niedziela, 28 grudnia 2014

S. Barańczak "Książki najgorsze", czyli to tylko pretekst

Tak się złożyło, że od dobrych kilku miesięcy na mojej półce „przeczytane, do opisania” leżą „Książki najgorsze”.
Lektura znakomita, zwłaszcza dla kogoś, kto - jak ja - lubi sobie czasem uciąć zjadliwą recenzyjkę. Każdy z zebranych w zbiorze pamfletów krytycznoliterackich, napisanych przez zjednoczoną w jednej postaci trójcę: Feliksa Trzymałko, Szczęsnego Dzierżankiewicza i nadzorującego ich pracę Stanisława Barańczaka, jest zachwycająco złośliwy, a zarazem bezlitosny, jeśli chodzi o wytykanie nudziarstwa, nadmiernego politycznego zaangażowania (poszczególne teksty powstawały w latach 1975-1980) oraz zwyczajnej grafomanii (chyba najczęściej).


„(…) warto chyba, choćby dla nauki i chwili zadumy, przypomnieć tę kartkę z dziejów beznadziejnej walki z hydrą PRL-owskiej grafomanii. Stwór, któremu łeb urwać próbowali połączonymi siłami panowie Feliks Trzymałko i Szczęsny Dzierżankiewicz (młodszym czytelnikom wypada może wyjaśnić, że w zamierzchłych latach siedemdziesiątych ten podwójny pseudonim był czytelną, choć z lekka absurdalną aluzją do otoczonej oficjalnym kultem postaci „żelaznego Feliksa” Dzierżyńskiego) – ten smok, podkarmiany przez pracowitych autorów w rodzaju Romana Bratnego, miał się doskonale przez następnych dziesięć lat, a i dzisiaj bynajmniej jeszcze nie zdechł. „Grafomania z państwową pieczątką”, o której pisałem we wstępie do książki, stanie się może już wkrótce reliktem przeszłości. Przemiany w mechanice życia literackiego Polski, jakie się obecnie dokonują, niosą jednak ze sobą niebezpieczeństwo niekontrolowanego powrotu do tradycyjnej grafomanii „wolnorynkowej” – i kto wie, czy przy wszelkich różnicach nie zacznie ona powstawać pod tymi samymi piórami, które tak energicznie marnotrawiły papier i zaśmiecały mózgi pod opieką dawnego państwowego mecenatu…

To fragment wstępu do będącego w moich rękach drugiego wydania „Książek…”, napisanego przez Stanisława Barańczaka w roku 1990, gdy jeszcze był w pełni sił i zdrowia. W tym samym roku w Polsce ukazał się pierwszy z przetłumaczonych przez niego dramatów Szekspira - „Hamlet”.


W datowanym na 23 lutego 1989r. liście do Andrzeja Wajdy Stanisław Barańczak pisał tak:
Powiem krótko i bez ogródek, o co mi chodzi: im więcej wgłębiam się w przekład Paszkowskiego, tym bardziej jestem przekonany, że ten przekład jest dzisiaj zupełnie nie do użytku, zwłaszcza scenicznego. Ja sam pewnych fragmentów nie rozumiem nawet czytając, a cóż dopiero może powiedzieć widz słysząc ten tekst ze sceny (…) Jednym słowem, odważam się Panu przedstawić propozycję, która stoi w sprzeczności z Pańskimi planami: przełożę dla Pana całego „Hamleta”. Jeśli po obejrzeniu gotowego przekładu uzna Pan, że pewne fragmenty lepiej wyszły Paszkowskiemu, to proszę takie fragmenty zachować i winkrustować w mój tekst (…). Jeśli w ogóle jest Pan przeciwny mojemu pomysłowi i pragnie użyć tylko monologów i tych paru innych fragmentów w moim tłumaczeniu, to się z tym też pogodzę. Chcę jednak przełożyć całość, żeby miał Pan możliwość porównania dwu wersji i dokonania wyboru. Nie ukrywam, że chcę też zrobić to po prostu dla własnej przyjemności, bo praca wciągnęła mnie i uważam, może nieskromnie, że coś dobrego z tego wyjdzie.
        
