Roztopiło ci się słonko nagle w plusze,
choć powinno obiektywnie wszystko grać.
Transcendentny smutek kładzie się na duszę –
coś dziwnego się zaczyna w tobie dziać.
Wkurza mnie, że wzięcie trzech dni urlopu powoduje gwałtowne nawarstwienie się problemów i powstanie nie dających się usunąć zaległości.
Toczę pianę z ust na myśl o tym, że nie ma żadnych rozwiązań instytucjonalnych, aby temu zapobiec (poza niekorzystaniem z urlopu).
Ogarnia mnie niepohamowana wściekłość, gdy wszyscy tzw. decydenci rozkładają bezradnie ręce, mówiąc „no, tak jest i nic z tym nie możemy zrobić, bo wiesz, wytyczne, procedury, nie ma środków, ale poradzisz sobie, prawda, bo przecież zawsze sobie radzisz!”.
W innych krajach nazywają to
„weltszmercem”
i tabletki różne na to muszą brać.
A Słowianin z duszą jasną, rzewnym sercem,
Musi na to wziąć i komuś w mordę dać.
W mordę dać –
w mordę dać.
Musi komuś w mordę dać.
Po nieco ponad tygodniu sypiania po cztery, w porywie do pięciu godzin na dobę, z perspektywą, że potrwa to jeszcze przez następny tydzień (po którym pójdę na tydzień urlopu, po którym to urlopie wrócę do pracy i natychmiast zejdę z tego świata), szlag mnie jasny trafia, gdy widzę moją koleżankę z biurka naprzeciwko, która przychodzi do pracy wyspana („w naszym wieku, moja droga, osiem godzin to absolutne minimum”), z perfekcyjnie zrobionym manicure i ufarbowanym odrostem. Szlag mnie trafia, bo wiem że ona ma dokładnie tyle samo pracy co ja. Tyle, że ona ma ją w dupie. Co za różnica jak zrobisz, ważne jest że zrobisz, no nie?
W związku z powyższym ilość wypowiadanych przeze mnie w ciągu dnia słów obelżywych i wulgarnych wzrasta w tempie lawinowym, osiągając apogeum w chwilach gdy prowadzę samochód. Klakson za chwilę odmówi współpracy z uwagi na zmęczenie materiału.
W związku z powyższym ilość wypowiadanych przeze mnie w ciągu dnia słów obelżywych i wulgarnych wzrasta w tempie lawinowym, osiągając apogeum w chwilach gdy prowadzę samochód. Klakson za chwilę odmówi współpracy z uwagi na zmęczenie materiału.
I dopieroż to okropne są katusze,
gdy dokoła taka pustka, że psiamać! -
tu się czuje: dać po mordzie komuś muszę,
a tu nie ma, a tu nie ma komu dać.
W mordę dać –
w mordę dać.
Nie ma komu w mordę dać.
I chociaż od dawna już nie oglądam i nie słucham wiadomości, to jednak nie jestem zupełnie odizolowana od świata. Docierają więc do mnie głosy tych, co to mają patent na mądrość, prawdę i szlachetność i którzy próbują do końca zdezawuować jakość, sens i wartość także mojej pracy, oceniając ją merytorycznie, chociaż nie mają do tego żadnych kwalifikacji, stosując pomocniczo chwyty pozamerytoryczne, nakierunkowane wyłącznie na cel znajdujący się poniżej pasa. Pomimo, że niby nie biorę tego do siebie, to jednak wentyle mi puszczają. Racjonalna część mojej osobowości nakazuje mi przy tym natychmiastowe wszczęcie poszukiwań świadectw moralności rybek akwariowych mojego dziadka, bowiem przeczucie mówi mi, że za chwilę mogą być mi niezbędnie potrzebne, gdyż bez ich okazania nie zostanę dopuszczona do wykonywania zawodu.
