W
czasach, w których dla wielu szczytem marzeń i jedynym wyznacznikiem odniesienia
życiowego sukcesu staje się zdobycie sławy (utożsamianej z popularnością i
rozpoznawalnością), dość łatwo popaść we frustrację.
A
skoro już się w nią popadło, nic prostszego niż dać się unieść frustratolubnemu,
przynajmniej w Polsce A.D. 2016, nurtowi siania nienawiści do wszystkich,
którzy są inni, nienasi, obcy.
Poszukiwania
odtrutki tu i teraz wydały mi się z góry skazane na niepowodzenie. Kierując się
instynktem, jakiś czas temu urządziłam sobie podróż w przeszłość. Jakżeż
słusznie!
Czytając
o londyńskich slumsach sprzed sześćdziesięciu lat (w „Zawołajcie położną”),
tudzież o życiu w zapadłej wsi w angielskim hrabstwie New Yorkshire w latach czterdziestych ubiegłego wieku (cykl książek Jamesa Herriota), czułam się spokojna
i szczęśliwa.
I nic to, że książka
Worth zaczyna się od drobiazgowego opisu ludzkiego porodu („Teraz musi się urodzić łożysko, i to w
całości, tak żeby żaden fragment się nie oderwał i nie został w macicy. Inaczej
kobieta może mieć poważne kłopoty: infekcję, nieustające krwawienie, może nawet
intensywny krwotok, który bywa śmiertelny.”), zaś pierwsza część cyklu
Herriota, „Jeśli tylko potrafiłyby mówić”, od równie szczegółowego opisu
porodu… krowiego („Starałem się dostać
choćby odrobinę głębiej do wnętrza krowy. Łeb cielaka był w tyle, a ja czubkami
palców próbowałem zarzucić cienką pętlę na jego dolną szczękę. Przez cały czas
ręka moja uwięziona była pomiędzy cielakiem a ścianą kostną miednicy. Przy
każdym skurczu macicy nacisk stawał się wprost nie do zniesienia, a kiedy
ustępował, posuwałem rękę z pętlą odrobinę naprzód.”)
Doprawdy, przy tym co
ostatnio wylewa się z ust polityków i wielu zwykłych, normalnych zdawałoby się,
obywateli, krew, płyny ustrojowe i inne wydzieliny wydają się rozkoszne niczym
pachnące płyny do relaksującej kąpieli.
O dziwo, poza
znalezieniem panaceum na złe samopoczucie, poznałam też receptę na zdobycie
sławy (takową w każdym razie zdobyli tak Worth, jak i Herriot)! Chętnych proszę
o uwagę, niniejszym podaję przepis. Kolejność dodawania składników dowolna;
ważne tylko, by żadnego nie pominąć!
1)
W to, co robisz, wkładaj całe serce.
„Mam za sobą długi dzień i noc, ale głębokie poczucie spełnienia i
satysfakcji sprawia, że mój krok i serce ogarnia lekkość. (…) Wchodziłam tutaj
w strugach deszczu i ciemnościach, ogarnięta gorączką podekscytowania i
wyczekiwania, niepokojem rodzącej się kobiety, która lada moment miała wydać na
świat nowe życie. Tymczasem zostawiam za sobą spokojny, uśpiony dom, z nowym
domownikiem i wychodzę prosto w blask porannego słońca.”
„Upał narastał, aż w zagrodzie zrobił się gorąco jak w piecu i
zwierzęta, z brzuchami wydętymi od trawy, bez przerwy tryskały
zielonkawobrązowymi gejzerami kału. (…) Obaj przerwali pracę i śmiali się
szczerze rozbawieni, gdy krowa chlasnęła mnie po oczach mokrym ogonem; równie
zabawna wydała się im sytuacja, w której cofający się przed arkanem byczek
rąbnął mnie kościstym zadem w brzuch, kiedy napełniałem strzykawkę, trzymając
ręce w górze. Uderzenie pozbawiło mnie tchu, a wtedy zwierzę postanowiło
obrócić się w wąskim przejściu, rozgniatając mnie jak muchę na ogrodzeniu. Oczy
wyszły mi na wierzch; zastanawiałem się, czy to trzeszczy płot, czy też moje
żebra.”
Wbrew pozorom, ani praca
położnej, ani praca weterynarza (w każdym razie wykonywana w warunkach
opisywanych przez autorów omawianych książek) nie należą do najłatwiejszych,
najprzyjemniejszych i najczystszych. Jak w każdym zawodzie zdarzają się wzloty
i upadki. Ani bohaterka powieści Worth, ani doktor Herriot (czyli autorzy obu
książek, mających charakter autobiograficzny) nie byli także zbyt dobrze
wynagradzani (dzisiaj zdaje się także niewiele się w tym zakresie zmieniło, w
każdym razie w Polsce). Ich zarobki starczały im niemal wyłącznie na przeżycie,
bez szans na oddawanie się jakimkolwiek ekstrawagancjom (na które zresztą i tak
nie mieliby czasu). Mimo to snute przez nich opowieści iskrzą i energetyzują. Zamiast
wzdychać za utraconymi szansami, zazdrościć innym, którym powiodło się lepiej,
odnajdują szczęście w tym co robią, wykonując swoją pracę najlepiej jak
potrafią, niezależnie od okoliczności.
