Jakiś
czas temu obiecałam post o muzycznych książkach dla dzieci. Materiał zebrałam, przeczytałam
i złożyłam na kupce. Dziś zdmuchnęłam kurz, odliczyłam pieniądze (na karę za
przetrzymywanie bibliotecznych książek) i uznałam, że nadszedł już czas, by dać głos.
Ostatnio
jestem mało rozśpiewana, dlatego zacznę bezpiecznie. Od gamy. Kolejność nut
nieprzypadkowa.
Uwaga!
Używam wyłącznie całych nut, więc będzie dłuuuugo (można przewinąć).
C jak Czemu mi to robicie???
„Chopin
oczami dzieci” to książka-potworek. Okropne ilustracje i cała grafika (łącznie
z czcionką), infantylny, przewidywalny aż do bólu i chropowaty tekst. Przykład?
„George Sand była jednak rozczarowana, zamiast do ekskluzywnego hotelu,
których tam wtedy po prostu nie było, trafili do skromnej oberży, pełnej
robaków.
-
Robaków? Jakich? – pyta Gerard.
Na
przykład w zupie można było zobaczyć skorpiona. A nad gośćmi unosił się ostry
zapach czosnku.
-
Nie lubię czosnku – skrzywiła się Dominika.
Potem
przenieśli się do dawnego klasztoru kartuzów, Valdemosa George Sand wynajęła
tam trzy cele, które połączyli w jedno romantyczne mieszkanie. Ale radość nie
trwała długo. Trafili akurat na czas, kiedy nieustannie padał deszcz. A Chopin
się rozchorował.”
Pomijam
już taki drobiazg jak to, że skorpion nie jest robakiem, ale wydaje mi się, że
zaczynanie większości zdań od „a…” (w innym miejscu dowiemy się, że „A Fryderyk siedział jak zwykle cicho i
spokojnie. A na pytanie matki, co publiczności najbardziej się podobało,
odpowiedział (…)”) nie jest najlepszym pomysłem. A w każdym razie dla mnie.
Ale jeśli ktoś potrzebuje podanych w bezpieczny sposób informacji na temat
życiorysu Chopina, niech czyta. Ewentualnie słucha (do książki dołączona jest
płyta zawierająca 7 utworów Fryderyka Chopina). A na pewno nie ogląda obrazków.
D jak Dobre kompendium
Dla
tych, którzy dziwią się, gdy w czasie rozwiązywania krzyżówki okaże się, że
hasło z dziewięć poziomo („duży instrument dęty drewniany”) to akordeon.
Bezpiecznie,
obszernie, ciekawie. Zdjęcia opatrzone opisami, trochę historii, nieco
ciekawostek. Zdecydowanie dla laików, nie dla muzyków. Nie do czytania przed
snem, ale do podczytywania przy okazji.
E jak Eeee, w sumie niezłe, ale coś nie gra
„Kot
w nutach” to książka z niezłym pomysłem, podbudowana rzetelną wiedzą muzyczną,
przyzwoicie zilustrowana, którą jednak źle się czyta.
Być
może to wina oprawy graficznej – malarskie tło poszczególnych stron zestawione
z wciśniętym w toporne ramki tekstem sprawdza się raczej słabo? Może trzeba
było całość trochę skrócić? A może nie sprawdziła się pierwszoosobowa kocia
narracja?
Bohater
książki, czarny jak smoła kot Fagot, którego panem jest zajmujący się muzyką
Andrzej, w każdym z dziesięciu rozdziałów przenosi się w inne muzyczne miejsce.
Autorce udaje się dzięki temu przemycić wiele ciekawostek i informacji – nie
tylko o bardziej lub mniej sławnych kompozytorach, ale także o pochodzeniu nut,
pierwszych instrumentach czy sięgającej po nietypowe źródła dźwięków muzyce
współczesnej. Niestety, nie robi tego z kocim wdziękiem.
To
książka raczej dla dzieci starszych, którym autorka w umieszczonym na końcu
„pomysłowniku muzycznym” podsuwa wiele możliwości przyjemnego wkroczenia w muzyczny świat.
