Najdroższa
Aniu!
Na
początek mam dla Ciebie zagadkę. Czy pamiętasz ten dialog?
„Aniu, (…) koniec z noszeniem książek do
szkoły. I tak już czytasz za dużo powieści. Jak byłam w twoim wieku, nie wolno
mi było nawet spojrzeć na powieść.
- Och, jak możesz nazywać Ben Hura
powieścią? To przecież książka religijna! – zaprotestowała Ania. – Oczywiście
na czytanie w niedzielę jest trochę zbyt wciągająca, ale ja ją czytam tylko w
dni powszednie.”
Tak,
dobrze Ci się wydaje. To Twoja rozmowa z Marylą. Czy wiesz, że ja nigdy nie
przeczytałam „Ben Hura”? Dzisiaj jednak niedziela, dlatego pozwól, że odłożę tę
lekturę na inny dzień. W niedziele takie jak dzisiaj, gdy w powietrzu z
powodzeniem można powiesić siekierę, żadna lektura – również niewciągająca -
nie wydaje się zresztą odpowiednia. Być może na Wyspie Księcia Edwarda panują
dziś bardziej przyjazne temperatury, ale gdybyś wybierała się na Pomorze
Zachodnie, stanowczo odradzam!
Muszę
Ci wyznać, że trochę bałam się naszego ponownego spotkania. W końcu ostatni raz widziałyśmy
się, gdy byłam znacznie młodsza i – nie oszukujmy się – głupsza. Pamiętam jak
Twoja ukochana nauczycielka przekonywała Cię, że prawdziwie ukształtowana
będziesz w wieku dwudziestu lat. Cóż, mi zajęło to chyba nieco więcej czasu,
ale obecnie dzieło wydaje się już skończone.
W
każdym razie, śpieszę donieść, że – mimo usilnych starań ilustratorki, Sylwii
Kaczmarskiej (narysowanych przez nią Twoich włosów nijak nie można określić mianem
„kasztanowatych”!) – nie dostrzegłam w Tobie upiora z przeszłości, lecz dawno niewidzianą
przyjaciółkę, za którą bardzo się stęskniłam. Choć doskonale pamiętałam historie,
które mi opowiadałaś (przyznam się jednak, że te z okresu sprzed Twojego pobytu
na uniwersytecie zlały mi się w jedną całość), z radością znów zanurzyłam się w
Twoim staroświeckim i mającym nieodparty urok świecie. Pragnę jednak w tym
miejscu zwrócić Twoją uwagę na trzymającego się w cieniu tłumacza, Pawła
Beręsewicza. Nie chcę Ci niczego ujmować, ale pamiętaj, że czas nie oszczędza
nikogo (sama doskonale wiem, co widzę w lustrze każdego ranka!), więc nawet na
Twojej twarzy z pewnością musiało się już pojawić sporo zmarszczek i bruzd.
Tymczasem on, sobie tylko znanymi sposobami, ponaciągał Cię tu i ówdzie, tak że
wyglądasz zupełnie jak lata temu. Gdyby udało Ci się z niego wyciągnąć to, jak
to zrobił, czym prędzej daj znać! Jestem więcej niż zainteresowana!
Wiem
jak to zabrzmi, ale gdybym spotkała Cię dziś w realnym świecie, starałabym się
trzymać od Ciebie na dystans. Nie przepadam za osobami gadatliwymi, nie jestem
specjalnie wylewna, ani – pora wyłożyć karty na stół - romantyczna. Naprawdę
nie wiem więc dlaczego, ale tak samo jak dwadzieścia parę lat temu, tak i teraz
czuję że jest między nami jakieś pokrewieństwo dusz. Błagam, Aniu! Powiedz, że
i Ty czujesz to samo! Jeśli zaprzeczysz, zranisz mnie na wskroś!
Muszę Cię zapewnić, że bardzo mi Ciebie brakowało. Zrozumiesz z pewnością jak bardzo,
gdy wyznam, że sporo czasu spędzam ostatnio w okolicznym lesie, odkrywając w
nim liczne urokliwe, nieznane mi dotychczas, miejsca. Z czasów, gdy trzymałyśmy
się razem, pamiętam że bardzo ważną rzeczą jest nadanie im właściwej nazwy.