2)
Ciesz się małymi, prostymi rzeczami.
„Milę za farmą wjechałem w boczną dróżkę, wysiadłem z samochodu i ułożyłem
się w jego cieniu. Szeroko rozłożywszy ramiona, mokry od potu, schowałem się w
wysokiej trawie, pozwalając owiewać się słodkiemu wietrzykowi. Czując słońce na
twarzy, przez niedomknięte powieki spoglądałem na błękitne niebo. Bolały mnie
żebra, a na nogach miałem tuzin siniaków od kopnięć. Ponadto wiedziałem, że nie
najlepiej pachnę. (…) Znów leniwie otworzyłem oczy i patrzyłem, jak po zielonym
wzgórzu na drugiej stronie doliny przesuwa się cień chmury. Nie, nie… wcale nie
narzekałem.”
Człowiek, który uważa,
że szczęście przychodzi wyłącznie w huku fajerwerków, ma spore szanse stać się
nieszczęśliwy i zgorzkniały. Pewnie, fajnie jest przeżyć czasem coś
nadzwyczajnego – zdarza się to jednak na tyle rzadko, że pozostając w nerwowym
oczekiwaniu można przegapić tyle cudownych chwil.
Być może to kwestia
czasów, które opisują obie książki i tempa życia, jakżeż innego teraz i kiedyś.
Być może jednak chodzi po prostu o inne rozłożenie akcentów; o to, by nie dać
się zwariować światowi i nie zapominać o tym, co czyni nas szczęśliwymi.
Bo jeśli ktoś, tak jak
ja, przypomina sobie o tym zaledwie raz w roku, w czasie urlopu, to zdecydowanie
zbyt rzadko.
3)
Kochaj ludzi. A przynajmniej ich lub. I szanuj.
„Przez cały ranek miała dobry nastrój i przekomarzała się szorstko z
pacjentami. Przestałam się temu dziwić, bo zdałam sobie sprawę, że to właśnie w
niej lubili. Traktowała ich bez cienia tkliwości czy protekcjonalności. Starsi
mieszkańcy Docklands byli przyzwyczajeni do kontaktów z przedstawicielami klasy
średniej, którzy uszczęśliwiali ich na siłę i robili pospólstwu wielką łaskę.
Gardzili takimi ludźmi, wykorzystywali ich, jak tylko mogli, a za plecami
wyśmiewali, lecz siostra Evangelina nie miała w sobie ani krzty wyniosłości czy
politowania. Była całkowicie wyzbyta podobnych uczuć. (…) Na każdego człowieka
i każdą sytuację reagowała prostolinijnie i bezpretensjonalnie.”
Najprostsze czasem
okazuje się najtrudniejsze. Prostolinijnie i bezpretensjonalnie dla wielu
okazuje się barierą nie do przejścia.
Lubimy komplikować,
dorabiać ideologię, doszukiwać się drugiego dna.
Tymczasem znacznie
prościej byłoby podchodzić do wszystkiego, w tym także do zadań wykonywanych na
co dzień, w ramach obowiązków, tak jak bohaterowie obu powieści.
Bez zadęcia. Bez
napięcia. Bez obrażania się i innych. Bez zastanawiania się nad tym, co byłoby
gdyby i dlaczego jest jak jest.
Bo naprawdę każdy z nas
ma swoją historię; tak samo wartą uwagi. Te o cielących się krowach i
śmierdzących biedakach ze slumsów okazały się być tak samo ważne, jak inne.
Dobrze jest to zauważyć, a jeszcze lepiej przenieść na dzisiejszą
rzeczywistość.
4)
Zauważ, że każde życie jest tak samo niezwykłe. Twoje również. Tylko od Ciebie
zależy, co z tym fantem zrobisz.
I tu – zamiast cytatów –
kilka zdań prosto z momarcianego serca.
Ten post pisałam przez kilka miesięcy.
Nie zliczę, ile miał wersji.
Dlaczego? Nie do końca wiem.
Może to brak czasu? A może
narastające we mnie od pewnego czasu poczucie, że jeśli mam w ogóle zajmować się jakąś tam internetową pisaniną, powinnam pisać o rzeczach naprawdę ważnych, a nie pitolić o
jakichś tam lekturach, bo co to w końcu kogo interesuje i czy naprawdę
świat stanie się od tego lepszy?
Być może to czas bym
przedefiniowała swoją potrzebę obecności w sieci, w szczególności w kontekście
tego jak wygląda moje realne życie, ewentualnie powróciła do korzeni, czyli
powodów, dla których pojawiła się Absolutnie nieperfekcyjna (a powody te wykluczają brak zadęcia i dawania upustu potrzebie naprawiania świata). Na razie jestem w
rozkroku. Myślę, co z tym fantem zrobić. W każdym razie wiem już, że także i moje życie jest niezwykłe - czyż to nie obiecujący początek?
Dzięki, pani Worth i panie Herriot!
Jennifer Worth "Zawołajcie położną", przełożyła Marta Kisiel-Małecka. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014.
James Herriot "To nie powinno się zdarzyć" i "Jeśli tylko potrafiłyby mówić", przełożyli Irena Doleżal-Nowicka i Zbigniew A. Królicki. "Świat Książki", Warszawa 1997.
