Choć
w powszechnej opinii to wieczór sprzyja romantycznym wyznaniom, w moim domu
najłatwiej usłyszeć je o poranku.
-
Kocham Cię najmocniej na świecie, mamusiu
i całe życie będę z Tobą zawsze wszędzie jeździł! – regularnie oznajmia mi
Młodszy, gdy o szóstej trzydzieści szczotkuję przednie szóstki.
Choć
zdaniem wielu czułe słowa najszybciej trafiają do serca wówczas, gdy towarzyszy
im oprawa ze świec, kwiatów i oszronionej butelki szampana, ja zazwyczaj
zostaję nimi ugodzona w łazience.
-
Mamusiu, tak bardzo Cię kocham, że nigdy
Cię nie oddam! – wyznaje Młodszy, gdy ja rysuję na powiece kreskę, która natychmiast
staje się krzywa ze wzruszenia.
I
o ile pierwsze z wyznań, gdy głębiej się nad nim zastanawiam, nie wzbudza
mojego entuzjazmu, o tyle drugie, gdy tylko się powtórzy, niewątpliwie odbiorę
od niego na piśmie.
Moi
synowie kiedyś dorosną. Tak wierzę.
Nie
odkryję Ameryki, gdy napiszę, że będę musiała wówczas na nowo przedefiniować
swoje macierzyństwo.
Prosto
jest być matką kilkulatka. Mama przytula, dba i się troszczy, zapełnia lodówkę,
gotuje (to taka metafora), pierze i prasuje (to zaś – dla odmiany –
przenośnia).
Co
zaś robi mama dwudziesto-, trzydziestolatka?
Bohater,
słynny szermierz Dick van Dyke, wybornie władał mieczem, miał kapelusik z
piórkiem, wytworny wąsik i wysokie mniemanie o sobie.
Miał
też mamę, którą odwiedzał co niedziela. Całkiem niewykluczone, że z tej właśnie
przyczyny nie znajdziemy w książce wzmianki o żonie i dzieciach, jednak nie
będziemy się tym na razie zamartwiać.
Mama
szermierza, wnosząc po stroju – wdowa (zostawmy na boku przyczyny takiego stanu
rzeczy), w XXI wieku niewątpliwie zostałaby zakwalifikowana do kategorii
rodziców toksycznych.
Gra
bowiem na emocjach, nie licząc się z tym, jakie może to przynieść skutki i
jakie piętno odcisnąć na delikatnej psychice jej syna:
- „Synu kochany – zawołała na jego
widok – przyszedł do ciebie ważny list. I to od samego króla!
- Od króla? – zdumiał się szermierz,
biorąc papier do ręki. – Coś takiego, pisze, żebym co rychlej stawił się w
pałacu…
- W takim razie ruszajmy do króla.
- Jak to „ruszajmy”? Pójdę sam.
- Pozwól mi pójść z tobą, synu, tak
chciałabym poznać króla.
- Ale jak rycerz… - wahał się - …ma
się pokazać u króla z mamą?
- Czyli chcesz mnie tu zostawić samą?
– wyjąkała mama, gotowa w każdej chwili wybuchnąć szlochem.”
Nie
potrafi pozwolić synowi dorosnąć i samostanowić o sobie, w tym o własnym
wyglądzie, gdyż nieustannie go krytykuje, także publicznie:
„Przeto ruszyli, oboje wystrojeni. Mama
przygarbiona, odziana na czarno, dźwigając wielką torbę. A u jej boku Dick van
Dyke w błękitnej pelerynie i wysokich butach ze skóry…
- Nie wyczyściłeś! Masz brudne buty! –
zrobiła mu wyrzut mama. – Jak można tak iść do króla? Cóż za brak szacunku!
- Mamo, rycerze nie noszą butów
nieskazitelnie czystych… - próbował się tłumaczyć, ale bez przekonania.
- A peleryna pomięta! To już szczyt
wszystkiego!
- Mamo, proszę… - fuknął.”
Nie
umie się zachować w miejscach publicznych, czym naraża na uszczerbek nieskazitelną
dotąd reputację swojego syna:
„Zaś jego mama, która była istnym
kłębkiem nerwów, zbliżyła się, by przed wyjściem dygnąć przed majestatem, ale
potknęła się i padła jak długa na posadzkę.
- Mamo, błagam… nie przynoś mi już
wstydu! – wymamrotał szermierz i wyciągnął ją za sobą z pałacu pod zdumionym
spojrzeniem króla.”