F jak Fajny pomysł, choć przed prawykonaniem przydałoby się
więcej prób
Opera
i dzieci rzadko dobrze się dogadują.
Z jednej strony, mało które dziecko ma
okazję w ogóle do opery trafić. Z drugiej, opera w jej klasycznym wydaniu jest dla
dzieci co najmniej mało zrozumiała.
Gdy jednak wykazać odrobinę
dobrej woli, okaże się, że operę z powodzeniem można potraktować jako cudowne
połączenie wszystkiego co najlepsze w teatrze, z tym co najlepsze w
filharmonii. Muzyka na żywo (z nawet lepszą niż w filharmonii możliwością
obserwowania muzyków) plus akcja – w przypadku moich dzieci (zaciągniętych
pierwszy raz niemal na siłę) zadziałało bez pudła.
Nie
jestem fanką opery; być może dlatego, że w dzieciństwie nikt nawet nie próbował
mnie do niej przekonać. Obserwując jednak ostatnie działania dyrekcji
szczecińskiej Opery na Zamku, próbującej znaleźć złoty środek i klucz do
pozyskania młodych widzów, mam wrażenie, że to może się udać.
Czy
udało się Izabeli Klebańskiej? Nie jestem pewna, choć doceniam starania. 22
opery stały się pretekstem do napisania 22 wierszyków i dołożenia płyty
zawierającej 22 fragmenty tychże oper (niestety, w anonimowych wykonaniach,
choć w niektórych przypadkach to może i dobrze, że nie znamy nazwisk występujących
artystów…). Wierszyki jak wierszyki, moim zdaniem raczej poniżej średniej niż
powyżej („Na co dzień koloratura / na
pewno buja gdzieś w chmurach, / bo dźwięk tak czysty i wysoki / musi się wzbić
nad obłoki.”), gorzej że pozostawiają młodego czytelnika w stanie jeszcze
większego operowego niezrozumienia niż przed rozpoczęciem lektury. Zakładają
bowiem po pierwsze znajomość podstawowych pojęć, ale także i fragmentów
muzycznych (zamieszczone na końcu minimalistyczne kompendium dotyczące
poszczególnych oper i ich twórców nie rozwiązuje większości problemów), po
drugie jednak, w niektórych przypadkach robią wrażenie na siłę doklejonych do
tematu (jak np. wierszyk o małej Tosi, która ma muchy w nosie, ale na szczęście
jej mija, co ma jakoby stanowić nawiązanie do arii „La donna è mobile” z opery „Rigoletto”
G. Verdiego).
Podsumowując:
duży plus za zajęcie się tematem; poważny znak zapytania przy ocenie
skuteczności podjętych działań.
G jak Gratulujemy, szkoda tylko, że nikt nie pomyślał o
aktualizacji
Książki
z cyklu „Monstrrrualna Erudycja” były wydawane przez Egmont ponad dziesięć lat
temu; anglojęzyczne oryginały powstawały pod koniec lat dziewięćdziesiątych
ubiegłego wieku. W przypadku książki o muzyce to niestety widać. Najnowszym z
opisanym tam hitów są bowiem utwory grupy Oasis, o której – jak mniemam –
słyszeli tylko nieliczni z urodzonych w XXI wieku. Nie da się także ukryć, że
brytyjski punkt widzenia znacznie różni się od polskiego.
Gdy
pominąć jednak te drobiazgi, okaże się, że możliwym było napisanie książki,
która umiejętnie przemyci sporo wiedzy, jednocześnie nie zanudzając na śmierć i
– co istotne – nie schlebiając wyłącznie tanim gustom (choć niewykluczone, że
niektórych oburzy zamieszczona w rozdziale poświęconym instrumentom komiksowa
historyjka o francuskim artyście Josephie Pujolu, obdarzonym muzykalnym
zadkiem). Oczywiście, nie należy traktować tej pozycji jako źródła pogłębionej
wiedzy. Ten, kto szuka jednak czegoś na dobry początek, powinien czuć się
usatysfakcjonowany. Na marginesie, podejrzewam, że po lekturze czterech mało
poważnych stron, poświęconych w „Odlotowej muzyce” Mozartowi, Starszy
dowiedział się o tym kompozytorze znacznie więcej niż po
czterdziestopięciominutowej lekcji muzyki, przeprowadzonej w jego klasie w sposób
nader klasyczny i pełen powagi.