Nie pamiętam już jak to się stało, że w roku 1990 kupiłam „Hamleta” w tym właśnie tłumaczeniu, za całe – jak wynika z umieszczonej ciągle jeszcze na okładce naklejki z ceną – 19.500 zł. Skąd miałam na niego pieniądze? Dlaczego wybrałam właśnie tę pozycję? Nawet jeśli była to lektura szkolna, to przecież biblioteka była znakomicie zaopatrzona w szereg wcześniejszych wydań „Hamleta”, przetłumaczonych – do wyboru – przez Słomczyńskiego lub Paszkowskiego. Nie znałam wszak treści korespondencji Andrzeja Wajdy i Stanisława Barańczaka. 

Pamiętam jednak bardzo dobrze, że od tamtego czasu regularnie odwiedzałam szczecińską księgarnię dominikanów, gdyż tylko tam można było wtedy kupić kolejne tomy dzieł Szekspira w tłumaczeniu Barańczaka, wydawane przez „W drodze”.

Pamiętam też, jak czytałam kolejne dramaty – zazwyczaj w autobusie, w czasie drogi najpierw do liceum, a potem na studia. Zdarzało mi się wtedy płakać, a nieraz i chichotać, ściągając zdziwione spojrzenia współpasażerów.

Wiem też – i nie jest to kwestia pamięci, ale niczym niezachwiana pewność – że te lektury miały olbrzymi wpływ na ukształtowanie mnie jako czytelniczki. Lekkość pióra, pewien ściśle określony typ poczucia humoru, mistrzowska umiejętność dobierania najwłaściwszych w danym momencie słów – to tego właśnie ciągle od tamtego czasu szukam w kolejnych czytanych książkach. I niekiedy, jednak bardzo rzadko, zbyt rzadko, znajduję.

Potem były jeszcze „Sonety”. Te na pewno kupiłam już za samodzielnie zarobione pieniądze, natychmiast jak tylko pokazały się na rynku. Przez długi czas codziennie przed zaśnięciem czytałam jeden. Było też tak, że w tym samym czasie, w dwóch różnych miastach, w dwóch różnych domach, dwie różne osoby – kobieta i mężczyzna, ja i On, codziennie o tej samej porze sięgały po tę właśnie książkę.

Gdyby nie Stanisław Barańczak, to wszystko nie byłoby możliwe.
Ten post jest tylko pretekstem, by napisać jedno słowo.
Dziękuję.

Stanisław Barańczak „Książki najgorsze i parę innych ekscesów krytycznoliterackich”, wydanie drugie, zmienione. Wydawnictwo a5, Poznań 1990.
William Shakespeare „Hamlet, książę Danii”. Przekład: Stanisław Barańczak. „W drodze”, Poznań 1990.
William Shakespeare „Sonety”. Przekład, wstęp i opracowanie Stanisław Barańczak. Wydawnictwo a5, Poznań 1993. 

74 komentarze:

  1. Mam taką samą kolekcję. Książki najgorsze z taniej książki (tak tak). Ileż ja się nad nimi nachichotałem. I Biografioły znane w sporej części na pamięć.
    A Małgorzata Musierowicz wspominała, jak uczyła brata czytać, układając mu literki z dźdżownic. Bardzo efektywna (i efektowna) metoda, jak się okazało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tania książka kiedyś i dzisiaj, to dwie różne tanie książki, niestety. A Biografiołów nie znam. Też niestety.
      Starszy wprawdzie już umie czytać, za to Młodszy ciągle nie. Myślisz, że trzeba włączyć dżdżowniczą metodę nauczania?:P

      Usuń
    2. Pytanie, czy znajdziesz odpowiednio dużo dżdżownic :P

      Usuń
    3. W sklepie wędkarskim bez problemu. I nawet kalifornijskie, więc będzie to zarazem i ukłon w stronę Stanisława Barańczaka, który przecież połowę życia spędził w USA:P

      Usuń
    4. Pudełko dżdżownic (humanitarnie zapakowanych!) i tak wyjdzie taniej niż korki z polskiego, tuż przed maturą:P

      Usuń
    5. I z ocalałymi po edukacji robalami można iść na ryby :P Dwa w jednym.