Z
drugiej jednak strony, nie da się ukryć, że bez mamy nasz dzielny bohater
skończyłby marnie.
To
ona pamięta o tym, że nawet najdzielniejsi z dzielnych czasem muszą coś zjeść:
„Ciocia Carlota wielce się uradowała na ich
widok. Wizyta była króciutka. A jeśli troszkę się przedłużyła, to tylko
dlatego, że mama szermierza uparła się przygotować mu na drogę kanapkę z
omletem, żeby miał się czym pokrzepić.
- Lepiej niech ja ci ją zrobię – nalegała.
– Wiadomo, co ci przyjdzie spożywać, gdy będziesz tam wędrował tak samotnie!”
To
ona pokazuje, że rozwiązania siłowe nie zawsze muszą być skuteczne...
„- Uuorrrrrrraaggghhh! – zaryczał
ogromny ogr, który wyskoczył ku nim z nader groźną miną.
- Cofnij się, mamo! – rycerz postąpił
naprzód i dobył miecza. – Zabiję go!
- Jak to „zabijesz”? – odparła,
ciągnąc go za ramię. – Kto cię tego nauczył?
- Mamo, to jest ogr!
- Niech no zerknę – rzekła mama i
stanęła twarzą w twarz z ogrem, który aż zamilkł ze zdumienia, nie bardzo
wiedząc, co ma począć.
- Co z tobą, u licha?
- Bo… jestem głodny.
- I nie masz mamy, która by ci robiła
kanapki?
- Miałem, ale… zabił ją jakiś rycerz!
Moja biedna mamusia…! – i ogr zalał się rzewnymi łzami.”
… i że nawet dorosłemu nie zaszkodzi, gdy zostanie altruistą:
„- Mam pomysł – odparła mama. – Damy
mu kanapkę i załatwione.
- Ale… to moja kanapka – zaoponował
syn.
- Nie bądź egoistą. On jest w większej
potrzebie niż ty.
Masz – zwróciła się do ogra, podając
mu kanapkę. – Z omletem. Dałam mało chili, bo mój syn ma od niego biegunkę.”
Do
tego gotowa jest do upadłego bronić dobrego imienia syna:
„- Auć! – zawył Czarny Kawaler i
zwrócił się wściekły w stronę cienia. – Co, u diabła?
- Jestem jego matką! – zawołała mama,
tłukąc go torbą bezlitośnie. – A ty nazwałeś go ciamajdą…
- Au, auu, auuu…! – tylko tyle mógł
wyrzec Czarny Kawaler, kuląc się coraz bardziej pod ciosami torbą, które
przybierały na sile.”
Jak by nie liczyć, od dwudziestych urodzin pierwszego z synów dzieli mnie jeszcze dwanaście lat.
Wiele muszę się przez ten czas nauczyć.
Roberto
Malo i Francisco Javier Mateos „Mama bohatera”. Ilustracje: Marjorie Pourchet.
Przekład: Filip Łobodziński. Wydawnictwo Tako, Toruń 2012.
O jeju, ileż to jeszcze przede mną wyznań! No to czekam. :)
OdpowiedzUsuńProponuję zawczasu przygotować sobie papier, pióro i fiolkę na krew, którą przypieczętujesz wyznania, by dziecię - gdy nieco dojrzeje - nie mogło się ich wyprzeć!:)
UsuńA nagranie nie wystarczy? Zawsze mam telefon na podorędziu :)
UsuńMyślę, że zanim przyjdzie do użycia pisma/nagrania jako materiału dowodowego, w procedurze cywilnej dojdzie do takich zmian, że faktycznie - Ty z telefonem możesz okazać się bardziej na czasie niż ja!:)
UsuńZacznij od kupienia sobie odpowiedniej torebki i wypełnienia jej czymś ciężkim. Połówki cegieł mogą być, albo puszki z kocią karmą. I trenuj codziennie wymachy, żebyś też mogła do upadłego bronić dobrego imienia synów:D Dwanaście lat minie jak z bicza, nie daj się zaskoczyć:D
OdpowiedzUsuńTorebkę już mam (choć fason inny niż prezentowany na obrazkach), a z zapewnieniem jej odpowiedniej wagi nie mam najmniejszych problemów:) Spójrzmy dzisiaj: portfel z miliardem monet z przewagą złotych i bez żadnego papierka, kosmetyczka nr 1, kosmetyczka nr 2, pierwsze śniadanie, drugie śniadanie, latarka mojego dziecka, którą włożyło tam dwa tygodnie temu, a ja ciągle zapominam wyjąć, kluczyki od samochodu mojego męża (a to się ucieszy!), wymieniać dalej?