A jak Ale kawał dobrej roboty
Anna
Czerwińska-Rydel, choć ostatnio znana głównie z serii quasi-biografii dla
dzieci, jest z wykształcenia muzykiem. Dla wydawnictwa „Wytwórnia” napisała
trzy książki muzyczne (mam tylko dwie z nich, trzecia – „Co słychać?” –
stała się, niestety, białym krukiem), każdą zilustrowaną przez inną
osobę. Każda z nich inaczej dotyka muzycznych tematów; za każdym jednak
razem tak samo, jak mi się wydaje, wymagająco.
„Wszystko
gra”, zilustrowana przez Martę Ignerską (nagrodzona w roku 2012 Bologna Ragazzi
Award), to opowieść o tym co dzieje się w orkiestrze tuż przed rozpoczęciem koncertu symfonicznego, snuta jednak
nie z perspektywy muzyków, lecz instrumentów. Każdy z nich (a w każdym razie
każdy w swojej grupie) ma nieco inny charakter i inne oczekiwania; każdy chce
inaczej wypaść. Wydaje się, że ich zamierzenia nie są możliwe do
pogodzenia, że to nie może się udać, a jednak w finale tej historii dyrygent
robi pierwszy ruch ręką, a oni grają - „W
harmonii i zgodzie, uzupełniając się wzajemnie i wspierając.”
To
znakomita lektura wprowadzająca przed koncertem symfonicznym. Ale także
pretekst do dyskusji, np. o tym jak cenna jest różnorodność – tak w muzyce, jak
i w życiu. Jest to też niezwykle udany eksperyment plastyczny – ilustracje Marty
Ignerskiej, początkowo mogące robić wrażenie bohomazów wykonanych przy użyciu czterech kolorów, z czego dwóch żarówiastych, w miarę
przewracania kolejnych kartek odsłaniają niezwykle przemyślaną koncepcję,
spajającą dźwięki i kreski w przekonywującą całość.
Z
kolei „Co tu jest grane?”, zilustrowana przez Katarzynę Bogucką to wprowadzenie
do świata muzycznych form, tu wykorzystanych jako foremki do ciast i ciastek
sprzedawanych w niezwykłej cukierni. Możemy tu poznać skład drożdżowej fugi,
sonatowego pleśniaka, korzennych wariacji czy tortowego ronda. Chętni mogą
delektować się smakiem wybranego ciasta, słuchając jednocześnie dźwięków proponowanych
przez autorkę utworów (niestety, do książki nie dołączono płyty).
Doceniając
pomysł, muszę jednak przyznać, że zdecydowanie wolę „Wszystko gra”. Może
dlatego, że nadmiar słodyczy daje uczucie ciężkości?
H jak Ha, jak ja lubię Lutczyna!
„Kto
tak pięknie gra” Jacka Krakowskiego to książka mojego dzieciństwa, od tamtej
pory chyba ani razu nie wznawiana (ale dostępna za bezcen tu i ówdzie). Pomysł
w zasadzie identyczny jak w przypadku „Wszystko gra” (niewykluczone, że
Czerwińska-Rydel tu znalazła źródło inspiracji), wykonanie może i bardziej
łopatologiczne, a przez długość utworu przyciężkawe, ale to wszystko bez
znaczenia. Bo ja nie tylko lubię, ale wręcz kocham ilustracje Edwarda Lutczyna.