      Usuń
    6. No, myślę jednak, że nawet humanitarnie zapakowane dżdżownice nie żyją trzynastu lat (tyle zostało Młodszemu do matury, chyba że znów coś zmienią w harmonogramach)

      Usuń
    7. Mogłabyś je rozmnożyć i wtedy starczyłoby aż do matury.

      Usuń
    8. Nie wiem i nie chcę wiedzieć jak rozmnażają się dżdżownice! A poza tym piwnice mam już zajęte.

      Usuń
    9. W piwnicy to pieczarki na końskim nawozie. Dżdżownice w kompoście w ogródku :P

      Usuń
    10. Odmawiam. Kot zajął mi balkon. Jak dżdżownice zabiorą się za ogródek, sama będę musiała zejść do piwnicy.

      Usuń
    11. Może ta piwnica to Twoje przeznaczenie, miejsce, gdzie znajdziesz ukojenie i pełnię szczęścia?

      Usuń
    12. Nie, tam znajduje pełnię szczęścia mój mąż. Ja się już nie mieszczę:P

      Usuń
    13. Nie wierzę, żeby tak błaha przeszkoda jak mąż mogła Cię powstrzymać w drodze ku pełni szczęścia.

      Usuń
    14. Zapytaj raczej, czy ja mogłabym być tak okrutna, aby - pchając do piwnic swe ciało - pozbawić męża możliwości osiągnięcia pełni szczęścia!:P

      Usuń
    15. Myślę, że byś mogła. Męża przeflancuj do garażu.

      Usuń
    16. Nisko cenisz me umiłowanie szczęścia małżeńskiego, doprawdy. A flancowaniem brzydzę się tak samo jak dżdżownicami.

      Usuń
    17. Czyli przedkładasz szczęście małżeńskie nad indywidualne?

      Usuń
    18. Nieustannie staram się to wyważać. Ale drzwi do piwnicy wyważać nie zamierzam.

      Usuń
    19. I tak z powodu braku refleksu w okopaniu się w piwnicy i niechęci do wyważania straciłaś szansę na nirwanę :P

      Usuń
    20. A któż powiedział, że nirwanę można osiągnąć tylko w piwnicy?! Ja najwyraźniej potrzebuję więcej wilgoci, gdyż codziennie osiągam ten stan w łazience (wprawdzie się w niej nie okopałam, za to okupacja wychodzi mi znakomicie).

      Usuń
    21. Od okupacji do okopania (się) niedługa droga :P

      Usuń
    22. Ale zdaje się, że ta droga wiedzie do dwóch różnych barykad, czyż nie?

      Usuń
    23. Wiedziałam, że wymiękniesz:P

      Usuń
    24. Nie będę Cię uszczęśliwiał na siłę przecież :P

      Usuń
    25. Kiedy ja szczęśliwa jestem. W zasadzie. W każdym razie w łazience zawsze:P

      Usuń
    26. Więc niech tak zostanie :P Nie zaproponuję wykopania dodatkowej piwnicy przecież.

      Usuń
    27. A może chcesz porozmawiać o swojej piwnicy?:P

      Usuń
    28. Nie chcę. Mam antresolkę i nie oddam :P

      Usuń
    29. Antresolka Profesorka Nerwosolka?:P

      Usuń
    30. Mam nadzieję, że antresolka jest zaopatrzona we wciąganą, składaną drabinkę, bo bez tego to nerwosolek schodziłby Ci chyba cysternami:P

      Usuń
    31. Piwnica mojego męża jest w takim razie znacznie tańsza w utrzymaniu.