Starałam się więc wielce, wspięłam się na wyżyny swoich umiejętności, ale i tak
nie wymyśliłam dla zagajnika, w którym co najmniej dwa razy w tygodniu spotykam
stado dzików, lepszej nazwy niż „Dzikowy Zakątek”… Ratuj Aniu, w Tobie cała
nadzieja!
Gdybyś
chciała wiedzieć, co w międzyczasie zmieniło się w świecie, śpieszę donieść, że
okazało się, że zazwyczaj miewałaś rację. Nie wiem, czy pamiętasz taką oto
wymianę zdań:
„W każdym człowieku kryje się dobro, tylko
trzeba umieć je dostrzec. Od tego właśnie jest nauczyciel, żeby to dobro
wydobyć na powierzchnię i rozwinąć. (…) Uważacie, że tłukąc dzieciaka rózgą,
znajdziecie w nim jakiekolwiek dobro? (…) O wiele ważniejsze od uczenia
pisania, czytania i rachunków jest wskazanie dziecku właściwego kierunku.
- Ale zauważ, że inspektor będzie ich
egzaminował z pisania, czytania i rachunków, a jeżeli nie stwierdzi
zadowalających efektów, nie wypisze ci pozytywnej opinii – upierała się Jane.
- Dla mnie jest ważniejsze to, żeby
moi uczniowie mnie kochali i mieli świadomość, że im pomogłam w życiu, niż żeby
się znaleźć na honorowej liście – dobitnie oświadczyła Ania.”
Tak,
dobrze pamiętasz, rozmawiałaś wówczas z Janką Andrews. Janki będą istnieć na
świecie chyba aż do jego końca, jednak obecnie mają się coraz gorzej. Ich
teorie o tym, że uczniów należy bić, już dawno odesłano bowiem do lamusa.
Gdzieniegdzie (ok, może nawet więcej niż gdzieniegdzie) wierzą jeszcze w to, że
najważniejsza jest pozytywna opinia inspektora, ale spokojnie, poczekajmy
jeszcze kolejnych sto lat, a i to uda się wyplenić.
Poza
tym muszę Ci powiedzieć, że sporo zmieniło się też, jeśli chodzi o sytuację kobiet.
Pamiętasz, co opowiadałaś Maryli?
„Jane i Ruby chcą się uczyć na nauczycielki.
To szczyt ich ambicji. Ruby mówi, że po studiach będzie uczyła tylko przez dwa
lata, a potem zamierza wyjść za mąż. Jane chce całe życie poświęcić uczeniu i
mówi, że nigdy, przenigdy nie wyjdzie za mąż, bo nauczycielki dostają pensję, a
mąż ci nic nie płaci i nawet marudzi, jak go prosisz, żeby się podzielił
pieniędzmi za jajka i mleko.”
Nie,
nie chcę powiedzieć, że takich kobiet i takich mężów już wcale nie ma. Ale
wiesz, Aniu, gdybyś dziś skończyła naukę na uniwersytecie z tak dobrą lokatą
jak ta, którą swego czasu uzyskałaś, myślę że Twoja dalsza historia (ta, której
jeszcze nie zdążyłaś mi przypomnieć) brzmiałaby zupełnie inaczej. Szczerze Ci
wyznam, że trochę się ociągam, by ją ponownie usłyszeć. O ile pamiętam, pobrzmiewa
w niej zbyt dużo nut granych w tonacji „poświęcenie” i „kobieca dola”,
opatrzonych gdzieniegdzie krzyżykami „mąż robi karierę” oraz bemolami „gdzie
moje marzenia”. Może się mylę, ale mam wrażenie, że tym razem nawet lifting
dokonany dłońmi cudotwórcy Beręsewicza niewiele pomoże.
Nie
wykluczam jednak, że będziesz potrafiła przekonać mnie do swojej narracji. Musisz jednak spojrzeć na mnie oczami jak gwiazdy, obracając się ku mnie policzkami płonącymi rumieńcem podniecenia.
Chociaż
dla mnie i tak jest już chyba za późno.
Całuję
Cię mocno, Aniu, najdroższa przyjaciółko!
Twoja na zawsze momarta
Lucy
Maud Montgomery „Ania z Zielonego Wzgórza”, tłumaczenie Paweł Beręsewicz,
ilustracje Sylwia Kaczmarska. Wydawnictwo Skrzat, Kraków 2012.
