„Przekrój”
datowany na ostatni dzień lipca 1966 roku sporo uwagi poświęcał kobietom.
Już
na pierwszej stronie Kajetan Kotowicz w poświęconym wędkowaniu tekście „Wszystkie
rybki” z uznaniem opisywał wędkarskie przygody własnej żony. Odnotował przy
tym, że Polski Związek Wędkarski liczył w owym czasie 269.793 członków, w tym
tylko 1.182 kobiety (raptem 0,44% spośród wszystkich zrzeszonych w tym czasie w
PZW osób).
Patrząc na zdjęcia
zamieszczane obecnie na internetowej stronie PZW, przypuszczam, że ów procent
nie wzrósł jakoś bardzo znacząco. Z drugiej jednak strony, jeśli kobiety
zabierają się za wędkowanie, zazwyczaj wkładają w to całe serce. Nie wątpię, że
o niejakiej pani Beacie Radeckiej, która tydzień temu wygrała nocne zawody wędkarskie zorganizowane w Krapkowicach, można by napisać co najmniej to samo,
co pół wieku napisał pan Kotowicz o swojej małżonce:
„(…) jeśli ta kobieta, która mdleje na widok
karalucha, pieczołowicie faszeruje białe robaczki czosnkiem, to sami
rozumiecie."
Clementine Churchill źródło zdjęcia |
Połowę jednej ze stron poświęcono
także żonie Winstona Churchilla, lady Clementine. Przyznam szczerze, tekst
czytałam z rosnącym podziwem. Od dawna wiem jednak, że dyplomacja (również
małżeńska) nie jest moją najmocniejszą stroną.
Nieznany autor zamieszczonego w "Przekroju" artykułu tak
opisywał niektóre tylko z wielu wyzwań, jakie na co dzień stawały przed panią
Churchillową:
„Churchill był człowiekiem raczej uciążliwym w życiu codziennym. Miał
pewne przyzwyczajenia, z których nie chciał rezygnować za żadną cenę. Takim
przyzwyczajeniem były jego uroczyste niemal kąpiele. Brał ich co dzień dwie. W
południe i koło wpół do ósmej wieczorem. Przez pięćdziesiąt kilka lat
małżeństwa lady Churchill nigdy nie udało się go nakłonić do wcześniejszego
wyjścia z wanny (siedział w niej strasznie długo), nawet jeśli na kolacji byli
goście. W wannie recytował bez końca Szekspira albo powtarzał przemówienia,
które wygłosić miał w Izbie Gmin.(…)
Churchill
był człowiekiem niepunktualnym i… wielkim smakoszem. (…) [Lady Churchill]
obliczyła, że w ciągu ich małżeństwa przygotowała ponad dziesięć tysięcy
wykwintnych obiadów. Ulubionym daniem sir Winstona był kawior, wołowina, owoce
w marcepanie. Tracił jednak wszelką miarę na widok bitej śmietany. (…) Oczywiście
tył. Tu jednak lady Churchill była bezsilna. Równie bezowocna była jej walka z
alkoholem. Osiągnęła tylko jedno, że sir Winston przesunął godzinę pierwszej
whisky. Zwykle pijał ją o wpół do dziesiątej. Drogą kompromisu ustalono, że
wypijać ją będzie o godzinę później.”
Kobiece nawiązania (w
tym razem klasycznym stylu) pojawiły się nawet w rubryce „Słuchać czy nie
słuchać”, w tym numerze poświęconej omówieniu szeregu płyt z nagraniami
Antoniego Dworzaka.
Nie wiem kto tworzył tę
rubrykę, ale z pewnością gdyby osoby odpowiedzialne dziś za promocję muzyki
poważnej przeczytały z uwagą wszystkie jego teksty, wyciągając stosowne
wnioski, z pewnością od jutra filharmonie stałyby się najbardziej obleganymi
miejscami w tym kraju. Ot, taka choćby wzmianka:
„Czy zdarzyło ci się wracać wieczorkiem do domu, trochę skwaszonym – że nudno,
że w domu nic ciekawego, kolacja z resztek obiadu, żona z wydatkami, którą
znasz, zbyt dobrze wszystko znasz? (…) Otóż jeśli, ku twemu zdziwieniu, w
pustym mieszkaniu zastaniesz kartkę od żony: „Wyjechałam na 3 dni z Zosią,
cielęcina w lodówce”, oraz kopertę z
nadrukiem a wewnątrz zawiadomienie, że na twoją ćwiartkę padło 125 tysięcy, a
na dobitek w łazience będzie się kąpała szwedzka gwiazda filmowa Ursula
Andress, bo w hotelu nie było pokoju, możesz śmiało zawołać: NIESPODZIANKA!
