Życie
dało mi w kość. Ostatnia lektura (omawiana u Ani „Opowieść
podręcznej” M. Atwood) wyssała ze mnie wszystkie soki. Mąż wyjechał się
szkolić, czyniąc mnie słomianą samotną matką. Potrzebowałam odtrutki. Już.
Ponieważ
zaś jakiś czas temu okazało się, że Bazyl i ja najwyraźniej jesteśmy mentalnymi
bliźniakami (mam nadzieję, że Bazyl za chwilę nie wyskoczy z dementi, bo
koncepcja posta mi runie), postanowiłam zaufać Starszemu Bratu, który onegdaj
wypowiadał się niezwykle pozytywnie o nieznanej mi autorce. Padło na „Napisz na priv”, bowiem inne tytuły były w mojej bibliotece wypożyczone, co sugerowałoby że naród poznał się na jakości twórczości.
I
teraz będzie tak.
Nie
lubię kopać zarówno tych autorów, którzy mieli dobre chęci, jak i tych, o
których pozytywnie wypowiadał się Bazyl. Dlatego, kiedy przeczytałam na okładce
wiadomość od autorki (czemu to znowu zrobiłam?!): „założyłam sobie, że historia
ma być przede wszystkim zabawna, a czytelnik będzie się przy niej śmiać. Mam
nadzieję, że mi się to udało”, powstrzymałam nerwowe drgania. Ba! Wykazałam się
wręcz bohaterstwem, gdy nie cisnęłam dzieła w kąt, odczytawszy przesłanie od
Moniki Szwaji (współwłaścicielki wydawnictwa SOL, które wydało książkę):
„Napewno przyniesie dobry humor!” (pisownia oryginalna).
Około
dwudziestej strony, gdy stało się jasne, że autorka naprawdę bardzo się
starała, ale to naprawdę bardzo, bardzo, żeby książka była śmieszna i zabawna, tak bardzo, że przekroczyło to granice mojej wytrzymałości, przeżyłam chwilę zwątpienia. Wtedy został jednak wprowadzony nowy, niezły wątek i
dałam sobie na wstrzymanie. W okolicach strony osiemdziesiątej byłam
zdecydowana porzucić lekturę, ale przed oczami stanął mi Bazyl i wizja jego
rozczarowanej miny skłoniła mnie do dalszej walki. Gdy jednak na stronie sto
pięćdziesiątej drugiej pojawił się dialog, w którym główna bohaterka wyznała
jako rzecz oczywistą, że czytała Sołżenicyna, po czym na zadane jej pytanie:
„Co pani teraz czyta?” odpowiedziała: „Celine’a”, uznałam to za znak z niebios.
Wyobraziłam sobie bowiem sytuację, w której ktoś pyta mnie „Co pani
teraz czyta?”, a mi słowa więzną w gardle, gdyż przyznanie się do „napisz na
priv” przekracza moje możliwości. Szczęściem dla autorki, w czasie gdy doszłam
do owego wniosku, znajdowałam się na basenowych trybunach, tuż po rozpoczęciu
zajęć pływackich mojego syna. 45 minut w tym miejscu naprawdę się dłuży.
Doczytałam więc do końca, ale mam poczucie, że mogłam ten czas wykorzystać
lepiej.
Wydaje
mi się, że autorka przedobrzyła. Obejrzałam zamieszczone wyżej nagranie rozmowy, przeprowadzonej z
nią podczas ostatnich Targów Książki w Krakowie i zobaczyłam bardzo sympatyczną
kobietę, która robi wrażenie osoby dość konkretnej i poważnie traktującej
pisanie. „Napisz na priv” jest jej debiutancką powieścią, o charakterze – jak
sama określiła – obyczajowym. Teoretycznie powinnam być dobrym odbiorcą – wszak
bohaterką jest kobieta nieco ponad trzydziestoletnia (jeśli przymkniemy oko na
„nieco”, to ujdzie), matka małego dziecka (jeszcze nie zapomniałam, jak to było
w piaskownicach), aktywnie korzystająca z sieci, w tym z forów internetowych
(ten etap też przerabiałam, ze szczególnym uwzględnieniem forum laktacyjnego,
do którego podchodziłam najpierw z nabożnym szacunkiem, a pod koniec już tylko
wyłącznie z opadem szczęki). Najwyraźniej jednak nie jestem odbiorcą
wystarczająco dobrym, bowiem irytowało mnie niemożebnie to, że jeśli bohaterka
miała być wykształcona, to musiała ukończyć historię sztuki, i to w Bazylei;
jeśli miała znać języki, to w ilościach hurtowych, a do tego wyłącznie biegle;
jeśli miała być matką, to dziecka które niby wprowadzało zamęt w dotychczasowym
życiu, ale tak naprawdę było ciche i nieszkodliwe (poza momentami, gdy było potrzebne, by
wygłosić jakąś zabawną kwestię lub wprowadzić element humoru sytuacyjnego), nigdy nie chorowało i w tajemniczy sposób znikało, gdy
niepracująca bohaterka, mająca pracującego męża, niechętną do bawienia dzieci
siostrę, i raczej niemająca rodziców, potrzebowała akurat zrobić coś bez niego.