A kiedy z drugiej strony czytam wypowiedzi osób z zasady stonowanych, wyważonych i kompetentnych, takie jak wypowiedź profesora Jerzego Stępnia zamieszczona w najnowszej „Polityce” (kto chce, niech szuka, dostęp w internecie płatny), to ogarnia mnie rozpacz, bo chociażbym chciała (chcę, chcę!), to nie mogę podważyć trafności stawianej diagnozy, jako że zgadzam się z nią niemal w stu procentach (wyjątek zostanie omówiony niżej). Bo jest źle, a będzie jeszcze gorzej. I akurat w tym przypadku nie o rozwiązania instytucjonalne idzie.
I gdy do reszty pogrążam się w zawodowej rozpaczy, zostaję postawiona do pionu przez dzieci, którym muszę po raz dwa tysiące pięćset dziewięćdziesiąty czwarty wytłumaczyć, dlaczego się z nimi nie pobawię, nie pogram w gry albo nie pójdę na sanki. W odpowiedzi słyszę „no tak, ty nigdy nie masz dla nas czasu, bo ty tylko pracujesz i pracujesz”, a kiedy rankiem następnego dnia mój pięćdziesięcioletni przełożony, będący mieszkającym z mamusią starym kawalerem (uwaga, omawiam sygnalizowany wyżej wyjątek: tak, panie profesorze, nie całe zło tego świata pochodzi od kobiet!) mówi mi, że najwyraźniej mam złą organizację pracy, chce mi się wyć.
Objawem zdrowego podejścia wydaje się więc to, że kiedy zaczynam odczuwać wyrzuty sumienia z powodu pójścia z dziećmi w sobotę do teatru (wszak to zmarnotrawienie co najmniej trzech godzin, licząc z dojazdem, w ciągu których można byłoby tyle zrobić!), nieśmiało przebija się myśl, że może należałoby oddać się w ręce specjalisty. Takiego na literkę "pe".
To nie musi wcale być antagonista –
taki facet na uboczu może stać.
Bezinteresowna chęć to jest i czysta –
można nawet go przeprosić i mu dać.
W mordę dać –
w mordę dać.
Przeprosiwszy, w mordę dać.
A ponieważ ostatnio Znany i Wielce Lubiany nakierował mnie w stronę Jeremiego Przybory, przypomniała mi się jego mało znana piosenka, którą słyszałam ostatni raz bardzo dawno temu, nie mam pojęcia w czyim wykonaniu. I oblicze mi nieco pojaśniało.
Mistrzu Jeremi, dzięki za radę! Wyruszam na poszukiwania!
Jeremi Przybora „Weltszmerc” ze zbioru „Piosenki prawie wszystkie” Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA S.A., Warszawa 2002.
PS. Wszystkich ewentualnych Wujków Dobra Rada, którzy chcieliby uświadomić mi, że inni mają jeszcze gorzej, a mi się we łbie przewraca, informuję że doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale chwilowo mam to dokładnie tam, gdzie moja koleżanka z pracy.
W odpowiedzi słyszę „no tak, ty nigdy nie masz dla nas czasu, bo ty tylko pracujesz i pracujesz” - jakże ja Cię doskonale rozumiem. Są takie chwile w życiu żółwia itd. :) A piosenkę śpiewali sami Starsi Panowie: http://www.youtube.com/watch?v=QMtfJk6EZOA
OdpowiedzUsuńDzięki za link. Tu już Bardziej Starsi Panowie...
UsuńJa liczę choćby na odwiedziny raz w tygodniu w domu starców, bo nie wydaje mi się, abym podążając tą drogą zapracowała na więcej.
Raz w tygodniu? Z takimi nadziejami nie może być z Ciebie taka zła matka:D
UsuńPamiętaj, że mam dwóch synów - statystycznie na głowę wypadnie więc co drugi tydzień!
UsuńJa mam dwie córeczki i częściej niż raz na miesiąc, i to po grze w złośliwego marynarza, bym się nie spodziewał:PP
UsuńPamiętaj, że ja jednak czasem nadrabiam: do teatru zabiorę, murzynka upiekę i ostatnio nawet się tak nie drę, bo wywrzeszczawszy się za kółkiem nie mam już siły...