      Usuń
  2. Widzę, że nasza ścieżka znajomości z Barańczakiem była podobna, nawet jeśli chodzi o wydania. Dla Mnie niemal kultowa jest także "Fioletowa krowa" - pocieszna książka z przekładami wierszy przeróżnycvh autorów. I tak sobie myślę, że mieliśmy szczęście w pewien sposób dojrzewać z twórczością Barańczaka, bo to nazwisko było powszechnie znane. Młodsze pokolenia nie zawsze je kojarzą, obawiam się nawet, że wręcz słabo (świeżo upieczona bibliotekarka w mojej bibliotece dwa lata temu: jaki jest autor tych "Książek"? - mieliśmy omawiać "Książki najgorsze" w DKK).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, Twoje spostrzeżenia wydają się być trafne, choć mi wydaje się to niepojęte. Jak można nie wiedzieć kto to Barańczak? Tak, mieliśmy szczęście, przynajmniej w tym zakresie.

      Usuń
    2. Dla mnie to było wręcz żenujące, ale dzisiaj bibliotekarze są chyba kształceni nieco inaczej.;(

      Usuń
    3. Nie wiem, czy tu chodzi o kształcenie, czy może o to, że w tak zwanym międzyczasie wydarzyło się tyle rzeczy, że Barańczak mógł tej czy innej osobie gdzieś umknąć. Kto wie, może gdybym była o 10 lat młodsza, wiedziałabym o nim tylko tyle, że no, był ktoś taki, coś chyba napisał?

      Usuń
    4. Mnie się wydaje, że bibliotekarze są kształceni dobrze (w programie zajęć jest i literatura powszechna, i literatura polska), tyle że obecnych studentów niemal nic nie interesuje (po co sobie zaprzątać głowę jakimś Barańczakiem), a potem są takie efekty, jak opisała Ania ;-(

      Usuń
    5. Nie mam pojęcia jaki jest program studiów na bibliotekoznawstwie, ale nie wątpię, że jest tak, jak wszędzie. Czyli jeśli ktoś chce, to się wykształci, a jeśli nie chce, to i najlepszy program mu nie pomoże. Widzę to samo w zakresie swojej zawodowej działki, tyle że u młodych osób, z którymi ja się stykam, najbardziej poraża mnie, że absolutnie nie odczuwają oni potrzeby używania zwojów mózgowych.

      Usuń
  3. Mam identyczną kolekcję kolorową wydaną przez "W Drodze". Kupowałam na studiach i oczywiście też czytałam "w drodze".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi brakuje chyba czterech ostatnich części (samych Henryków, o ile dobrze pamiętam), ale to wszystko przez to, że stanowczo za długo trzeba było czekać na kolejne tomy i w międzyczasie zaczęłam się skupiać na czymś całkiem innym niż literatura piękna:)

      Usuń
    2. O, ja też nie mam wszystkich. Muszę sobie sprowadzić dokładnie.

      Usuń
    3. Ja, co gorsza, nie przeczytałam też tych wszystkich tomów, które mam. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że braki wynoszą zaledwie dwie sztuki;)

      Usuń
  4. A ja niestety z tych, co to dopiero od niedawna zgłębiają fenomen :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może od niedawna, ale z pewnością masz dzięki temu szerszy i pełniejszy ogląd:P

      Usuń
    2. W czasie gdy Wy czytaliście przekłady Barańczaka ja kontestowałem rodzime spirytualia. Czego w chwili obecnej odżałować nie mogę :(