Na
plus poczytuję natomiast pojedyncze pomysły, które w ilościach niehurtowych i
bez machania transparentami „jestem zabawny” i „uwaga! śmiech!” wywołałyby
wyłącznie pozytywne uczucia. Podobał mi się wątek dotyczący twórcy opowiadań i powieści grozy Łukasza Orbitowskiego, krążącego po Krakowie
w poszukiwaniu autentycznych miejsc, do których można byłoby dopisać mrożącą
krew w żyłach historię, i napawającego przez to spore grono osób przerażeniem. Trafnie
oddała też autorka nastroje panujące na kobiecych forach, zwłaszcza tych
dotyczących ciąży, wychowywania i karmienia dzieci.
Dlatego
też dam jej chyba jeszcze jedną szansę. Przezornie nie sięgnę jednak raczej po
drugą z książek podobno obyczajowych – „Magiczne miejsce” (z opisu na stronie autorki wynika, że wątkiem dominującym będzie porzucenie prawniczej kariery w
stolicy i wyjazd na wieś w celu przekształcenia zrujnowanego pałacu w elegancki
hotel, na co mogę tylko wykrzyknąć „ratunku!” i dać nogę). Wolę też ominąć łukiem
„przezabawny” kryminał „Morderstwo niedoskonałe” (wybacz, Bazylu). Zamiast nich
wybiorę raczej „prawdziwy” kryminał "Dziewczyna z aniołem", według zapewnień autorki
osadzony mocno w krakowskich realiach i mający odniesienia do historii,
które zdarzyły się naprawdę, albo zbiór opowiadań (także dwóch innych autorek - Marty Guzowskiej i Adrianny Michalewskiej) "Mordercze miasta", których akcja dzieje się w Krakowie, Wrocławiu i w Warszawie.
Agnieszka
Krawczyk „Napisz na priv”, Wydawnictwo SOL, Warszawa 2009.
Boskie... Przyznam, że bardzo mnie zaniepokoiło, co piszesz, bowiem przymierzam się do "Dziewczyny z aniołem", książki wielece chwalonej, i już oczyma wyobraźni widziałam swe katusze (jak mi się nie podoba coś, co się podoba wszystkim, to automatycznie winy upatruję w sobie)...
OdpowiedzUsuńA w ogóle to takie znikające dziecko to bardzo praktyczne rozwiązanie:-)
Myślę, że nie powinnaś ustawać w przymierzaniu, bo autorka wydaje mi się mieć potencjał i jeśli tylko nie założyła sobie, że "Dziewczyna..." miała być śmieszna (a chyba nie założyła), to są szanse na coś więcej.
UsuńMyślę, że opatentowanie pomysłu dotyczącego dziecka mogłoby przynieść zyski nieporównywalnie większe niż te płynące z napisania książki:))
Łomatko, poczułem się jak drugi bohater wpisu :) A co do mentalnego bliźniactwa, to widać akurat tym razem piernicznął jakiś chromosom i się schromosoli..., tfu, schromoliło. Poza tym się zgadza :P
OdpowiedzUsuńTo taka mała wprawka, wkrótce dzieci w szkołach będą układać pieśni sławiące Bazylowe wyczyny:P Bliźniactwo najwyraźniej dwu- nie zaś jednojajowe, co zresztą wydaje się oczywiste, zważywszy choćby na różnicę wzrostu...
UsuńDobrze, że o wzroście tu mowa, bo można by tę dwujajowość (-jajeczność??) zrozumieć wprost. Przynajmniej ja, jako etatowy obrzyn z wioski, tak bym zrozumiał. A jeśli chodzi o meritum, to w biblio jest chyba jakieś dwie nieczytane książki autorki, to aż wezmę i zobaczę. Choćby po to, żeby powzdychać do tych cudownie znikających dzieci :D
UsuńFaktycznie, uwaga o jajowości wyszła cokolwiek dwuznaczna, aczkolwiek bez takowej intencji:P
UsuńWeź i zobacz, może mi się pogorszyło. Uprzedzam jednakże, że sporo jest tam opisów dotyczących czynności czysto kobiecych, niekiedy wręcz intymnych, przedstawionych oczywiście - a jakże! - w sposób niezwykle zabawny. Mój małżonek wziąłby na ten przykład taką książką walnął o ścianę zaraz po pierwszym opisie, ale Ty może polubisz...