Być
może nie przychodziłoby mi z taką łatwością prześlizgiwać się po partiach
kolejnych instrumentów (a przerabiamy, o ile dobrze pamiętam, skład całej wielkiej
orkiestry symfonicznej) i szeregu muzycznych terminów (rzuca je mimochodem
altówka, która zna dobrze włoskie słówka), gdyby nie charakterystyczna
lutczynowa kreska. Bo czyż nie można pokochać takiej perkusji?! A jak się już
ją pokocha od pierwszego wejrzenia, przy drugim wejrzeniu (w tekst) bez
problemów przyjmie się do wiadomości fakt, że „bez kotłów, bębnów, bez perkusji / nie ma muzyki i dyskusji. / Bez nas
nie byłoby jazzowej / orkiestry ani rozrywkowej, / big-beatu ani rock and
rolla.”
C jak Cudowna, Celująco
trafiająca do dzieci!
Powiem
szczerze, o istnieniu tej książki nie miałam dotąd pojęcia.
Nie
mam również pojęcia dlaczego nie jest ona wznawiana (ostatnie wydanie pochodzi z
roku 1996) i wydawana w setkach tysięcy egzemplarzy, tak aby mogła trafić do
każdej szkoły czy nawet przedszkola.
Autorka,
Lidia Bajkowska, jest pianistką, pedagogiem, a także autorką książek metodycznych
oraz muzycznych bajek i podręczników, prekursorką edukacji muzycznej dzieci
poprzez (i tu cytat ze strony internetowej L. Bajkowskiej) "pedagogikę zabawy" Janusza Korczaka. Jest twórczynią autorskiej metody edukacyjnej dla dzieci w wieku od 2,5 do 8 lat, pozwalającej na naukę przez dzieci rozumienia muzyki, w sposób wyjątkowo skuteczny gry z nut na instrumentach muzycznych oraz wspierającej inne metody edukacji muzycznej i artystycznej.
Zaprawdę powiadam Wam, żadne z użytych wyżej słów nie jest przesadzone.
Na
pierwszy rzut oka „Bajka o piosence i nutkach” wydaje się nieco infantylna, a
wrażenie to wzmagają tylko ilustracje Krystyny Lipki-Sztarbałło (bardzo lubię
tę artystkę, brałam udział w prowadzonych przez nią warsztatach, kilka
zilustrowanych przez nią książek należy do naszej kategorii „ulubione”, ale nic
nie poradzę: rysunki do „Bajki…” bardzo mi się nie podobają). Gdy jednak
przypomnieć sobie jaki jest cel tej książki (zapoznać dzieci – w sposób dla
nich zrozumiały – z pojęciami i terminami muzycznymi), okaże się, że wszystko
jest tak jak być powinno. A nawet znacznie lepiej.
Wychowanie
muzyczne w szkołach leży i kwiczy. Starszy, aktualnie uczeń klasy V, nie dalej
niż w październiku nie umiał rozpoznać ani jednej nuty, co objawiło się jedynką
z kartkówki (razem z nim taką ocenę
otrzymało 9/10 uczniów jego klasy; nie do mnie należy kierować pytania
dlaczego). Młodszy chętnie chodzi ze mną do filharmonii, ale szkolnych lekcji
muzyki nie lubi (jako jedynych, bo poza nimi lubi wszystkie inne). Gdy
zaserwowałam obu (Starszego trzeba było na początku lekko przycisnąć do
siedzenia – ta książka zdecydowanie nie jest książką dla dziesięciolatków z
aspiracjami do bycia jedenastolatkami) „Bajkę o piosence i nutkach”, nie
wierzyłam temu, co widzę. Po pierwsze, zrozumieli wszystko i w lot. Po drugie,
bardzo im się podobało. Po trzecie, kilka miesięcy po lekturze nadal pamiętają.
Po czwarte wreszcie, Starszy bez problemów napisał poprawę kartkówki (szkoda,
że jak zwykle szkoła osiągnęła cel dzięki moim a nie własnym staraniom).
ta na środku to ja. Tak właśnie wyglądam |
Lekturę
przetestowałam także na większej grupie dzieci. Dla wzmocnienia efektu
dołożyłam akordeon, zdecydowanie łatwiejszy do wniesienia do klasy niż pianino.
