W
ciągu ostatniego roku z polską literaturą kobiecą było mi zdecydowanie nie po
drodze. Tak bardzo, że parę razy podejrzliwie obejrzałam się w lustrze. Zewnętrznie
nie mam sobie jednak nic do zarzucenia; wewnętrznie natomiast… Wewnętrznie
najwyraźniej muszę jeszcze nieco nad sobą popracować, tym bardziej, że obejrzana
przypadkowo reklama nowej książkowej kolekcji Hachette (nazwy nie pomnę), przeznaczonej
specjalnie dla kobiet i obfitującej w wyciskające łzy wzruszenia pozycje,
wywołała u mnie jeno śmiech pusty.
Do
książki Magdaleny Kawki byłam nastawiona pozytywnie.
W
sumie nie wiem dlaczego. Może dlatego, że nadała swojemu blogowi podtytuł
„rozmowy przy winie”, a ja przy winie zawsze chętnie? Niewykluczone też, że
dlatego iż to, co pisze na swoim blogu (a pisze rzadko) zazwyczaj uważam za
trafne? Lubimy tych, którzy myślą podobnie jak my, nieprawdaż?
Być
może też dlatego teraz mam taki problem z tym, by sklecić kilka prawdziwych
zdań na temat tej książki.
Jeśli
bowiem porównywać ją do tych polskich książek „kobiecych”, które do tej pory
skrytykowałam, wypada raczej pozytywnie.
Jeśli
jednak zestawić ją ze wszystkimi książkami, jakie ostatnio czytałam, bilans
wydaje się wypadać co najwyżej na zero.
Na plus:
1.
Język.
Czyta
się dobrze. Krótkie, zgrabne zdania (tu przemawia przeze mnie zazdrość, bowiem
nigdy nie będę umiała takich napisać; jestem za bardzo skażona Wańkowiczem, a
ostatnio Vargą). Intrygujące i wciągające.
2.
Historia.
Kryminalna
i obyczajowa zarazem. Jest zagadka do rozwiązania; jest tajemnica; jest mroczność.
Jest też miłość i seks (no, prawie seks, ale też się liczy).
3.
Miejsce.
źródło zdjęcia |
Grzmoty.
Nie wiem czy to ukłon w stronę ówczesnego wydawcy (współwłaścicielką
wydawnictwa Sol jest szczecinianka, Monika Szwaja), ale ta miejscowość –
położona przy krajowej „szóstce”, z dwoma zamkami to zachodniopomorskie Płoty. Przejeżdżam
przez nie co najmniej kilkanaście razy w roku, niekiedy także zatrzymując się
na chwilę i – mimo że autorka zastrzega, iż opisana historia nigdy się nie
zdarzyła i jest fikcją literacką – od tej pory będę rozglądać się uważniej niż
dotychczas.
Postawiony
przeze mnie plus nie wynika jednak tylko z lokalnego patriotyzmu (szeroko
rozumianego, gdyż ode mnie do Grzmotów, pardon, Płotów (bądź Płot - nigdy nie
wiem jak odmieniać tę nazwę własną!) jest dobre 1,5 godziny jazdy samochodem),
ale przede wszystkim z docenienia pomysłu na usadowienie akcji w takim właśnie miejscu. Książek o małych
miasteczkach mamy wprawdzie ostatnio zatrzęsienie, jednak zazwyczaj są one w
nich mocno odrealnione, z dominującym rysem sielskim. Grzmoty wydają się
natomiast bardzo prawdziwe – z ich atmosferą, lokalnymi uwikłaniami, ale i problemami
zamieszkujących je osób.
Na minus:
1.
Historia.
Która?
– zapyta ktoś, kto przeczytał uważnie umieszczony po stronie plusów punkt
drugi.
Za
dużo, zdecydowanie za dużo historii w tej książce. Do wyboru mamy bowiem
następujące wątki:
-
trudnej miłości matki i córki –
teoretycznie dominujący, bo otwierający i zamykający powieść; moim zdaniem
niewykorzystany jednak w sposób należyty. Uważam że tkwił w nim znacznie
większy potencjał;
-
kryminalny, a w zasadzie kryminalne,
gdyż są dwa – jeden dotyczy poszukiwań zaginionej osoby i żmudnego łączenia w
całość kolejnych pozostawionych przez nią śladów, zaś drugi – ho, ho! Drugi to dopiero wątek, co się zowie (piszę to bez przekąsu);
-
miłosny – niestety, polska główna
bohaterka poza szeregiem problemów najwyraźniej musi borykać się także z
problemami miłosnymi, taka karma. W wątku tym występują więc z jednej strony
luksusy i francuska arystokracja, zaś z drugiej lokalny prowincjonalny
przystojniak (na szczęście nie mechanik w ubrudzonym smarem kombinezonie, ale
niewiele lepiej), który przypadkiem napatoczył się targanej wewnętrznymi
wątpliwościami głównej bohaterce;
-
obyczajowy – zdecydowanie najlepszy
ze wszystkich, choć także nakreślony zbyt hojną ręką. Magdalena Kawka dotyka
szeregu prawdziwych i ważnych problemów; z uwagi jednak na ich wielość,
przemyka tylko po ich łebkach, zostawiając czytelnika z niepożądanym w tym
przypadku uczuciem niedosytu.