Zaprawdę powiadam Ci, ciesz się, że czytałaś Agnieszkę Krawczyk, a nie Celine'a:P
OdpowiedzUsuńMoże i tak, ale czytam ci ja, że "wyróżniał się ostrym, prowokacyjnym stylem obfitującym w wulgaryzmy, pełnym ironii, satyry i czarnego humoru", to może jednak powinnam spróbować?
UsuńJa tam pamiętam głównie opisy rzygania i koprofagii, zdecydowanie mało ironiczne, satyryczne i czarnohumorystyczne:P
UsuńNajwyraźniej nie doszukałeś się głębi. Albo byłeś za mało egzystencjalistyczny. Albo znasz za mało języków obcych i nie studiowałeś w Bolonii.
UsuńGłębia była za głęboka na takiego głąba:P
UsuńStarałam się być delikatna... Tak czy siak, ja nawet nie podeszłam, a zamiast tego sięgnęłam po "Napisz na priv". W tym kontekście dla mnie nawet dno wydaje się być za mało denne...
UsuńZdecydowanie nie masz czego żałować, przynajmniej jakiś humor był:P
UsuńNo. Jakiś był. Ze dwa razy uniosłam w górę prawy kącik ust, a ze trzy razy lewy.
UsuńA może spróbuj wykorzystać modną blogerską teorię, że nie ma złych książek, są tylko nieodpowiedni czytelnicy:P Bo nie sądzę, żebyś była krwiożerczym ponurakiem:)
UsuńJako że w blogosferze śledzę wyłącznie to, co mi się podoba, do tej teorii nie dotarłam, ale jest mi dobrze znana z innych dziedzin życia:P Co do mojej krwiożerczości, zdania są podzielone; na ponuractwo faktycznie nikt nie narzekał:PP
UsuńJeszcze możesz być ponurym krwiożercą:) Chociaż chyba nie znasz stosownego klasyka:P
UsuńJuż raz przecież ustaliliśmy, że Baranowskiego pamiętam raczej umiarkowanie, więc proszę mnie na przyszłość uprzedzać, że to znowu on, żebym się nie kompromitowała!:P I nawet nie pamiętam, jak który z duetu wyglądał, w związku z czym przyporządkowania mnie do Krwiożercy bądź do Ponuraka musisz dokonać losowo.
UsuńAle gugle, jak widzę, niezawodne:)) Tu mała ściągawka: http://bi.gazeta.pl/im/7/8421/z8421557X.jpg
UsuńZacofany w lekturze pije do mnie, bo ja mam to w nagłówku napisane - o tych nietrafionych czytelnikach. Ja tak naprawdę uważam, zobaczcie na rzesze fanów Greya czy pani Michalak, dla jednych niestrawne, dla innych ósmy cud świata
UsuńKasiu, Ty masz to wpisane w nagłówek bloga, ale chyba nie stosujesz tej zasady szczególnie często:) Ja się z tym stwierdzeniem nie zgadzam zupełnie, książka zła językowo, ze źle skonstruowaną akcją jest taka bez względu na uczucia części czytelników, czy nawet większości czytelników. To chyba jednak na inną dyskusję:)
UsuńZ załączonego przykładu wysnułam taki oto wniosek: dobrze, że nie wysilałam się w sprawie blogowego nagłówka, bo sama ich nie czytuję:)
UsuńSama ostatnio miewam coraz częściej filozoficzne podejście do życia i wszelakich prawd. Ile ludzi, tyle prawd i każda tak samo prawdziwa. Co skłania mnie raczej ku opowiedzeniu się za opcją "złego czytelnika". Nie przeszkadza mi to jednak twierdzić, iż niektóre książki są w mojej ocenie knotami nad knotami i opinia żadnego czytelnika tego nie zmieni!:PP
Wracając zaś do Ponuraków i Krwiopijców: oczywiście, że gugle! Gdyby mi zabrać gugla, IQ momentalnie spadłoby mi o 50%:) A załączone podobizny przekonały mnie ostatecznie, że nie jestem żadnym z nich:P
Momarto: tyle dobrego, że nie jesteś żadnym z nich, chociaż sympatyczni byli i w brydża grywali. Opcja "złej książki" jest rzadkością, na Biblionetce z upodobaniem się takie analizuje, nie co dzień taka gratka się trafia.
