niedziela, 12 lutego 2017

H.Nesser "Komisarz i cisza", czyli wsłuchać się w tykanie właściwego zegara

Gdybym wierzyła w horoskopy, przeznaczenia i inne tego typu rzeczy, z pewnością zaczęłabym ten post od stwierdzenia, że przeczytałam cykl dziesięciu książek Håkana Nessera o komisarzu Van Veeterenie akurat teraz, gdyż tak było zapisane w gwiazdach.
Ponieważ jednak we wszystko powyższe nie wierzę, poprzestanę na wyrażeniu zachwytu z powodu tego, że te akurat książki wpadły w moje ręce właśnie teraz, gdy od kilku miesięcy słucham i szukam. Przeznaczenie czy co?;)

Van Veeteren (dla kolegów z pracy VV) to komisarz policji w nieistniejącym mieście Maardam, położonym w znajdującym się nie wiadomo gdzie kraju. Około sześćdziesiątki, rozwiedziony, niemający dobrych relacji z dziećmi, zwłaszcza synem, momentami opryskliwy i przemądrzały. Potrafi wykryć sprawcę każdego przestępstwa, poza jednym – w powracającej niczym zła mantra sprawie G (jej został poświęcony ostatni tom cyklu). Poza tym gustuje w rozrywkach, które przeciętnemu odbiorcy mogą wydać się nietypowe dla policjanta – gra w szachy i badmintona (żeby choć squasha!), jest znakomicie obeznany z literaturą i słucha wyłącznie dobrze dobranej muzyki poważnej.

Czytając kolejne części serii, można poprzestać na skupieniu się na kryminalnych zagadkach, związanych każdorazowo z jednym lub nawet kilkoma zabójstwami. Można, jeśli chce pozbawić się tego, co u Nessera najważniejsze i co było istotne także w drugiej serii jego książek kryminalnych, której bohaterem był inny komisarz policji, tym razem szwedzkiej, Gunnar Barbarotti.

To co odróżnia Nessera od innych autorów znanych mi kryminałów, to obyczajowe tło jego powieści.
Jeśli kogoś interesują realistyczne opisy pracy policji czy patologów sądowych (ach, te krwiste opisy sekcji zwłok), niech nawet nie próbuje sięgać po jego książki, bo przeżyje zawód.
Jeśli natomiast ktoś chce skonfrontować się z szeregiem często bolesnych konstatacji na temat współczesnego świata i ludzkiej kondycji, niech zarezerwuje sobie czas na lekturę dziesięciu wciągających, grubych opowieści.


Paradoksalnie, choć cała seria nazywana jest cyklem o Van Veeterenie (podtytuł na okładce zapewnia, że to „śledztwa komisarza Van Veeterena”), to on sam, po piątej książce „Komisarz i cisza”, pozostaje już tylko postacią drugoplanową. Powraca dopiero w części ostatniej, choć trudno jest powrót ów nazwać triumfalnym. To nie są bowiem książki o ciężkiej pracy dobrych policjantów, która zawsze prowadzi do przykładnego ukarania złych ludzi. Owszem, jej bohaterami są policjanci, będący jednak ludźmi takimi jak my wszyscy, co oznacza, że trafiają się wśród nich i czarne owce. Nie zawsze także udaje się im ukarać tego, który powinien zostać uznany za winnego. Podjęcie decyzji o winie i jej stopniu okazuje się często być trudne, o ile nie niemożliwe.

To co mnie najbardziej poruszyło, to trafność spostrzeżeń dotyczących banalności i powszechności zła w otaczającym nas świecie. I brania na siebie odpowiedzialności za jego zwalczanie.

Nie mam pojęcia w jaki sposób Nesser, do czterdziestki szwedzki nauczyciel gimnazjalny, mógł tak dobrze oddać i zrozumieć to, co dzieje się w głowie człowieka, który na co dzień styka się niemal wyłącznie ze złem, ale mam nadzieję, że nie jest to wynikiem fatalnej kondycji moralnej szwedzkiej młodzieży i ich rodziców.