Wielość
wątków w powieści może być zaletą; taka jej konstrukcja wymaga jednak od autora żelaznej literackiej dyscypliny i
pomysłu na ich zgrabne połączenie. Niestety, w tym przypadku nie do końca się
to udało. Każdy z wątków ciekawi, jednak wszystkie razem ostatecznie nie
zachwycają.
2.
Główna bohaterka.
Tamara
jest młoda Polką, zamieszkującą na stałe w Paryżu. W Paryżu ma wszystko, czego
można tylko zamarzyć – Paryż, to jedno; pieniądze, to drugie; kochającego męża,
to trzecie. Im dalej w las, tym bardziej okazuje się jednak, że nie wszystko
złoto, co się świeci, a nasza bohaterka przeżywa szereg wewnętrznych rozterek.
Niestety, nie przekonała mnie do siebie i choć zdarzały się momenty, w których
prawie, prawie ją rozumiałam, to jednak przez większość czasu miałam ochotę
przełożyć ją przez kolano i wlepić klapsa.
3.
Zakończenie.
Zemdliło
mnie. Książka ma stron 316, mdłości wystąpiły na dwieście dziewięćdziesiątej
czwartej i dzielnie towarzyszyły lekturze aż do końca. Niemal wszystkie
wątki (poza jednym, no, może dwoma) zostały zamknięte w sposób mdły i
ckliwy. Nie wiem jak można było zakończyć je inaczej bez popadania w
skandynawską mroczność i czy w ogóle było to możliwe, jednak takie zakończenie
popsuło całe dobre wrażenie. Szkoda.
W tym miejscu przydałoby się jakieś zgrabne podsumowanie. Może posłużę się więc zdaniem, które wielokrotnie słyszałam w dzieciństwie od moich - japońskich z duszy - rodziców: nie jest źle, ale mogłoby być lepiej.
Magdalena
Kawka „Rzeka zimna”. Wydawnictwo SOL, Warszawa 2011.
Widzę, że Szczecin i okolice cieszą się coraz większym wzięciem u pisarzy. Najpierw M. Szczygielski, teraz M. Kawka. :) Zaczynam być zazdrosna, bo Lublin jakoś nie inspiruje. Mamy tylko M. Wrońskiego.
OdpowiedzUsuńSkandynawskie zakończenie????? Przeżyłam szok połączony z déjà vu, bo wyobraź sobie, że niedawno przeczytałam powieść polskiej autorki (wkrótce podzielę się wrażeniami na blogu), w której był dokładnie ten sam problem! Nie wierzyłam własnym oczom, że całkiem znośną powieść obyczajową można było czymś takim po prostu zaszlachtować. To chyba jakaś nowa moda. :(
Jeszcze małe uzupełnienie: w książce o której wspomniałam, nie ma żadnych wątków kryminalnych, to zakończenie to grom z jasnego nieba. "Rzeka zimna" chyba bardziej mieści się w konwencji.
UsuńSzczecin pojawia się marginalnie - jako miasto, w którym mieszka i do którego jeździ jeden z pobocznych bohaterów, więc może uda Ci się pohamować zazdrość:)
UsuńCo do końcówki mam wrażenie, że niezupełnie się zrozumiałyśmy. Moim zamiarem było przeciwstawienie skandynawskiego zakończenia temu, jakie faktycznie pojawiło się w tej książce, a które było - wg mnie - w nieusprawiedliwiony sposób i mimo wszystko happy endem (poza wspomnianym odmiennym domknięciem jednego, dwóch wątków). Przez zakończenie "skandynawskie" rozumiem przy tym wersję pt. "znikąd pomocy" i "za chwilę wszystko pochłonie ciemność":) Teraz zabiłaś mi jednak ćwieka co do tego, która to książka została wyposażona w tak niesamowity zwrot akcji - będę niecierpliwie czekać na Twój post!