Lucy
Maud Montgomery „Ania z Avonlea”, tłumaczenie Paweł Beręsewicz, ilustracje
Sylwia Kaczmarska. Wydawnictwo Skrzat, Kraków 2013.
Lucy
Maud Montgomery „Ania na uniwersytecie”, przełożyła Janina Zawisza-Krasucka,
ilustrował Bogdan Zieleniec. Nasza Księgarnia, Warszawa 1998.
PS. Całkiem zapomniałabym dodać, że nasze
spotkanie zawdzięczamy Agnieszce K., która dała mi Twój aktualny adres (pożyczyła mi pierwszą część książki o Tobie). Jestem jej za to
ogromnie wdzięczna i polecam ją Twojej uwadze. Sądzę, że odnajdziesz w niej
pokrewną duszę!
Och jej, jak się zrobiło sielsko i czule :) Ja tam zamierzam czytać nową Anię wyposażony w oryginał i stary przekład, by dokonać dogłębnej analizy, gdyż albowiem z tekstem jestem na bieżąco:)
OdpowiedzUsuńOstatecznie wydanie "bez obrazków" czy "z" ? :)
UsuńBez :) Wolę, jak zęby mnie bolą od nadmiaru lizaków, a nie od twórczości artystycznej.
UsuńZWL: czyżby podjęta przeze mnie próba zmiany wizerunku na bardziej słitaśny nie przypadła Ci do gustu?:P
UsuńA tak serio, natychmiast po tym jak napisałam tego posta, pobiegłam do lodówki zjeść śledzia. Od razu poczułam się znacznie lepiej!
Też miałam ambitny plan dokonania porównania Beręsewicza z Bernsteinową, jednak niestety mój cały cykl o Ani okazał się być niewiadomogdzie:( Ach, jak już się przeprowadzę, jak już odnajdę wszystko, co zgubiłam!:P
Zdecydowanie wzbudziłaś moje przerażenie :) A co do znalezienia wszystkiego po przeprowadzce, to porzuć złudzenia:P
UsuńPrzerażenie, dobre mi! A gdzie chęć niesienia pomocy, pomocna dłoń ratująca tonącego?
UsuńNie wiem czy posiadam jeszcze jakiekolwiek złudzenia - wszelkich wyzbyłam się zawczasu, aby nie denerwować się w trakcie:P
Komu mam pomóc i w czym? Wyzbycie się złudzeń dobra rzecz, ale i tak się będziesz denerwować. Za to ile potem będzie radochy :)
UsuńMi pomóc w wydobyciu się ze słitaśności. A denerwować już się denerwuję. Ale jak sobie pomyślę, że mogłabym się budować od zera, to od razu się uśmiecham:P
UsuńZe słitaśności sama się wydobędziesz, bo to nie Twój genre:P Co do budowania od zera i remontów, to mam inne zdanie, ale nie będę Ci psuł tego zen :)
UsuńPrzejrzałeś mnie na wskroś!:P Tylko co Ania na to?
UsuńO tej budowie myślałam raczej w sensie wyczerpania intelektualnego i skakania sobie do oczu. Remont trwa jednak zdecydowanie krócej, zwłaszcza gdy ogranicza się do niezbędnego minimum, więc i skakanie, i wyczerpanie będzie raczej w kategorii sprint niż maraton:)
Skakania do oczu nie było :) Ale i tak powodzenia i cierpliwości życzę. Remonty ZAWSZE trwają dłużej, niż planowaliśmy, a ich skala niepostrzeżenie się rozszerza. Zamiast malowania pokoju, może być kucie tynków i wymiana instalacji :P
UsuńCóż za niespotykanie spokojni ludzie! U nas byłoby na pewno. Zakończone spektakularną zbrodnią w afekcie. Bądź rozwodem, niepotrzebne skreślić.
UsuńŻadnej wymiany instalacji, żadnego kucia (tylko kilka małych dziurek na kominek:P). Panowie mają na remont 10 dni i ani godziny dłużej, o!:D
Wszystko, jak widzę, zaplanowane perfekcyjnie :) Oby się udało, łącznie z dziurkami na kominek :)
UsuńNiezupełnie perfekcyjnie, bo na razie nawalamy głównie my, ale mam nadzieję, że siła fachowa nadrobi:P
UsuńSiła fachowa? Nadrobi? Z pewnością, z pewnością. Mam nadzieję, że zaliczki nie daliście :P
UsuńWięcej wiary w ludzi: zarówno w naszą sprawność intelektualną, jak i fachowcową sprawność manualną!