Prawdziwa idylla. (…) Ciemna, lśniąca tafla wody. Pola dojrzewających zbóż. Tu i ówdzie grupki drzew liściastych i pojedyncze zabudowania w na wpół otwartym krajobrazie. A wszystko to otoczone bezgłośnym lasem iglastym. Armiami milczenia.
I wibrujący letni żar, który sprawiał, że delikatnie pomarszczona woda wydawała się nęcąca nawet tak opornemu pływakowi, jak komisarz Van Veeteren.
Idylla, tak, pomyślał i zaczerpnął głęboko powietrza. Na odległość i zanim się zdrapie wierzchnią skorupę, niemal wszystko wydaje się i piękne, i doskonale uporządkowane. To stara, dobrze znana prawda.”

Nie ciekawią mnie historie o złu oczywistym. O gangsterach, mafiach, bandyckich porachunkach. To świat, od którego można się odizolować, z którym – o ile wybierze się właściwy zawód i miejsce zamieszkania – można się przez całe życie ani razu nie zetknąć. Prawdziwie fascynujące są dla mnie historie o zwykłych ludziach, którzy pewnego dnia – z własnej woli lub przypadkiem – stają się sprawcami przestępstw. Opowiadając o nich można bowiem pokazać całą złożoność świata, który niemal nigdy nie jest czarno-biały.
W czasach, w którym tak wielu z taką łatwością przychodzi wydawać kategoryczne sądy i ustawiać ludzi w jedynych, ich zdaniem, im należnych miejscach, dobrze jest przypomnieć sobie, że to jednak nie tak. Że życie jest zupełnie inne. Że my jesteśmy zupełnie inni. Że czasem możemy tylko odegrać swoje role, w których obsadził nas los. Lub Bóg, jeśli kto woli, choć Van Veeteren z pewnością uznałby tę opcję za błędną.

W najlepszej, moim zdaniem, książce cyklu – „Komisarz i cisza” – pojawia się jeszcze pytanie o odpowiedzialność. O to, jak długo można, trzeba dźwigać brzemię przywracania światu właściwego porządku. Ustawiania dobra i zła na właściwych miejscach. Kosztem siebie.
Wyczerpałem już swoje pensum udziału w cierpieniu – cierpieniu innych.
Może najwyższy czas trochę odpocząć, żeby odpędzić ponure myśli. Nie muszę przedzierać się aż do samego jądra ciemności.”
Van Veeteren ma dość.
To jest perwersja, pomyślał. Pewnego dnia nie wytrzymam już dłużej na tym świecie.
To tylko kwestia czasu.”

Wytrzymałość każdego człowieka jest inna, ale każda jest ograniczona.
Niektórzy ratują się popadnięciem w zobojętnienie i niezastanawianiem się nad cierpieniem innych. Robota jak robota, ważne żeby płacili.
Inni w pewnym momencie mówią: dość. Jedni szybciej, drudzy później. Jeden gotów jest zapłacić taką cenę, inny wyższą.
Czy to, że nie chcę, nie mogę już dłużej ratować świata, świadczy o moim egoizmie?
Czy jestem gotów/gotowa skupić się teraz wyłącznie na sobie, zamykając oczy na to banalne zło, które kryje się za rogiem?

Van Veeteren podjął decyzję i odpowiedział na powyższe pytania.
Zazdroszczę mu tego, że spojrzał na właściwy zegar, gdy nadszedł jego czas.
Bo to tylko kwestia czasu, który na każdym zegarze tyka inaczej.

Håkan Nesser, cykl o komisarzu Van Veeterenie.
Część piątą „Komisarz i cisza”, przełożyła Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska. Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2013.

68 komentarzy:

  1. Nesser to jeden z nielicznych autorów kryminałów, z którym nie miałam jeszcze styczności. Czyli mówisz, że warto?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w zasadzie mogłabym odwrotnie: Nesser to jeden z nielicznych (współczesnych) autorów kryminałów, z którym miałam styczność. Dla mnie warto. Nie wiem jak mogłam tak długo żyć, nie znając Nessera!:P

      Usuń
  2. Ja pod wpływem Królowej Matki zebrałem trzy tomy o Barbarottim. Czekam teraz na właściwy czas na właściwym zegarze :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby tylko to nie był zegarmistrz światła :P

      Usuń
    2. Obawiam się, że większość odkładanych przez nas lektur, to będzie właśnie na czas po :P