Dzięki za pocieszenie. :)
UsuńNajwyraźniej byłam zafiksowana na wspomnianych przez Ciebie wątkach kryminalnych "Rzeki zimnej" i stąd podejrzenie, że zakończenie skandynawskie to była perwersyjna jatka, jak to w skandynawskich kryminałach bywa. A jeszcze te krwawe wybroczyny na okładce. Teraz już rozumiem. :)
Ha! Okładka tej książki to temat na zupełnie inny post. Pod tytułem: "cóż grafik miał na myśli???":P Jakiegoś tam skojarzenia może i można się domyślić, ale określenie "krwawe wybroczyny" nieźle oddaje główną moim zdaniem myśl przewodnią, mającą się nijak do treści książki.
UsuńTam jest chyba jakaś oszroniona, zamarznięta szyba, która może ma się kojarzyć z taflą zamarzniętej rzeki? Opieram się tylko na chybotliwych hipotezach. :)
UsuńLirael: będę miał dla Ciebie, jak już pokonam lenistwo oraz zamorduję Pana Dostawcę Internetu i zamkną mnie w cichej celi z dostępem do sieci, kolejną książkę z Lublinem w tle. Niestety, w bardzo dalekim tle:(
UsuńLirael: Tak, to właśnie to "jakieś tam skojarzenie", o którym pisałam w swoim komentarzu. I ależ oczywiście, że grafik nie zarzyna w ten sposób zakończenia i niczego nie zdradza, ależ skąd by znowu!:P
Usuń~ Zacofany w lekturze
UsuńBędę wyglądać Twojej recenzji jak kania dżdżu, bo ostatnio mam apetyt na lubliniana, nawet w wersji lekko rozmytej. :) I mam nadzieję, że jednak obejdzie się bez przelewu krwi. :)
~ Momarta
Bynajmniej, to na pewno wyłącznie zbiegi okoliczności. :P
Po prostu ręce opadają. :(
Tak sobie teraz pomyślałam, że w zasadzie to ja powinnam zazdrościć Tobie. Współcześnie może i tylko Wroński, ale za to macie "Sztukmistrza z Lublina", którego trudno jest przebić!:)
UsuńA co rąk i ich położenia - pełna zgoda!
Fakt, to jest niezła reklama miasta. Chyba dlatego mamy plac Singera. :) I jeszcze co roku coś takiego.
UsuńMyślę, co my mamy... Jak na razie chyba tylko pływające ogrody, a i tak, póki co - jedynie w bardzo odległych zapowiedziach!:P
UsuńWątpię jednak, aby mieszkańcy Grzmotów/Płotów chcieli jakoś twórczo wykorzystać taką książkową promocję - w ogólnym rozrachunku wizerunek chyba nadszarpnięto.
We mnie natomiast wywołała podejrzenia, że jest przeznaczona dla masochistek; wystarczy przejrzeć zaproponowane w kolekcji tytuły: "Skrzywdzona", "Zhańbiona" itd.
OdpowiedzUsuńJeżeli Cię to pocieszy, to mnie też jest nie po drodze - mimo czytania Fleszarowej ;-). Ale przy wątkach "romansowych" u niej nieodmiennie zgrzytam zębami, czyli trzymam poziom ;-)
Reklamę widziałam przelotnie, a w internecie jakoś nie umiałam znaleźć wzmianek o tej kolekcji, ale faktycznie - większość tytułów była wstrząsająca!:)
UsuńJa tam czasem lubię poczytać jakiś romansowy wyciskacz łez - jeśli jednak nie idę świadomie w ckliwą masakrę (a zdarzało mi się, oj zdarzało!), wolałabym coś na nieco wyższym poziomie. Albo żeby chociaż "momenty" były!:PP
Widzę, że jakoś zupełnym przypadkiem czytamy książki z akcją w swoich okolicach :) Ja na razie utknąłem w Cornwellu i jakoś skończyć nie mogę. I to pierwszego tomu :(
OdpowiedzUsuńFaktycznie, u mnie też był to zupełny przypadek, bo nie miałam pojęcia o zachodniopomorskim miejscu akcji:)
UsuńCornwell utyka? Faktem jest, że trylogię arturiańską (sprawdziłam fachowe nazewnictwo!) czytałam dawno temu, kiedy nikomu jeszcze o Martinie się nie śniło, ale weszła mi w miarę szybo i bezboleśnie. Po czym równie szybko wyszła, ale to już zupełnie inna historia:P
Myślę, że fragment "(...) kiedy nikomu jeszcze o Martinie się nie śniło" jest dla zagadnienia kluczowy. Ja niestety jestem po wszystkich dostępnych częściach GoT i ten fakt robi swoje :)
UsuńPewnie, że kluczowy! Starannie przemyślałam swój komentarz:) Przezornie nie będę więc zabierać się za powtórkę.
