czwartek, 28 lipca 2016

Ch.Cho "Sekrety urody Koreanek", czyli straszne skutki urlopu

Uwielbiam być na urlopie.
Tylko wówczas osiągam ten stopień wewnętrznego wyluzowania, który pozwala mi sięgać po książki, na widok których zazwyczaj snobistycznie spluwam ze wstrętem.
Na szczycie listy takich dzieł plasują się ostatnio wszelkie bestsellery napisane przez skośnookie panie.
Tym właśnie sposobem w ubiegłym roku przeczytałam fascynującą książkę pani Marie Kondo, w tym zaś sięgnęłam po „Sekrety urody Koreanek” autorstwa Charlotte Cho.
źródło zdjęcia

Życie Charlotte Cho dzieli się na dwa etapy: przed i po.

Charlotte Cho
źródło zdjęcia

W pierwszym wiodła życie Amerykanki koreańskiego pochodzenia. Jak sama stwierdza, była wówczas opalona, miała pryszcze i grube pasemka (przy okazji skończyła zdaje się, że nienajgorzej, studia, ale nie to odgrywa w tej historii znaczenie).

W drugim, po wyjeździe do Seulu, odkryła, że najważniejszym przejawem kultury jest „kultura dbania o cerę”. I tak już jej zostało.

Nie zamierzam w tym miejscu wcale naśmiewać się z pani Cho ani jej admiratorek. Przeciwnie, po pobycie nad polskim morzem, nad którym ciągle triumfy święci „leżing i smażing”, szereg jej uwag uważam za wręcz nieocenione.
Nie sposób bowiem nie zgodzić się z nią, gdy pisze: „Poznałam (…) mnóstwo osób, które starają się jeść tylko organiczne produkty albo wydają mnóstwo pieniędzy na lekcje jogi, by utrzymać dobre samopoczucie, a mimo to ochrona skóry przed słońcem znajduje się bardzo nisko na liście ich priorytetów. Z jakiegoś powodu wielu z nas wciąż myśli, że emulsja z filtrem przeciwsłonecznym to nieobowiązkowy element rytuału pielęgnacyjnego, co jest nieprawdą. (…)
Wspaniale jest czuć na ramionach ciepłe promienie, to prawda. No i od lat wmawia nam się, że opaleni wyglądamy lepiej. Mimo to słońce nie jest naszym przyjacielem i nie ma czegoś takiego jak „zdrowe opalanie” – w rzeczywistości może ono uszkodzić skórę, spowodować jej przedwczesne starzenie i zwiększyć ryzyko zachorowania na raka.”

Nie mogę także wykluczyć, że nie skorzystam z którejś z zamieszczonych w książce porad dotyczących pielęgnacji skóry, zwłaszcza tej z przebarwieniami (na marginesie: gdyby było zapotrzebowanie na post pt. „Jak wydałam bez sensu kupę forsy, próbując usunąć przebarwienia i do jakich wniosków doszłam”, jestem gotowa, proszę tylko dać znać).

Trudno byłoby też kwestionować trafność porad zamieszczonych w rozdziale 10, w tym o treści: „pij dużo wody”, „dobrze się odżywiaj”, „porządnie się wysypiaj” i „ogranicz stres”. Mam nadzieję, że nie zostanę uznana za zrzędę, gdy napomknę, że mimo wszystko wydają mi się one mało innowacyjne.

Główne moje wątpliwości są jednak związane z bezkrytycznym przenoszeniem kosmetycznego modelu koreańskiego na polski grunt.
Wydaje mi się bowiem, że jeśli należałoby za kimś podążać, to może niekoniecznie akurat za Koreańczykami. A w każdym razie nie w każdą stronę.