UsuńMiotać torebką niewątpliwie więc będę perfekcyjnie; szkopuł w tym, by czynić to we właściwych momentach i trafiać we właściwe osoby!:P
Skoro już masz broń i niejaką wprawę w posługiwaniu się nią, to przy wyborze celów musisz się zdać na instynkt - czyli masz 12 lat na trening instynktu, o.
UsuńNa razie skupiłam się na tym samozachowawczym, ale może czas to zmienić?
UsuńSamozachowawczy będzie jeszcze przez te 12 lat potrzebny, musisz chyba jakoś dwutorowo zadziałać:P
UsuńCiekawe, czemu o tym wszystkim nie mówią już w szkole rodzenia?:P
UsuńŻeby im klientki z wrzaskiem nie pouciekały?
UsuńMyślisz? Eee, niemożliwe! Klientki szkół rodzenia zazwyczaj są porządne, zdyscyplinowane i zdeterminowane, więc cóż to dla nich!:P
UsuńNie znam żadnej klientki szkoły rodzenia, to się nie wypowiem:P
UsuńJa znam, choć ostatnio jakby coraz ich mniej (stara jestem, albo co?). Jeśli nie uciekają przy krwistych opowieściach, a wręcz się w nich lubują, muszą być twarde!:)
UsuńOd krwistych opowieści najlepsze są weteranki szpitali położniczych czasów PRLu, np. ciotki mojej żony:P
UsuńPozdrawiamy ciotki!
UsuńMam czasem wrażenie, że niektóre kobiety odreagowują traumatyczne ciążo-porodowe wspomnienia poprzez niesienie wieści o nich całemu światu. Taka karma.
Oj niosą, niosą. Najlepiej, rzecz jasna, wspomina się takie rzeczy przy przerażonej młodej ciężarnej, niech wie, co ją czeka:P Potem sama będzie mogła straszyć następne pokolenia:)
UsuńA potem się dziwią, że nam przyrost naturalny spada! Zakneblować ciotki, i po kłopocie (nie to, żebym coś sugerowała...)
UsuńTak się zastanawiam... A jak tam u Waszych ciotek z torebkami i wymachami?:P
Swego czasu pozwalałem sobie na zjadliwe uwagi przy tych opowieściach:P O wymachach nic nie wiem, wybadam przy najbliższej rodzinnej okazji:)
UsuńWybadaj, być może wtedy dopiero uda się wszystko połączyć w miarę zgrabną całość. Ku chwale i wzrostowi młodych pokoleń i ich matek!:P
UsuńMyślę, że wprawę w machaniu mają, jedna z ciotek syna do czterdziestki w bezżennym stanie uchowała:P
UsuńCzyli trop jak najbardziej właściwy! Przezornie nie zapytam więc o zdrowie wujków:P
UsuńWujków zawsze było jak na lekarstwo:P Myślisz, że to z powodu tych torebek?
UsuńSame torebki pewnie by nie zaszkodziły, ale mam pewne podejrzenia co do wybieranych przez ciotki celów:)
UsuńZmilczę dyplomatycznie, moja żona kupiła sobie ostatnio pakowną torebkę... :P
UsuńPoczuła zew krwi, jak nic:P
UsuńTia, geny się odezwały :P
UsuńLepiej poddaj się od razu, bo o ile żona może i niegroźna (o ile nie trenowała w ukryciu), to możesz być pewny, że ciotki pospieszą z pomocą!
UsuńTak, tak, cichutki się zrobię i będę regularnie wynosił śmiecie:P
UsuńA dotąd wyrzucałeś nieregularnie?! Złota kobieta z Twojej żony, że dopiero teraz kupiła tę torebkę!:P
UsuńBędę JESZCZE regularniej:P
UsuńMama bohatera byłaby z Ciebie dumna! Na pewno dostałbyś kanapkę - może być z chilli?:P
UsuńA może być z boczkiem? I omlet na oddzielnym talerzu:)
UsuńEch, przydałaby się pod ręką jakaś torebka! Za regularne wynoszenie śmieci należy się tylko kanapka! Omlet - do tego na oddzielnym talerzu! - ho, ho! jak to się te ludzie teraz szybko rozbestwiają!