UsuńHmm, sankami wożę, ale się drę; czytam przed snem, ale się opędzam od dzieci, gdy pracuję. Nie wiem, czy mi się zbilansuje:(
UsuńWiesz, parę lat na poprawę wizerunku jeszcze mamy. A że - jak wiemy - pamięć ludzka bywa zawodna, wystarczy jak tuż przed wypuszczeniem z domu w szeroki świat kupisz im po jakimś zgrabnym kobiecym autku z garażem i mieszkaniem w komplecie, a Twoje akcje gwałtownie wzrosną! Może nawet sucharków Ci doniosą, jak zabraknie?:P
UsuńW chwili wypuszczania w świat będę pewnie w połowie spłacania kredytu, więc autka i garaże w grę nie wchodzą:P
UsuńJa nie mam złudzeń, że mój bilans: darcie - nie darcie, wyjdzie u mnie na plus :P
UsuńZWL: cóż, jeśli od ust nie odejmiesz, to i do serca przytulony nie będziesz:P
UsuńBazyl: ale nie masz złudzeń, że wyjdzie, czy że raczej przeciwnie? Po ostatnim wyznaniu na pewno możesz liczyć, że przynajmniej psa do głaskania ci podrzucą:PP
Może jednak nie wychowałem zimnych materialistek:P Pozostanę w tej nadziei:D
UsuńSkoro empatycznie podchodzą do kucyków Pony czy jak tam się te kucyki nazywają, to masz spore szanse. Jeśli dodatkowo w wieczornych lekturach przemycisz te o szczególnym ładunku dydaktycznym pt. szanuj ojca swego, myślę że ostatecznie wyjdziesz na plus:)
UsuńO "Czcij ojca" to już pani katechetka zadbała, ciekawe, z jakim skutkiem:PP
UsuńPodsumowując - każde wydarcie się, to jedna szklanka herbaty podanej na starość, mniej. Przyjdzie zejść z pragnienia :P
UsuńZWL: u nas na religii omawianie 10 przykazań było połączone z czytaniem umoralniających opowieści z życia wziętych. O ile za "nie cudzołóż" nawet byłam wdzięczna (choć i tak nie obeszło się bez pytań), o tyle reszta była podlana takim patosem i lukrem, posypanym jednakowoż sproszkowanym gromem z jasnego nieba na wypadek niezastosowania się, że sama miałam ochotę robić na przekór. Może więc lepiej weź sprawy w swoje ręce?
UsuńBazyl: dokładnie w taki sam sposób zaczęłam to liczyć:P Dlatego też zrobiłam wyłącznie jedno postanowienie noworoczne: nie drzeć się tyle! Cóż, nie przewidziałam, że już na początku stycznia zostanę znokautowana; myślę jednak, że jak się kiedyś wyśpię, to może zacznę od początku, bo gra wydaje się warta świeczki:))
Ja już chyba wyczerpałem limit szklankowy, teraz już tylko owijanie w mokre prześcieradła i elektrowstrząsy:P CO do przykazań, to wcale nie jestem wdzięczny pani katechetce, bo sens nadany przez nią nie bardzo mi odpowiada.
UsuńTreść przykazań jak dla mnie nie pozostawia większych wątpliwości interpretacyjnych, ale w sumie co ja tam się znam na wykładni przepisów:P
UsuńTeż mi się tak wydawało, ale szóste przykazanie okazało się nader pojemne interpretacyjnie:P
UsuńStawiałam raczej na piąte. Szóstym zabiłeś mi klina. Jakaś podpowiedź?
UsuńPiąte było idealnie, łącznie z za szybką jazdą i paleniem papierosów. Natomiast do łamania szóstego zalicza się noszenie bluzek odsłaniających pępek, ot co:P
UsuńPytanie, na ile ów pępek jest odsłonięty. Przeciwko odsłanianiu aż do szyi również zdarza mi się protestować:P A co dziecko na to?
UsuńA nie wiem, co na to, może z braku ubranek z odsłoniętym pępkiem:P
UsuńNo toteż ja właśnie o tym - czy ona w ogóle cokolwiek zrozumiała z istoty przekazu, czy też zrobiła oczy w słup? Bo zakładam, że nie założyłeś pani katechetce podsłuchu, a dowiedziałeś się o tych treściach od dziecka. Kto cię tam jednak wie...