UsuńSugerujesz, że od Kawki lepszy byłby Kafka lub kawka do picia?;)
OdpowiedzUsuńCzy z perspektywy czasu Iwasiów też uznajesz za nieudaną przygodę z polskimi literatkami?
Kafka latem? O nie, nie! Kawka zdecydowanie lepsza:) Niekoniecznie w towarzystwie kawki, bowiem jestem członkinią klanu herbacianego!:P
UsuńCo do Iwasiów, jeśli chodzi o "Na krótko" - tak; jeśli chodzi o "Bambino" (o którym nie pisałam, bo były to czasy przedblogowe) - nie. Ale to zupełnie inny nurt kobiecej prozy, Iwasiów zdecydowanie chce być w tym ambitniejszym dziale, a wydaje mi się, że M. Kawka nie ma takich pretensji.
Mnie się wydaje, że ona nie musi chcieć, ona po prostu JEST w ambitniejszym dziale.;)
UsuńNa marginesie: osobiście też wolę herbatę, ale dobra kawa raz dziennie nie jest zła.;)
Jest, bo chce w nim być, albowiem pisze takie a nie inne książki, choć mogłaby pisać całkiem inne (c.k.d.)M. Kawka też by pewnie mogła, gdyby tylko chciała - naprawdę mam o niej dobre zdanie:)
UsuńKawę piję tylko z pracowego przyzwyczajenia i z lenistwa (nie chce mi się bawić w latanie do toalety z fusami przez korytarze pełne petentów), ale szczególnej przyjemności z tego nie czerpię.
Myślisz, że są pisarze, którzy chcą być w mniej ambitnym dziale? Dla mnie to sprawa talentu.
UsuńTalent swoją drogą, ale uważam że niektórzy świadomie wchodzą w niszę z literaturą lekką. Nie każdy przecież chce zostać Proustem, ale taką Rowling to już czemu nie!:P
UsuńCzyli kasa, a nie klasa? Jestem w stanie to zrozumieć, choć ubolewam nad takim podejściem.;(
UsuńJedno drugiego teoretycznie nie wyklucza:) Ja tu jednak tylko czytam, a nie piszę, zarabiam całkiem gdzie indziej, więc co ja tak naprawdę wiem o literackim świecie?!:P
UsuńNo cóż, jaka jest Kawka, każden widzi. Nierówna, ot co. Odczucia moje podobne, ale jam zbyt leniwa, by się rozpisywać, tym bardziej Twoje pisanie podziwiam. Nie zaczęłam jeszcze kolejnej lektury pani Kawki, jakoś tak mi zeszło. Przez to regionalne żarcie i ludowe zabawy na wolnym powietrzu.
OdpowiedzUsuńA swoją drogą, czy jest powietrze zniewolone?
O matko, skąd Ty to powietrze wzięłaś? To u mnie robi wrażenie całkiem wolnego i swawolnego, ale może żyję w jakiejś enklawie?
UsuńJa chyba kolejnej książki nie zacznę - chyba że spróbuję z pozycją dla dzieci. Mimo wszystkich wyjaśnień na temat tego, czym nie jest książka o Krecie, odczuwam pewną nieufność. Przyjdzie poczekać do następnego lata. Albo jeszcze następnego...
A propos zabaw na wolnym powietrzu - kupiłam dziś bilety na Plateu i idę w piątek!
Chyba raczej się nie skuszę :) Może to przez ten mroźny tytuł? Wciąż mam nadzieję na słoneczko za oknem :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)
W Grzmotach i Szczecinie świeci; pewnie po znajomości.
UsuńJak dotąd "kawka" kojarzyła mi się jedynie z czarnym płynem oraz ptakiem. Dziękuję zatem za informację o istnieniu takowej autorki. Zimna i krwista okładka nie zachęciłaby mnie do lektury... Ale może ze względu na te znajome mi Płoty sięgnę po nią kiedyś:-)
OdpowiedzUsuńZaiste, skojarzenia z nazwiskiem autorki bywają różne. Wczoraj zaniosłam książkę mojej mamie, która widząc nazwisko na okładce zapytała: "o, to ta aktorka?" Odpowiedzią było zdumione milczenie, bowiem ja z kolei nie słyszałam o aktorce:)
Usuń