Na
Węgry chciałam pojechać od dawna. No, może nie od zawsze, ale na pewno odkąd
poznałam (osobiście) własnego męża oraz (telewizyjnie) Roberta Makłowicza
(kolejność przypadkowa; mąż się nie obrazi, bo ma tak samo).
Potem
poznałam (literacko) Krzysztofa Vargę. Coś silnie drgnęło, jednak nie od razu
(mea culpa, mea maxima culpa!) skojarzyło z Węgrami.
Wreszcie
udało mi się jednak połączyć jedno z drugim, a nawet i z trzecim. Oraz z
czwartym.
„Gulasz
z turula” to inny Varga niż ten, którego znam i wielbię. To nie Varga
posługujący się barokowymi, rozbuchanymi frazami, „bulimik zdań długich,
pokrętnych i zagmatwanych” (jak napisał o sobie w jednym z ostatnich
felietonów w Dużym Formacie); to Varga skupiony i skoncentrowany, wyrażający
się jasno i zwięźle, choć wciąż po vargowemu. Brzmi jak oksymoron, a jednak
jest prawdą.
Gdyby
Varga nie był Węgrem, nie napisałby takiej książki.
Gdyby
Varga nie był Polakiem, ta książka byłaby zupełnie inna.
Gdybym
nie przeczytała „Gulaszu…” przed wyjazdem, to byłaby zupełnie inna podróż.
Nie
będę udawała, że poznałam Węgry i przez dziesięć dni, jakie tam spędziłam,
nabrałam jakiejś niesamowitej wiedzy i doświadczenia.
Owszem,
w kategorii „jak przetrwać w ponad czterdziestostopniowym upale” zdobyłam
szereg odznak, jednak w kategorii „co ty wiesz o tym kraju, bejbe” ciągle
jestem w grupie tych, którzy za karę muszą szorować kible (nie zaszkodzi,
notabene; im więcej nas będzie, tym lepiej dla Węgrów).
Ci
wszyscy, którzy zaplanowali wyjazd na Węgry pełni radosnych myśli o „dwóch
bratankach”, po przeczytaniu książki Vargi oklapną lub pognają do biurek, by
sprawdzić, czy wykupili ubezpieczenie na wypadek rezygnacji z wyjazdu.
O
ile bowiem oglądanie poświęconych Węgrom odcinków programu Roberta Makłowicza
zaraża entuzjazmem, a roztaczane przez niego wizje rozkoszowania się darami
węgierskiej kuchni wywołują ślinotok, o tyle czytanie Krzysztofa Vargi sprawia,
że sama myśl o konieczności zjedzenia paprikás csirke lub pörkölta skutkuje
natychmiastową niestrawnością. Zdaniem bowiem tego ostatniego, to właśnie
węgierska kuchnia sprowadza na nieszczęsnych Madziarów ciążącą na ich kulturze
i codziennym życiu depresję i melancholię. Jak pisze, jedzenie w tym kraju jest
wręcz straceńcze i nigdzie nie je się większych niż tam porcji, nawet w Ameryce.
Książkę
Vargi można potraktować jednak także jako znakomity przewodnik, mający inne
tego typu wydawnictwa pod sobą.
Podczas
bowiem gdy inni starają się przedstawić nam odwiedzane miejsca od ich jak
najlepszej strony (nawet w sytuacjach, gdy takowej w rzeczywistości nie mają),
Varga od początku nie szczędzi gorzkich słów prawdy.
„W Keszthely stoją samotne pagody McDonaldów
i nowo wybudowane stare gospody ze świeżym, równo przyciętym słomianym dachem,
w który wbija się zgaszony neon Coca-Coli. Keszthely przypomina wystawę
budownictwa na ulicy Bartyckiej w Warszawie, gdzie prezentują przykładowe domy
do szybkiego montażu i ogrodowe altany. Wygląda tak, jakby zaraz mieli przyjść
robotnicy i zdemontować szybko i sprawnie całe miasto.”
Po
przeczytaniu takich słów trudno jest spojrzeć na to miasto – jedno z
największych nad Balatonem, słynne m.in. z przepięknego neobarokowego pałacu
Festeticsów – okiem innym niż podejrzliwe.
