W ciągu ostatniego miesiąca
trochę się w moim życiu zmieniło.
Po pierwsze, nastąpił
skokowy wzrost ilości pogrzebów, w których z takich czy innych powodów musiałam
uczestniczyć.
Po drugie, zaczęłam zwracać
baczniejszą niż dotąd uwagę na książki obrazkowe.
„Niebo”
w idealny sposób łączy te dwie sfery mojej aktywności.
O
ile umówimy się, że w przypadku śmierci możemy w ogóle mówić o jakiejkolwiek
aktywności.
Wykorzystując
bardzo proste środki, używając niewielu słów i oszczędnej, piktogramowej
grafiki Bruno Gibert umie sięgnąć głęboko.
Bo gdy stykamy się ze śmiercią, słowa więzną nam przecież w gardle.
Mówiąc
o śmierci z perspektywy dziecka, Gibert wyraża w najprostszy sposób to, o czym tak wielu
dorosłych nie chce pamiętać, udając że będą żyć wiecznie.
Nie
jest jednak nadęty i pompatyczny, nie przywdziewa czarnych szat.
Wprost stawia
fundamentalne pytania, na które odpowiedź nie zawsze i nie dla wszystkich jest
oczywista.
Przypomina
o tym, co ważne.
A
na końcu zostawia nam wskazówkę.
Do
tej książki zawsze możemy wrócić. Do pewnych jednak zdarzeń i osób niekoniecznie.
Warto
wytłumaczyć to zarówno naszym dzieciom, jak i sobie samym.
Bruno
Gibert „Niebo”, tłumaczenie Julian Kutyła, opracowanie typograficzne Anna Niemierko.
Wytwórnia, Warszawa 2011.
Tu nie ma, Bazylu, co kropkować. Trzeba raczej postawić przecinek (ewentualnie średnik) i dalej ciągnąć, tyle że być może w lepszym niż dotychczas stylu.
OdpowiedzUsuńCo do książki, to powiem szczerze, że sama nie wiem. Ciut za prosto, ale są momenty, gdy taka książka trafi w 10-tkę. Choćby gdy umiera ukochany dziadek, nie rozważa się wtedy alternatyw dla nieba.
OdpowiedzUsuńCo do pierwszego akapitu - w moim otoczeniu też jakoś pogrzeby zawsze chodzą stadami.
Mi też się do niedawna wydawało, że taka książka to nie książka, a nadmierna prostota może szkodzić. Tak jak jednak napisałaś, czasem tyle wystarczy, a cokolwiek ponadto będzie zgrzytem.
UsuńMnie te stada nieco wyprowadzają z równowagi. Rozumiem, że jak będę miała 65 lat, to będę musiała przywyknąć do rozrywek tego rodzaju, ale teraz?
Ktokolwiek to był, współczuję.
OdpowiedzUsuńPatrzę na znajome dzieci, które od wczesnych lat były oswajane ze śmiercią (na szczęście nie własnych rodziców) i mam wrażenie, że dużo rozumieją, sama zresztą też to tak pamiętam. Na swój sposób cierpią, ale rozumieją.
Dzięki; na szczęście tym razem jestem raczej obok. Co nie zmienia faktu, że każda taka sytuacja ostatnio mnie mocno rusza. Pewnie przez nadmiar.
UsuńOswajanie ze śmiercią niewątpliwie jest potrzebne tak nam, jak i naszym dzieciom - zwłaszcza w wielkomiejskim świecie. Wczoraj widziałam zachowanie rodziców i dzieci na wiejskim pogrzebie - było zupełnie inne, ale o wiele bardziej naturalne niż to, do którego ostatnio przywykliśmy. Nie wiem, czy jest im dzięki temu prościej - pewnie nie, ale chyba łatwiej przychodzi im zrozumienie tego, że na wiele rzeczy nie mamy wpływu i że są one nieuchronne.
Tak, dzieci są bardziej naturalne, pogrzeb nie przeszkadza im grać w piłkę po stypie (mój przypadek w szczenięcych latach). Osobiście wolę taki naturalizm niż odsuwanie dzieci od pogrzebu w ogóle.
UsuńTeraz często wiele się robi z hasłem "dla dobra dzieci" na ustach, choć faktycznie gdzieś tam to dobro się gubi. Na pewno natomiast nie można odmawiać nikomu, w tym dzieciom, prawa do przeżywania tego rodzaju zdarzeń w taki sposób, jaki im w duszach gra.