      Usuń
    3. Kolega, widzę, w jakimś takim ostatecznym nastroju :D

      Usuń
    4. Potrzebuję słońca i ciepła. Jakieś sugestie lekturowe? :P

      Usuń
    5. Ja też się poddaję. Zaniosłam ostatnio rodzicom książkę, na której okładce było napisane, że czytający ją płakał ze śmiechu. Od czasu zakończenia tej lektury moi rodzice są pogrążeni w depresji.
      Poza tym ja też nurzam się ostatnio w zgniliźnie, szambie i otchłaniach rozpaczy, więc nawet jeśli coś będzie radosne i wesołe, i tak zdechnie na sam mój widok:(
      A jeśli chodzi o Barbarottiego, to początkowo wydawało mi się, że to fajniejsza seria niż ta o VV. Teraz jednak nie jestem pewna. Na pewno jednak warto zapoznać się z oboma panami, o!

      Usuń
    6. Czy to był dziennik staruszka, reklamowany jako megaśmieszny?
      Nie pisz, że polecasz obu panów, budżet mi nie wytrzyma 15 tomów po 30 zł sztuka :D
      PS. Jeśli Cię to pocieszy, to też się nurzam. Głównie w zgniliźnie. Moralnej.

      Usuń
    7. Tak, to właśnie ta książka. Bardzo dobra zresztą, naprawdę. Liczę na to, że uda mi się napisać o niej post (mam w zanadrzu tydzień urlopu, już zaraz, więc może naprawdę się uda), dlatego nie będę się teraz rozwijać, ale informacja o depresji moich rodziców nie jest ani trochę przesadzona.
      A co Nessera: od czego są biblioteki? Ja kupiłam tylko jedną książkę o Barbarottim (chyba ostatnią, mogę pożyczyć jak już do niej dojdziesz), resztę załatwiła mi biblioteka.
      Obcując ze mną nurzasz się tym bardziej. Jestem zła, leniwa i do tego kradnę. Gorzej już chyba być nie może?

      Usuń
    8. Gorzej być nie może? Należę do bandy leniwych skunksów, które się obijają non stop, marnują kasę i na dodatek zupełnie bez pożytku. Należy nas wypalić ogniem i mieczem, tylko jeszcze daty nie ustalono. A potem się ładnie zaorze, posypie solą i dofinansuje kolesi. Na pewno będzie taniej i lepiej.
      Biblioteka ma równo sześć Nesserów, początek i koniec jednej serii i jakieś przypadkowe ze środka drugiej. Jak mi się spodoba pierwszy tom, to sobie powoli odłożę na następne :P
      Rodzicom może podsuń "Stulatka, który wyskoczył przez okno" jako odtrutkę.

      Usuń
    9. Gdybym nie wiedziała gdzie pracujesz, byłabym przekonana, że jesteś moim kolegą z pracy! Nic dziwnego, że tu komentujesz: ciągnie swój (koleś) do swojej (kolesiowej). Jedna kasta!:P
      Poszłam, sprawdziłam i okazuje się, że nie dość, że to wszystko co wyżej, to jeszcze bezczelnie kłamię. Mam pierwszego i ostatniego Barbarottiego własnego, drugiego i trzeciego Barbarottiego pożyczonego od stu lat, a właścicielka ostatnio odmówiła przyjęcia go z powrotem, wymawiając się remontem, więc czuję jakby był mój:P Poza tym mam jeszcze pierwszego VV (o tym na śmierć zapomniałam). I tego nie powinno czytać się w zbyt dużych odstępach czasowych, moim zdaniem (to tak a propos odkładania).
      Poszukam "Stulatka..." w bibliotece, bo zdaje się, że muszę wdrożyć jakieś nadzwyczajne środki.

      Usuń
    10. Gorszy sort, wiadoma sprawa.
      No widzisz, i po co to ściemnianie o bibliotekach? Wiadomo, że dobre książki chce się mieć na własność. A Stulatek może jeszcze przewalać się po jakichś tanich jatkach.

      Usuń
    11. Niby wiadoma, a jednak boli. Jak się dołoży do tego jeszcze jakiś etos, to tym bardziej.
      Nesser na własność równa się konieczność posiadania mnóstwa wolnego miejsca na półkach. Po moim wolnym miejscu zostało już tylko wspomnienie, niestety.
      Stulatka namierzyłam w bibliotece, Bocka też (sprawdzę, co mi tam). Gorzej z Jajkiem; chyba trzeba będzie zainwestować.

      Usuń
    12. Etos? Jak się dołoży myśl o spłacaniu kredytu, to się robi boleśnie.
      Wolnego miejsca też już nie mam, ale coś usunę, jak mi się spodoba. Albo zrobię stosik na strychu.
      Moim zdaniem inwestycja w Jajko nie będzie straconą :D

      Usuń
    13. No widzisz, a ja taka durna jestem. Kredyt mnie nie rusza, najwyżej sprzeda się chatę, to problem zniknie. Miło jest jak jest teraz, ale może być mniej miło. Kiedyś tak było i żyłam, to będę żyć dalej. Ja naprawdę mam syndrom VV. A on nie miał kredytu (w każdym razie Nesser o tym nie napisał).
      Jeśli chodzi o wolne miejsce to u mnie boleśnie nabrzmiewa problem książek dziecięcych. Z części już wyrośli i nie chcą ich mieć w pokoju, ja natomiast nie zamierzam się ich pozbywać (książek, bo dzieci pewnie prędzej czy później się wyprowadzą). Mam wrażenie, że do końca życia nie pożegnam się z kartonami:(
      Zainwestuję więc w Jajko, skoro dobrze radzisz. Kto wie, może dzięki temu zakupowi w przyszłości rozwiążę i problem kredytu?:D

      Usuń
    14. Sprzeda się chatę? Ze stratą i po latach oczekiwania na kupca zapewne :P
      Moje córki chwilowo trzymają wszystkie książki, a ja się czaję, żeby w pierwszym dogodnym momencie wywalić te tekturowe koszmarki z ohydnymi obrazkami i niegramatycznymi pseudobajeczkami. Ale pewnie jeszcze mi trochę zejdzie na tym czajeniu.
      Jeśli problem kredytu chciałabyś rozwiązać poprzez rozpoczęcie hodowli drobiu, to Jajko Cię skutecznie odstraszy.

      Usuń
    15. E, ja tam mam dobrą rękę. Mieszkanie sprzedałam w 5 minut, przy śmietniku, mimo niewątpliwych utrudnień w postaci żyjącego jeszcze wówczas i grasującego w najlepsze sąsiada-bandziora, którego istnienia bynajmniej nie zataiłam przed kupującymi:P
      Myślałam raczej o tym, że to TA KSIĄŻKA będzie tak dobrą lokatą kapitału. Na hodowcę drobiu to się niestety raczej nie nadaję, gdyż wszelkie ptaki lekko mnie brzydzą. I nie tylko z powodu rozsiewanego hojnie tu i ówdzie guana.

      Usuń
    16. Pewnie trafił Ci się jakiś hipster spragniony kontaktu z kolorytem lokalnym :P Sprawdzałaś ceny na allegro? Musiałabyś ze sto lat tego białego kruka przytrzymać, żeby mu wartość wzrosła.
      A guano jest szalenie pożyteczne!

      Usuń
    17. W przydatność guana nie wątpię. Użytkuj je sobie jednak samodzielnie, na zdrowie! Może dożyjesz tego wzrostu cen trzymanych na półkach książek?

      Usuń
    18. Guano to raczej ku chwale ekomarcheweczek pędzonych na naturalnym nawozie :P Ich spożycie wydłuża życie :D

      Usuń
    19. Od skandynawskiego kryminału do kurzego gówienka ... A myślałem, że to ja mam talent do meandrowania :P

      Usuń
    20. Ale myśmy wcale nie meandrowali, doszliśmy prostą drogą :P

      Usuń
    21. Troszkę psioczenia jednak było. Chętnie bym się dołączył, ale już mam dość myślenia i rozmów o nowej, świetlanej przyszłości. To już wolę ciąg dalszy wykładu o wpływie guana na marcheweczki :) Tylko, żebyście do truskawek nie doszli. I cukru. :P

      Usuń
    22. Guano pod truskaweczki pewnie też się nadaje, niekoniecznie z cukrem.