UsuńNasze dziecko asertywnie tych treści nie przyswaja (chyba), ale rodzice koleżanek mają szczegółowe informacje od córeczek:P
UsuńInformacje od rodziców koleżanek zwykle wzbudzają we mnie wyłącznie nieufność, ale ja chyba mam skażenie zawodowe...
UsuńWe mnie informacje od tych akurat koleżanek również budzą nieufność, bo koleżanki, moim zdaniem, są dwiema cfanymi gapami, które wiele zrobią, żeby nie dostać w skórę:P Ale pani katechetka też miała różne jazdy, więc trzeba obraz wypośrodkowywać.
UsuńNo widzisz, jak Cię trochę przycisnąć, to od razu zmieniasz zeznania:P Kontynuować?
UsuńO matko i córko u mnie szklanek na 100% nie będzie:( A dziecko religii w szkole nie ma, więc wszystkie szanse na miłosierdzie pogrzebane.
UsuńZważywszy na liczebność grupy, możemy spróbować utworzyć kółko samopomocy. Może wszystkim na raz wszystko nie siądzie, więc ten ze sprawnymi nogami pójdzie do kuchni, ta widząca poczyta innym książkę (koniecznie głośno, żeby ci przygłusi też słyszeli!). I jakoś damy radę bez nich!
UsuńProponuję kółko czytających emerytów:))
UsuńW takim razie na mnie nie liczcie. Nie zanosi się na to, abym jako emerytka mogła jeszcze cokolwiek czytać:( Ale mogę Wam robić kanapki (o ile ktoś wcześniej pokroi mi chleb, żebym niedowidząc nie urżnęła sobie nożem palców)!
UsuńU nas w wersji: "Wy to tylko przy komputerze siedzicie!". Dobrze, że chociaż na zmianę :( Ale ostatnio odłożyłem blogowanie, czytanie ograniczyłem do minimum, telewizora nie włączam i jest lepiej :)
OdpowiedzUsuńPS. No i papiren zostawiam w pracy. Jak szaleć, to szaleć.
PPS. Wczorajsza partyjka ze Starszym we "Wsiąść do pociągu: Europa" spowodowała, że nie mogę się doczekać powrotu do domu :D
Jakby ci tu... Z blogowaniem nie szaleję, telewizor używany wyłącznie przez dzieci i małżonka, a ostatnią książkę (250 stron) czytałam przez dwa tygodnie. Widzisz gdzieś tu miejsce na oszczędności czasowe?
UsuńZostawianie pracy w pracy jest moim marzeniem, jednak wiem że nigdy się ono nie spełni:(
I nie denerwuj mnie tą partyjką, bo wytypuję Cię na faceta z ubocza!
Cóż Ci mogę rzec? Że inni mają gorzej :P A partyjką musiałem się podzielić, bo Ticket wczoraj przybył i podoba nam się bardzo. Oczywiście nie polecam, bo partyjka z 7latkiem i 4,5latkiem (za którego trzeba było grać, a on tylko ustawiał sobie wagoniki), to ok. 1,5 godziny :(
UsuńU nas Młodszy potrafi wymięknąć i przy chińczyku, więc wolę sobie nie wyobrażać, co wyprawiałby przy tak rozbudowanej grze! 1,5 godziny to stanowczo za dużo!
UsuńA czemu toto takie drogie? Warte chociaż tych pieniędzy?
Dlatego też rozgrywka trwała i trwała, bo Szymek peregrynował. Do kuchni po piciu, do kibelka na siku, do Mamy po przytulaska, do kuchni po kanapeczkę, do drugiego pokoju, bo coś mu się przypomniało ... Całe szczęście Bartek tak się wciągnął w planowanie tras, że go nawet nie obsobaczył szpetnie (ulubiony w takich razach tekst, ze znanych już na pamięć PzM "Bo Cię obrażę słowem lub znowu ręką!!!", nie został użyty) i pierwsza rozgrywka minęła bez braterskiego brania się za łby.
