Dwa
posty temu pisałam między innymi o prawdzie i rzetelności dziennikarskiej.
Jeden
post temu o sędziach.
Wczoraj
zaś (tj. w czwartek 3 lipca 2014r.) „Gazeta Wyborcza” zrobiła mi prezent. Na
pierwszej stronie wydrukowała bowiem tekst, dzięki któremu mogłam napisać post
trzeci.
O
prawdzie, rzetelności dziennikarskiej oraz sędziach.
A
dodatkowo o tym, że trafił mnie szlag.
„MOBBING NASZ POLSKI” krzyczała wielkimi
literami tytułowa strona Wyborczej. Pod spodem zaś – wytłuszczonym i
powiększonym drukiem – informowała:
„W Polsce prawo nie chroni ofiar mobbingu w
pracy, a sądy nie potrafią prowadzić takich spraw.
Na korzystny wyrok może liczyć tylko
kilka procent poszkodowanych pracowników.”
Tekst
– opatrzony nazwiskami Bartosza Sendrowicza i Marcina Wójcika – stanowił
zapowiedź reportażu Marcina Wójcika zamieszczonego w załączonym do tego numeru
magazynu reporterów „Duży Format”. Reportażu jakich wiele, poruszającego ważny
problem mobbingu w pracy, traktującego o konkretnej sytuacji w konkretnym
zakładzie pracy, jednak – moim zdaniem – nawet nie zahaczającego
o to, co naprawdę w tej sprawie istotne i wykraczające poza jednostkowy
przypadek.
Wróćmy
jednak do szlagu, który mnie trafił. Najlepiej będzie wrócić poprzez pytanie.
Pytanie
o to, czym Wyborcza różni się od tabloidu.
Moim
zdaniem w tym numerze niczym.
Cóż
bowiem wyróżnia tabloid? Zazwyczaj m.in. chwytliwy tytuł, który potem nie
znajduje żadnego uzasadnienia w tekście.
Wyborcza
sięgnęła dokładnie po ten sam chwyt.
„Sądy nie potrafią prowadzić takich spraw”
pisze, a ja rzucam się do lektury, by znaleźć dane i dowody potwierdzające tę
śmiałą tezę.
Jedyne
co znalazłam w tekście z pierwszej strony (w samym, obszernym, reportażu
Wójcika o sądach nie ma ani słowa), to krótka wypowiedź adwokata, Waldemara Gujskiego (specjalizującego się w prawie pracy), choć być może jest to tylko to,
co przedstawiono jako jego wypowiedź (tekst jest sformułowany tak, że nie
wiadomo, czy czytamy słowa wypowiedziane przez pana Gujskiego, czy też mamy do
czynienia ze swobodną dziennikarską
interpretacją jego wypowiedzi). Fragment ten brzmi tak:
„Mec.
Gujski uważa też, że ze względu na niewielką liczbę procesów sądy nie umieją
prowadzić takich spraw. – Panuje przekonanie, że mobbing jest nieszkodliwym i
raczej rzadkim zjawiskiem, a tak nie jest. – dodaje.”
I
tyle. Ani słowa więcej.
Zdaniem
jednego z największych polskich dzienników, aspirującego do miana porządnego i
opiniotwórczego, wystarczy by arbitralnie stwierdzić, że „sądy nie potrafią prowadzić takich spraw”.
Chcę
myśleć, że współpracujący z Gazetą Wyborczą cenieni przeze mnie i uważani za
rzetelnych reporterzy, wstydzą się za to, co zrobiła gazeta, z którą są
kojarzeni. I nie chodzi tu o to, że uważam polskie sądy i sędziów za twory bez
skazy; przeciwnie, jak uważni czytelnicy tego bloga mogli się przekonać,
kilkakrotnie zdarzało mi się zwracać uwagę na pewne nieprawidłowości i
wypaczenia, które moim zdaniem nie powinny mieć miejsca. Nie mogę się jednak
nie oburzyć, gdy widzę tak jaskrawy przykład generalizowania i obrzucania
błotem w celu zwiększenia zainteresowania czytelników, promowany bez cienia
zażenowania na pierwszej stronie.
Dla
autorów tekstu i redaktorów odpowiedzialnych za puszczenie go na okładce (redaktorem prowadzącym był tego dnia Rafał Zakrzewski) mam parę
dobrych rad.
Po
pierwsze, postaraj się zrozumieć to, co sam napisałeś.
„W
Polsce prawo nie chroni ofiar mobbingu w pracy” – tak brzmi pierwsza część
podtytułu, w tekście częściowo rozwinięta (zresztą w sposób tylko połowicznie
zgodny z prawdą). Jeśli więc nie chroni (a tak jest w istocie, przepisy są wyjątkowo niekorzystne dla pracownika), to może nie jest winą
sądów to, że – jak głosi dalsza część podtytułu – „na korzystny wyrok może
liczyć tylko kilka procent poszkodowanych pracowników”?