Korea to kraj, który ma najwyższy stosunek zabiegów chirurgii plastycznej do liczby mieszkańców na świecie. (…) Wydaje mi się, że popularność takich operacji wynika z kulturowej presji, aby dążyć do bycia idealnym, także idealnie pięknym.
Wszystkie kultury cenią atrakcyjność fizyczną, ale rozwijająca się gospodarka, pieniądze w kieszeni i atmosfera rywalizacji sprawiają, że Koreańczycy i Koreanki uznają inwestowanie w chirurgię plastyczną za rzecz niezbędną, aby pozostać w grze. Piękno, bogactwo lub status społeczny zapewniają wiele korzyści.”

Pomijam głębokość myśli zawartej w ostatnim zdaniu przytoczonego fragmentu książki (nie pastwmy się nad autorką); jeśli mam jednak traktować życie jako rodzaj takiej gry – wybieram inną planszę.

Obawiam się też, że gdyby przyszło mi pracować w Korei, mogłabym nie odnaleźć się tam tak dobrze jak autorka książki. Dotychczas zazwyczaj ucinałam bowiem sobie w pracy pogawędki na inne niż ona tematy.

Ludzie w biurze dokuczali mi, bo miałam potargane, nieokiełznane włosy, i patrzyli na mnie nierozumiejącycm wzrokiem, kiedy próbowałam im wyjaśnić, że pofalowane włosy, jak po dniu na plaży, to fryzura w stylu boho. Uważali za barbarzyństwo, że nie nakładam na twarz esencji, i śmiali się (ze mną czy ze mnie – trudno powiedzieć), kiedy przyznałam, że nie wiem, co to takiego. (…)
Moi współpracownicy rzucali uwagi typu: „Twoje podkrążone oczy widać z drugiego końca biura” albo „Co ci tam wyrosło na twarzy?” Moja ulubiona – bo troska o moje dobre samopoczucie i wygląd dla wielu zaczęła się stawać prawie udręką – brzmiała: „Błagam cię, uczesz w końcu włosy.”

Wreszcie, wstyd się przyznać, choć łasa jestem na komplementy, te prawione przez Koreańczyków mogłyby nie spełnić moich oczekiwań.

To, że skóra jest najważniejsza, wynikało jasno z wielu codziennych interakcji. Podczas jazdy windą do mojego mieszkania podsłuchałam, jak starszy mężczyzna wita stojącą obok mnie kobietę słowami: „Pani cera wygląda dziś wspaniale”. (…)
Reakcja kobiety świadczyła o tym, jak dumna się poczuła, usłyszawszy komplement. Otwarła szerzej oczy z radości i zachichotała, grzecznie przysłaniając dłonią usta."

Wszystkich, którzy w tym miejscu otwarli szerzej oczy, uspokajam. Następny urlop mam dopiero za rok.

Charlotte Cho „Sekrety urody Koreanek. Elementarz pielęgnacji”, tłumaczenie Joanna Dziubińska. Znak Literanova, Kraków 2016.

34 komentarze:

  1. Ja się piszę na taki post o przebarwieniach! Liczę na to, że mnie rozgrzeszysz z tego, że nie wydałam ani grosza na próby ich usunięcia (mam wewnętrzne przekonanie, że i tak się to nie uda i muszę polubić te piegi na czubku nosa, innego wyjścia nie ma). Dobór lektur urlopowych rozumiem doskonale, u mnie latem króluje Fleszarowa, której normalnie nie tknę nawet długim drągiem. A co do meritum: gdy dojechałam do przedostatniego zdanie, zadźwięczało mi w głowie "ja to mam szczęście, że w tym momencie żyć mi przyszło w kraju nad Wisłą"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisząc o przebarwieniach, nie miałam na myśli piegów. Ich nawet nie próbowałabym usuwać, szkoda roboty. A Twoje wewnętrzne przekonanie jest ze wszech miar słuszne.
      Fleszarową czytałam jakiś czas temu - aż tak źle jej nie zapamiętałam, aby teraz machinalnie na dźwięk jej nazwiska sięgać po drąg. Ale że chwilowo zaspokoiłam potrzebę czytania odmóżdżaczy, nie sprawdzę jak teraz bym na nią zareagowała. Może za rok?