Skutek? Dokładnie taki sam jak w przypadku moich synów. Podejrzewam, że gdyby
udało się popracować z książką dłużej niż pół godziny, okazałoby się, że każde
z dzieci (a była to grupa sześcio- i siedmiolatków) odkryło w sobie zamiłowanie
do muzyki. Nie żartuję. To naprawdę tak działa.
W
posłowiu Lidia Bajkowska napisała: „Starałam
się, aby moja książka była łatwym kluczem, który nie tylko otwiera wrota do
krainy wysokich i niskich dźwięków, ale także do całego świata muzyki”.
Chapeau
bas! Szkoda tylko, że nawet pani profesor nie wie jak sprawić, by jej klucz
stał się dostępny dla każdego dziecka.
W tekście pisałam o - kolejno:
Dorota
Wyżyńska „Chopin oczami dziecka”, ilustracje Katarzyna Bogucka. Book
House, 2008.
Neil
Ardley „Instrumenty muzyczne”, tłumaczyła Krystyna Bielawska. Wydawnictwo
Arkady, Warszawa 1992.
Anna
Siemińska „Kot w nutach”, ilustracje Piotr Szmitke. Oficyna Artystyczna
Astraia, Kraków 2012.
Michael
Cox „Odlotowa muzyka”, tłumaczył Piotr Makak Szarłacki, ilustrował Philip
Reeve. Wydawnictwo Egmont Polska, Warszawa 2003.
Izabella
Klebańska „Operowe stra…aaa…achy”, ilustrowała Małgorzata Flis. Wydawnictwo
Literatura, Łódź 2012.
Anna
Czerwińska-Rydel „Wszystko gra”, ilustrowała Marta Ignerska. Wytwórnia,
Warszawa 2011.
Anna
Czerwińska-Rydel „Co tu jest grane?”, ilustracje Katarzyna Bogucka. Wytwórnia +
Narodowy Instytut Fryderyka Chopina, Warszawa 2012.
Jacek
Krakowski „Kto tak pięknie gra”, ilustrował Edward Lutczyn. Wydawnictwo
Łódzkie, Łódź 1986.
Lidia
Bajkowska „Bajka o piosence i nutkach. Muzyka dla najmłodszych”, ilustrowała
Krystyna Lipka-Sztarbałło. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1992.
Ten Chopin rzeczywiście może się przyśnić, i nie byłby to sen przyjemny... Pamiętam, że w podstawówce czytaliśmy "Fryckowe lato", rzecz jasna o płycie (albo chociaż kasecie) mowy być nie mogło, ale książkę czytało się przyjemnie. Dla nieco starszych były beletryzowane biografie Chopina; może znalazły się w nich jakieś ustrojowe naleciałości, przez które zarzucono ich wznawianie?...
OdpowiedzUsuńAkurat o Chopinie to jest chyba trochę pozycji - nie szukałam jednak, bo miało być w zasadzie o czymś innym; tego z sennych koszmarów znalazłam przypadkiem i tak mną wstrząsnął, że wzięłam.
UsuńTeż coś czytałam w podstawówce, kto wie, może i "Fryckowe lato"? Nic nie pamiętam:(
Fryckowe lato było w wypisach do klasy drugiej. Albo trzeciej :) Kurier Szafarski mi utkwił na mur w pamięci.
UsuńAż obejrzałam to sobie w internecie. Nic mi się nie odemknęło w głowie - ani Frycek, ani lato, ani nawet Kurier:( Jak przez mgłę kołacze mi się coś z wątkiem jego nauczyciela muzyki, ale nie wiem czy to nie z czasów szkoły muzycznej. Hm, czyżbym jednak była młodsza niż mi to Pesel wmawia?:P
UsuńMoże wasza pani z wami nie omawiała :P
UsuńNie, to na pewno ten błąd w Peselu!:P
UsuńA tak w ogóle to z muzycznych książek mamy jedną baletową. Osnutą dokoła Dziadka do orzechów. Całkiem chyba sensowna, acz moje dzieci chyba jej nie dały sobie przeczytać.