James Herriot "Nie budźcie zmęczonego weterynarza" i "Weterynarz w zaprzęgu", przełożył Zbigniew A. Królicki. Wydawnictwo "Zysk i S-ka", Poznań 1996 i 1997.
Herriot jest niezawodny na frustracje, to rzecz z dawna stwierdzona. Natomiast nie wiem, czy był słabo opłacany, raczej wydawało mi się, że nie narzekał :)
OdpowiedzUsuńA ja jakoś całkiem o nim zapomniałam - ostatni raz czytałam ten cykl co najmniej 10 lat temu. Teraz będę wiedziała po co sięgać w razie jakby co:)
UsuńCo do zarobków - w pierwszych czterech tomach (tylko tyle mam) zarabiał raczej mocno poniżej średniej krajowej. Ale nie narzekał, istotnie.
Mnie raczej podobał się dość swobodny stosunek herriotowego pryncypała do pieniędzy właśnie. Z tego co pamiętam zatrudniona do celów księgowych dama, mało nie zeszła w nagły sposób, gdy pojęła na czym polega buchalteria Farnona :P
UsuńTo prawda, że zbyt komplikujemy relacje. Życie w ogóle. Nie będę tu się rozwodził ile szczęścia dało mi trzydniowe ograniczenie poczynań do wstać - umyć się - zjeść - jechać - zjeść - umyć się - spać. Być może nawet wyrzuciłem z tej wyliczanki jedno mycie i jedno jedzenie :P I choć dojechałem do domu piekielnie zmęczony, to jednak ten wypad stanowi jak do tej pory jeden z jaśniejszych punkcików tegorocznego życia :D
Stosunek szefa Herriota do pieniędzy był istotnie nader swobodny:) Co nie zmienia tego, że kiepsko płacił.
UsuńJa właśnie wiodę życie zbliżone do opisanego przez Ciebie - pełnia szczęścia! Nic nie muszę, wszystko mogę. Zrzuciłam z nóg obcasy, a z twarzy makijaż i ani trochę mi ich nie brakuje:D
Dalej mam wrażenie, że jednak dostawał więcej niż średnia krajowa i jeszcze pomagał matce. Ale, jeśli nie ma o tym mowy w czytanych przez Ciebie tomach, na pociechę dodam, że przed ślubem został wspólnikiem Zygfryda :D
UsuńJa naprawdę czytałam te książki kilka miesięcy temu, więc nie zamierzam się kłócić, a szukać właściwych fragmentów mi się nie chce (excusez le moi), ale w pamięć wryło mi się raczej co innego. Inna sprawa, że młody James nie oczekiwał na wejściu co najmniej pięciu tysięcy na rękę (w przeliczeniu na ichniejsze), samochodu służbowego i pakietu medycznego:P (tak wiem, samochód służbowy dostał:D)
UsuńDobra dobra. W pakiecie miał też wikt i opierunek oraz kwaterę. No i samochód, faktycznie. Oraz sherry. To się nazywa benefity, tylko karty na siłownie brakowało :P
UsuńWszystko się zgadza; pewnie jak się owe benefity przeliczy na kasę, wyjdzie godziwa pensja:) A zamiast siłowni miał mocowanie się ze źle ułożonymi w macicach cielakami, starczy.
UsuńNo i nie zapomnijmy o krioterapii oraz zimnych kąpielach :)
UsuńTo co, bierzesz tę robotę?
UsuńPrawie bym mógł, mam mistrzostwo świata w trzymaniu moich kotów na stole zabiegowym, w zmianie opatrunków i owijaniu wierzgającego zwierza w koszulkę pooperacyjną. O zastrzykach i kroplówkach nie wspomnę. Ale nie wiem, czy dałbym radę cielącej się krowie.
UsuńEeee, do kotów to "miastowy" weterynarz (taka postać też się pojawiła, ale musiałbyś sporo przytyć i zacząć trening picia), my tu rozmawiamy o posadzie na wsi. Bez krów ani rusz:P
UsuńTo jak krowy, to ja podziękuję.
UsuńI będzie trzeba słono płacić za krioterapię, ech!
UsuńJakoś przeżyję :P
UsuńW sumie racja. Zwłaszcza, że los wiejskiego weterynarza w Anglii na początku lat czterdziestych XX wieku i w Polsce w roku 2016 to, zdaje się, całkiem inne losy. Tu dostaniesz tylko cielącą się krowę i marne zarobki. O benefitach zapomnij.
UsuńToteż będę sobie cicho siedział w kąciku i nie będę się pchał do obór i chlewów.
UsuńZ drugiej jednak strony, czyż nie żal Ci szansy na stanie się polskim Herriotem XXI wieku?:P
UsuńEe, też mi kariera, pewnie nie sprzedałbym tych mitycznych 5 tys. egzemplarzy.
UsuńTy byś nie sprzedał? Ty?!:D
UsuńNie no, ok. Sprzedałbym. Ale z tego się nie wyżyje :P
UsuńNo, jeśli oczekuje się pięć tysięcy na rękę i samochodu służbowego...:D
UsuńZ 5 tys. sprzedanych egz. się nie wyżyje.
UsuńNo nie mów, że ta cała kasa ze sprzedanych przez celebrytów autobiograficznych książek starcza im tylko na waciki?!