Z
drugiej jednak strony, Varga proponuje takie trasy wędrówek, których nie wskaże nam żaden przewodnik. Dotyczy to
zwłaszcza Budapesztu, w którym dzięki niemu możemy (a być może mogliśmy, nie
wiem, nie sprawdziłam) trafić do knajpy, w której obsłuży nas sobowtór Marlona
Brando, odbyć podróż peszteńskim trolejbusem lub budzińskim niebieskim
ikarusem, albo też odnaleźć miejsce, w którym podają najlepszą hurkę z
musztardą, papryką, korniszonem i chlebem.
Myliłby
się jednak ten, kto uznałby „Gulasz…” za książkę podróżniczą. Mądrzejsze ode
mnie głowy stwierdziły, że najbardziej odpowiada ona formie eseju i trzeba
przyznać im rację. Varga płynnie przesuwa się po miejscach, zdarzeniach,
potrawach, nawiązując jednak przy tym szeroko i do literatury (ze wstydem
wypisywałam kolejne nazwiska węgierskich pisarzy, o których nigdy w życiu nie
słyszałam), i filmu oraz historii – tej odległej, ale i bardzo bliskiej. Dzięki
temu, że przynajmniej połowicznie tkwi w węgierskiej rzeczywistości, potrafi
rzucić na nią zupełnie inne światło.
Gdyby
nie Varga, z pewnością nie zwróciłabym uwagi na miłego starszego pana, który
wybrał się na wycieczkę statkiem, ubrany w t-shirt opatrzony nacjonalistycznymi
napisami, żądającymi sprawiedliwości dla Węgier, której nie ma od czasu
traktatu z Trianon.
Niewątpliwie,
jeśli nie przeczytałabym wcześniej „Gulaszu…”, nie weszłabym do jednego ze sklepów na deptaku w Keszthely, w którym obok węgierskich strojów ludowych
wisiały całkiem legalnie koszulki, także dziecięce, sławiące (do wyboru: po
węgiersku, angielsku lub też przy użyciu pisma runicznego) wielkość węgierskich
przodków – poczynając od Atylli, skończywszy zaś na tych, którzy w latach
1944-45 dzielnie walczyli u boku niemieckich żołnierzy. Obecność wiszących tuż obok
t-shirtów z napisami „white power” lub krzyżem celtyckim, nie mogła już w
takiej sytuacji bardziej zszokować.
To
Węgry, których nie widać, gdy podróżuje się typowymi turystycznymi szlakami,
gdzie niemal wszyscy napotkani autochtoni bez problemu posługują się językami
obcymi (niemieckim i angielskim, z naciskiem na ten pierwszy, o francuskim
należy zapomnieć, prędzej dogadamy się po polsku, na pewno zaś nie po węgiersku
– pierwszy raz w życiu doświadczyłam istnienia tak potwornej i nieusuwalnej
bariery językowej), choć ewidentnie przywołanie na twarz sympatycznego uśmiechu
przychodzi im z wyraźnym trudem. Nie mam przy tym na myśli wyłącznie pań w
średnim wieku pracujących w sklepach popularnej sieci Coop (wypisz, wymaluj,
jak panie z naszych sklepów Społem), ale wszystkich, niemal bez wyjątku. Młodzi
czy starzy, w sytuacjach sympatycznych lub denerwujących, bez znaczenia, na
uśmiech nigdy nie odpowiadali tym samym.
„Węgierska dusza jest praprzyczyną wszelkich
nieszczęść, a ogólna narodowa dusz-ność objawia się w jedzeniu. Węgry to duszny
kraj. Mały i nizinny, otoczony górami sąsiednich państw, które to góry kiedyś
były węgierskie i Węgrzy nigdy nie pogodzą się z ich utratą. (…) To położenie w
Basenie Karpackim powoduje, że na płaskich Węgrzech osiada specyficzny smog:
mieszanka stęchłego powietrza, zapachów z kuchni oraz alkoholowych wyziewów. To
smog nostalgii, który zalega nad miastami i wsiami, wije gniazda w
budapeszteńskich domach i snuje się swobodnie nad Wielką Nizina. Węgry to pole
walki turula ze smogiem nostalgii.”
Dwie
rzeczy są jednak pewne.
Varga,
wbrew temu co mogłoby wydawać się na pierwszy rzut oka, naprawdę kocha Węgry.
Ja
zaś jeszcze tam wrócę.