      Usuń
  2. matkojedynokochana! Nie wiem, jak z ochroną skóry przed słońcem, ale głowy zdecydowanie na plaży nie chroniłaś :) Taka lektura znamionuje klasyczne objawy porażenia słonecznego. Ja rozumiem, że ktoś to pisze i wydaje, ale żeby wydać na to własne pieniądze i jeszcze przeczytać? No chyba że znalazłaś tę książkę porzuconą na ławce w (nomen omen) smażalni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz? Miałam Cię za bardziej tolerancyjnego. Gdybyś wiedział co robią koreańscy mężczyźni, czym prędzej spłonąłbyś rumieńcem, spuścił ze wstydem powieki i wybąkał cicho: "a pożyczysz mi tę książkę?!"

      Usuń
    2. Gdybyś rzuciła w tekście coś na wabia, to kto wie, może bym i prosił. Ale ja to z tych, co to zimna woda i szare mydło, więc nie wierzę, bym był w stanie wdrożyć jakiekolwiek koreańskie przepisy.

      Usuń
    3. Niestety, nie rzucę, bo nie mam już książki pod ręką. Ale było tam o tym, że w Korei otwarto cieszące się olbrzymim powodzeniem specjalne sklepy kosmetyczne blisko jednostek wojskowych, oferujące przyjazny męskiej skórze makijażo-kamuflaż:P

      Usuń
    4. Jestem pacyfistą, kamuflaże w grę nie wchodzą :P

      Usuń
    5. To może chociaż nawilżacz powietrza na każdym Twoim biurku. Żaden koreański mężczyzna nawet na chwilę nie przysiądzie przy biurku bez nawilżacza!

      Usuń
    6. Nie mam w domu kaloryferów, a to one wymagają nawilżaczy :P

      Usuń
    7. I tu się mylisz!
      I jak to: nie masz kaloryferów? Burżuazyjne ogrzewanie podłogowe po całości?! Bo przecież nie piece węglowe.

      Usuń
    8. Burżuazyjne po całości. Dzięki temu zaoszczędzam na nawilżaczach :P

      Usuń
    9. Zatchnęło mnie. Nic dziwnego, że musisz pracować po nocach.
      Ale nie wierzę, że w robocie też wam takie zafundowali. Prawie słyszę jak Twoja biedna sucha skóra napina się, trzeszczy, a potem... och!

      Usuń
    10. W pracy są jakieś nowomodne ciepłe nawiewy, nie narzekam na suchość, dziękuję bardzo.

      Usuń
    11. Ciepłe nawiewy są najgorsze, ale jak tam sobie chcesz...

      Usuń
    12. Cóż, najwyraźniej nie masz w sobie ani pół koreańskiego gena.

      Usuń
  3. Zupełnie nie dla mnie. Kosmetycznie jestem zapuszczony gorzej niż Białowieska. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Białowieskiej teraz wycinki, więc miej się na baczności!

      Usuń
    2. Ale tam to chyba coś więcej niż kosmetyka? :P A o mnie dość powiedzieć, że nawilżacza na oczy nie widziałem. Jak chcę nawilżania, to wsiadam na rower jak niebo zaczyna robić się granatowe :P

      Usuń
    3. No wiesz, to podobno zadania ochronne, a czymże innym jest kosmetyka jak nie staniem na straży i chronieniem skóry?
      Wiem jak to zabrzmi, ale - jak babcię kocham! - nawilżacze powietrza znam wyłącznie z reklam w gazetach dla młodych matek. Czy powinnam wytaplać się w kałuży?

      Usuń
    4. Może na początek krótka przebieżka w delikatnej mżawce? :P

      Usuń
    5. Kiedy uprawiałam ją po raz ostatni (tydzień temu) cały nałożony uprzednio na twarz krem z filtrem najwyższej jakości wszedł z mżawką w reakcję chemiczną, tworząc białą maskę:( Wiem, wiem, miało być orientalnie, ale żeby od razu gejsza? W lesie???