OdpowiedzUsuńDo baletu jeszcze nie dojrzałam. A balet "Dziadek do orzechów" i "Dziadek do orzechów" Hoffmana, to dwa zupełnie inne dziadki, o czym dowiedziałam się jakiś miesiąc temu.
UsuńSerio? Ja niestety Hoffmana czytałem dawno temu i mię nie zachwycił, a z dziećmi nie powtarzałem z braku ochoty z ich strony.
UsuńSerio, serio. Usłyszałam prawie u źródła, o proszę - tutaj relacja. Hoffman też mnie nigdy nie pociągał (raczej straszył), ale po tym spotkaniu nawet nabrałam ochoty na ponowną lekturę. W przyszłym roku na okres świąteczny będzie jak znalazł!
UsuńChyba z powodu późnej pory zrozumiałem, że balet nie powstał na podstawie książki, a tu chodziło o wygląd Dziadka, jak sądzę? Chyba za późna pora na dywagacje artystyczne :(
UsuńRóżnice nie ograniczają się tylko do wyglądu dziadka (balet został oparty na Dumasowskiej wersji Hoffmana), ale szczegółów nie pamiętam (i nie jest to wina tylko późnej pory). Zapytam koleżankę MoWi, ona robiła notatki:P
UsuńAleż nie fatyguj koleżanki, nie zależy mi na detalach :D
UsuńWiedziałam, że zaczynając rozmowę od baletu daleko się nie zajdzie:P
UsuńW sumie czego mozna się spodziewać po czymś, co wynaleziono, by starsi panowie mogli się pogapić bezkarnie na nóżki tancerek? :D
UsuńOd tej strony na to nie patrzyłam. Widok przesłania mi osobista trauma związana ze znalezieniem swego czasu w szafie młodego adepta sztuki baletowej...
UsuńYyyy, brzmi intrygująco. Podziel się anegdotą :D
UsuńTeż bym posłuchał :)
UsuńJasne, człowiek tu chciał kulturalnie o muzyce, a ich tylko anegdoty interesują!
UsuńSzafa była nie moja, do pomieszczenia, w którym stała weszłam przez okno, a adept był jak najbardziej żywy, tylko mało ubrany. Starczy?:D
No skąd! Ależ Ty umiesz podsycać napięcie :D Detale, detale.
UsuńJak już zobaczysz wszystkie detale, napięcie opadnie. Ja zobaczyłam i do tej pory nie umiem się pobudzić na myśl o balecie:D
UsuńDetale tancerza umiem sobie z grubsza wyobrazić, ale Ciebie włażącej przez okno - to już nie :D Włamywałaś się?
UsuńJesteś już którymś z rzędu facetem spotkanym przeze mnie w ostatnim czasie, który nie może sobie czegoś w związku ze mną wyobrazić. Ach, mężczyźni i ich mała wyobraźnia!:P
UsuńI nie, nie włamywałam się. Okno było otwarte.
Faceci mają ubogą wyobraźnię. Mam rozumieć, że Momarta + otwarte okno = kompulsywne włażenie do środka? :P
UsuńUch! Nie wchodziłam przez wszystkie otwarte okna, tylko przez niektóre. Omawianym razem akurat mi się pomyliło i wlazłam przez niewłaściwe:P
UsuńWiesz co? Może po prostu opowiedz, jak to było, zamiast się plątać w zeznaniach i pogrążać coraz bardziej? :D
UsuńUwierz mi, wszystko co napisałam wyżej jest w pełni zgodne z prawdą. Ty nigdy nie wszedłeś do nikogo przez okno?
UsuńYyy, a wiesz, że chyba nie?
UsuńZawiodłam się na Tobie, naprawdę.
UsuńJakoś nikt znajomy nie mieszkał na niskim parterze, doprawdy :P
UsuńDoprawdy, i to Cię powstrzymywało?