UsuńZ Biblionetką pożegnałam się już jakiś czas temu, więc nie jestem na bieżąco. A w brydża grać nie umiem, choć próbowałam się nauczyć. Najwyraźniej nie mam odpowiedniej zapadki w mózgu:(
UsuńZawsze możesz robić za inteligentnego trzymacza kart, grunt rzucać do koloru:)
UsuńZdaje się, że kobietom przypisana jest raczej rola osób robiących milusie kanapeczki na jeden ząb oraz dbających o należyte schłodzenie napojów, ale proszę bardzo, karty też mogę trzymać!
UsuńTo też:) Zdecydowanie jednak polecam dokształcenie się lekturą Samozwaniec i Chmielewskiej w kwestiach organizacyjno-psychologicznych. Do nauki gry tylko Korwin-Mikke:))
UsuńChmielewska sama była grająca, a poza tym prezentowała stanowisko raczej niedbałe. Samozwaniec nie pamiętam, bo choć czytałam chyba wszystko, to jednak zdecydowanie zbyt dawno temu, by pamiętać sprawy związane z brydżem.
UsuńKorwin-Mikke??? Baranowski chyba o nim nie pisał...
Maleńkie karo karmiła mi żona - dziełko Samozwaniec:) Baranowski pisał o Bąbelku and Kudłaczku, a Korwin-Mikke o brydżu pisał sam, jego podręcznik to klasyk.
Usuń"czytałam chyba wszystko", z naciskiem na chyba. Pierwsze słyszę o karo, do tego maleńkim i karmionym!
UsuńPo podręcznik Korwina-Mikke jednak nie sięgnę, nawet jeśli to klasyk.
No to biegusiem do biblioteki, powieści brydżowe są przedrukowane w Mojej wojnie trzydziestoletniej:)
UsuńJuż pędzę, już pędzę, a po drodze wykopię sobie ładny grób, do którego uprzejmie poproszę, aby wrzucić mi te wszystkie książki. I latarkę.
UsuńCzy z kopaniem można poczekać do odwilży? Bo teraz tylko ciężkim sprzętem da radę. Za to pocieszę Cię, że ponoć od czytania przy latarce nie psuje się wzrok:P
UsuńMogę się wstrzymać, więcej książek się uzbiera. Wzrok nie robi na mnie wrażenia; gorszego i tak mieć nie mogę, także jako nieboszczka.
UsuńPani nie znam, a piszesz, że to kolejna jej książka. Ja już nie nadążam za bujnie rozwijającą się literaturą polską. ;)
OdpowiedzUsuńTa książka jest pierwsza. Inne są kolejne:)) (Łącznie są trzy pełnometrażowe i jeden zbiór opowiadań, ale czwarta podobnież się pisze już).
UsuńJa też nie nadążam. Czy jednak jest ktoś, kto nadąża, zwłaszcza zważywszy na fakt, iż szum skrzydeł Muz jest najczęściej słyszanym ostatnio w naszym kraju odgłosem?:P
Otóż to, w prasie mignął mi ostatnio przedruk franc. żartu rysunkowego: para stoi przed witryną księgarni i patrząc na stosy książek stwierdza, że dzisiaj nikt nie czyta, dzisiaj wszyscy piszą.;)
UsuńWydaje mi się, że u nas głównie panie są w natarciu, jak uważasz?
Też widziałam ten rysunek - za diabła nie pamiętam gdzie, ale możliwości są ograniczone:P
UsuńJak na moje oko, to faktycznie można mówić o przewadze kobiet, choć i trochę młodych męskich nazwisk też się pojawiło. Jeśli by jednak sądzić tylko po strukturze płci wśród blogerów książkowych, to i tak należałoby uznać za cud to, że jakikolwiek mężczyzna cokolwiek w tych czasach pisuje:P
Coś w tym jest- każdy chce pisać, wydawać, gorzej z czytaniem. Kiedy wejdzie się do księgarni to mam wrażenie, że około 90 % całości oferty dotyczy nowości (książek napisanych w ciągu ostatniej dzieięciolatki). Jako wielbicielka klasyka czuję się - jakby to napisać, coby nie zabrzmiało dwuznacznie- niezaspokojona (i zabrzmiało), bowiem większość oferowanej klasyki to wydawnictwo Zielona Sowa, które zraziło mnie niechlujnym wydaniem (mnóstwem błędów wszelkiej maści). Ale jeśli weźmie się proporcje czytających klasykę i czytających nowości- to rzecz wydaje się zrozumiała.
UsuńChyba jednak ktoś te nowości czyta, skoro tyle ich wychodzi? Bo dla tych kilkudziesięciu (kilkuset?) blogerów, którzy zamieszczają na wyprzódki recenzji wyłącznie nowości, chyba się nie opłaca ich wydawać?