UsuńCoś czuję, że przy takim podejściu śmiecie masz wynoszone raczej nieregularnie:P
UsuńNa regularność nie narzekam. Być może wpływ na to ma fakt, że mąż nie lubi omletów:)
UsuńPamiętać: odwiedzić stoisko Tako na TK w Krakowie, kupić i wręczyć Kitkowi. Niech ma :)
OdpowiedzUsuńDla dobra Kitka, zawiąż sobie supełek! Ostrzegam jednak: stoisko Tako wciąga i wsysa; ja wydałam wszystkie pieniądze i pobiegłam do bankomatu po więcej!:)
UsuńZawsze określam kwotę przed. Zawsze określam listę przed. Nigdy nie udaje mi się zmieścić w limicie, choć z roku na rok jest coraz lepiej :D
UsuńPS. W tym roku biorę tablet i po chamsku będę porównywał ceny z arosem :)
No i bardzo dobrze, bo przecież zewsząd wbijają do głów, że trzeba zostawić miejsce na spontaniczność, impulsywność i uwalnianie emocji!:P
UsuńA ja jeszcze czasem myślę, że przecież trzeba wspierać bezpośrednio tych biednych wydawców, którzy i tak ledwo zipią, a wszystkie te straszne internetowe miejsca to zwykli krwiopijcy i wyzyskiwacze... (obejrzenie wyciągu z konta zazwyczaj doskonale studzi takie zapędy, ale o tym w następnym odcinku!)
Spontanicznie to ja mogę zatańczyć kaczuszki w środku lasu, ale nie sięgnąć do portfela po krwawicę :P A skoro wydawcy tak krwawią (ależ się krwawo zrobiło), to jak to możliwe, że ich książki po przejściu przez stado pośredników są tańsze w sklepie internetowym niż na targowym stoisku?? W handlu nie ma sentymentów i bazując na tej impulsywności, o której wyżej piszesz, wydawcy po prostu się odkuwają :)
UsuńEch, dla tego widoku wybrałabym się z Wami na spontaniczny spacer do lasu, ale cosik daleko:(
UsuńPewnie się i odkuwają (choć chyba nie wszyscy), ale z drugiej strony - gdzieś muszą zarabiać. Znam trochę od kuchni kilka naprawdę fajnych ale małych wydawnictw i wiem, że każdy dzień to walka o przetrwanie, a nie zrywanie kolejnych kokosów z olbrzymiego wydawniczego drzewa.
Ja oczywiście piszę to wszystko z punktu widzenia klienta i niestety, jak mam zapłacić okładkową na targach albo -30% w internecie, wybieram bramkę numer dwa. Chyba że jestem z dziećmi, to się złamię, ale ze względu na dzikie tłumu w stosunkowo małych halach, dzieci od zeszłego roku zostawiamy w domu, przywożąc im to co uważamy za słuszne do przywiezienia :P
UsuńJa w zasadzie też tak mam, ale przy książkach z niektórych wydawnictw zaczynam się czasami łamać. Właśnie dla tych wydawnictw. Żeby były, bo za chwilę zostanie nam tylko Sara i Zielona Sowa:(
Usuń"Nigdy nie wyprowadzę się z domu! Tu są przecież moje zabawki!" - mówił Starszy, gdy był Młodszy. Teraz planuje zakup domu z ogrodem... Może zamieszkam w jakieś przybudówce i będę go broniła przed Ogrami? :-)A może będę wciąż pielęgnować mój obecny związek z Młodszym? hmm... CHyba muszę przeczytać tę książkę.
OdpowiedzUsuńMyślę, że powinnaś przeczytać, choć nie liczyłabym na to, że plan wyklaruje się wówczas sam. Ale tego Ogra możesz się trzymać, tak na dobry początek:)
UsuńPo niepokojących mamach u Lessing ta wydaje się wręcz wcieleniem rozsądku i zdrowego dystansu. :)
OdpowiedzUsuńA wiesz, że przypomniałam sobie o tej książce właśnie przez Lessing i jej idealne matki?:) Pilnie potrzebowałam jakiejś odtrutki; ta pozycja nadała się idealnie!:))
Usuńxd
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że osoba pisząca o książkach - to takie polskie - pisze dla samego pisania, bo z tego, co wypociła nic nie wynika. Szkoda...
OdpowiedzUsuńInternet stoi przed każdym otworem. Zapraszam do klawiatury!
Usuń