Krzysztof
Varga „Gulasz z turula”. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2008.
Pamiętam, że mnie "Gulasz..." przygnębił, choć czytałam go w przyjemnych okolicznościach. Ale wątpliwości nie mam: Varga Węgry kocha, Polskę zresztą też, choć mogą to być miłości nieodwzajemnione.;)
OdpowiedzUsuńDaj spokój - ja czytałam krótko przed wyjazdem i naprawdę plułam sobie w brodę, że wpadliśmy na taki głupi pomysł, aby tam jechać! Na szczęście już po upływie paru dni zaczęła mi się zmieniać perspektywa, a teraz mam coraz większą ochotę, żeby przeczytać książkę jeszcze raz, póki moje wrażenia z podróży są jeszcze w miarę świeże.
UsuńPolska z pewnością miłość Vargi odwzajemnia, natomiast nie ręczę za uczucia Prawdziwych Polaków:P
Myślisz, że odwzajemnia? Nasi niżej podpisani koledzy Vargi nie czytają, nie pojmuję, jak to w ogóle możliwe!;) A tak na serio - KV ma b. zróżnicowany "elektorat", na spotkaniu autorskim widziałam czytelników w wieku 30-45 lat i równie liczną grupę seniorów. Z wypowiedzi wynikało, że wręcz go uwielbiają.;)
UsuńMam na myśli Polskę metaforyczną - piękną kobietę z poczuciem humoru. Nie powiesz mi przecież, że takowa nie odwzajemnia, prawda?:PP
UsuńKoledzy, ach, koledzy, dajmy im szansę, jeszcze kiedyś do Vargi dojrzeją:)
Jak pokazują zdjęcia zamieszczone tutaj (swoją drogą, znakomity blog dla kogoś zainteresowanego tematyką węgierską), taki przekrój wiekowy zdarza się także na spotkaniach poza granicami kraju.
Kolega Bazyl chyba już dojrzał, a mnie się nie chce:P Chyba że mi coś samo w ręce wpadnie, ale i tak Harry Potter rules do końca sierpnia co najmniej:P
UsuńJeśli Ci się nie chce, to znaczy że nie dojrzałeś, i tyle. Ja np. nie dojrzałam do HP, bo postanowiłam najpierw - niejako chronologicznie - nadrobić inny karygodny brak lekturowy w postaci "Opowieści z Narnii". Zajmie mi to chyba jednak więcej niż do końca sierpnia, bo najpierw zadałam to Starszemu do samodzielnego czytania i cosik utknął:(
UsuńMoże i faktycznie jestem niedojrzały literacko:P Z Narni czytałem jakieś dwa przypadkowe tomy, jestem daleki od zachwytów, więc się Starszemu nie dziwię. HP ma większy potencjał:D
UsuńJa przeczytałam tom pierwszy i bardzo mi się podobał. Z dalszymi czekam na Starszego, ale czuję że z powodu niecierpliwości mogę pęknąć i przeczytać z nim ten pierwszy tom... HP może i ma potencjał, ale najpierw klasyk, potem naśladowcy, ot co!
UsuńPrzeczytaj oba cykle, a potem zeznaj, cóż to za naśladownictwa są u Rowling, bo jako żywo żadnej szafy tam nie ma, tylko schowek na szczotki pod schodami:P
UsuńO ideę idzie, nie zaś o szczegóły. Choć oczywiście, rozumując w ten sposób i C.S. Lewisa można zaliczyć do naśladowców - takiej Nesbit chociażby (właśnie głowię się, jak tu wcisnąć w grafik lekturę "Feniksa i dywanu", bo jakoś stęskniłam się za Piaskoludkiem).