UsuńO Zielonej Sowie nie wiem nic, ale zdaje się że błędy i niechlujne wydania to przekleństwo wszystkich pozycji, do których wygasły już prawa autorskie.
No proszę Cię, żeby na okładce wydrukować "napewno"?! To nawet blogger podkreśla na czerwono.;)
UsuńPatrzyłam na tę okładkę i patrzyłam; i nawet sprawdziłam w internetowym słowniku języka polskiego, bo przemknęło mi przez myśl, że zmieniły się zasady pisowni, a ja o tym nic nie wiem.
UsuńJa zastanawiam się też nad tym, jak można "przynieść humor", ale najwyraźniej świat wielkich metafor jest mi obcy. :(
UsuńW tym przypadku to proste: bierzesz humor, oznaczasz go wielkim transparentem, montujesz dodatkowo neon i podtykasz przechodniom pod nos, przytrzymując co bardziej opornych, aby nie uciekli...
UsuńPani Krawczyk nie jest reprezentatywna dla prozy kobiecej w Polsce, więc nie ma co się zrażać. Po prostu uważniej dobierać lekturę, bo to, co innym pasuje, Tobie wcale nie musi. Kiedy widzę notkę, że ma być śmiesznie i to jest główny 'nurt' przyświecający powieści, to od razu mnie telepie. Najlepsze są takie, które są śmieszne, a z założenia nie to było najważniejsze. Weź taką Czeszkę Halinę Pawlovską.
OdpowiedzUsuńPytanie tylko, czy istnieje coś takiego jak "reprezentatywna przedstawicielka prozy kobiecej"? Ja tam widzę nurtów a nurtów i przedstawicielek a przedstawicielek:P
UsuńMną też telepnęło, ale uznałam że może się uprzedzam (wątek działania pod wpływem Bazyla pominę:P). W pełni się jednak z Tobą zgadzam (zwłaszcza po tej lekturze) - śmiech na siłę prowadzi wyłącznie do powstania u czytelnika nerwowego szczękościsku w miejsce oczekiwanego sponiewierania mięśni brzucha.
Twórczości Pani Krawczyk nie znam, więc się nie wypowiem w tej kwestii. Ale przypomniało mi się jak dobrze bawiłam się przy "Les farfocles" Szczygielskiego. To się nie wpisuje co prawda w prozę kobiecą, raczej dla kobiet :-)
OdpowiedzUsuńSzczygielski jest na liście znanych mi polskich autorów wielkim nieobecnym, ale apetyt mam już spory. Wykonany przed chwilą szybki rzut oka na okładkę "Les farfocles" wywołał wyłącznie sympatię - moim niespełnionym marzeniem od zawsze jest być tak niezwykle elegancką kobietą, w takich rękawiczkach i z takim wcięciem w talii:) Ten krój sukni wyjątkowo jednak nie sprawdza się w aucie, toteż jakoś ostatnio nie noszę...
UsuńHmm, to jak masz zaczynać, to może nie od Nasturcji, bo to chyba najsłabsza książka Szczygielskiego. Farfocle namiętności to już lepszy wybór, chociaż ja należę do wielbicieli szowinistycznego humoru PL-Boya:)
UsuńJuż przesądzone od czego zacznę - przez Ciebie padło na "Kallas", albowiem absolutnie nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić. Potem chyba "Poczet królowych polskich", bo mam już na oku ofiarę posiadającą tę akurat pozycję:))
UsuńKallas jeszcze nie znam, Poczet też grzecznie czeka. Ale resztą ewentualnie służę, PL-Boy mnie bez pudła od lat ratuje przy wszystkich przesileniach pór roku:)
UsuńJeśli przypadniemy sobie z panem Szczygielskim do gustu, to kto wie? może skorzystam. Zwłaszcza, że wielkimi krokami zbliża się przesilenie wiosenne...
UsuńOj zbliża, zbliża,co by tu uruchomić ratunkowo...