      Usuń
    23. Obawiam się, że przy tym stężeniu PM10 i innych takich, co to snują się w powietrzu i potem spadają na hodowane ekologicznie warzywa i owoce, wpływ cukru na guano (tudzież na truskawki) pozostaje doprawdy bez znaczenia.

      Usuń
    24. Jak to mawiał znajomy kiper spod sklepu: "To i tak wszystko ch... w porównaniu z bombą atomową" :P
      A z rzeczy weselszych, to mam już napełniony koszyk i tylko czekam na wypłatę. Wreszcie poczytam wszędzie chwaloną "Łaumę" :)

      Usuń
    25. O żesz w mordę! A ja właśnie po książkowych internetowych zakupach i o "Łaumie" zapomniałam:( Choć i tak chyba budżetu by mi nie starczyło na dwa komiksy za jednym zamachem, bo drogie toto niemożebnie.

      Usuń
    26. Akurat dziecięco/młodzieżowe, to jeszcze w znośnych cenach chodzą (choć są oczywiście wyjątki), ale taka na przykład "Totalnie nie nostalgia" z okładkowymi ośmioma dychami ... :( Pozostaje czekać na zakupy WBP :)

      Usuń
    27. No ja właśnie "Totalnie nie nostalgię" kupiłam, więc sam rozumiesz, że budżet zasyczał i zdechł:( A chciałam kupić jeszcze Bradla...

      Usuń
    28. Ja nawet nie będę pisał co bym nabył, bo ogarnie mnie totalnie nie nostalgia właśnie :P

      Usuń
    29. O widzisz, a ja ostatnio nieco się opamiętałam. Zapisawszy się wreszcie do biblioteki w Szczecinie i odkrywszy bogactwo jej zasobów, doszłam do przekonania, że mogę przestać ratować branżę wydawniczą kosztem własnego budżetu. W końcu nie wszystko "muszę mieć"; większości wystarczy "muszę przeczytać"

      Usuń
    30. Ba!, gdybyż to w bibliotece można było wypożyczyć odkurzacz do popiołu :P Ale jeśli chodzi o dobra kultury, to ja już od dawna korzystam ze skarbnic bibliotecznych. Nawet planszówki przywożę z WBP, a to już są naprawdę kosmiczne oszczędności. Nawet w porównaniu do komiksów :)

      Usuń
    31. Ja tam byłabym bardziej zadowolona z możliwości wypożyczenia Czasu. Z możliwością zwrotu dopiero na emeryturze:P
      I podejrzewam, że dopiero po uruchomieniu tej opcji zainteresuję się możliwością wypożyczenia planszówek...

      Usuń
  3. Jak na razie mam dość pospolitości zła w czytanej właśnie lekturze. To może odsapnę przed Nesserem przy czymś niezobowiązującym. I najlepiej do śmichu :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak już znajdziesz taką lekturę, donieś czym prędzej. Rzucę się na nią zachłannie!

      Usuń
    2. O, przypomniało mi się. Naród twierdzi, że Evzen Bocek jest śmieszny.

      Usuń
    3. Jakoś mi z gustem Narodu ostatnio nie po drodze...
      I przypominam sobie jak dziś, że sięgnęłam po Shirley Jackson dlatego, że miała być zabójczo śmieszna. Taaa.

      Usuń
    4. To może "Jajko i ja"? Nie, żeby zarechotać się na śmierć, ale jak poczytasz o biednej niewolnicy czyszczenia klatek z kurzego guana, to od razu inaczej spojrzysz na własne życie.

      Usuń
    5. O Jajku zapomniałam, dzięki.
      Mi zazwyczaj dobrze też robiła Musierowicz (mimo wszystko, zwłaszcza ostatnio), ale jakoś teraz wcale mnie do niej nie ciągnie.

      Usuń
    6. Nie, Musierowicz już straciła swój kojący charakter, nie działa.

      Usuń
    7. No właśnie. Pytanie kto się popsuł: ona czy my?

      Usuń
    8. To w takim razie czemu te pierwsze książki czemu także działają jakby mniej, hę?

      Usuń
    9. Organizm się przyzwyczaił. Ile razy czytałaś Kwiat kalafiora? 30? Żaden lek by nie pomógł w tej sytuacji.