UsuńNo, przy takim podejściu jako dzieło oryginalne ostanie się egipska Księga zmarłych i być może kodeks Hammurabiego:P Rozumiem, że ogólna idea brzmi: książka o dzieciach, które mają przygody? :P
UsuńKodeks Hammurabiego może i oryginalny, ale archaiczny, przynajmniej dopóki nie zrobią czegoś z prawami człowieka:P
UsuńCo do reszty zaś, nie przesadzaj, wiesz przecież o co mi chodzi. Oczywiście, jeśli chcesz uporczywie twierdzić, że pani Rowling jest pierwszą osobą, która wpadła na pomysł żeby napisać o dzieciach i magii, to nie będę rzucać się pod Twe nogi, niczym Rejtan. Zwłaszcza że nie dysponuję stosownym giezłem:P
Chciałem wykazać, że przy tak ogólnie zarysowanej idei (dzieci plus magia) możemy dojść do absurdu. Czy wszyscy, którzy pisali o sierotce, naśladowali siebie nawzajem? Jednym wyszła z tego dziewczynka z zapałkami, a innym Ania Shirley:P Jeśli więc mamy mówić o naśladownictwach, to proponuję wejść szczebel wyżej na drabinie szczegółowości:D
UsuńGiezło, w razie potrzeby, możesz skombinować z prześcieradła lnianego, ewent. z kory :P
Manifestum non eget probatione, więc nie przekonuj mnie do tego, o czym wiem. Ja przeczytam Narnię, a potem HP, a Ty odwrotnie i zobaczymy co nam z tego wyjdzie, ok?
UsuńPrześcieradeł lnianych nie posiadam, zaś z kory jedno, jednak opatrzone nieprzyzwoitymi rysunkami Mleczki. Zapomnij o Rejtanie!:P
"Ignacy, ty do mnie nie gadaj po łacinie, bo ja i tak wszystko rozumiem", że pojadę klasykiem. Ja już dwa tomy Narni mam za sobą i uważam je za dość infantylne nudziarstwo, teraz Twój ruch :P Giezło w Mleczkę miałoby swój smaczek, nie zarzucaj tego pomysłu :D
UsuńMi tam wszystko jedno co sądzisz o Narnii, a że ostatnio zdiagnozowano mnie psychologicznie jako "niezależną od pola", to tym bardziej:P
UsuńJeśli zaś o giezło idzie, nie wiem czy na pewno wiesz, o czym mówisz? Dodam tylko, że mam starszą wersję, jeszcze bardziej sprośną.
Odpowiednio udrapowane, rysunki nie rzucałyby się w oczy:P I proszę mnie tu nie straszyć diagnozami. Rozumiem, że konceptualizację masz ekskluzywną?
UsuńE, a ja myślałam że chodzi o to, aby się rzucały:P
UsuńO konceptualizacji jeszcze nic nie wiem, ale napiszę jeszcze kilka postów, to może się dowiem:)
Rzucać masz się Ty, jak Rejtan, a nie obrazki:D Spokojnie, rozwijaj się, dokształcaj :D
UsuńOstatnie zdanie jest niczym protekcjonalne poklepywanie po ramieniu, ale będę mimo to i i tak się rozwinę, o!:P
UsuńTak, zrób mi na złość :P
UsuńZłośliwie to ja napiszę analizę porównawczą Opowieści z Narnii i Harry'ego Pottera, w której wykażę wyższość pierwszego cyklu nad drugim, po czym zablokuję możliwość komentowania!:D
UsuńWłaściwa Ci niezależność od pola nie pozwoli Ci tego uczynić:P
UsuńHa! - zakrzyknęła szyderczo, po czym - owinąwszy się w giezło z kory - odeszła w ciemność, złośliwie chichocząc.
UsuńJak Buka :P
UsuńKażdy ma taką Bukę, na jaką zasłużył!:P
UsuńZgroza :P
Usuń@ momarta
UsuńZaraz, zaraz - chyba nie dyskryminujesz Polek o urodzie mniej rzucającej się w oczy?;) One też na pewno kochają Vargę.
Swoją drogą chciałabym usłyszeć KV mówiącego po węgiersku.;)
czytanki.anki: to była taka figura stylistyczna, w której czytająca miała odnaleźć siebie, ech! Człowiek tu żyły wypruwa, by zadowolić czytelników, a ci z pretensjami!:P
UsuńJa na razie muszę ochłonąć po nadmiarze węgierskiej mowy wokół, ale umiejętności porozumiewania się z tamziemcami w ich języku okrutnie Vardze zazdroszczę.
ZWL: doprawdy, nie wiem czy zgrozą przepełnia Cię to, że zasłużyłeś na taką akurat Bukę, czy też to, że inni - biedactwa - muszą radzić sobie tylko z tą oryginalną?:P
Rozumiem, rozumiem.;) Na szczęście większość Polek to naprawdę ładne kobity.;)
UsuńOryginalną Bukę zawsze lubiłem i nawet jej, biedaczce, współczułem.