UsuńNo, robisz sobie właśnie całkiem niezły podkład. Nie wiem, czy cokolwiek jest to w stanie zrównoważyć. Ani chybi, czeka Cię Grey:P
UsuńRatunkowa lektura musi być zabawna, prędzej Trędowatą wyjmę z półki. O, to nawet niezły pomysł jest, do śmiechu i do płaczu:P
UsuńRodziewiczówna też nieźle robi. Mam w spadku chyba wszystko, co napisała (chyba!) i sporą część przeczytałam:)
UsuńPowiadasz? Czytałem Wrzos w dzieciństwie i już wtedy mnie poraziło tak, że nie odważyłem się na nic więcej tej autorki:P
UsuńBłąd. Poważna luka w znajomości polskiej literatury. Wiele więcej nie napiszę, bo mi się wszystko zlało w jedną wielką całość i kompletnie nie pamiętam nad kim łzy roniłam, a nad kim chichotałam:)
UsuńNo wypominania mi luk nie zdzierżę, akurat jutro mam być w bibliotece, więc jak nie zapomnę, to sobie jakieś dzieło R. zapodam:P
UsuńI tak nikt Ci nie wierzy, że przeczytałeś te wszystkie książki, więc spokojnie możesz i bez czytania dopisać R. do listy:P
UsuńMam wrażenie, że dość mocno wstrząsnęło mną "Między ustami a brzegiem pucharu"...
A "Lata leśnych ludzi" też nie czytałeś? Nie wierzę!
Czytałem Antka Cwaniaka, ale to chyba ciut co innego:P Ja wiem, że je przeczytałem, więc poklask tłumów mi niepotrzebny:P Szczególnie tłumów niedowiarków :D
Usuń"Antek" to jak dla mnie inna kategoria, a przede wszystkim inna atmosfera. "Lato..." nawet mi się podobało, choć musiałabym przeczytać je teraz, żeby mieć pewność
UsuńZ tytułu fascynował mnie Straszny dziadunio:PP Widzę, że sobie jutro poszperam w bibliotece:)
UsuńJa szłam w tony bardziej patetyczne - zawisałam w nabożnym zachwycie nad "Ragnarokiem" i "Gniazdem Białozora", choć ten ostatni jako dziecięciu kojarzył mi się z białym ozorem, co psuło nieco nastrój.
UsuńNie zwykłem chyba jako dziecko zawisać nabożnie, najwyraźniej więc ograniczano mi dostęp do Rodziewiczówny:)
UsuńMoja babcia przygarnęłaby Cię w tym miejscu czule do łona i wepchnęła za pazuchę ze trzy sztuki dzieł Marii (niektóre egzemplarze były bowiem podwójne, jako że babcia była estetką i zwracała uwagę także na urok okładek), jako zadośćuczynienie za krzywdy wyrządzone jako niewinnemu dziecięciu. Ja nic nie wręczę, bo za diabła nie wiem gdzie upchałam Autorkę.
UsuńRozczuliłem się tą scenką rodzajową, szczególnie że zawsze łasy byłem na darmowe książki:))
UsuńTo może, bacząc na Twój stan, nie dodam, że w garść dostałbyś kawałek świeżego placka drożdżowego z kruszonką?
UsuńTo TEN TYP Babci? Ojej:)
UsuńTen, ten... Szkoda, że to już tylko wspomnienia, bo momentami bardzo by mi się przydało takie przygarnięcie:(
UsuńMasz przynajmniej wspomnienia i wzorzec osobowy dla siebie we właściwym czasie. I na marginesie: przywlokłem Lato leśnych ludzi z biblioteki:P
UsuńZ góry uprzedzam, że na wypadek ewentualnego rozczarowania lekturą niniejszym ustanawiam Strasznego Dziadunia moim pełnomocnikiem do przyjmowania skarg:P
UsuńZamierzam w pierwszych słowach recenzji wyjaśnić, kto za tym stoi. I bynajmniej nie Dziadunio:)
UsuńPo pierwsze: zważywszy na to, że Twoje zaległości recenzyjne są ostatnio równie długie jak zaległości czytelnicze, mam jeszcze sporo czasu na umocnienie fortyfikacji.
UsuńPo drugie: Straszny Dziadunio ma Dzienniki Ustaw i Monitory Polskie w małym strasznym paluszku i po zamieszczeniu choćby cienia niepochlebnej uwagi pod moim adresem, zasypie Cię lawiną odpowiednio umotywowanych żądań i roszczeń.
Po trzecie: może nie będzie tak źle, a ma sława jako Tej, Która To Uczyniła rozniesie się po świecie szerokim echem:PP
Wyobraź sobie, że właśnie szatańsko postanowiłem przegryźć Rodziewiczówną książkę o eksperymentach na ludziach, więc lepiej ogłoś mobilizację w trybie pilnym i już kop rowy przeciwczołgowe na przedpolach:P A Twoja sława, albo niesława, rozniesie się w zasięgu oddziaływania mojego bloga, czyli niedaleko:P
UsuńTo, że czytasz, nie znaczy że zaraz napiszesz. Poczekaj chociaż do odwilży:P
UsuńRzecz ma nadany absolutny priorytet w czytaniu i pisaniu, luki należy nadrabiać, skoro już dobrzy ludzie je człowiekowi wypomnieli :P
UsuńTo puść jakiś przeciek, jakby miało być źle, abym mogła udać się do zaprzyjaźnionej brygady operatorów koparek z prośbą o pomoc w robotach ziemnych:P
UsuńNie ma sprawy:P
UsuńTak naprawdę liczę jednak na to, że przypadniecie sobie z Marią do gustu, co zaowocuje być może jakimś nowym cyklem literacko-wspomnieniowym u Zacofanego w lekturze:)
UsuńJa będę wówczas robiła za klakiera na akord:P
U mnie klakierzy tylko na godziny:P
UsuńA to przepraszam, wycofuję ofertę. Ostatnio robię wyłącznie w akordzie i nie umiałabym się przestawić...