UsuńByle celebryta to idzie w dziesiątki tysięcy sztuk, tylko tacy biedni Herriotowie XXI wieku rozchodzą się w homeopatycznych nakładach.
UsuńNigdy nie wiadomo, który Herriot stanie się znienacka celebrytą, więc nie poddawaj się zbyt szybko!
UsuńE, jakoś nie wierzę :P
UsuńZawsze możesz postawić na kaloryfer na brzuchu i próbować potem (jak już go uzyskasz) zorganizować jakąś dobrze płatną ustawkę dla któregoś z brukowców
UsuńUstawkę, powiadasz? Dam radę.
UsuńObawiam się, że tylko że mną w roli menadżera. Sam byś na to nie wpadł:P
UsuńZ pewnością. To jaki procent moich honorariów zamierzasz pobierać?
UsuńOdpowiednio godziwy, rzecz jasna:D
UsuńPowinni upaść przed wynalezieniem klasycznej łaciny. I prawa. Ale kopułę wynaleźli fajną, i akwedukty.
UsuńWiesz co, gdyby ktoś Ci proponował wycieczkę do dżungli - nie bierz. Jeśli gubisz się w komentarzach, z dżungli nie wyjdziesz żywy:P
UsuńDżungla odpada w przedbiegach, gubię się nawet w podziemiach pod Dworcem Centralnym :P
UsuńTam każdy się gubi. Niektórzy twierdzą nawet, że niezależnie od tego, gdzie chcą dojść, i tak zawsze wychodzą w Złotych Tarasach:P
UsuńCudowna jest ta książka, chciciałabym, żeby "Zawołajcie położną" zyskało zasłużony rozgłos, ta książka naprawdę oczyszcza
OdpowiedzUsuńHm, nie wiem czy oczyszcza, ale dobrze się ją czyta. Dla położnych lektura obowiązkowa!
UsuńNie tylko dla położnych. Szkoda, że wydawnictwo nie poszło za ciosem i nie wydało całej trylogii :(
UsuńPS. Swoją drogą, jakim szokiem było dla mnie, po pierwszych opisach, uświadomienie sobie, że Worth opisuje 50. lata XX wieku. Przecież część tych scen, to jakby rodem z Dickensa.
Wydawnictwa w ogóle lubią porzucać dobrze rozpoczęte pomysły (patrz Splotek). Zgroza.
UsuńI sądzę, że jeszcze dziś bez trudu można byłoby znaleźć szereg miejsc i ludzi, którzy mogliby stać się tłem któregoś z utworów imć pana Karola. Także gdyby chciał osadzić akcję utworu w RP.
Z donosów od tłumaczki wynika, że więcej Położnej nie będzie :( Widać obowiązkowe 5 tys. egz. się nie sprzedało.
UsuńA chciałam wyżej napisać, że pewnie im się nakład nie sprzedał... Makabryczny merkantylizm, ot co!
UsuńNakład 5 tysięcy egzemplarzy powiadasz. Ciekawe ile mamy bibliotek w kraju? (czytany przeze mnie egzemplarz był biblioteczny; zastanawiam się teraz, czy powinnam odczuwać wyrzuty sumienia)
Zważywszy, że nie zrobili temu żadnej reklamy, to trudno się dziwić. Mają, co chcieli, tylko czytelnicy na lodzie. Czytałem pozostałe dwa tomy i tam są niezłe sceny, mówiąc dzisiejszym językiem, epickie :)
UsuńNie znam się na reklamach, książkowych zwłaszcza. Moja ich znajomość nie wykracza ponad to, że można zapłacić kupę kasy Empikowi (może WL się brzydziło? Słusznie zresztą), ewentualnie wcisnąć książkę do ręki Michałowi Nogasiowi, który następnie zmusi Wojciecha Manna do przeczytania jej fragmentów (wychodzi zazwyczaj rewelacyjnie, tyle że nie wiem czy się to jakkolwiek przekłada na sprzedaż).
UsuńA słowo "epickie" według moich danych nie należy już do dzisiejszego języka, lecz jest elementem prehistorii (coś jak starocerkiewnosłowiański):P
WL nikomu nie zapłaciło i mamy skutki. Nawet się nie umiało podczepić pod serial :( Pojęcia nie mam, czy Nogaś się przekłada na sprzedaż, raczej wątpię, bo nie kupię książki, którą mi z detalami streścił i nic tu nie pomoże aksamitny głos panna Manna :D
UsuńIstnienie serialu umknęło mi było, ale zdaje się, że to zdjęcie na okładce to właśnie z niego? To chyba jest jakaś forma podczepienia, czyż nie?
UsuńJa z Nogasiem mam prościej (choć z tymi streszczeniami pełna zgoda): po paru próbach wiem już, że jeśli on się zachwyca, to mi ni w mordę nie podejdzie. Pamiętaj jednak, że nie rozmawiamy o Tobie i o mnie (bo my i tak kupimy, jeśli wyczujemy że dobre), ale o tzw. przeciętnym czytelniku, tudzież potencjalnym czytelniku. Może na nich to działa?
Okładka, faktycznie, serialowa. I tyle.
UsuńA wiesz, że mam podobnie? Takie Małe życie omijam szerokim łukiem. I szczęśliwie przeczytałem Skorunia, zanim red. N. go pochwalił.