      Usuń
    3. Ale nie możesz odżałować w sensie "szkoda, że było i minęło" czy: "czemuż, ach czemuż nie byłem grzecznym abstynentem w okularach!"
      Ja tam trochę żałuję, że (przynajmniej w liceum) byłam tak bardzo grzeczną abstynentką w okularach, zaczytaną w przekładach Barańczaka:P

      Usuń
    4. Szkoda, że nie mogliśmy się wymienić poglądami jakieś ćwierć wieku temu. Ja zachwalałbym Ci orzeźwiający smak "Jabłuszka sandomierskiego", Ty dzieliłabyś się zachwytem nad sonetami i oboje byśmy skorzystali :D Choć nie wiem kto lepiej by wyszedł, ja w każdym razie czasu strawionego pod przysłowiową budką z piwem (a w rzeczywistości w różnych, czasem bardzo dziwnych, miejscach), żałuję cholernie :(

      Usuń
    5. Deklamowanie sonetów przerywane z powodu konieczności łyknięcia "Jabłuszka" z pewnością wycisnęłoby na nas niezatarte piętno!:P Nie wiem czy faktycznie musisz tak bardzo żałować - pomyśl, kiedy jak nie wówczas można było marnotrawić (choćby i trawiąc) czas?! Ja do tego już nigdy nie wrócę (zwłaszcza, że po epizodzie z pracą w nocnym sklepie monopolowym "Jabłuszka", tudzież "Wisienki" lub "Malinki" nie tknę nawet przez bibułkę), Ty natomiast sonety możesz poczytać w każdej chwili:)

      Usuń
    6. Ja też już nie tykam, acz z innych powodów :P I prawdą jest, że wtedy można, ale czy koniecznie trzeba było? Jak pomyślę, że mógłbym teraz władać płynnie przynajmniej najpopularniejszym z języków (nie, nie chińskim, choć kto wie) i mieć w nogach tysiące kilometrów przejechanych na rowerze, zamiast kłopotów z wątrobą (wiadomo) i smoły z tysiąca fajek w płucach, to chyba jednak chciałbym żeby se vratilo :) Z drugiej strony patrzę dookoła i wiem, że bez tego krajobraz wokół mnie wyglądałby inaczej, a tego, jestem pewien, nie chciałbym mimo wszystko zmieniać. No, dość tego wywnętrzania, bo czar pryśnie (zakładając, że jakiś jest) :P

      Usuń
    7. Czar jak czar, ale zawsze miło pogawędzić:P Zdaje się, że to podobna sytuacja do tych z włosami: posiadacze kręconych marzą o prostych, zaś ci z prostymi o kręconych. I owszem, można się sztucznie pokręcić lub wyprostować, ale zazwyczaj coś się przy tym nieco sfajczy. Bilans zysków i strat każdy musi zrobić samodzielnie.

      Usuń
    8. Wiadomo, że pogadać, szczególnie z zacną interlokutorką, to zawsze. Ale człowiek wiedziony rytmem komentarzy czasem chlapnie za dużo i cały, mozolnie budowany w necie, enturage, psu w ...

      Usuń
    9. Bo, Bazylu, prawdomównym trzeba być, nawet w necie. Wtedy trudniej się pogubić:)

      Usuń
    10. O przepraszam, w swym kreowaniu się na wyluzowanego, byłego prawie alkoholika jestem nad wyraz konsekwentny i się nie gubię :D

      Usuń
    11. Z takim emploi mężczyźni zazwyczaj odnoszą sukcesy, kreuj się więc nadal, na zdrowie!

      Usuń
  5. @ Zacofany widzę że nie tylko mnie utkwiły te dżdżownice :-)
    @Montgomerry też mam równie kolorową serię plus równie kolorowe wydania w przekładzie Słomczyńskiego
    @Bazyl lepiej późno niż wcale prawda ? :-)
    Nadal nie mogę uwierzyć są osoby , które powinny żyć wiecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że wizja wiecznego życia ziemskiego przynajmniej w ostatnich latach niespecjalnie Stanisława Barańczaka pociągała. A żyć wiecznie będzie - w swojej twórczości, dobre i to:)

      Usuń
    2. Tak okrutna nie jestem i zakładam przy tym wiecznym istnieniu i stan zdrowia idealny :-) Święta racja z resztą.