Otóż
równie wielką niespodzianką będzie dla ciebie zapoznanie się z twórczością
DWORZAKA Antoniego (1841-1904). Jak rzep przyczepiono mu określenie „epigon
Brahmsa”. Jeśli nawet Brahms był artystą jeszcze wyższego lotu, to z tego nie
wynika, że słuchanie Dworzaka nie da ci ogromnych rozkoszy.”
Także redagowana przez
niejaką Aleksandrę stała rubryka „Listy o filmie” poświęcona była premierom filmów, w których główne role grały kobiety. Polskim filmem, który wchodził
latem 1966 roku na ekrany kin (premiera miała miejsce 20 lipca) był jeden z
moich ulubionych filmów wszechczasów – „Lekarstwo na miłość”, adaptacja „Klinu”
Joanny Chmielewskiej z będącą wówczas w rozkwicie urody Kaliną Jędrusik w roli
głównej.
Nie będzie przesadą gdy
napiszę, że to ten właśnie film stworzył (obowiązujący do dziś) mój wzorzec kobiety. To po jego obejrzeniu ukształtowały się moje wyobrażenia dotyczące tak typu urody, fryzury czy makijażu, jak i strojów.
Swego czasu na
blogu „Agnieszka o modzie” zamieszczono świetną analizę tego filmu, dokonaną
właśnie pod kątem mody. Szczerze polecam i tekst, i film.
By pozostać przy filmie:
w „Mieszance firmowej” donoszono, iż „reżyser
Jerzy Hoffman przygotowuje się do realizacji historycznego superfilmu „Pan
Wołodyjowski” (kolor, szeroki ekran). Początkowo kandydatami do roli tytułowej
byli Michnikowski i Łomnicki. Wydaje się jednak, że tych dwóch świetnych
aktorów pogodzi amator, tyle że znakomicie władający szablą: Wojciech Zabłocki,
jeden z naszych czołowych szermierzy.”
Jak wiadomo, reżyser
ostatecznie zdecydował się na Tadeusza Łomnickiego. I chyba dobrze, bo –
szczerze powiedziawszy – nijak nie jestem w sobie w stanie wyobrazić Wiesława
Michnikowskiego w roli Małego Rycerza.
Na zakończenie
literackie doniesienia o nowościach sprzed półwiecza.
Jak zwykle sporo wśród
nich pozycji dotyczących II wojny światowej. Dwadzieścia lat od zakończenia
wojny to był zdaje się odpowiedni czas, by pewne historie dojrzały do tego, by
je z siebie wyrzucić. W lipcu 1966 ukazały się więc (obie tak samo mi
nieznane): „Dolina Jozafata” Małgorzaty
Hołyńskiej („o grupie dziewcząt
różnych narodowości; po przejściach więzienno-obozowych wywieźli je Niemcy do
pracy we Francji i Niemczech. Przeżycia, często tragiczne, ale przez pryzmat
młodości. Czasem i humor. Wartka akcja.”) oraz „Czysta krew” Salomona Strausa-Marko („Jedna z niezwykłych wojenno-okupacyjnych historii. Autor wspomnień,
Żyd, przedzierzgnął się w Ukraińca i doszedł nawet do dość eksponowanego
stanowiska w hitlerowskiej machinie wojennej. Spryt i odwaga pozwoliły mu
przeżyć, mimo że prowadzi cały czas niebezpieczną grę, współpracując z ruchem
oporu. Dokumentalne zdjęcia.”).