Usuńczytanki.anki: No właśnie! Wystarczy spojrzeć w lustro, nieprawdaż?:))
UsuńZWL: Moje uczucia wobec Buki są niestety bardziej sztampowe: bałam się jej jak cholera!:P Ale nie jestem "muminkowa", więc pewnie nie jestem też miarodajna. Nie mogę się nawet zmusić, by zaatakować Muminkami własne dzieci:(
Starsza swego czasu grzecznie wysłuchała całości w moim wykonaniu, ale sama nie sięga:P Ja widocznie jestem bardziej empatyczny wobec potworów, wkurzało mnie, że Buka została pozbawiona zawartości kuferka przez Topika i Topcię :D
UsuńJa kiedyś próbowałam z "Opowiadaniami z doliny Muminków", ale zostałam zaziewana i zaprzestałam:P
UsuńTopik i Topcia? Coś mi świta, ale słabo.
Topik i Topcia: http://img855.imageshack.us/img855/846/2h38v2p.png
UsuńCzas na powtórkę :)
Nie denerwuj mnie z tymi powtórkami - dziś oglądając u rodziców półkę ze swoimi książkami, stwierdziłam że to w zasadzie już czas na Tomka Sawyera, Verne'a, May'a, Szklarskiego, Nienackiego i szereg innych. Nie wspomnę o nowościach. Gdzie ja tu wcisnę Muminki???
UsuńWywal z listy nowości i tak w większości przypadków okazuje się, że nie było warto:P
UsuńA guzik prawda! Czytamy teraz "Ucieszki Cieszka" i bardzo nam się podobają. A Beręsewicz? A Wechterowicz? O nie, nie!
UsuńI tam, książeczki dla dzieci się nie liczą:P Wykreśl ze dwa dzieła dla dorosłych i z głowy:P
UsuńPatrzę na moje półki i patrzę, i widzę, że z nowości to mam chyba tylko Eugenidesa (choć on nowością był parę miesięcy temu, a teraz jest przebrzmiałym starociem) i Rowling (jak wyżej). Czarno widzę to wykreślanie:(
UsuńNa pewno coś znajdziesz, kwestia motywacji:P
UsuńNo. A w przypadku Muminków nie jest ona - jak uważni czytelnicy mogli się już domyśleć - zbyt duża:P
UsuńEch, to błąd.
UsuńNie wykluczam, ale póki co - będę z nim żyć.
UsuńDla odzyskania duchowej równowagi i wiary w polsko-węgierskie braterstwo powinnaś przeczytać klasyk pt Trójkolorowa kokarda pani Chamiec. A tak to zatrułaś się jakimiś miazmatami :P
OdpowiedzUsuńKlasyka chyba nie znam, ale wątpię abym pragnęła poznać. A o żadnych miazmatach nie może być mowy; to tylko prawda, a ona podobno nas wyzwoli!:P
UsuńJakiś przekręt z tą prawdą:P Klasyka to ja sobie w takim razie wyciągnę i odświeżę, kiedyś:)
UsuńCzekam więc z niecierpliwością. Obawiam się jednak, że skoro do Wiosny Ludów nigdy nie żywiłam głębszych uczuć, to pewnie nie poczuję ich także wobec książki, nawet znakomicie zrecenzowanej:PP
UsuńOni walczyli za wolność naszą i waszą, a Ty tak bez żadnych uczuć? Nieładnie. A książkę pamiętam jako średnio pasjonującą, za to miała przydatny słowniczek z zasadami wymowy węgierskiej:P
UsuńZa moją nie, aż tak stara nie jestem!:P
UsuńPorzućcie wszelką nadzieję wy, którzy uważacie, że jakikolwiek słowniczek pomoże w nauce wymowy węgierskich słów. Ja od dziesięciu dni trenuję wyłącznie wymawianie nazwiska "Szabo" (nie umiem w komentarzu wstawić tej kreski nad "a") i za każdym razem wychodzi mi inaczej:(
Nawet się nie łudzimy, że w czymkolwiek pomoże. A Szabo to nie ma przypadkiem kreski nad o?
UsuńA owszem, nad "o", nie nad "a". To (u mnie) się chyba nazywa galopująca skleroza?