UsuńJuż wzbudzam w sobie więcej wiary!
UsuńBrawo, i tak trzymaj do 15 sierpnia!:)
UsuńDo 15 dam radę :)
UsuńRozumiem, że pokrzepia Cię wizja tego, że zdarzy się kolejny cud, tym razem nad Odrą?:)
UsuńJa tam w cuda nie wierzę, ale Wy powinniście wierzyć. Przynajmniej do 15 :P
UsuńNie robimy nic innego, tylko wierzymy w cuda. Stąd nasze obsuwy - taka wiara strasznie dużo czasu pochłania:(
UsuńI trudno pracować z zaciśniętymi kciukami :P
Usuń@ZwL mam zacząć opowiadać?? :P
UsuńBazylu, pasjami lubię Twoje opowiadania, ale nie gaś Koleżance ducha :)
UsuńMam wrażenie, że Bazyl ma w zanadrzu raczej opowieści momartopokrzepiające i utwierdzające mnie w przekonaniu o tym, że budowa to zło!:P
UsuńJako że znam do pewnego stopnia opowiadania Bazyla, to potwierdzę, że należą one do kategorii budowa to zuo, ale równie wiele jest tam małomomartokrzepiących opowieści o fachowcach z grupy "będzie pan zadowolony" :P Więc nie spodziewaj się dawki optymizmu.
UsuńChciałam nadmienić, że 10 lat temu przerobiłam generalny remont mieszkania w przedwojennej kamienicy (taki ze skuwaniem tynków, wymianą instalacji grzewczej, całej elektryki, itp.) Ośmielam się więc twierdzić, że dobrze wiem na co stać fachowców. Od każdej reguły jest jednak wyjątek, nieprawdaż? I zdarzy się on właśnie nam!:D
UsuńWidzę, że u koleżanki wola z granitu i takaż wiara, więc nie będę nakłuwał i podkopywał. Niech Wam się uda :)
UsuńWiara czyni cuda, a optymiści żyją dłużej (dokarmiając fachowców:P) i tej wersji będę się trzymać! Ale dzięki za pozytywne fluidy:)
UsuńAleż proszę uprzejmie, nie będę Ci fluidów żałowal :D
UsuńA masz może jakąś promocję, to wezmę na zapas?:)
UsuńW związku z tym, że moja fabryka nie zrealizowała planów produkcyjnych i trzeba wzmóc aktywność służbową, nadwyżkę fluidu zachowam do celów prywatnych :)
UsuńMało zapobiegliwy jesteś. Moja fabryka nigdy, odkąd w niej pracuję, nie zrealizowała takowych planów, dlatego od dawna jeśli chodzi o fluidy wyrabiam 300% normy, żeby móc częstować kolegów:P
UsuńW przyszłym roku zacznę fluidy na taką okoliczność gromadzić już w styczniu:P
UsuńW przyszłym roku też zatrudnię jakiegoś fachowca, aby sprawdzić czy nie rzucasz słów na wiatr!:P
UsuńNa bank będziesz musiała jakiegoś zatrudnić, żeby poprawiał po... ups. Już nic nie mówię, wysyłam fluidy :D
UsuńA widzisz, ja i tak z góry założyłam, że teraz to robimy tylko po łebkach i tylko to co niezbędne, więc poprawianie mam i tak w pakiecie:) I nie zdenerwujesz mnie, nie zdenerwujesz mnie, tralalala!:D
UsuńJa nawet nie próbuję Cię denerwować, nie ma po co. Pogadamy w dniu odbioru technicznego :P
UsuńOdbioru technicznego? Masz na myśli parapetówkę?:P
UsuńMam na myśli ten rozkoszny moment, kiedy po skończeniu roboty idziesz obejrzeć efekt i zastanawiasz się, czy zabić fachowca na miejscu, czy jednak mimo wszystko mu zapłacić i niech znika ci z oczu :P
UsuńJa wybrałem opcję drugą, acz bliski byłem pierwszej :P A co do moich opowieści, to mam na podorędziu historie związane z generalnym remontem właśnie. Takie, których nie zna ZwL :)
UsuńNo to opowiadaj :)
UsuńZacząć od odpływu pod brodzik, który "fachowcy" zamontowali centralnie pod otworem ściekowym bez cienia szansy na zmieszczenie syfonu? Czy coś z grubszej rury? :D
UsuńDawkuj emocje :)
UsuńJa nie robię generalnego remontu, tylko niezbędne odświeżenie, więc możesz, Bazylu, walić śmiało:) Poza tym dziś wyczerpałam już limit emocji: dostarczono mi próbnik farb, żebym sobie wybrała. Już zapomniałam, jakie to jest straszne! Skąd ja mam wiedzieć, który z tych tysięcy kolorów jest tym, którego pożądam?:(
UsuńI co tu teraz napisać, przecież nie wypada czytać cudzych listów! ;)
OdpowiedzUsuńA czytaj na zdrowie. Tylko przynieś sobie śledzia zawczasu, aby Cię zbytnio nie zemdliło:)
UsuńAnię spotkałam jakieś dwa lata temu za sprawą spektaklu teatralnego i było przyjemnie. Trąciło myszką, ale najważniejsze, że siostrzenice przejęły się losami bohaterki.