      Usuń
    6. Z ochrony przeciwsłonecznej, to muszę zacząć zakładać okular, bo wczoraj mało mi zachodzące słońce oczu nie wypaliło :) No i może jakiś chemiczny syf na owady, bo sobotnie ugryzienie gza czuję do tej pory. Poza tym skąd mżawka, skoro krem z filtrem? :P

      Usuń
    7. Ja tam w te chemikalia na owady nie wierzę. A poza tym wolę być pogryziona niż kichać i śmierdzieć przez pół dnia.
      A krem z filtrem, mój drogi, nakłada się nawet jak jest pochmurno, o!:P

      Usuń
    8. Jako zupełnie niekoreański w sposobie bycia samiec, nie dbam o to czy będę na starość wyglądał jak rodzynek i krem anty stosuję przy naprawdę saharyjskim słońcu i baaaardzo długiej nań ekspozycji :) A na robale najlepszy jest rower. Tylko trzeba przelotową utrzymać na poziomie ponad 30 km/h :P

      Usuń
    9. Ho, ho, Bazylu, ho, ho! Tu mam odpowiednio straszny materiał poglądowy, o proszę:P
      Z tym robieniem robali w konia szybkim pędem się zgadza (na mnie nawet kleszcze nie zdążą wskoczyć:P). Mi wystarcza już (nogami, nie rowerem) prędkość 7 km/h, by pozbyć się problemu. To się dopiero nazywa dobra motywacja do utrzymywania odpowiedniego tempa treningu!

      Usuń
    10. Pewnie brakuje mi wyobraźni, ale jakoś mnie materiał średnio wystraszył. Mowa tam o paniach, które nie żałowały sobie słońca, a ja akurat sobie żałuję, bo nie lubię. Rzadko jeżdżę w naprawdę słoneczne dni, a jeśli nawet, to akurat wtedy wrzucam jakieś 50 :) Zresztą, nie mam bardzo nadziei, że będzie mi dane zobaczyć, które z nas miało rację, jeśli chodzi o wpływ słońca na skórę 70latka :P
      7 km/h? Jakieś mało ambitne macie te robale. Mnie na piechotę nie udaje się ich zgubić, a biegam jakieś 10 km/h :) Raz uciekałem przed meszkami, to na kilometrze wykręciłem 13 km/h :P

      Usuń
    11. Nieładnie, nie doczytałeś do końca!:P Był tam też pan kierowca ciężarówki, który jeżdżąc autem bez klimy, wystawiał przez odsłoniętą szybę tylko jedną stronę twarzy, w związku z czym połowicznie się postarzał.
      Ja nie biegam, więc być może robale odstraszają kije poruszające się z taką prędkością?:P

      Usuń
    12. Momarto małej wiary, przeczytałem. Ale ja samochodem pokonuję tak mikroskopijne dystanse, że raczej mi połowiczna starość twarzy nie grozi. Może gdybym twarzą zarabiał na życie, to bym się przejmował, ale mojej to już nic nie zaszkodzi ani nie pomoże :P
      Kije, powiadasz? A jakbym tak biegał z gałązkami w rękach? :P

      Usuń
    13. A to przepraszam. Chociaż, z drugiej strony, jakby nie patrzeć - jesteś twarzą blogosfery, więc powinieneś o nią dbać:P
      Bieganie z gałązkami jak najbardziej. Jeszcze lepiej, gdybyś miał w ręku zielony badylek. Wówczas nad Tobą latałyby wyłącznie motylki:P

      Usuń
  4. Ale że przebrnęłaś przez tę pozycję! Szapo ba! ;)

    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wbrew pozorom była to całkiem fascynująca lektura (może poza rozdziałem o miejscach, które koniecznie muszę odwiedzić w Seulu; póki co, nie wybieram się tam). Pod koniec moje oczy były bardzo szeroko otwarte:P

      Usuń