      Usuń
    3. Mnie tam nawet i przy idealnym stanie zdrowia ziemskie życie wieczne niespecjalnie pociąga, ale rozumiem, że gusta bywają różne:)

      Usuń
  6. Miałam takie wydanie "Hamleta", ale jakoś mnie tłumaczenie Barańczaka nie porwało; z innej epoki chyba jestem. A poza tym niech żyją grafomani, i mają się dobrze! Albowiem gdyby nie oni, nie powstałyby "Książki najgorsze", "Mydło czyli radzimy się powiesić", "Poczta literacka" czy rozkoszne recenzje publikowana na łamach "Wiadomości Literackich" :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat "Hamleta" czytałam w kilku wersjach tłumaczeniowych i to Barańczaka podobało mi się najbardziej. Być może dlatego, że przeczytałam je jako pierwsze, a być może dobrze współgra akurat ze mną:)
      Jeśli chodzi o grafomanię, pozostaje żałować, że Trzymałko i Dzierżankiewicz zaprzestali działalności. Gdyby pisali swoje pamflety dzisiaj, odnosząc je do twórczości współczesnych polskich autorów, dopiero by się działo!

      Usuń
  7. Ooo, też takie Szekspiry miałam, a właściwie mają moi rodzice. Nawet jakoś z pół roku temu odczułam potrzebę kontaktu z nimi i wybyłam od mamy z połową serii, żeby sobie pozgłębiać. Pamiętam jeszcze, jak w młodości późnopodstawówkowej wleciałam na latarnię czytając początek "Romea i Julii" w Barańczakowym przekładzie. Potem jeszcze na studiach zdobyłam w czytelni wydziałowej "Pegaz zdębiał" i rżałam niczym ten koń w autobusie, na ulicy i w łóżku całą noc, bo rano do czytelni książkę trzeba było oddać. "Fioletową krową" utrudniałam życie koleżankom w czytelni, aż też zabrałam na noc, jak mnie bibliotekarka pogoniła za nieudolne próby stłumienia śmiechu. A po latach nawet udało mi sie kupić własną. I cały grubaśny tom Ogdena Nasha przełożony przez Barańczaka... Ja wiem, że poważni i oczytani ludzie pewnie będą rozprawiać o innych utworach poety, które też cenię na tyle, na ile pozwala moje niespecjalne umiłowanie poezji w ogóle, ale dla mnie Barańczak zawsze pozostanie mistrzem zabawy słowem. Szkoda...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja kiedyś poezję czytywałam, teraz jednak stałam się nadmiernie przyziemna i nie daję rady. Toteż i Barańczaka poety nie znam niemal w ogóle. Z kolei Barańczak eseista jest dla mnie zbyt trudny. Ale przecież umiejętność zabawy słowem jest równie cenna niż umiejętność składania słów w strofy!
      A "Romeo i Julia" jest u mnie najbardziej zaczytanym ze wszystkich szekspirowych egzemplarzy. Nie wpadałam z nim może na latarnie, za to przez dość długi czas targałam ze sobą niemal wszędzie, wyciągając z torby i czytając przy każdej okazji i bez okazji:)