      Usuń
    10. Coś w tym jest. Chociaż u mnie najbardziej zaczytana jest chyba "Kłamczucha":)

      Usuń
    11. A szkoda, sięgnęlibyśmy teraz po prostu ja po "Kwiat kalafiora", a Ty po "Kłamczuchę", na krzyż, i byłoby po kłopocie.

      Usuń
    12. Trzeba było nie nadużywać tego lekarstwa w przeszłości. Teraz jesteśmy musierowiczooporni i mus szukać nowego antybiotyku.

      Usuń
    13. A ja postanowiłem rzucić okiem na pierwszy tom wzgardzonego przez Starszego "Meto" i powiem tylko tyle, że rozważałem rano myśl o urlopie na żądanie :D Wesołe ni cholery nie jest, ale wciągło jak diabli :)

      Usuń
    14. Trzeci tom ponoć słaby. A Magiczne lata skończyłeś?

      Usuń
    15. Zazwyczaj przygodę z nieźle zapowiadającymi się młodzieżówkami kończę w okolicach 3-4 tomu, więc mi nie nowina :P Skończyłem. Bardzo zacna pozycja, podziękował za trop :)

      Usuń
    16. Wpisa by napisał, a nie dziękował :)

      Usuń
    17. A ja chciałam nadmienić, że - także będąc pod wpływem - zapisałam się w bibliotece w kolejce do Magicznych lat. Niestety, jakaś czytelnicza świnia przetrzymuje je bez końca, mimo że termin zwrotu upłynął jej już 3 tygodnie temu:(

      Usuń
    18. Zbyt dużo czasu minęło od lektury :( I tak jest z każdą kolejną :(

      Usuń
    19. Świat na tym nie ucierpi. I bez moich pierdół jest na nim dość głupoty :D

      Usuń
    20. Ale ja bym coś poczytał Twojego pióra!

      Usuń
    21. Przyniosłem sobie 3 pierwsze tomy Nessera o VV. Może będzie jakaś polemika? :P

      Usuń
    22. O, proszę jaki mamy dobry wpływ na kolegę:) Czytaj, Bazylu, czytaj, tylko proponuję zacząć wyrabiać sobie zdanie dopiero po drugiej części, bo pierwsza samodzielnie (podobnie jak w przypadku cyklu o Barbarottim) jest według mnie niereprezentatywna.

      Usuń
    23. Duża czcionka, sporo dialogów, spore światło. Myślę, że dam radę seriami :)

      Usuń
    24. I kto by pomyślał, że będziemy kierować się takimi kryteriami, wybierając lektury...

      Usuń
    25. Ten czas coraz bliżej. Dlatego z uśmiechem patrzę na stareńkiego Kindla, bo tam takie rzeczy robię sobie wedle woli :)

      Usuń
    26. Ja coraz częściej nie daję rady na żadnym nośniku. Jeśli pozostaną mi tylko audiobooki, pogrążę się w głębokiej rozpaczy:(
      A "stareńki Kindle" w moich staroświeckich uszach brzmi niemal jak oksymoron:P

      Usuń
    27. Też bym się pogrążył, bo nie mogę się z audiobookami przeprosić. Co ciekawe, sądząc po tych nielicznych razach kiedy audiobooka wysłuchałem, więcej zapamiętuję z książki słuchanej niż czytanej :) Cóż jednak z tego, skoro utknąłem na początku, bardzo zresztą dynamicznego, "Pana lodowego ogrodu" i ruszyć z nim dalej nie mogę :(

      Usuń
    28. U mnie jedyną możliwością jest słuchanie audiobooków w czasie jazdy samochodem. Niestety, wyłączam się mniej więcej po trzecim zdaniu - próbowałam wielokrotnie.
      "Pan lodowego ogrodu" jest jednym z dowodów na to, że serie należy czytać dopiero wtedy, gdy autor napisze całość. Przeczytałam trzy pierwsze części, po czym czekając na czwartą wszystko zapomniałam i nijak nie mam ochoty zaczynać od początku. Gdybym miała tego od początku słuchać, z pewnością jeszcze bardziej nie miałabym ochoty.

      Usuń