W rubryce znalazły się ponadto wzmianki o kilku innych -
jak się wydaje, interesujących - książkach:
Waldemar
Babinicz (czy ktoś
kiedykolwiek słyszał o takim autorze?) „Ludzie
to powiedzieli” – „5 opowiadań;
oprócz jednego wszystkie o tematyce współczesnej, umieszczone w realiach wsi i
jej obyczajów. Pisane trochę z przymrużeniem oka; w konwencji typowego dla wsi
(autor zna ją dobrze) dobrotliwie żartobliwego patrzenia na życie.”
„Kryształowy
sześcian Wenus” – „Wybór 12 opowiadań fantastyczno-naukowych,
dający przegląd tego rodzaju najnowszej twórczości amerykańskiej. Czołówka
autorska tego gatunku. Kto lubi – ma pasjonującą lekturę. Wybór i wstęp J.
Stawińskiego.”
I wreszcie jedyna w tym
zestawie książka, którą mam (co wcale nie znaczy, że czytałam) – „Ikar” Jana Józefa Szczepańskiego: „Temat i bohater – wzięci z historii: 20-letni
emigrant Antoni Berezowski, który dokonał zamachu na cara przebywającego z
wizytą w Paryżu (1867) skazany na dożywotnie galery w Nowej Kaledonii. Proza b.
współczesna. Czyta się.”
Wówczas (wydanie I) „Ikar”
został wydany przez „Czytelnika” w nakładzie 10 tysięcy egzemplarzy; blisko 30
lat później, w roku 1982 ten sam wydawca do „Ikara” dorzucił jeszcze „Wyspę”
(być może dlatego nie mogę się za to zabrać – grubość mnie odstrasza!), a
nakład zwiększył do 30.320 egzemplarzy. Ech!
A ja sobie wyobraziłem pana Wiesława w roli Małego Rycerza i, przepraszam, uśmiałem się jak norka :P
OdpowiedzUsuńMoże nie wierzę w kunszt aktorski pana Michnikowskiego, ale mam wrażenie, że w jego wykonaniu byłby to bardzo poczciwy rycerzyna...
UsuńWyobraziłem sobie właśnie jak wygłasza kwestie głosem Kuby Goldberga :P Ale do scen zakonnych pasowałby jak ulał :)
UsuńW scenach zakonnych faktycznie, mogłoby być ok. Ale wyobrażasz sobie Kamieniec Podolski? Ja tam z pewnością płakałabym, jak zwykle. Tyle że ze śmiechu:D
UsuńCóż robić, skoro nam się pan Wiesław jedynie na wesoło kojarzy :)
UsuńW sumie to dobrze. A poza tym Łomnicki zagrał i proszę, już go nie ma.
UsuńA ja sobie wczoraj z ciekawości zajrzałem do filmografii pana Wiesława i stwierdzam, że nie widziałem go chyba w żadnej z "poważnych" ról. Ba, w ogóle w niewielu filmach go widziałem :(
UsuńPS. Muszę w końcu dooglądać zaczynanych trzykrotnie "Gangsterów i filantropów" :)
A ja właśnie doczytałam, że zagrał Goebbelsa w Teatrze Telewizji ("Bunkier"), rany! Tego nie jestem sobie w stanie wyobrazić. Chętnie bym obejrzała, ale coś nie widzę w sieci.
UsuńA parę filmów z panem Wiesławem chyba jednak widziałeś? Taka np. "Seksmisja" albo "Hydrozagadka":)
"Gangsterów i filantropów" uwielbiam pasjami i dawno już nie oglądałam. Chyba wiem, co będę robić jutro wieczorem, dzięki!
Kto by nie pamiętał Ekscelencji? :D A "Hydrozagadkę" oglądałem wieki temu i w ogóle nie kojarzę pana Wiesława. Najszybsze skojarzenia to Dudek i KSP. O!, z "Pancernych" jeszcze :)
UsuńW "Pancernych" to ja z kolei nie kojarzę. Podobnie jak w "Janie Serce", ale to oglądałam chyba tylko raz, dawno temu.
Usuń"Przeżycia tragiczne ale przez pryzmat młodości" - no, to lubimy najbardziej ;).
OdpowiedzUsuń30 tysięcy to strasznie dużo tysięcy jest! Uh.
I humor, nie zapominaj o humorze!
UsuńA nakłady kiedyś rosły, dziś już tylko ostro pikują. Czy leci z nami pilot?