UsuńMożesz ewentualnie polecić koleżankę:P
UsuńNie widzę takiej potrzeby. Jest parę osób, które chętnie zgłoszą się samorzutnie i ochoczo poklaskać miłemu koledze:P
UsuńI bez gratyfikacji:P
UsuńDzięki za ostrzeżenie. Żeby Cię pocieszyć dodam, że też mam nie najlepsze skojarzenia z książkami, które miały być niesamowicie zabawne, a mnie jakoś szczególnie nie oczarowały: "Przyjaciele" i "Ślimaki z ogródka" Marty Madery.
OdpowiedzUsuńNa Przyjaciół też się naciąłem kiedyś i to po, jak mi się wydawało, wiarygodnych rekomendacjach. Poczucie humoru to jednak sprawa delikatna:)
UsuńAni tytułu, ani nazwisko autorki nie mówią mi kompletnie nic. Sądząc jednak po Waszych opiniach, nie powinnam być szczególnie zmartwiona.
UsuńStanowczo nie powinnaś:) Ale już trylogię owocową Sowy mogłabyś zaryzykować.
UsuńA to chyba czytałam. Bohaterka którejś części miała na imię Malina? Możliwe, że przeczytałam tylko jedną część, ale i tak niewiele pamiętam. Tyle, że faktycznie nie wzdrygałam się ze wstrętu, ale byłam wówczas w ciąży, co bardzo wiele usprawiedliwia.
UsuńByła Malina, Jagoda i Wiśnia:) No popatrz, ja też zacząłem w ciąży, na szczęście nie swojej:P Jakiś klasyk Szwai byłby nie od rzeczy, ale pewnie nie będziesz reflektować:D
UsuńSzwaję czytałam prawie całą, bez ostatnich kilku pozycji (ciągle się nie mogę doliczyć ilu). Na razie jeszcze nie zatęskniłam, a po tym "napewno" na razie (narazie) ochłodłam. A poza tym, idź mi tu, a sio, z takimi pozycjami. Tu ma być "ą" i "pę", i o Kulturze, i o Sztuce, a jak dobrze poguglam, to może i Derrida się pojawi:P
UsuńNo to jak czytałaś dawniejsze Szwaje, to nowszych Ci nie będę polecam, szału nie robią:P A jak ma być ą i ę, to jednak lepiej Celine'a niż Sowę i Kanta zamiast Szczygielskiego:P
UsuńTo ja jeszcze przemyślę profil bloga.
UsuńChociaż akurat Kanta czytywałam...
Każdy z nas czytywał, chociaż u mnie to było raczej prześlizgiwanie się wzrokiem, a i tak mało mi szczęka od ziewania nie wypadła:P
UsuńBo widzisz, mój drogi, Ja (tak: Ja) byłam Wschodzącą Gwiazdą i Przyszłą Nadzieją Filozofii. Wprawdzie nad Kanta przedkładałam Kirkegaarda, ale też nie gardziłam. A ziewania tłumiłam w zarodku! (Sama w to teraz nie wierzę, ale to prawda. Mam nawet w domu opatrzone dedykacjami nagrody książkowe za udział w olimpiadach filozoficznych, więc w razie konieczności mogę wylegitymować się jako dowodami rzeczowymi)
UsuńŚwiat dzieli się na tych, którzy nad Kantem ziewają, i na tych, którzy udają, że nie ziewają, ot co, jakby powiedziała pani Małgorzata Linde:P
UsuńBłąd metodologiczny. Podział nie obejmuje tych, którzy o Kancie nigdy nie słyszeli, czyli większości populacji. Pani Linde też zalicza się do tej grupy. Ot co:P
UsuńPani Linde zapędziłaby Kanta w kozi róg, co jak co, ale poczucie imperatywu moralnego to miała takie, że ho ho:)
UsuńTo prawda:D I zdecydowanie jej imperatyw miał charakter bardziej kategoryczny, niźli ten jego...
