wtorek, 3 lutego 2015

Z.Miłoszewski "Gniew", czyli dlaczego nie będę płakać za Szackim

Nie jesteś zły, jesteś bardzo dobrym człowiekiem, wiesz? Naprawdę. – Poklepała go po dłoni. – Tylko jesteś… - Zawiesiła głos, szukając właściwego określenia. - …jak by to powiedzieć, nie poirytowany i nie agresywny. O, wiem, gniewny. Może to kwestia twojej profesji, ale gdybym miała wybrać jedną cechę, która identyfikuje mojego ojca, to powiedziałabym, że jest to gniew.”


Nie lubię Teodora Szackiego, głównego bohatera kryminalnej trylogii autorstwa Zygmunta Miłoszewskiego. Nie polubiłam go od pierwszego spojrzenia, jakie rzuciłam na niego w „Uwikłaniu”. Za bardzo przypominał mi wszystkich beznadziejnych prokuratorów, których znam lub znałam.
W „Ziarnie prawdy” był już niemal wyłącznie irytujący, co w połączeniu z przestylizowaną fabułą sprawiło, że pożegnałam go bez żalu.
Natomiast w „Gniewie”… Faktycznie, przymiotnik „gniewny” zdaje się najlepiej do niego pasować. Gdybym nie znała Szackiego wcześniej, może nawet bym się zainteresowała. Ecce homo! – chciałoby się zawołać. Pełen wad, błądzący i grzeszny, ale z jakimś szlachetnym rysem. Gdyby nie ten wygląd…

Miał na sobie, jak sam to nazywał, „bondowski zestaw”: brytyjska klasyka, która nigdy go nie zawiodła, kiedy chciał zrobić wrażenie. Garnitur w szarym kolorze nieba przed burzą, w prawie niewidoczne jasne prążki, błękitna koszula, wąski grafitowy krawat w delikatny deseń. Poszetka z surowego lnu, wystająca na centymetr z kieszonki marynarki. Spinki i zegarek z matowej stali chirurgicznej. W tym odcieniu, co jego gęste, idealnie siwe włosy. Wyglądał jak ostoja mocy i trwałości Rzeczpospolitej.

…i zachowanie…
Edmund Falk poprawił mankiety koszuli, żeby wystawały z rękawów marynarki przepisowy jeden centymetr. Z tym gestem było jak z ziewaniem, więc Szacki poprawił swoje, jego wystawały centymetr dłużej, ponieważ były spięte spinkami. Doprawdy, król sztywniaków i książę sztywniaków, dobrali się w korcu maku.

W kończącym książkę słowie „od autora” Zygmunt Miłoszewski podziękował między innymi olsztyńskim prokuratorom i sędziom, nie wymieniając ich jednak „z nazwiska ze względu na charakter ich pracy”. Nie wątpię, że bez rozmów z nimi „Gniew” byłby znacznie mniej autentyczny. Mam jednak wrażenie, że na swoich rozmówców Miłoszewski wybrał wyłącznie słusznie sfrustrowanych przedstawicieli obu profesji, którzy chociaż zdążyli już popaść w rutynę, to zarazem nie zatracili jeszcze umiejętności autorefleksji. Nie jest to jednak, niestety, grupa reprezentatywna.

„- Szkoda, że pana nie było rano. Miałem tutaj pseudopandę w sam raz dla pana.
- Pseudopandę?
Zaklął w myślach. Najpierw własność, a teraz odruchowo użył durnego gliniarskiego slangu, którym gardził, ale który słyszał tyle razy, że w końcu wrył mu się w pamięć. (…)
- Czasami policjanci mówią „panda” na pobitą kobietę – wyjaśnił w końcu. – Rozumie pan? – Palcem zrobił kółko wokół oka.
- Czyli pseudopanda – powiedział wolno Falk. – To zapewne ofiara przemocy psychicznej?
Potwierdził.
- To bardzo ciekawe, ile seksistowskiej pogardy można zawrzeć w jednym słowie. To dość rozczarowujące, że akurat z pana ust usłyszałem coś takiego.”

„Gniew” to nie tylko czcza rozrywka dla miłośników kryminałów. To lektura ze społecznym przesłaniem, podanym na szczęście w umiejętny i nienachalny sposób (znacznie lepiej niż w dwóch poprzednich częściach). Owszem, zaczyna się od trupa (a właściwie dwóch), jednak w środku sporo całkiem innej treści. Momentami bywa nawet zabawnie - bądź dzięki silnie ironicznym lokalnym (tym razem olsztyńskim) wstawkom, bądź przez sposób sportretowania szeregu drugoplanowych postaci, poczynając od patologa profesora doktora habilitowanego Ludwika Frankensteina, przez policjanta Jana Pawła Bieruta, na spragnionym przygody urzędniku USC Myślimirze Szcząchorze skończywszy.
Dlatego, mimo że końcówka książki wyraźnie siada (nie pomogło jej nawet ostatnich kilka stron, w zamierzeniu mających chyba zaskakiwać, w mojej ocenie nadmiernie jednak przekombinowanych), warto poświęcić parę godzin akurat na tę lekturę.