Nic nie mów, dziś zobaczyłam "Małe życie" na bibliotecznej półce z nowościami i odbiegłam czym prędzej, niemal nie łamiąc nóg, brr!
Usuń"Skorunia" u Ciebie sobie nie przypominam. Pisałeś? Bo że ja nie czytałam, to pewne.
Nie pisałem, zbieram się od lutego bodajże. Ale w końcu się zbiorę :) Jeszcze, czego mu życzę, dostanie Nike, a ja się zostanę bez tekstu.
UsuńI tak jesteś do przodu, przynajmniej przeczytałeś. A ja, jak przyjdzie do Nike, zostanę z kolejnym nieprzeczytanym laureatem:(
UsuńSam jestem sobą zachwycony i zadziwiony. I zachwycony książką. Głupio mieć w lutym murowanego pewniaka na książkę roku, nie?
UsuńMoże i głupio, ale jeszcze głupiej nie mieć w lipcu żadnego pewniaka na takąż książkę, nieprawdaż? (to o mnie) Jak ja bym chciała, żeby jakaś nowa książką mnie tak bardzo, ale tak bardzo zachwyciła!
UsuńMasz jeszcze pół roku przecież, nie ma co desperować.
UsuńMoże i nie ma, ale nie widzę niczego odpowiedniego na horyzoncie. Chwilowo czytam wyłącznie odmóżdżacze, ze szczególnym wskazaniem na łzawe romanse. To stanowczo nie ma szans choćby stanąć koło Nike:(
UsuńAle dlaczego uważasz, że łzawy odmóżdżacz nie może być książką roku? Fe, taki snobizm.
UsuńMasz rację. Snobka ja wstrętna, fuj. Problem widzę natomiast w tym, że większość czytanych przeze mnie odmóżdżaczy ukazała się już parę ładnych lat temu. Chyba że ma to być Moja Książka Roku, wtedy to co innego.
UsuńNo przecież, że Twoja. Wybierz coś dowolnego :)
UsuńNawet jak moja, to słabo to widzę. To że się czyta, nie znaczy że zachwyca, niestety. Ale masz rację, jeszcze pół roku (niemal) przede mną.
UsuńZ pewnością dasz radę!
UsuńGorzej, że nienawidzę jakichkolwiek rankingów, nawet tych pozytywnych
UsuńNo to nie masz problemu. Bardziej mnie interesuje, czemu Ziomecki dostał tylko 5 gwiazdek, aż tak nie lubisz budowlanych klimatów?
UsuńPermanentna inwigilacja, normalnie:P
UsuńNie lubię kryminałów (poza Christie), myślałam że mi przeszło, ale nie. Poza tym nie lubię książek z tyloma wspolczesnymi służbami, także politycznymi. A James Bond jest tylko jeden.
Poza tym sam dałeś raptem jedną gwiazdkę więcej ode mnie, nie marudź!:P
Nie raptem, ale aż jedną więcej. I czekam na ciąg dalszy, bo polubiłem bohaterów.
UsuńMnie nie do końca przekonali. I jeśli cd będzie utrzymany w tej samej poetyce to odpadam.
UsuńCzy polskie prawo honoruje taką kategorię wynagrodzenia, jak "godziwe"?
UsuńWprawdzie jestem na urlopie, ale a konto przyszłej współpracy odpowiem: oczywiście, że tak. Art. 13 Kodeksu pracy, zaliczany wręcz do zasad prawa pracy:D
UsuńOj, przeskoczyłem z wątków. A kto decyduje o godziwości? Wysokie układające się strony?
UsuńOj, będzie przy Tobie dużo roboty (+1 do godziwości:P).
UsuńStrony, przy czym każda rozumie to po swojemu. Jak jeszcze wmiesza się do tego ZUS, to zazwyczaj okazuje się, że umówiły się na zbyt godziwe wynagrodzenie. Bo kto to widział na przykład takie 3 tysiące brutto, zgroza i rozpusta!
ZUSu za ciebie nie zamierzam płacić, załóż se jednoosobową działalność menedżerską :P
UsuńKrwiopijca i wyzyskiwacz!
UsuńNeoliberał :P
UsuńChciałbyś. To mentalność folwarczna, tak zdiagnozowali Ci, którzy wzięli za to bardzo godziwą kasę:P
UsuńNo wiesz?? Oburzające.
UsuńAle oburza Cię trafność diagnozy czy to, że są na świecie ludzie gotowi płacić godziwie za dobrą pracę?
UsuńOburza mnie to, że rzadko trafiam na tych, którzy są gotowi godziwie płacić :D
UsuńDałbyś im dobry przykład, to od razu zaczęliby się zachowywać inaczej.
UsuńZnaczyć mam dać przykład, płacąc godziwie Tobie? Zastanowię się.
UsuńBrawo, Sherlocku, właśnie o to chodziło. Myśl, myśl, metoda dedukcji może doprowadzić Cię tylko do jednego wniosku.
UsuńŻeby zapłacić niby? To ja się zastanowię jeszcze głębiej.
UsuńBylebyś nie zapadł przy tym myśleniu w głęboki sen, bo wiesz, ja po urlopowych wyjazdach i pilnie potrzebuję kasy celem zasypania dziury budżetowej.