OdpowiedzUsuńNiestety do lektur szczenięcych nie jestem w stanie wrócić - za bardzo się zestarzałam.;( W ub. tygodniu próbowałam dać szansę "MacDusi" i swojej b. dawnej sympatii do Musierowcz, niestety po kilku stronach z początku, końca i środka wiedziałam już, że to ponad moje siły. Najbardziej przeszkadzało mi tłumaczenie emocji bohaterów i zbyt nachalne moralizatorstwo. U Montgomery tego jednak nie było.;)
Myszką trąci, owszem, ale jest też sporo rzeczy, które się nie zestarzały. Bardzo spodobały mi się zwłaszcza (w pierwszej części) dyskretne sugestie Montgomery odnoszące się do sposobu wychowywania dzieci. Wypisz, wymaluj, nowoczesne rodzicielstwo!
UsuńMyślę, że wcale się nie zestarzałaś - po prostu nie masz wystarczająco dobrego pretekstu, by wracać do lektur z dzieciństwa i młodości!:) Choć - jasna sprawa - jest całkiem sporo tytułów, które dziś są absolutnie niestrawne. Próbowałam np. czytać z dziećmi Marię Kownacką i poddałam się dość szybko.
Co do Musierowicz - McDusię i dwa wcześniejsze tomy przeczytałam podczas ubiegłorocznych wakacji, na samym ich początku, kiedy potrzebowałam gruntownego odmóżdżenia. Może dlatego ten dydaktyzm tak mi nie przeszkadzał?
Tak na serio - myślę, że dzieciństwo to okres dla mnie zamknięty i rzeczywiście nie mam potrzeby do powrotów. Niemniej kusi mnie sprawdzić, dlaczego nie byłam w stanie poddać się urokowi Muminków.;)
UsuńNie wiem jak byłoby ze mną, gdybym nie miała dzieci, ale nie wykluczam że podobnie. Wtedy bym nie żałowała, bo nie wiedziałabym ile tracę, ale gdy pomyślę, że mogłabym nie żałować, to strasznie mi siebie żal:)
UsuńZ Muminkami miałam tak samo, ale poszłam już o krok dalej. Byłam na spektaklu dla dzieci opartym o "Pamiętniki Tatusia Muminka", przeczytałam kilka opowiadań i zainteresowałam się tak bardzo, że na pewno sprawdzę! Tym bardziej, że naprawdę dostrzegłam w tych historiach wiele nieznanych mi dotychczas treści.
Nawet nie wątpię, że Muminki są wartościową lekturą, po prostu jako dziecko źle znosiłam ich atmosferę. I widzę po znajomych mi dzieciach, że mają podobne odczucia. Ale nowa szata graficzna jest tak atrakcyjna, że będę ich wypatrywać w bibliotekach.
UsuńTak, u mnie też chyba głównie o atmosferę chodziło. Jako matka zafundowałam zresztą Starszemu swego czasu traumatyczne przeżycia, prowadząc go w wieku lat 3,5 do kina na film o Muminkach. Wyszliśmy po 15 minutach, na pełnej syrenie.
UsuńSzczerze powiedziawszy, nie zwróciłam uwagi na to, że jest jakaś nowa szata graficzna. A to nie jest tak, że jedyne prawdziwe Muminki to te z ilustracjami Tove Jansson?