UsuńMoże i tak, choć co do lepszego stylu, to przestałem się już łudzić.
OdpowiedzUsuńPS. Ja w obliczu obcowania z wiecznością nigdy nie wiem co powiedzieć, stąd ta kropka.
Szkoda, że przyjemne zdarzenia rzadko pojawiają się grupowo.
OdpowiedzUsuńMomarto, z całego serca współczuję Ci tych ostatnich pożegnań i myślami jestem bardzo mocno z Tobą.
Nie wiem, czy będziecie w nastroju na taką imprezę, ale właśnie znalazłam ogłoszenie w Rymsie i pomyślałam, że może Was zainteresować. Tutaj szczegóły, na samym dole.
Tak, nieszczęścia i pogrzeby chodzą stadami, zaś przyjemności niekoniecznie.
UsuńDziękuję za pozytywne myśli i informację o czytankach. To jest, zdaje się, pomysł cykliczny, ale dotąd nie udało mi się z niego skorzystać. Ta niedziela odpada na pewno (nie z powodu nastroju, ale szeregu obiektywnych przeszkód), ale nie wykluczam że kiedyś uda nam się tam pojawić.
ja też mam wrażenie, że jeśli chodzi o pewne tematy, te trudne emocjonalnie, słowa z reguły (a może zawsze?) zawodzą, nie mają zdolności pomieścić w sobie tych wszystkich emocji. Obrazy, muzyka wydają mi się jakoś lepiej to oddawać, być bliżej...
OdpowiedzUsuńW zasadzie tak; sama jak widać korzystam z tej drogi, choć czasem może być to odebrane (pewnie nieraz słusznie) jako pójście "na skróty".
UsuńPrzyznam, że książki obrazkowe to balsam na moją duszę. Kiedy je widzę moja nerwica książkowa maleje, bo wiem, że mogę ich przeczytać/ obejrzeć znacznie więcej niż tych tradycyjnych w jeden wieczór. A niestety moja nerwica się pogłębia, gdy widzę tyle świetnych książek, które chciałabym przeczytać a doba jak wiadomo ma tylko 24h... wrrr!
OdpowiedzUsuńtrzymaj się ciepło!
ps. Tej książki nie znałam...
A ja ciągle jeszcze pracuję nad opanowaniem nerwowości przy przewracaniu kartek takich książek. Co? Już? Tak szybko? E, nie liczy się, trzeba sięgnąć po "prawdziwą" książkę!
UsuńAle fakt, wyspecjalizowanie się w takich pozycjach mogłoby okazać się zbawienne dla naszej kondycji psychicznej:)
ps. niemożliwe?! jestem z siebie dumna!:P
Iii tam, zaciśnij zęby i spróbuj. Ja dysponuję już przepięknym szczękościskiem, więc gorączkowo pragnę towarzystwa.
OdpowiedzUsuńPS. A myślisz, że ja wiem? Dlatego pokazuję obrazki, zamiast gadać jak zwykle.
Książkę wrzuciłam do schowka, smutne chwile - ech, każdemu się zdarzają, oby ich było jak najmniej.
OdpowiedzUsuńKsiążki graficzne to też książki!
Z drugiej strony, dzięki tym smutnym chwilom czasem choć na chwilę udaje się złapać dystans wobec spraw mniej ważnych. Ja na przykład dzięki temu postanowiłam z filozoficznym spokojem podejść do tego, że z uwagi na nocne skoki temperatury Młodszego dziś jestem matką-zombie...
UsuńSamo użycie "ciągnąć" deprecjonuje te nasze próby i starania :P Garściami rwać, brać, szaleć, na przyziemności nie musieć patrzeć i się nimi martwić ..., o!, to byłoby to! :D
OdpowiedzUsuńNo, by było:) Choć pewnie na dłuższą metę też by się znudziło. Ale jak uda się chwycić choć ze dwie chwile dziennie i o tyle też razy mniej dziennie wrzeszczeć, to też będzie coś!
OdpowiedzUsuńPrawdą jest! I tego się będę trzymał :D
OdpowiedzUsuńDla otuchy dodam, że mi dziś prawie wyszło (nie pytaj na czym poległam). Jutro jednak też jest dzień, a i noc zdaje się, że będzie dłuuuga...
OdpowiedzUsuń