Jednym zwróci ona być może uwagę na ciągle lekceważony problem przemocy domowej.
Drugim spodoba się lokalny koloryt.
Jeszcze innych wciągnie sam, od pewnego momentu dość wartki, wątek kryminalny.
I może nikt nie zauważy jak prawdziwie beznadziejnie przedstawieni tu zostali ci, którzy tworzą polski, szeroko rozumiany, wymiar sprawiedliwości.

„- Dwadzieścia lat stoi pan po stronie prawa – ciągnął Falk niezrażony. – Długa lista sukcesów na papierze dobrze wygląda. Ale my wiemy, czego na papierze nie ma. Spraw tak słabych dowodowo, że nawet ich pan nie wszczął. Albo wszczął i zaraz potem umorzył. Sprawców, którzy wymknęli się przez dziurę w prawie. Niekompetentnych kolegów, przez których jesteśmy najbardziej pogardzaną instytucją w Polsce, którzy swoimi błędami i zaniechaniami nie dość, że świata nie naprawili, to jeszcze zmienili go na gorsze. A przede wszystkim nie ma na tej liście pańskiego ogromnego żalu, że miał pan walczyć o lepsze jutro, a tymczasem tylko wyciera rozlane mleko.

Mam nadzieję, że Miłoszewski dotrzyma słowa i Szacki już nie wróci, a głównymi bohaterami polskich powieści kryminalnych staną się odtąd wyłącznie dobrzy, szlachetni i odnoszący same sukcesy policjanci, prokuratorzy i sędziowie. Bo przecież na to właśnie zasługujemy, nieprawdaż?


Zygmunt Miłoszewski „Gniew”. Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2014.

10 komentarzy:

  1. Choćby tylko w literaturze. Bo że w życiu codziennym, to podejrzewam, że wątpię. Niestety :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początkowo ostatnie zdanie posta miało brzmieć: "Choćby tylko na papierze, ale dobre i to":P
      I ciekawi mnie w co wątpisz: w to, że zasługujemy na dobrych, szlachetnych itp., czy też w ogóle w to, że takowi dobrzy, szlachetni etc. w ogóle istnieją?

      Usuń
    2. :D
      Nie wątpię, że zasługujemy na mnóstwo fantastycznych rzeczy, ale że szlachetność i honor w organach, w sensie na masową skalę i za mojego żywota, to, wybacz, rzeczywiście wątpię :(

      Usuń
    3. Bardzo chciałabym napisać w tym miejscu jakieś żarliwe sprostowanie, bądź też wyrazić oburzenie brakiem wiary w organa, jednak słowa więzną mi w moim sfrustrowanym gardle. Chwilowo wierzę bowiem wyłącznie w bezludne wyspy.

      Usuń
    4. Reszta niech zatem będzie milczeniem :(

      Usuń
    5. Przerywanym tylko dobiegającymi z mojej strony przekleństwami. Robienie w organach wielce szkodzi bowiem wytworności:(

      Usuń
  2. Czytałam poprzednie dwie to i te może przeczytam, by zobaczyć jak się autor pożegnał ze swym bohaterem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli czytałaś i w miarę Ci się podobało, to przeczytaj i tę, Jak już napisałam, uważam ją za najlepszą (mimo tego, że mam zastrzeżenia).
      Ciekawa jestem natomiast, jak spodoba Ci się samo prowadzenie głównego bohatera. Dla mnie jego przemiana (od radosnego żigolaka-idioty z części pierwszej do mężczyzny po przejściach z rysem szlachetności w części trzeciej) jest absolutnie niewiarygodna. Dlatego nie uważam, że jest to dobry cykl, co jednak nie wyklucza możliwości uznania poszczególnych jego części (może poza drugą) za przyzwoite powieści kryminalne.

      Usuń
    2. Ja chyba bardziej jednak skupiałam się na historiach kryminalnych niż na samym Szackim i tu lepsza była druga książka niż pierwsza, gdyż miała bardziej intrygująca fabułę. Faktem jest, że jest to typ, który wyjątkowo nie wie czego od życia chce.

      Usuń
    3. Ja mam na część drugą uczulenie, a mimo to podobała mi się trzecia, więc tym bardziej Ciebie zachęcam do jej przeczytania, I tym razem przyjrzyj się Szackiemu, ciekawe co Ci wyjdzie z tych obserwacji:)

      Usuń