Jakiś urodzaj na spotkania z dawno nie widzianym koleżankami. Ja co prawda Ani nie czytałem (i nie wiem czy będę), ale za to ostatnio w dwa dni chapnąłem "Kapelusz za 100 tysięcy" :) Skleroza sprawiła mi przyjemną niespodziankę, bo na śmierć zapomniałem, że narratorką jest dziewczyna :D
OdpowiedzUsuńKapelusza chyba nigdy nie czytałam, zgroza! Mam za to ochotę na przeczytanie ze Starszym (a może i Młodszym, kto wie?) "Uwaga, czarny parasol!". Tylko kiedy, psiakrew, kiedy?:(
UsuńZimą, zimą :) A ja jak patrzę na dyskusję u Marlowa, to stwierdzam, że spokojnie można uznać, że w dzieciństwie nie czytałem nic, bo i niczego nie pamiętam :)
UsuńAch, te zimy! Ileż to ja mam już planów na najbliższą...
UsuńNie mam siły czytać dyskusji u Marlowa, ale sądzę, że doszłabym do podobnego co Ty wniosku. Dobrze pamiętam tylko te książki, które czytałam po kilkanaście razy. Te, które przeczytałam raz, góra dwa, zaginęły w jakiejś czarnej pamięciowej dziurze:(
Z drugiej strony, to dość miłe być zaskakiwanym przy ponownej lekturze. Ale też niemiło nie móc uczestniczyć w tych dyskusjach i stać z boku z rozdziawioną gębą :P
UsuńI tam, zawsze można rzucić jakąś uwagę mniej więcej w temacie i próbować utrzymać się na powierzchni:P A jeśli chodzi o ponowne lektury, to w zasadzie każda powtórka, nawet gdy chodzi o książki, które dobrze znam. W przypadku Ani niby nic nie powinno mnie zaskoczyć, a jednak stało się inaczej. Nie chodzi tu przy tym o zwroty akcji, a o niuanse, szczegóły, których kiedyś nie dostrzegałam, inne rozłożenie akcentów. Bardzo to fajne:
UsuńChodzi za mną ten nowy egzemplarz, ale mam dwa stare, ukochane i zaczytane....
OdpowiedzUsuńMiałam dokładnie tak samo, na szczęście trafiła się pomocna Agnieszkowa dłoń! Rozejrzyj się uważnie wśród znajomych - może i Ty zostaniesz uratowana?:)
UsuńNo popatrz, a wydawało mi się, że moje ambitnie mało-ambitne plany, aby na wakacje przerzucić się na lżejszy kaliber spełzły na niczym, bo mi ten lżejszy kaliber bokiem wychodził. A przypomniałaś mi i moją najukochańszą przyjaciółkę, pokrewną duszę, Anię, które imię dzielnie noszę na cześć i ku chwale, co prawda jako trzecie i mało używane, boć od bierzmowania, ale mam, tak od święta, na lepsze okazje. Powtarzam się po raz pięćdziesiąty piąty, Anię czytałam swego czasu rok rocznie przed sesją. Jeszcze dziś zabieram się za Anię :) i aż mi się gęba raduje:)))) A ponieważ chcę już natychmiast biorę co pod ręką, a to na pewno nie jest najnowsza Ania.
OdpowiedzUsuńHa, jakżeż się cieszę, że wepchnęłam Cię na tak zacną czytelniczą ścieżkę!:) Ja przeczytałam odnowione dwie pierwsze części, natomiast trzecią wzięłam w starej wersji. Szczerze powiedziawszy, olbrzymiej różnicy nie dostrzegłam - poza różnicą w ilustracjach. Te nowe są ładne inaczej, te stare - cudowne:) Uwielbiam kreskę tego ilustratora, a niektóre z rysunków stały się wręcz integralną częścią tekstu.
UsuńNo popatrz! Jaka Ty odważna! Ja wciąż boję się spotkania z Anią po liftingu... Leży grzecznie na półce i czeka... Wciąż myślę, o tej "Starej' czy jej myszy w piwnicy u rodziców nie zjadły.. Plan był taki że je przywiozę do swego mieszkania jak urodzę córki.. Teraz kolejny plan: jak się przeprowadzimy do większego mieszkania... Niestety to nie my te 25 milionów, więc Ania - bidulka czeka tam w kartonie...