UsuńCzyli Kant był miętczak:P
UsuńPewnie, że był. Wszyscy wiedzą, że nie ruszał się z domu, bo się bał:P
UsuńNie dziwię mu się, pewnie cały Królewiec pełen był takich pań Linde z imperatywem:P
UsuńNo to miętczak, czy raczej człowiek roztropny, zdecyduj się:)
UsuńMiętczak, powinien wyjść i im udowodnić, że ich imperatyw przy jego imperatywie to pan pikuś i mogą mu co najwyżej galaretkę z nóżek gotować co drugi dzień:D
UsuńOn zdaje się uważał, że niewiasty nie są godne by usta przed nimi otwierać, co zakładał a priori, więc może my - a posteriori - nie powinniśmy wyciągać tak daleko idących wniosków?
UsuńA czemu mamy sobie żałować, hę?
UsuńMi on w sumie nic złego nie zrobił, choć znam takich, co przez niego oblali egzamin na drugim roku studiów:P
UsuńJa nie oblałem głównie dlatego, że o Kanta mnie nie pytano:P Metafizyka Arystotelesa była wałkowana.
UsuńArystoteles nie leżał w kręgu moich zainteresowań, więc pewnie metafizyka by mnie ogłuszyła. Za to Platon, ho, ho!
UsuńCoraz więcej znaków na niebie i na ziemi, że nie trzeba ufać Bazylowi. A oto KOLEJNY :P
UsuńOjejku:D
UsuńTłumaczy mnie to, że byłem młody :P
UsuńTo w ramach samobiczowania i pogrążania, jeszcze TO :P
UsuńOd razu widać, że pisząc drugą recenzję nieco posunąłeś się w latach, bo jakiś cień krytyki się pojawił:) Ale mnie i tak do siebie nie zniechęcisz!:PP
Usuń(bo na przykład taką historyjkę o Lichotce przeczytałam, i owszem, i bardzo sobie chwalę:))
Nie można zawsze wierzyć Bazylowi, ot, taka konkluzja mnie naszła. W kwestii wyborów książkowych, oczywiście :)
OdpowiedzUsuńNa przykład z Wiltem się rozminęliśmy całkiem i kompletnie. Z kolei Flawię uwielbiamy oboje. Czyli trzeba zawsze sprawdzić samemu.
Toteż sprawdzam:) Ale i tak go lubię:PP
UsuńWracając do Szczygielskiego to dodam, że "Les farfocles" zawiera dwie książki w jednej: "Nasturcje i ćwoki" i "farfocle namiętności". Dlatego polecam jak już się zdecydujesz właśnie to wydanie. Mam nadzieję, że domyślasz kim są NASTURCJE a kim ĆWOKI? :-) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTo przecież oczywiste, kto jest kim:) W kontekście faktu, że autorem książki jest mężczyzna, zastosowanie takiego nazewnictwa rokuje interesująco. Niestety, obadałam już wirtualnie moją bibliotekę i Szczygielskiego zakupili tylko pozycje młodzieżowe, więc trzeba będzie wszcząć szerzej zakrojone poszukiwania, względnie poczekać na dopływ funduszy:(
Usuńa ja polecam PL-BOY'a...miałam go ale niestety już oddałam i nie pożyczę...ale wiem kto ma ;-)
OdpowiedzUsuńKto ma? Kto ma? Napisz na priv!:PP
Usuńhaha! taaaa...a widzisz jednak książka "przyniosła napewno dobry humor"...a ja ci na złość wcale nie napiszę...na priv
UsuńRoli książki w dostarczaniu mi dobrego humoru jednak bym nie przeceniała. Radzę sobie we własnym zakresie.
UsuńCo zaś do danych osobowych posiadacza książki, użyję pozablogowych metod perswazji:))
Wiesz, że Twój tekst został "Recenzją dnia" na http://www.czytanieszkodzi.pl/ ? Tym razem to jednak nie moja sprawka :D
OdpowiedzUsuńTak, wczoraj się zorientowałam. Tym razem Cię nie podejrzewałam, wszak obiecywałeś poprawę:D
UsuńNa marginesie: siła rażenia tego serwisu ma się tak do siły rażenia Facebooka jak siła uderzenia piąstki niemowlaka do prawego sierpowego wyprowadzonego przez zaopatrzoną w profesjonalną rękawicę bokserską piąchę W.Kliczko...
Ale zawsze miło :D
UsuńOwszem, bardzo:D
UsuńOooo, recenzja dnia! I nie dziwię się :-))
UsuńByło, minęło:)
Usuńuwielbiam Twoje notki :)
OdpowiedzUsuń:))
Usuń