Po
drugie, zanim napiszesz, sprawdź.
Zapraszam
obu panów dziennikarzy na sale rozpraw. Najlepiej do rejonowego sądu pracy (do
sądów okręgowych w pierwszej instancji trafiają tylko sprawy, w których strona
domaga się zapłaty sumy wyższej niż 75.000 zł, a takich jest bardzo mało,
pewnie promil). Proszę pojawić się na kilku, może kilkunastu rozprawach i
zobaczyć jak wygląda proces w sprawie o mobbing. Okaże się wtedy, że jest to
proces, w którym ustawodawca nie przewidział dla pracownika żadnych ułatwień. Ei incumbit probatio, qui dicit, non qui negat
– głosi stara łacińska paremia, ciągle aktualna. Dowód obciąża tego, kto
twierdzi, nie zaś tego, kto zaprzecza – taka jest zasada postępowań przed
sądami, także sądami pracy w sprawach o mobbing i każdy sąd, który potrafi
dobrze prowadzić takie sprawy, ma obowiązek się do tej zasady zastosować.
Gdyby
więc panowie dziennikarze przyszli na choćby jedną rozprawę, zobaczyliby starcie
Dawida z Goliatem. Po jednej stronie pracownik – niechby nawet i „uzbrojony” w
profesjonalnego pełnomocnika – po drugiej pracodawca. Ofiara mobbingu, często
ciągle jeszcze liżąca rany (roszczenia w związku z mobbingiem w pracy
przedawniają się w ciągu trzech lat, więc nie ma zbyt wiele czasu na
zastanawianie się i rekonwalescencję), kontra mobber, czyli ktoś, kto nie miał
oporów by przez dłuższy okres (istotą mobbingu jest długotrwałość) niszczyć
drugiego człowieka, w związku z czym nie należy oczekiwać, że nagle przeżyje
moralną przemianę, stając przed obliczem Wysokiego Sądu.
Być
może panowie dziennikarze zobaczyliby też wówczas, jak na salę rozpraw
przychodzą w charakterze świadków kolejni przedstawiciele polskiego
arcykatolickiego społeczeństwa, dla którego Dekalog jest najwyższą wartością
(przypominam, ósme: nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu), z
których każdy po kolei zeznaje, że nic nie widział, nic nie słyszał, a w ogóle
to ta koleżanka (to o osobie występującej z pozwem) zawsze była jakaś dziwna.
Gdyby
byli bardziej wytrwali, niewykluczone że doczekaliby i rozprawy, na której
domniemana ofiara mobbingu odpowiada na pytania, które dotykają najbardziej
intymnych sfer jej życia. Obowiązkiem sądu jest bowiem m.in. zbadanie, czy w
tym konkretnym przypadku reakcja ofiary na wywołany mobbingiem stres nie była
aby nieproporcjonalna i czy na jej rozmiar nie wpłynęły inne czynniki. Można
więc spodziewać się zadania przez stronę przeciwną na przykład pytania o to, czy
przypadkiem w czasie, gdy miał pan rzekomo być poddawany mobbingowi, nie
dowiedział się pan o zdradzie żony? A może pani dziecko zachorowało na ciężką chorobę?
Albo zmarła matka? Gdy ofiara zaprzeczy, nie zaszkodzi powołać świadków, którzy
zeznają – w tym przypadku zazwyczaj ochoczo i zgodnie – że słyszeli, jak
koleżanka siedząc w pracy rozmawiała z mężem przez telefon, wyzywając go od
dziwkarzy, a potem mówiła, że ona to jeszcze tej lafiryndzie pokaże.
Po
takiej rozprawie być może panowie dziennikarze zastanowiliby się nad tym, czy
oni sami podołaliby takiemu procesowi. Czy potrafiliby znieść kolejne
upokorzenia zadawane w majestacie prawa, dążąc do uzyskania korzystnego dla
siebie wyroku?
Po
trzecie, zamiast iść w tani tabloidowy sukces, zastanów się czy z tej historii
płynie jakiś ogólny wniosek.