UsuńBądźmy wyrozumiali: zwykły brak pamięci wzrokowej :)
UsuńCo jak co, ale pamięć wzrokową mam doskonałą! Zdaje się jednak, że muszę zacząć używać tego zdania, używając czasownika w czasie przeszłym...
UsuńWszystko w końcu przemija, że pojadę pogłębioną refleksją egzystencjalną...
UsuńMimo wszystko, wolałabym żeby najpierw przeminęło co innego. Paru kandydatów by się znalazło.
UsuńNie można mieć wszystkiego:P
UsuńParę innych braków też mam, bez przesady:P
UsuńMam "Gulasz ..." na kindlu i nie zawaham się go "połknąć za jednym zamachem". Nawet jeśli to wielce schematyczne :) Będzie to mój pierwszy kontakt z Vargą (tak, wiem jak to brzmi) i jak się spodoba, to mam w zapasie "Polska mistrzem Polski" :D
OdpowiedzUsuńPS. Dzięki za trop, bo dziś szwendałem się po biblio i wyszedłem z pustymi ręcami. No nic do mnie nie mówiło. Jedynie Cornwell szeptał, ale cholernie cicho :P
Dawaj, dawaj, od Was tam baaardzo blisko, może pękniesz w swoim zamyśle niejeżdżenia na wakacje po wsze czasy!:P A i ceny bardzo przystępne (w zasadzie jak polskie).
UsuńMój kontakt z Vargą to też w zasadzie tylko felietony; "Gulasz" jest zaledwie drugą jego książką, którą przeczytałam, ale będzie więcej.
A schematyczna to będzie recenzja, którą ktoś napisze, próbując nie użyć żadnego ze zwrotów wymienionych w podlinkowanym przez Ciebie tekście:)
Namówiłaś mnie :) A moje związki z Węgrami, to obiad w węgierskiej knajpie po zdanym egzaminie z matmy oraz wspomnienia teścia mojej kuzynki, który pracował tam na budowie za starych czasów. Jest więc co zgłębiać i nadrabiać.
UsuńPS. Jestem gdzieś w połowie i z niepokojem stwierdzam, że wiedza nieużywana wietrzeje w tempie zastraszającym. Historię Europy Środkowej i Wschodniej zdałem na 4, a dziś z trudem przypominam sobie kto zacz Nagy czy Kadar :(
Moje związki chyba jeszcze mniejsze: ze dwa razy dostałam od kogoś kartkę z Budapesztu, i tyle...
UsuńPS. Miałam tak samo, choć w programie moich studiów nie było takiego przedmiotu jak u Ciebie, więc mogę się zgrabniej usprawiedliwiać. W każdym razie, o ile o Kadarze czy Nagy'm kiedyś słyszałam, o tyle już umiejętność usytuowania w czasie większości przywoływanych w książce zdarzeń historycznych okazała się przed lekturą całkowicie poza moim zasięgiem:(
Pocieszam się jednak tym, że Węgrzy wiedzą o Polsce mniej więcej tyle samo co my o Węgrzech. Sprzedawca dmuchanych materacy z dumą oznajmił mi: "Scecin? Ja, ja, Mazury, ich weiss!":P
Biore :-))). "Trociny" mnie wprawdzie do Vargi na dluuugo zniechecily, ale "Gulasz..." wyglada na bardzo w moich klimatach.
OdpowiedzUsuńMi się Varga podoba, nawet jak mi się nie podoba, taka dola zaślepionej fanki:P "Trociny" miały pójść na następny rzut, więc nie strasz, proszę!
UsuńVargę czytam od zawsze, jest doskonały. Za "Gulasz..." dostało mu się od wielu czytelników, choć ja osobiście nie wiem, dlaczego. To smutna książka, a nie pastwienie się nad krajem przodków. Varga jest fantastycznym obserwatorem, świetnym pisarzem i tego mu odmówić nie można.
OdpowiedzUsuńZ ostatnim zdaniem w pełni się zgadzam. A książka raczej dołująca niż smutna, moim zdaniem - na tyle, na ile jestem w ogóle w stanie to ocenić, nie będąc ani w kawałku Węgierką - całkiem jednak prawdziwa. I za to właśnie oberwał, jak sądzę.
UsuńJestem pod wrażeniem. Świetny artykuł.
OdpowiedzUsuń