UsuńCzy warto wydać circa sto zeta na planszę, ponad setkę kart i kilkadziesiąt plastikowych wagoników? Cóż, zobaczymy. Na razie moc jest :) Tylko Szymka musimy delegować do jakichś innych zajęć. Skróci to rozrywkę i podniesie grywalność :D
Peregrynacje do kibelka - skąd ja to znam! U nas próby oddelegowania kończą się jednak każdorazowo wielką awanturą, albowiem zawsze wówczas okazuje się, że Młodszy bez nas żyć nie może, więc się uginamy i mówimy, że jednak może z nami grać, czy robić cokolwiek tam bądź, co my robimy, po czym po minucie przypomina mu się, że wprawdzie zrobił siku, ale zapomniał o kupie...
UsuńWam w każdym razie życzę powodzenia, bo może akurat tu wykażemy się rozdzielnością doświadczeń życiowych:P
Napisałam koszmarnie długi komentarz i mnie wylogowało. To pewnie znak, że za bardzo się rozpisałam. Napiszę tylko jedno - kiedyś też tak miałam (byłam pazerna na robotę, wydawało mi się, że jestem niezastąpiona, nadgodziny, praca zabierana do domu, praca w święta- z tą różnicą, że czas kradłam jedynie sobie, a nie dzieciom), teraz zamykam drzwi z napisem robota i jestem wolnym człowiekiem - przynajmniej popołudniami. Ale długo do tego dojrzewałam (ponad dwadzieścia lat). Więc kiedyś i dla Ciebie przyjdzie taki czas. Moja siostra - mama siedmio i pół letnich bliźniaków twierdzi, że już jest o wiele lepiej niż było, aczkolwiek do ideału daleko :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńU mnie problem nie w niezastąpioności. Kiedyś tak mi się wydawało i było ze mną znacznie gorzej. Teraz mam inaczej ułożone priorytety, co nie zmienia faktu, że jeśli jestem osobą odpowiedzialną, to staram się zrobić wszystko żeby swoją pracę wykonywać dobrze. Tylko tyle i aż tyle. Od państwa oczekuję, aby stworzyło mi do tego warunki, poczynając chociażby od przyjęcia do wiadomości, że nie jestem cyborgiem, który podoła każdej ilości pracy, jaką mu się narzuci. O innych usprawnieniach typu ktoś do obrabiania pierdół niewymagających myślenia, a zajmujących masę czasu, nie będę już może wspominać.
UsuńNa razie wszystko idzie ku gorszemu, przy jednoczesnym głośnym wykrzykiwaniu, że przecież jest tak cudownie, co mnie niemożebnie irytuje.
No to nie jesteś w tym poirytowaniu osamotniona. W mojej pracy, którą również staram się wykonywać najlepiej, jak potrafię (mimo braku cieplejszych wobec niej uczuć) ostatnio czynności około-merytoryczne zajmują niemal połowę czasu roboczego (statystyki,udział w telekonferencjach- raz w tygodniu trzeba przyjechać do biura- moja praca jest bardziej terenowa- aby przez 40-60 minut wysłuchać tego, co każdy z nas ma w małym paluszku (lata doświadczeń i praktyki) i jeszcze nie ma możliwości zadania pytań prowadzącym, szkolenia bhp, szkolenia z tajne/poufne, sprawozdania, etc., etc... I tłumaczenie się z tego, dlaczego robi się coś zgodnie z wytycznymi przełożonych przed tymiż przełożonymi. I jeszcze parę innych obowiązków, do których wykonywania nie potrzeba wiedzy i doświadczenia, a które pożerają mnóstwo czasu. Pisałam o tym we wpisie z 28.06.2012 - tegoroczne euro, który dotyczył tego, o czym piszesz - wymagania od nas, abyśmy byli cyborgami. I co roku jest to samo i my już nie mamy sił z tym walczyć. Rozumiem Cię wyśmienicie.
UsuńPrzeczytałam, napisałam co myślę. U mnie nieco inaczej, bo i samodzielność większa, ale idea dokładnie ta sama. Fakt, że ktoś mnie rozumie nie sprawia, że czuję się bardziej wyspana, ale samopoczucie jakby ciut drgnęło:)
UsuńWydaje mi się, że skoro nie jesteśmy w stanie zmienić otaczającego nas świata, to możemy próbować zmienić własne podejście do tego, co nas otacza. No i oczywiście możemy powalczyć z wiatrakami, bardzo to romantyczna i szlachetna wizja, ale snu raczej także nie przysporzy. Cieszę się, że choć ciut drgnęło.