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu Twego listu do Ani, uświadomiłam sobie skąd u mnie to natręctwo - muszę nazywać wszystkie fajne miejsca do których wracamy. Ale rzeczywiście tak jak i Tobie daleko mi do romantycznych nazw. Bo czyż "Zatoka Białej Miski" brzmi romantycznie?
Albo "Chłopaki, idziemy do Czerwonego Drzewa!"
pozdrawiam słodko i serdecznie!
Twoja na zawsze Stała Czytelniczka
m.
Moją niestety chyba naprawdę myszy zjadły, więc popędź czym prędzej do tych rodziców i jeśli nawet nie zabierz, to chociaż przytul do łona! Mnie przy okazji też możesz, bo te 25 milionów to też nie my, chlip!
Usuń"Zatoka Białej Miski" - znakomita nazwa! Niestety, obawiam się że Ania załamałaby nad nami ręce...
Zaintrygowałaś mnie tą nazwą! Gdzie to? ;)
UsuńCieszę się faktem, że tłumaczenie Pawła Beręsewicza przypadło Ci do gustu. Ja jestem jednak naznaczona sentymentem do starych wydań, zarówno językowo jak i ilustracyjnie. Jednakże moja starsza córka zdecydowanie woli ten nowoczesny język i czuję, że gdyby nie to nowe tłumaczenie, nigdy nie poznałaby Ani.
OdpowiedzUsuńDzikowy zakątek bardzo mi się podoba! ;) Pozwól, że zapożyczę, bo dzików ci u nas dostatek. Jeśli chodzi o nasze romantyczne nazwy, to mamy "ślimakową ścieżkę" (nazwa szczególnie adekwatna po deszczu) i "polanę zapylaczy" (polana na której stoją ule). Podejrzewam, że Ania, nie byłaby usatysfakcjonowana.
My zdaje się czytałyśmy kiedyś pierwszy tom (drugi może też?) w tłumaczeniu Rozalii Bernsteinowej. Nie pamiętam jak to z nią było, ale tłumaczenie "Ani na uniwersytecie" dokonane przez panią Zawiszę-Krasucką mnie osobiście archaicznością nie raziło. Ale nasze dzieci mogą to odbierać zdecydowanie inaczej, więc chwała panu Beręsowiczowi!
Usuń"Ślimakowa ścieżka" spodobałaby się z kolei mojemu Młodszemu, który uwielbia ślimaki. Ostatnio brał do ręki każdego napotkanego bezskorupowca (ble!), dziwiąc się potem niezmiernie, że nijak nie może domyć rąk... A "Polana zapylaczy" wymiata!:D
Ani faktycznie lepiej jednak o tym nie mówić...
Oryginalna forma posta, bardzo oryginalna. Z przyjemnością go przeczytałam.
OdpowiedzUsuńI ja nie będę oryginalna jak napiszę, że książki o Ani to moje ukochane, te w starym wydaniu.
Jakiś czas temu przeczytałam "Anię ze Złotego Brzegu", tę część, której wcześniej nie czytałam. To się świetnie czyta mimo tego iż świat poszedł tak bardzo na przód, a może dlatego.. O cieple rodzinnym, o miłości, przyjaźni.
Dzięki za dobre słowo, tym bardziej że w tym przypadku (blogowo i pozablogowo) słyszę raczej narzekania, że coś z tym postem jest nie tak;)
Usuń"Anię ze Złotego Brzegu" chyba kiedyś czytałam, ale kompletnie nie pamiętam o czym to. Zawsze najbardziej lubiłam jednak trzy pierwsze części i z radością odkryłam to, że nadal czyta mi się je bardzo dobrze. Może dlatego, że tych wartości, o których napisałaś, nigdy nie za dużo?:)
Ta część jest już bardziej o dzieciach Ani, ich przyjaźniach, zwierzętach, ale również o ciotce Gilberta.
UsuńOgromnie dużo w niej ciepła domowego ogniska.
W takim razie mam nadzieję, że przy okazji przewożenia kartonów z książkami odnajdę swój cykl o Ani i sprawdzę, czy czytałam tę część (nadal nic mi się nie przypomniało). A jeśli nie, zawsze będę mogła podreptać do biblioteki.
Usuń