UsuńJa jestem między wojażami, więc dopiero po powrocie oszacuję, czy zostało mi cokolwiek, czym mógłbym zasypać Twoją dziurę.
UsuńZazdroszczę tego stanu. Ja wojaże zakończyłam, został mi tylko tydzień urlopu, który zamierzam przeznaczyć na doprowadzenie domu do stanu używalności. Dodam, że jak najmniejszym kosztem:P
UsuńMnie zostaną trzy dni do końca roku, więc nie epatuj tu takimi hektarami wolnego czasu, nawet jeśli poświęcisz go na oględne porządki.
UsuńHa, ja poza najbliższym tygodniem mam jeszcze zachomikowany kolejny, z przeznaczeniem na okres okołoświąteczny. Tylko to podtrzymuje mnie przy życiu.
UsuńA poza tym: jakie oględne porządki, jakie oględne porządki? Tu szykuje się prawdziwa rewolucja! Rozważam nawet rozpakowanie ze dwóch kartonów z czasów przeprowadzki sprzed dwóch lat:P
Yyyyy, czy słyszysz moje przedzawałowe rzężenie?? Jeszcze? Tydzień? Moje słabe serce!
UsuńZazdraszczam. Kartony przeprowadzkowe nierozpakowane w ciągu dwóch lat zawierają rzeczy nieważne i należy je wyrzucić bez otwierania.
A owszem, mam przywileje i nie zawaham się ich użyć. W każdym razie teraz, zanim mnie ktoś nie wsadzi do pierdla jak w Turcji. Wtedy Ci ulży.
UsuńW moich nierozpakowanych kartonach są książki (te rzadziej używane), płyty z muzyką (nie mam ich gdzie postawić, bo ciągle nie udało nam się kupić regału) i patelnie. Patelnie mogę wyrzucić, reszty odmawiam.
Jakie ulży? Jak Cię wsadzą, to będę miał wyrzuty i będę musiał paczki Ci posyłać.
UsuńA nie, książek i płyt nie wyrzucamy. Nawet patelni szkoda, chyba że z Biedronki albo z Pepco, to wtedy nie szkoda.
Paczek i tak nie przepuszczą. Listy protestacyjne, protesty osobiste itepe - na to liczę.
UsuńSam więc widzisz jaka przede mną ciężka praca na tym urlopie. Patelnie bowiem nie z wymienionych przez Ciebie źródeł, a ich związek z nami jest raczej z gatunku tych sentymentalnych.
List protestacyjny mogę walnąć, co mi tam :P
UsuńSentymentalne patelnie można przerobić na zegar do zawiśnięcia nad wejściem do kuchni. Przyjemne z pożytecznym.
Dzięki, od razu mi (na wyrost) lepiej.
UsuńAby przerobić patelnie na zegary trzeba posiadać elementarne zdolności manualne. Patrzę, patrzę i nijak ich u siebie nie widzę:(
Małżonek? Nieletnie dziatki? Wynajęty rzemieślnik? Sąsiad złota rączka? Nie poddawaj się, taka sentymentalna patelnia warta jest zapewne zachodu.
UsuńPrzeczytawszy o małżonku i dziatwie zakrztusiłam się tak mocno, że oczy mi się załzawiły i nie wiem co tam dalej napisałeś. Chyba pójdę do kartonu i walnę się tą patelnią w plecy, żeby mi przeszło.
UsuńZawsze możesz ich wysłać wpierw na warsztaty dekupażu czy tam innego malowania na szkle, raz dwa przyozdobią patelenkę.
UsuńJeśli będą to warsztaty poprzedzone uprzednim zakuciem w kajdany i obciążeniem kulą u nogi, aby uczestnicy nie uciekli, to istotnie, przyozdobią.
UsuńO, nie przesadzaj, musisz znaleźć charyzmatycznego/ą prowadzącego/ą. Albo faktycznie takiego/ą z ciężkimi kajdanami.
UsuńDaj spokój, tyle zachodu dla patelni?
UsuńCzyli co? w obliczu drobnych trudności walory sentymentalne przestały się liczyć? A ty pewnie na tej patelni przyszłemu mężowi na pierwszej randce pierwszego mielonego przypaliłaś :P
UsuńMielonych nie przypalam z zasady, to po pierwsze. A po drugie, ja jestem bardziej romantyczna i na pierwszej randce tylko piłam, a nie jadłam, o:P
UsuńUuu, picie na pierwszej randce... To prowadzi do wyuzdania i ekscesów!
UsuńNo faktycznie. Taki staż jaki mam z małżonkiem to w obecnych czasach wyuzdanie i eksces, w rzeczy samej.
UsuńTo przez to picie. Na mur :P
UsuńNiech będzie, że to Ty jesteś rozważny, a ja romantyczna.
UsuńBo jestem. Do obrzydliwości.
UsuńUwierz mi, ja też. Ale na Twoim tle mam poczucie, że powinnam czym prędzej przyodziać się w coś zwiewnie różowego, dla podkreślenia mej romantyczności (cholera, nie mam nic takiego w szafie).
UsuńPrzywdziej cokolwiek, mężowski podkoszulek w starwarsy na przykład. Na moim tle we wszystkim będziesz romantyczna :D
UsuńTo ja może jednak się powstrzymam, dając tym samym wyraz mej rozwadze.
