cię nazwa nie myli. Taboo to imprezówka, w której musisz swojej drużynie wyjaśnić słowo z karty, ale nie możesz używać 5 słów tabu (np. przy jamniku - długi, pies, krótkowłosy itd.), bo zostaniesz otrąbiona przez strażnika przeciwników i stracisz punkt :)
      Króliki? Znaczy się farmer? :) U nas wczoraj było szybkie Dobble. Kilka partyjek ujawniło mój totalny brak orientacji :)

      Usuń
    11. Tak czy siak, skoro w Taboo są takie ograniczenia, to dla starszych, tyle że przyzwoitych:)
      Farmer, owszem. Na szczęście młodzież też ma już przesyt.
      Z Dobble mamy problem - zawsze wygrywa Starszy, więc Młodszy nie chce grać. Na szczęście jest jeszcze poczciwy Chińczyk, a tam zawsze wygrywam ja!:)

      Usuń
    12. Ooo! I tu byś się (z tą przyzwoitością) zdziwiła. Ba, w ferworze walki, nawet przy dzieciach, lecą takie porównania i naprowadzenia, że ... :P Długo mógłbym Ci opowiadać jak krętymi drogami biegną czasem myśli człowieka, któremu zabrano najbardziej oczywiste skojarzenia :)
      Farmer jakoś nigdy mnie nie porwał (nawet w wersji UFO), za to u nas króluje ostatnio (i mnie się bardzo podoba), Szósta bierze! Tania, z prostymi regułami. W Dobble mogę grywać, ale nie ciurkiem.

      Usuń
    13. Chyba jestem sobie w stanie wyobrazić ten ferwor walki:) Ale to chyba jedna z tych gier, które się szybko zużywają z powodu znajomości wszystkich haseł?
      Mi się Farmer podoba, ale nie piętnaście razy dziennie. 6 bierze nie znam - z karcianych rżniemy tylko w makao:)

      Usuń
    14. W wersji papierowej haseł jest około tysiąca, więc ciężko je wszystkie zapamiętać. My posiłkujemy się wersją na Androida, gdzie haseł jest tyle, że nikt nie wie ile. Czasem o takim poziomie abstrakcji, przynajmniej dla naszej trzódki (np. Tupac Shakur), że próby ich przedstawienia, to naprawdę niezły hardcore. A w Szóstkę możesz zainwestować te ~30 złociszy. W cenie butelki wódki dostaniesz naprawdę fajną giercę, w którą można grać w max. 10 osób. To wychodzi jakieś 3 zyle od łebka :P

      Usuń
    15. Mimo wszystko wydaje mi się, że w grach tego rodzaju lepiej sprawdzają się proste, a nie wydziwione hasła (Tupac Shakur zalicza się do tych ostatnich - i bez ograniczeń byłoby mi ciężko opisać go tak, żeby inni zgadli, chociaż bez sprawdzania w google wiem kto to jest). Ilość zwykłych haseł jest zaś ograniczona. Ale może się wymądrzam i gdybym spróbowała, to inaczej bym gadała.
      Szóstkę rozważę, chociaż ostatnio przeliczam na butelki wina a nie wódki:P

      Usuń
    16. U nas Taboo zawsze jest ukoronowaniem nasiadówek planszowych i zawsze wzbudza spore emocje. A tym ograniem naprawdę bym się nie martwił, bo w jednej, półgodzinnej rozgrywce można zużyć, bo ja wiem, 30 haseł :) No i wersja na Antoniusza jest w podstawie za free :D
      Ja nawet na piwo już nie przeliczam, bo czasu na takie przyjemnostki brak. Ani nie biegam, ani nie piję, po co ja w ogóle ... :P

      Usuń
    17. No może, może (prawie mnie przekonałeś).
      Wiosna coraz bliżej - wtedy wszyscy ożyjemy. Już jest znacznie lepiej, odkąd dzień się nieco wydłużył.

      Usuń
    18. Ja to może bym odżył po rocznym urlopie dla poratowania zdrowia. Niestety w mojej branży nie przysługuje :(

      Usuń
    19. A, to też rozważałam (u mnie przysługuje, tyle że pół roku, nie rok). Niestety, pisze się do samego ministra, a ten minister to już chociażby za nazwisko mnie kijem pogoni:(

      Usuń
    20. Czyli tyramy dalej? :P

      Usuń
    21. Na to wychodzi. Pozostają krótkotrwałe i dające po kieszeni L4, po których człowiek wraca do roboty i patrząc na ogrom zniszczeń czuje się tak źle, że najchętniej czym prędzej wróciłby z powrotem do łóżka...

      Usuń
    22. Dlatego też dla mnie L4 jest jak yeti. Ponoć istnieje, ponoć ludzie korzystają, ale ja nie widziałem :)

      Usuń
    23. Ja też broniłam się dzielnie, niestety poległam. Wczoraj podjęłam nawet heroiczną próbę powrotu do pracy, zakończoną spektakularnym powrotem na łono lekarz rodzinnej, wykrzykującej "A nie mówiłam?!" Wychodzi na to, że raz na kilka lat pochorować trzeba.

      Usuń
    24. Ano! Jak mus, to mus. Duuuuuużo zdrowia zatem :D

      Usuń
    25. Dzięki, robię co mogę.

      Usuń