      Usuń
  8. Z poezji wyrasta się, niestety. Nie żebym komuś wiek wypominała, bo samam w leciech posunięta. Otóż znam to wyrastanie z autopsji. Za mną czasy, kiedy każdy wers odurzał mnie niczym te... no jak im, te twarde lub miękkie ;)
    "Książki najgorsze" przeczytałam. I te Barańczaka i te w Barańczaku. Nawet słowo na ten temat onegdaj rzekłam.
    Dość tych wynurzeń. Grają bowiem Stan Wawrinka i Rafa Nadal. Ciekawe osobowości. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to tylko niektórzy wyrastają? Ja tam czasem nawet chciałabym się znów odurzyć, ale, cholera, jakoś nie mogę. Może jest na to lekarstwo? A jak na lekarstwo za późno, to chociaż szczepionka dla młodych pokoleń?
      Pogrzebię u Ciebie i poczytam, co rzekłaś:)
      Stan Wawrinka i Nadal? Na Australian Open za wcześnie, gdzie oni grają, u licha? Ale rozumiem, rozumiem, sama aktualnie nie śledzę, ale kiedyś i owszem, a moim rodzicom nadal zostało. I owszem, osobowości ciekawe niezwykle:)

      Usuń
    2. W Abu Dhabi, towarzysko.

      Usuń
    3. No tak, bo jak do Abu Dabi, to tylko towarzysko:)

      Usuń
  9. A tę straszliwą historię znasz? Wiersz pochodzi z książki: "Od Chaucera do Larkina, 400 nieśmiertelnych wierszy 125 poetów anglojęzycznych z 8 stuleci" w przekładzie oczywiście Stanisława Barańczaka.

    Historia Frania, który mimo pilnowania przez nianię wymknął jej się i został pożarty przez lwa /HILAIRE BELLOC,1870—1953/.

    Był sobie chłopczyk zwany Franiem:
    Rodzina jego, moim zdaniem,
    Wokoło brzdąca wręcz skakała,
    To dolewając mu Kakaa,
    To podsuwając plastry Szynek
    Lub wydłubany z ciast Rodzynek,
    To zapewniając Uciech szereg,
    A to: sadzanie na Rowerek, Pokazywanie: „Sójka, O! o!”,
    Lub nawet branie go do Zoo —
    Gdzie właśnie z Życiem oraz Zdrowiem
    Rozstał się Franio; co opowiem.

    Trzeba wam wiedzieć — trudno zresztą
    Nie wiedzieć, skoro uszy Rzesz tą
    Przestrogą karmię nieprzerwanie,
    I to od lat — że kiedy Nianię
    Bez pozwolenia się Opuszcza
    (Zwłaszcza gdy wokół Tłum lub Tłuszcza)

    Złe to zazwyczaj ma Następstwa.
    Takiego Franio się Przestępstwa
    Dopuszczał nie raz i nie dwa:
    Tego zaś Fatalnego Dnia
    Starczyła Nieuwagi Chwila
    Ze strony Niani — a dał Dyla.
    Nie ubiegł wszakże nawet jarda,
    Kiedy wyrosła przed nim Harda
    Paszcza Lwa, którą Król Pustyni
    Rozwarł — i, jak to zwykle czyni,
    W tempie tak szybkim, aż Furczało,
    Pożerać jął Dziecięce Ciało
    Z Mlaskaniem (prymitywny Żłób!):
    Posiłek zaczął zaś od Stóp.

    Nietrudno wczuć się w to napięcie,
    Z jakim o palcach swych i pięcie,
    Kostce, kolanie i goleni
    Myślą ci, którzy są jedzeni.
    Nie dziwi więc, że te doznania
    Wzbudziły Opór w duszy Frania
    I że wykrzyknął nawet: „Hola!”.
    Gorsza byłaby jego dola.
    Gdyby okrzyku nie dosłyszał
    ......
    cd na meil :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matko! Nie znałam (doczytałam resztę, dzięki). Myślisz, że powinnam od dziś co dzień czytać dziatkom przed snem ku przestrodze?
      A w klimacie skojarzyło mi się z wierszykami z "Wesołej gromadki", choć tam chyba straszniejsze były ilustracje:)

      Usuń
  10. Szukam, szukam i nie mogę znaleźć.

    OdpowiedzUsuń