UsuńJak tam sobie uważasz :P
UsuńChodzi głównie o to, że gdybym w tym domu znalazła męski podkoszulek w starwarsy a dodatkowo go przyodziała, bardzo szybko zmieniłabym stan cywilny na "wolna".
UsuńZnaczy małżonek nie uważa starwarsów? No to faktycznie zachowaj rozwagę.
UsuńUważa, ale nie na koszulkach. A rozwaga nie zaszkodzi; są sytuacje, w których żaden romantyzm nie zrównoważy jej braku.
UsuńFakt, obca męska koszulka na żonie może wywołać nierozważne wybuchy :)
UsuńNawet jeśli żona wygląda w niej wyjątkowo romantycznie:(
UsuńTrudno się i tak opędzić od myśli, że to dla innego Hana Solo :P
UsuńTo nazwisko w tym przypadku brzmi wyjątkowo złowieszczo.
UsuńFakt. No dobra, dla innego Chewbakki :)
UsuńGdyby wiedział, że to dla Chewbakki, czym prędzej romantycznie rzuciłby się mnie ratować!
UsuńAle przecież Chewwy jest taki słodki :D
UsuńA proszę bardzo, możesz się z nim związać. Na dobre i na złe.
UsuńDzięki bardzo. Ledwo nadążam kłaki za kotami odkurzać.
UsuńNic a nic zmysłu praktycznego: gdybyś związał się z Chewbakką, to on musiałby sprzątać swoje kłaki. I kotów przy okazji też.
UsuńOn mi nie wyglądał na czyścioszka: czy jeśli Twoje dzieci zostawią, pardą, kłaki w wannie, to sprzątają? Że wątpię. Nikt się nigdy nie przyznaje do kłaków w wannie.
UsuńTu nie chodzi o pęd ku czystości, a wyłącznie o umiejętność wzbudzania wyrzutów sumienia i poczucia winy.
UsuńJa na przykład przyznaję się do wszystkich kłaków, we wszystkich wannach i pod wszystkimi prysznicami. Nawet wyjeżdżając z wakacji poszłam grzecznie do pana konserwatora i ze skruchą wyznałam, że zatkałam odpływ:P
No wiesz? Było brać przykład z dzieci i iść w zaparte, że już tak było, a Ty w ogóle jesteś łysa i nie kłaczysz.
UsuńJa? Łysa? No wiesz?!
UsuńPo to się ma włosy (i rzęsy, które też są włosami), aby panowie konserwatorzy czyścili odpływy z uśmiechem na ustach, o!
Ach, no to mów od razu, że chodziło o niewinny wakacyjny flirt z panem konserwatorem :D
UsuńJak Ty nic nie rozumiesz! Chodziło wyłącznie o to, kto będzie czyścił ten odpływ.
UsuńGdybyś wyjechała bez słowa, pan konserwator i tak by go musiał wyczyścić, doprawdy. Nawet by Ci pewnie rachunku nie przysłali.
UsuńNisko mnie cenisz, doprawdy. Zjadłyby mnie wyrzuty sumienia, a konserwator kląłby na czym świat stoi. A tak i ja byłam zadowolona, i pan konserwator:D
UsuńNo ok, grunt to wzajemne uszczęśliwianie się. Nawet nad zatkanym odpływem :D
UsuńNie wiem jak Ciebie, ale mnie już w podstawówce uczono (i to po rosyjsku), że najważniejsze to uśmiechając się, trzymać się za ręce.
UsuńMnie chyba tego nie uczono. Nasza pani od rosyjskiego się nie uśmiechała z zasady.
UsuńWiele straciłeś. Moja pani nawet samowar przynosiła. Niestety, tylko na zajęcia młodzieżówki Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej:(
UsuńW życiu nie dałem się wciągnąć do żadnej młodzieżówki, więc nie znam się na samowarach.
UsuńJa niestety też nie, bo gdy - kierowana żądzą napicia się herbaty z samowara - postanowiłam czym prędzej przystąpić do TPPR, moi rodzice zrobili mi taką awanturę, że czym prędzej rzuciłam legitymacją:P
UsuńTo masz w życiorysie kartę opozycyjną :)
UsuńTaaa, mam nawet wrażenie, że mocniejszą niż większość tych, którzy obecnie twierdzą, że to oni wywalczyli wolność naszą i waszą.
UsuńNo wiesz, przeciwstawienie się pani od ruska to naprawdę był akt odwagi :D
UsuńBa! Jak teraz o tym myślę, to nie rozumiem dlaczego do tej pory nikt nie przyznał mi uprawnień kombatanckich.
UsuńNie przyznał, bo się po nie nie zgłosiłaś do stosownych urzędów.
UsuńJa jestem kobieta honoru, czekam aż urząd zgłosi się do mnie. Uprzejmie:P
UsuńJedynym urzędem, który zgłasza się sam, jest urząd komornika :P
UsuńJak jeszcze trochę poczekam to oślepnę odpowiednio mocno, by pomylić komornika z kombatantem. I to na "kom", i to na "kom"...
UsuńI może rentę dostaniesz i inwalidzką, i kombatancką.
UsuńZdaje się, że to się nie zbiega, niestety.
UsuńTo wybierzesz korzystniejszą.