UsuńNa spółkę z lękiem wysokości :P
UsuńNo tak, jakby nie patrzeć: ich było dwóch. Cykor!:P
UsuńDziękuję pięknie za bardzo przydatne zestawienie - laemmchen
OdpowiedzUsuńProszę uprzejmie i polecam się na przyszłość:)
UsuńJa z tych co im raczej słoń ... itd. Ale staram się, żeby chłopaki wyszły poza zamknięty krąg disco polo, które ma tę niszczącą siłę, że rymem częstochowskim operując, łatwo wpada w ucho i pamięć, a czasem bywa, nęka dni całe, czego osobiście doświadczyłem tydzień temu :P Dlatego za tydzień będziemy TU.
OdpowiedzUsuńBardzo mi jest żal, że ze zniecierpliwieniem porzuciłem naukę gry na gitarze, bo chciałbym umieć grać na jakimś instrumencie. Pamiętam jak strasznie zazdrościłem Lauriemu w Housie lekkości z jaką pykał na pianinku. Ach!
O widzisz, najwyraźniej trzeba mieszkać w Kielcach, żeby pójść na koncert szantowy. Ja jakoś nie gustuję, choć parę razy próbowałam.
UsuńCiekawe czy w Waszej filharmonii też myślą o młodych melomanach - zauważyłam, że moim dzieciom zawsze nadzwyczajnie poprawia się percepcja jak już odstoimy w czasie przerwy swoje w kolejce po Snickersa:P
A jeśli chodzi o filmy i grę na instrumentach, to nie wiem czy widziałeś "Excentryków". Ech, wtedy to dopiero człowiek żałuje, że porzucił muzyczną karierę (i cóż, że słabo się zapowiadającą - na jakiś fajny swingowy zespół by starczyło)
Ja do zwolenników szant też nie należę, choć miałem w życiu okres, że darłem ryja: "Żegnajcie nam dziś, hiszpańskie dziewczynyyyy ..." i inne takie :) Co do Snickersów, to się nie wypowiem, bo to nasz drugi raz dopiero, a pierwszego nie pamiętam :( Excentryków nie, ale za to "Whiplash", który co prawda optymizmem w kwestii nauczania gry na instrumencie nie tchnął, ale za to wprawiał w takie drgania, że trzeba było w domu chować garnki i łychy, bo by człowiek rozstawiał amatorską perkę i napierdzielał aż do odparzeń na dłoniach :P
UsuńNiech zgadnę, o hiszpańskich dziewczynach śpiewałeś w czasach okołolicealnych?
Usuń"Whiplash" to chyba całkiem inny kaliber (nie oglądałam, m.in. dlatego, że to co przeczytałam mnie nie zachęciło); w "Excentrykach" muzyka sama wchodzi - lekko, łatwo i przyjemnie, bez żadnych odparzeń. Chociaż, jakbym miała w domu puzon, może też bym zaczęła po tym filmie dąć... (szczęśliwie nie miałam)
Skąd wiedziałaś? :) A puzony teraz robią ładne, lekkie, z tworzywa i we wszystkich kolorach tęczy :P No, chyba że w dziedzinie instrumentów jesteś konserwą i w przypadku puzonu w grę wchodzi tylko lśniący metal? :D
UsuńWiedziałam pewnie stąd, że byłam w wieku okołolicealnym wtedy gdy i Tobie się to zdarzyło, toteż mniej więcej wiem czego spodziewać się po młodzieńcach w tym wieku. Niestety, niektórym tak zostaje:P
UsuńJeśli chodzi o puzony, nie jestem znawczynią (w ogóle na dętych blaszanych słabo się znam, a zadąć w życiu nie umiałam porządnie), ale zdaje się, że możesz mnie wrzucić do puszki. Po pierwsze, nie wierzę, że dźwięk z plastiku będzie taki sam jak z metalu, a po drugie - popatrz np. na orkiestrę Glenna Millera i spróbuj ich sobie wyobrazić z żółtym, czerwonym i zielonym plastikiem. Fuj!