OdpowiedzUsuńA ja ciągle łudzę się, że choć trochę ten świat zmienię. I rzeczywiście zmieniam, choć tylko czasami. Chyba więc powinnam poczytać Cervantesa - to zdaje się zapewni mi pełną wspólnotę doświadczeń:PP
UsuńPóki co, radośnie i wesoło wylogowuję się z roboty. W końcu sobota, nie? (to, że jutro niedziela i zamierzam zalogować się około siódmej, pominę milczeniem)
O pracy mogłabym długo. Mam ten komfort, że do domu nic nie biorę aczkolwiek myśli nie zawsze się da wyłączyć. Ale ja szacowne mury opuszczam o 17, a do domu zjeżdżam na 17:40 by utulić dzieci, dać im zjeść i położyć spać. Zrozumienie w pracy zerowe. Aha i w kwestii urlopu mam brać pod uwagę innych, a ja jedyna z małymi dziećmi. Aha. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńPo dłuższej przerwie musisz przeżywać to szczególnie ciężko; ja jako wyrodna matka-niepolka miałam krótsze niż Ty okresy pobytu w domu, a więc i szybciej przywykłam. Tylko teraz tak co jakiś czas pingiel mi skacze...
UsuńPraca wśród osób, które same nie mają i nie miały małych dzieci i które nie próbują zrozumieć jak to może być, musi być okropna. U mnie na szczęście prawie wszyscy znają te problemy (z wyjątkami, patrz wyżej), więc akurat na brak zrozumienia nie narzekam (wyjątki zawsze mogę zaś obrzucić błotem na blogu:P).
Nurtuje mnie jednak inne pytanie: o której chodzą spać Twoje dzieci? U mnie od powrotu do domu (zazwyczaj około 17.00) do ich pójścia spać, upływa jeszcze sporo, naprawdę sporo czasu...
Trzylatek o 19 już w łazience, 19:30 odpływa. Chodzi do szkoły na 8:30 i jest tam do 16:30, wraca zajechany. Starsza chodzi do łożka ok 20, jeszcze z nią siedzę, gadamy ale ok 20:15 już raczej gasimy światło. Godziny szkoły takie same. Aczkolwiek wczoraj wychynęła o 21:30 z komiksem w dłoni, który CAŁY! SAMA! przeczytała:) Wstajemy rano między 7 a 7:30.
UsuńTrzylatek do szkoły? Nie jestem na bieżąco z niemieckim systemem edukacji, ale rozumiem że to coś w rodzaju szkolnego przedszkola? Moi w placówkach krócej (błogosławieni niech będą dziadkowie!), to pewnie i dlatego sił na dłużej im starcza. Dzięki temu jednak mam dla nich choć parę chwil więcej (a i tak za mało, niech przeklęta będzie wieczna frustracja matek pracujących!).
UsuńMój Starszy też wreszcie zaczyna uprawiać czytactwo wieczorne, chociaż od dwóch miesięcy zdecydowanie monotematyczne, bowiem w kółko ogląda/czyta "Mapy".
Moje dzieci ominęły niemiecki system edukacji i wskoczyły w angielski, dlatego w szkole:)
UsuńU nas możliwość dziadkowania jest równa niemal zeru, niani nie ma, cioć i wujków także, więc musimy sami walczyć o logistykę.
O angielskim systemie edukacji wiem mniej więcej tyle samo, co o niemieckim, ale wierzę na słowo.
UsuńBrak cioć, wujków i dziadków jest niewyobrażalną stratą, czyniącą życie rodziców niewątpliwie po stokroć bardziej uciążliwym. Na szczęście tylko do czasu, za 10 lat będziesz miała z górki:))
Jak tych za dziesięć lat dożyję....
UsuńPowinnam teraz Cię zapewnić, że ależ tak, na pewno, jednak z mojej dzisiejszej perspektywy, nieco przesłonionej przez gluty, syropki i termometry, przyszłość jawi mi się jako coś mglistego i nieoczywistego:(
Usuń