Nie
negując tego, że może i tekst w Wyborczej doprowadzi do zmian w konkretnym,
opisanym w nim zakładzie pracy, twierdzę, że na pewno nie sprawi on, że
zjawisko mobbingu zniknie, albo zacznie być skutecznie zwalczane. Tymczasem
warto byłoby się zastanowić dlaczego nie umiemy przeciwstawiać się presji
pracodawcy i osób działających w jego imieniu. Dlaczego jako pracownicy mamy
tak niskie poczucie własnej wartości? Dlaczego nie istnieje coś takiego jak
społeczność pracownicza, która będzie potrafiła zbiorowo wyrazić swoje słuszne
racje, protestując przeciwko niewłaściwemu jej zdaniem traktowaniu? Dlaczego
uważamy, że tak musi być? Pytania te nasuwają się zresztą po lekturze
wspomnianego reportażu, którego bohaterki – młode i jak sądzę atrakcyjne, bo
takie osoby zatrudnia się w tego rodzaju sklepach, pracownice sieciowego sklepu
wolnocłowego z kosmetykami – tkwią w beznadziei, mimo że widzą, jak sypie im
się życie prywatne. Ten wątek nie został jednak pociągnięty. W sumie nie
powinno to dziwić, nie jest przecież tak chwytliwy jak wątek głupich sądów i
podłych pracodawców.
Najprościej
zjawisko opisać, zwłaszcza gdy nie dba się zbytnio o prawdę. Znacznie trudniej
spróbować zrozumieć jego przyczyny. Jeszcze trudniej odzyskać czytelnika,
którego zaufanie się zawiodło.
"Mobbing nasz polski" Bartosz Sendrowicz, Marcin Wójcik. Gazeta Wyborcza, czwartek 3 lipca 2014, nr 152 (8184).
Też zawsze zastanawiało mnie, dlaczego ludzie tak bardzo boją się powiedzieć prawdę, dlaczego nie buntują się przeciwko zjawisku mobbingu. Ciężko jest walczyć z nim w pojedynkę. Myślę, że to problem, który mógłby naświetlić psycholog. Być może zastraszenie, niewiara w powodzenie, obawa przed tym, że będzie jeszcze gorzej powodują stagnację i trwanie w takim stanie do czasu, kiedy ktoś nie wytrzyma i dojdzie do tragedii. I rzeczywiście przepisy chyba nie są w tym względzie zbyt przyjazne pracownikowi, w tym i w paru innych. A dziennikarze - chyba nie bardzo przejmą się utratą czytelnika, który szuka w artykule rzetelności, a nie taniej sensacji. I wcale nie odbieram ci prawa do oburzenia, bo od wczoraj kipię oburzeniem... wylewa się ono ze mnie porami skóry, ale to znowuż nie temat na forum :( Ludzka głupota bywa porażająca.
OdpowiedzUsuńTo dlaczego nie buntuje się ofiara, jest dość łatwo psychologicznie wytłumaczyć, zwłaszcza że jej wybór nie jest zazwyczaj przypadkowy. Pytanie dlaczego w 99% zakładów pracy nie znajduje się zazwyczaj choćby jeden "sprawiedliwy", który najpierw stanie w obronie takiej osoby, a potem będzie miał odwagę powiedzieć prawdę przed sądem. I tak, wiem, jest ciężko o pracę, powinnam to zrozumieć. Jakoś nie rozumiem.
UsuńWidzę, że ktoś hojną ręką rozsypał ziarna oburzenia, a teraz zbiera plony:) Ja jestem ewidentnie w stanie przedurlopowej nerwowości, dlatego eksploduję szybciej niż zwykle. Ty ostatnio też zdaje się nie miałaś dobrego okresu. Parę głębokich oddechów i kilkaset kilometrów leśnej przebieżki powinno nam pomóc:P Szkoda tylko, że nie da się raz na zawsze zaimpregnować na głupotę i chamstwo.
Wydaje mi się, że dziś coraz częściej mamy do czynienia z jakąś odmianą mobbingu, kiedy ofiarą zastraszania, poniżania pada większa ilość osób, całe zespoły ludzkie i to (paradoksalnie) wcale nie jest łatwiejszym zjawiskiem do zwalczenia, mobberów też jest więcej. Znam takich przypadków wiele, a w tym najbardziej zadziwiający, bo w wymiarze sprawiedliwości, gdzie wydawałoby się, iż wie się w jaki sposób się przed tym bronić. Propozycja przebieżki, czy choćby marszu bardzo dobra, gdyby nie temperatura, która skutecznie więzi mnie w domu w takie dnie (upalne). Moje maszerowanie odbyło się dziś o 5 rano :) Jak zdobędziesz odpowiednią miksturę do impregnacji to podziel się z koleżanką, która po wczorajszej naradzie w firmie wpadła w taki stupor, że dziw, iż jest w stanie z siebie dziś cokolwiek wykrzesać.
UsuńMyślę, że zasada jest ta sama, czy chodzi o zbiorowość, czy o pojedynczą osobę. Przy zbiorowości kluczowe jest wytworzenie przekonania, że tak musi być, że nic się nie da zrobić, że nie można się temu skutecznie przeciwstawić, bo i tak nic to nie pomoże, więc lepiej się nie wychylać i przetrwać. Tak działają korporacje, które bez pardonu pokazują trybikom gdzie ich miejsce, ale - niestety - tak zdarza się i gdzie indziej. Mój mąż swego czasu stracił pracę właśnie dlatego, że początkowo bez sprzeciwu wszedł w rolę. Gdy zaś dojrzał do tego, by powiedzieć "nie", wyleciał z roboty. Patrząc jednak na to z perspektywy czasu (był wtedy przez ponad 1,5 roku bezrobotny, więc różowo nie było) uważam jednak, że wyszło to tylko na dobre. Już nigdy więcej bowiem nie zgodzi się na takie traktowanie, za żadne pieniądze.
UsuńFaktycznie, w takiej temperaturze sporty uprawia się raczej słabo. Ja dziś byłam gorsza od Ciebie, bo wystartowałam dopiero o 7.30 i była to najpóźniejsza dopuszczalna pora.
Prace nad wymyślaniem mikstury trwają. Trochę się jednak boję, że może być z nią podobnie jak z kamieniem filozoficznym:(
Stupor po naradzie brzmi dramatycznie. Pocieszająca może być w tej sytuacji tylko myśl, że już masz tę naradę za sobą.
Stupor powoli ustępuje :) A mężowi tylko pogratulować zdecydowania.
UsuńMiło czytać:) Za gratulacje dla męża dziękuję, przekażę. Szkoda tylko, że kosztowało go to tyle nerwów, co dość mocno odbiło się na jego zdrowiu. Na szczęście teraz jest mądrzejszy wcześniejszym doświadczeniem i denerwuje się znacznie mniej.
UsuńJaka mądrość jest w powiedzeniu, co nas nie zabije, to nas wzmocni :) I ja mam nadzieję, że po ostatnich wydarzeniach jestem mocniejsza, choć niczego nie rzucałam, ani mną nie rzucano, ale powiedziałam NIE i jest mi z tym dobrze.
UsuńCoś w tym jest, nie da się ukryć. Ja zawsze czuję się źle, ilekroć robię coś wbrew sobie. Dlatego uważam, że jeśli ze swoim sprzeciwem czujesz się dobrze, to właśnie jest najważniejsze.
UsuńTylko jaka szkoda, ze jutro poniedziałek...
gw to szmatlawiec, wiec nie dziw sie, ze niczego nie znalazlas
OdpowiedzUsuńUprzejmie informuję, że na tym blogu nie ma miejsca dla osób posługujących się tego rodzaju pogardliwymi sformułowaniami, niezależnie od tego, czy odnoszą je do tych, których krytykuję, czy tych, których popieram. Kolejne takie komentarze będą usuwane.
UsuńW weekendowym wydaniu GW też wspomnieli o tej sprawie. Czytałaś? Jesli nie, to streszczam sedno: Minister pracy i polityki społecznej wysłał tam inspekcje pracy na kontrolę. Inspekcja twierdzi, że zbyt dużo nie może zdziałać, bo tylko sądy coś mogą. Natomiast w sądzie nie można liczyć na korzystny wyrok ani wysokie odszkodowanie. "Wydaje się, że sądy chcą, by pracownik nie wzbogacił się na takim wyroku"- mówi prawnik, który ponoć prowadził takie sprawy. Nazwiska autor nie podał.
OdpowiedzUsuńNie czytałam, bo podjęłam silne postanowienie nieczytania GW, jeśli nie muszę (muszę w czwartki z uwagi na Duży Format:P). Ponieważ jednak małżonek nabył numer piątkowy (program TV), dostrzegłam na drugiej stronie całkiem rozsądny felieton człowieka, którego nazwiska nie pomnę (nieznane mi dotąd), który zwracał uwagę na to, czego zabrakło w tekście z czwartku.
UsuńTo co piszesz o artykule z soboty w ogóle mnie nie dziwi. Twierdzenia PIP są niestety samą prawdą - w takim kształcie jak teraz, to twór bez jakichkolwiek realnych uprawnień. Jedyny sens w jej utrzymywaniu to możliwość uzyskiwania przez pracowników darmowych porad prawnych, ale z ich jakością bywa różnie. Jeśli zaś chodzi o wypowiedź anonimowego prawnika - może faktycznie padła (spuśćmy w takim razie na tego człowieka zasłonę milczenia), a może autor artykułu sobie ją dorobił, bo "podkręcała" mu tekst. Tak czy siak, szkoda czasu, by to czytać.
Ja czytam w sobotę z uwagi na Wysokie Obcasy :) I w internecie podczytuje jeśli akurat mam abonament.
UsuńA mnie WO przeważnie irytują. Choć zdarzają się tam ciekawe teksty, owszem. Plusem są felietony kulinarne Kręglickiej i niekulinarne Hanny Samson, ale i tak ogólny rozrachunek wychodzi mi na minus.
Usuń