Swing jakoś tak z kolorami mi się kojarzy, więc, czemu nie? :)
UsuńOk, niech będzie że jestem konserwa a Ty postępowiec:)
UsuńAle tylko w kwestii instrumentarium? :)
UsuńA kto to wie co się czai w głębiach naszych dusz?:P
UsuńCthulu? :P
UsuńOsobiście wolałabym, żeby nie, a Ty jak chcesz:P
UsuńAniołecka :D
UsuńRozrzut masz spory, trzeba przyznać. Dr Jekyll i Mr Hyde?
UsuńJak już pisałem w innym wątku, nie mam czasu na picie różnych niepokojąco wyglądających eliksirów :(
UsuńNo bez przesady, dwa gule i po krzyku. Tyle czasu byś znalazł.
UsuńTo się tylko tak mówi: "dwa gule". U nas we wsi wiele imprez zaczynało się od tych niewinnych słów :P
UsuńTym bardziej wiesz na co uważać. Poza tym dużym nie podskakują:P
UsuńDla niektórych, to właśnie honor dużemu przyłożyć :(
UsuńNo tak, ale Ty będziesz już po dwóch gulach, więc się nie dasz, prawda?:P
UsuńWypraszam sobie! Ja po alkoholach do bitki nieskory :P
UsuńWszystko Ci się pomieszało:( Twoje gule miały być miksturowe, nie alkoholowe:P
UsuńA co to za mikstura bez choćby odrobiny procentów? :P
UsuńNo nie dogodzi:( Zostaw w ciepłym, sfermentuje i procenty się pojawią:P
UsuńPrawda jak piękną jest ta prostota? :D
UsuńProste zawsze najlepsze. Patrz zimna wódka i śledź:P
UsuńMyślę, że to rozbudzenie zainteresowania od najmłodszych lat może przynieść efekty. Mnie do Opery po raz pierwszy zaprowadzono pod koniec podstawówki wraz z całą szkołą i pamiętam, że wówczas najbardziej zainteresowana byłam Darkiem z 8a, a nie starym, jak świat zegarem, co kuranty ciął jak z nut. I jakość ta niekompatybilność z Operą pozostała do dziś, w przeciwieństwie do gorących uczuć do teatru muzycznego. Tak przypatruję się twojemu wizerunkowi i muszę przyznać, iż masz ładne, duże niebieskie oczy, tylko chyba mały problem z łysieniem :)
OdpowiedzUsuńJa przymierzam się do Opery i przymierzam, ale na razie idzie mi słabo. Byłam na kilku przedstawieniach dla dzieci i na zwiedzaniu nowej (wyremontowanej) siedziby szczecińskiej Opery i tak się waham czy chcę zobaczyć coś więcej. Mam wrażenie, że najbezpieczniej byłoby zacząć od "Nabucco", które nawet grają, ale cóż, kiedy nie zadowalają mnie byle jakie miejsca, a najlepsze już sprzedane! I nawet nie mogę tu winić Darka z 8a, bo nas w szkole nigdy do Opery nie zabrali:(
UsuńCo do problemów z łysieniem - ciii! Myślałam, że jak zrobię sobie na głowie twórczy nieład, to nikt nie zauważy:P
Bardzo fajne książki! Idealne na prezent :)
OdpowiedzUsuńDla jakiegoś muzykomaniaka z pewnością tak. Niestety, większość z nich jest niedostępna w księgarniach.
UsuńRozbawił mnie ten robak pod postacią skorpiona :). "Instrumenty muzyczne" miałem jako dziecko w swoich rękach, były to czasy pierwszej edycji Milionerów i czekałem aż padnie jakieś szczegółowe pytanie o jakiś instrument a ja wyskoczę z odpowiedzią :)
OdpowiedzUsuńTo jednak śmiech przez łzy, niestety. A zastosowanie książek muzycznych, jak widać, wielorakie, mogą być nawet trampoliną do bogactwa, ho, ho!:D
Usuń