UsuńKombatancka zawsze się bardziej opłaca. Dlatego zajęcia dostarczają mi m.in. ci, którzy twierdzą, że oni to już w życiu płodowym uprawiali stosowną działalność (i wcale nie żartuję).
UsuńNo i słusznie. Skoro płód jest pełnoprawną istotną ludzką, to i prawa kombatanckie musi mieć zagwarantowane.
UsuńTu źródeł szukałabym raczej w prawie rzymskim (niejaki nasciturus). Nic dziwnego, że Rzym upadł.
UsuńTo, że upadł, to nie dziwne. Dziwne, że tak późno :D
UsuńZ mojego punktu widzenia stanowczo zbyt późno.
UsuńZ mojego też, miałem na egzaminie trzy kobylaste podręczniki z samego Rzymu :P
UsuńI czyż z każdą kolejną stronicą nie odczuwałeś rosnącej satysfakcji, że szlag ich trafił?
UsuńOwszem, z radością obserwowałem ich ostatnie podrygi.
UsuńA oni uciekli z okrzykiem "ZWL ante portas!"
UsuńOni zostali dobici przez barbarzyńców bez mojego udziału.
UsuńChciałam Cię trochę dowartościować, ale jak sobie życzysz.
UsuńKoledzy historycy by mi nie darowali udziału w takim barbarzyństwie.
UsuńZazdrościliby ci, że masz informacje z pierwszej ręki, ot co!
UsuńCoś ty, nie wiesz, jakie to zazdrościwe, rozpuszczaliby jakieś potwarze i podważali informacje.
UsuńCzy jakieś marne potwarze są Cię w stanie odstraszyć? Nie spodziewałam się tego po Tobie.
UsuńOczywiście, że są. Jestem delikatny jak kfiatuszek i spotwarzony zamykam się w sobie :P
UsuńRosiczka?:P
UsuńZamykam się w SOBIE, a nie Z PALCEM potwarcy!
UsuńNie, no pewnie, póki Ci nie grozi to z palcem nie. Z językiem.
UsuńMoże być. Język łatwiej rosiczce strawić.
UsuńNo to jeden problem Ci rozwiązałam. Teoretycznie. Teraz tylko wystarczy wcielić moje rady w życie.
UsuńLecę szukać odpowiednio dużej donicy i zakorzeniam się :P
UsuńNa sławie mi nie zależy, za to podana recepta z całą pewnością jest doskonałym przepisem na lepsze samopoczucie i szczęście. A jeśli do tego wszystkiego jeszcze znajdzie się zdechłego kreta, nooo, to tak jakby się w totka wygrało.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że w tej recepcie brakuje jakiegoś składnika! Masz rację, to zdechły kret!:D
UsuńAle jako składnik opcjonalny? ;-) I bez niego recepta nieźle działa. U mnie jakiś nieurodzaj, jedyne, co udało mi się napotkać, to trzy dziury wykopane przez krety, w dodatku żywe (jak mniemam), i co gorsza w cudzym ogródku (własnego nie posiadam). Zastanawiałam się, ile to procent szczęścia, ale jakoś trudno mi dobrać właściwy przelicznik.
UsuńZapytam Młodszego, może on zna sposób przeliczania kretów żywych na zdechłe;) Myślę jednak, że właściciel wspomnianego ogrodka bedzie twierdzić, że liczy się tylko kret martwy...
UsuńNo proszę kolejne nieznane mi nazwiska. Nie wiem, jak to jest, ale bezwstydne poczucie bycia szczęśliwą towarzyszy mi przez cały urlop, każdy weekend i większość popołudni. Z rzadka zdarza się w pracy, kiedy jakiś etap dobiega końca i kiedy mówię sobie, że znowu wykonałam kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty. I nie mówcie mi proszę, że to oznacza, że źle wybrałam swoją profesję, bo w końcu to mimo wszystko dzięki niej mam radosne popołudnia, weekendy i urlopy, nawet jeśli lekko przyćmione myślą dotyczącą źródeł finansowania. To piszę ja, wróciwszy z pięciodniowej wycieczki z dzieciakami z Krakowa, umęczona, z wyczyszczonym kontem, ale zadowolona i w oczekiwaniu na wrześniowy urlop. I jakże ja rozumiem twoje rozterki, czy dalej pisać o książkach, które ostatnio i nieco bardziej niż ostatnio przeczytałam, czy kogoś to obchodzi, czy czas poświęcić na coś innego i choć także myślę na ten temat od dawna odpowiedzi jeszcze nie znalazłam.
OdpowiedzUsuńRadzę czym prędzej dopisać do listy lektur na chandrę:)
UsuńJa niestety czuję że żyję wyłącznie w czasie urlopu, bo ostatnio pracuję i niemal wszystkie popołudnia i wieczory, i w weekendy. Teraz, ciągle jeszcze na urlopie, łudzę się - jak co roku - że utrzymam ten stan, czyli zacznę żyć normalnie, ale nie wierzę, że mi się to uda. Zwłaszcza w tej rzeczywistości spoleczno-politycznej...
A jeśli Cię to pocieszy, stan mojego konta jest taki sam jak Twojego:( Wyjeżdżamy dopiero w sobotę, więc niewątpliwie doskrobię się do samego dna portfela...
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń