Los
muzealnych eksponatów jest nie do pozazdroszczenia. Owszem, przez pewien czas
cieszą się zainteresowaniem, jednak później żółkną, blakną, a wreszcie pokrywają
się grubą warstwą kurzu.
Z tego powodu w muzeum nie do przecenienia bywa rola kustosza. Najprostsze z
jego zadań sprowadza się do starcia kurzu, ewentualnie przepolerowania
eksponatu. Najtrudniejsze polega na tym, by znów tchnąć weń życie.
„Leonek
i lew” Wandy Chotomskiej od pewnego czasu stał na bibliotecznych półkach raczej
tylko w roli historycznego eksponatu. Kolory poprzednich wydań dawno już bowiem
wyblakły, a i sama historyjka wydawała się mocno przestarzała. W czasach
globalizacji, internetu, łączy satelitarnych i technologii 3D opowieść o
wystraszonym chłopcu ze wsi, który pierwszy raz przyjeżdża do wielkiego miasta
i wszystkiego się boi, raczej nie wzbudzała entuzjazmu kolejnych pokoleń
młodych czytelników.
Wydawnictwo
Muza okazało się jednak znakomitym kustoszem Muzeum Książki Dziecięcej. Mimo że
w nowym wydaniu „Leonka…” w porównaniu z oryginałem nie zmieniono bodajże ani
przecinka, jawi się ono zaskakująco współcześnie.
Okazało
się, że wystarczyło przywrócić kolory pięknym ilustracjom Teresy Wilbik oraz
nieco podrasować okładkę (skrząca się grzywa lwa robi wrażenie!), by zatrzeć –
przeszkadzające dotąd w lekturze – wrażenie archaiczności i zwrócić uwagę na przekaz
tej, przeznaczonej dla kilkulatków, historii.
Bo
może w XXI wieku żadne, albo prawie żadne, wiejskie dziecko nie boi się już
miasta, ani – oglądanego po wielekroć w telewizji – lwa. Wiele z tych dzieci,
także mieszkających w dużych i mniejszych miastach, styka się jednak – tak samo
jak bohater książki, mały Leonek – z drwiną i szyderstwem.
Może
też – w dobie powszechnej trójwymiarowej animacji i systemu Dolby Surround –
niektórym z dzieci, nawet jeśli mają tylko kilka lat, wydaje się, że wszystko
co analogowe jest zbędne. Bardzo prawdopodobne, że zmienią zdanie już w czasie
pierwszej dłuższej przerwy w dostawie prądu, kiedy to okaże się, że nie ma to
jak stara, dobra wyobraźnia. Wyobraźnia, dzięki której możemy uciec od
problemów, ale być może także i znaleźć ich rozwiązania. Wypisz, wymaluj jak
Leonek, który najpierw narysował lwa, potem go ożywił, zaś później… Cóż,
później okazało się, że jego imię bardzo do niego pasuje.
„Leonek
i lew” to książka niedzisiejsza. Napisana prostym, bardzo poprawnym językiem, z
niespieszną, przeplataną rymowanymi wierszykami, narracją. Wypisz, wymaluj, muzealny
eksponat obok którego za pierwszym razem może i przejdziemy obojętnie, uznając
że nie może niczym nas zainteresować. Jednak jeśli damy mu drugą szansę i
zaczniemy przyglądać się szczegółom, może okazać się wart znacznie więcej niż
szereg współczesnych gadżetów.
A kiedy czytam gazety i przyglądam się wydarzeniom ostatnich kilku tygodni, mam wrażenie że i dorosłym bardzo brakuje takich lektur. Bo chyba zapomnieliśmy, że prawda i dobro lubią prostotę i spokój.
Wanda Chotomska "Leonek i lew", ilustracje Teresa Wilbik. MUZA SA, Warszawa 2014.
Niniejszy tekst ukazał się pierwotnie na portalu SzczecinCzyta.pl.
Dzieciom "Leonek" przestarzały na pewno się nie wydaje :-), wznowione przez Muzę książeczki z serii "Moje książeczki" (z kotem w butach) w ogóle zaskakująco dobrze przetrwały próbę czasu, zarówno jeśli chodzi o treść jak i ilustracje. Okazuje się, że książeczki dla dzieci są znacznie bardziej odporne na upływ czasu niż książki dla młodzieży.
OdpowiedzUsuńA widzisz, z tymi dziećmi to różnie bywa. My Leonka czytaliśmy najpierw w wersji pierwszej, wyblakniętej i - mówiąc oględnie - szału nie było. Dopiero wersja "po liftingu" wzbudziła jakiekolwiek zainteresowanie:)
UsuńMuza wznawia serię "Moje książeczki"? Nie miałam o tym pojęcia.
I faktycznie, coś jest w tym, że książeczki dziecięce pozostają wiecznie młode. Oby tylko nie były niczym Oskar z "Blaszanego bębenka", brr!:P
To nie jest też ulubiona książeczka mojego syna ale to wynika bardziej z upodobań osobistych niż z poczucia archaiczności :-), lubi za to bardzo "Nie płacz koziołku", ze wzmianką o "przemocy w rodzinie" i "Bimba niezdarę" :-).
UsuńNie wiem czy wznawiają całą serię ale widziałem jeszcze "Przygodę z małpką" i "Odwiedziła mnie żyrafa" z zachowaniem tej samej szaty graficznej a przynajmniej okładki bo do środka nie zaglądałem.
Żadnej z tych książek nie czytaliśmy, a "Bimby" sama nie znam (chyba, w każdym razie z niczym mi się teraz nie kojarzy). W czytaniu z dziećmi i dla dzieci chyba najbardziej podoba mi się możliwość folgowania własnym sentymentom, ale też i odkrywania na nowo wielu zabytkowych i nieco przykurzonych perełek:)
Usuń"Odwiedziła mnie żyrafa" wyszło chyba w innej serii - sądzę, że myślisz o "Mistrzach ilustracji" - wydają to Dwie Siostry, a ja skompletowałam już prawie wszystkie tytuły i jestem z tego bardzo dumna!:)
Możliwe, że coś pomieszałem :-). Zgadza się, Dwie Siostry wyróżniają się bardzo na plus jeśli chodzi o ilustracje dla dzieci. Nasza Księgarnia odkurzyła "poczytajki" i być może inni zachęceni sukcesem zdecydowali się pójść jej śladem.
UsuńMyślę, że trudno będzie tu ustalić, kto był pierwszy, ale tak czy siak, świetnie że znów wydaje się te książki, w tym także w tej a nie innej szacie graficznej. A my właśnie czytamy "Zwierzyniec państwa Sztenglów", z cudownymi ilustracjami Flisaka, właśnie z serii "Mistrzowie ilustracji":)
UsuńMiałem na to lato szczwany plan wyciągnięcia z bibliotecznej półki co ciekawszych staroci dla dzieci, ale widzę że będzie lipa. Chłopstwo po zakupie korków poczuło wiatr w żaglach i całe dnie spędza na orliku, więc wieczorem jest wywrotka wprost do łóżka. No dobra, via prysznic :) Seria "Mistrzowie ilustracji" DS to samo w sobie mistrzostwo, a ja już się cieszę na przygotowywany przez nich Rzym z Saskowego cyklu :)
OdpowiedzUsuńU nas też to lato czytelniczo leży i kwiczy. Konkurencja w postaci wieczornych meczów MŚ jest zbyt silna:( Dzieci nie czytają, bo oglądają, ja nie czytam, bo nie mam siły, a na meczach ostatnio regularnie zasypiam. Na szczęście od jutra jestem na urlopie i mam nadzieję, że wszystko wróci do normy!
UsuńZnakiem tego blog ruszy z kopyta? Ja się przemóc do pisania nie mogę :(
UsuńNie, temu blogu chwilowo nic nie pomoże:P Najpierw wyjeżdżam na tydzień, a potem zaczynam się przeprowadzać. Cud, jeśli po tej przeprowadzce znajdę komputer, o tym, że równocześnie znajdę krzesła i książki nawet nie marzę.
UsuńNa początku mojego blogowania dziwiłam się jak to można nie mieć do tego zapału. Teraz rozumiem:(
Tu nie chodzi o zapał, bo ten jest, tylko o to, że mózg wykończony pięciodniową walką z absurdami dnia codziennego nie chce stworzyć nic oryginalnego i z polotem. I jak tu zachwycać tłumy fanów? :P
UsuńNie wiem jak jest u Ciebie, ale u mnie zazwyczaj bywa tak, że im mniej wysiłku włożyłam w napisanie posta, tym bardziej okazywał się on popularny. Idąc tym tropem, jak najbardziej powinieneś opublikować coś nowego.
UsuńA tak serio: u mnie nie ma zapału w tym sensie, że mam wiele pomysłów na posty, dużo książek do opisania, ale za nic nie mogę wykrzesać z siebie siły, by usiąść i to wszystko napisać:(
Pewnie dlatego, że ludziska nie mają czasu na przebijanie się przez sążniste analizy i szukają czegoś lekkiego :)
UsuńJa nie mogę wykrzesać siły w zasadzie na nic. Działka zarośnięta, rower rdzewieje, blog kurzem pokryty itd, itp. Dodatkowo musiałem zacząć brać leki antyhistaminowe, więc już całkiem przeszedłem w tryb zombie :(
Widziałeś Ty kiedyś u mnie sążnistą analizę? Ale pęd ku poszukiwaniom czegoś lekkiego nawet rozumiem. Niestety.
UsuńTryb zombie jest mi znany. W tym roku po raz kolejny objawiła się moja alergia na słońce, na którą leki antyhistaminowe działają raczej słabo. Siedząc na plaży w wielkim szalu na szyi, żałowałam że moda na kąpiel w długich pantalonach, z parasolką w ręku nieodwracalnie minęła...
Ja się zawziąłem i zamiast na wakacyjną lekturę, rzuciłem się na ambit. Jest różnie, w zależności od tego jak bardzo mogę się skupić. Od "świetne" po "kurka, nie kumam zupełnie nic". Przez sierpień chyba nie będę eksperymentował i hurtem powtórzę młodzieżówkę :D
UsuńModę na falbaniaste pantalony zawsze możesz wprowadzić. Z odpowiednim podejściem zostaniesz najwyżej uznana za ekscentryczną bogaczkę :)
Widziałam i podziwiałam:) Ja póki co nie ryzykuję i poszłam w historyczny kryminał. Niestety, mam ten sam problem co Ty i niekiedy muszę cofać się o kilka kartek, by nie poplątać wątków. Wstyd normalnie.
UsuńEkscentryczne bogaczki powinny jakkolwiek epatować swoim bogactwem. Cóż mi więc po pantalonach, skoro chwilowo mogę epatować wyłącznie saldem kredytu?:(
Parnicki przytłacza słowem, do tego upał i duchota. Na taką pogodę i kocyk pod chmurką lepszy jednak chyba będzie Ulysses. Dziś zastukam do sąsiadki i ciekaw jestem jej miny :)
UsuńŻadnego złotego zęba? Może choć łańcuszek na kostce? Nic? Czyli z powrotu pantalonów lipa :P
Rozumiem, że masz na myśli dzieło Joyce'a?:P Sąsiadka na pewno będzie z Ciebie dumna!
UsuńO złotym zębie nie pomyślałam - było inwestować zawczasu, miałabym teraz żelazne zapasy, zwłaszcza że plombę mam niemal w każdym zębie:( Przyjdzie mi poprzestać na lansowaniu plażowych szali, licząc na to, że nikt nie zamknie mnie w szpitalu psychiatrycznym (kobieta w bikini i szaliku wygląda chyba nawet bardziej ekscentrycznie niż ta w pantalonach).
To już chyba Parnicki lżejszy. Ja piszę o dziele człowieka o wdzięcznym mianie Pierdomenico Baccalario :) Co do szala, to pod warunkiem, że był biały, ratuje Cię stojący obok aeroplan, który wszystko wyjaśni :P
UsuńPierdomenico Baccalario? Przepięknie:) Wszystkie nasze Ziemowity i Świętopełki się przy nim chowają, zwłaszcza gdy dodać do nich typowo polskiego Kowalskiego:P
UsuńSzal był granatowy - brałam, co było. Gdybym jednak dorzuciła do tego gustowny biały słomkowy kapelusz i luksusowy jacht cumujący w pobliskiej marinie, też byłoby dobrze. Teraz jednak już przepadło, ech!
Ale już Grzegorz Brzęczyszczykiewicz? :) A do zielonego: klacz, strzelba i stado chartów ze szczwaczem :P No ale jak przepadło ... :D
UsuńIstotnie, Brzęczyszczykiewicz wymiata:) Tyle że jako pseudonim literacki nie nadaje się do robienia kariery międzynarodowej.
UsuńGdybym przyszła na polską plażę w godzinach szczytu z klaczą, strzelbą i stadem chartów, z pewnością nikt na szczwacza by nawet nie spojrzał:P
No to najprostsze wyjście - pomarańczowy. Kiwasz się, mruczysz i robisz za odpoczywającą od widoków Nepalu, buddystkę. Jeśli jesteś zainteresowana rozwiązaniami dla innych wariantów kolorystycznych, to się polecam :)
UsuńOstatnia podpowiedź ma pewną wadę: nie byłabym ani trochę oryginalna. Rankami na plaży można spotkać bowiem całkiem liczne, zaplątane w asanach, grono.
UsuńKurczę, zapomniałem o wymogu oryginalności. No to zamiast na leżaku, podczas zażywania lektury wspieraj się na leżącym jaku :P
UsuńNo, teraz to już pójdzie z górki. Tylko przywołam jakiegoś jaka. Myślisz, że zareaguje na "cip, cip"?
UsuńMoże spróbuj na melodię "ślimaka": Chodź tu jaku, dam ci żyta na przetaku. Czy co tam jaki jedzą :P
UsuńJeśli jaki mają jako taką rozwiniętą inteligencję, nie dadzą się złapać na przetak i jego dziury ze wspomnieniem po życie (czy czymkolwiek, co jaki jedzą:P)
UsuńA cóż to za przetak, co ziarno przepuszcza? :P
UsuńTaki do grubego żwiru?:P
UsuńAaa. No to chyba, że tak :D
UsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń