wtorek, 23 lipca 2013

A. MacCuish "Operacja Alfabet", czyli niewiarygodny sukces beznadziejnej misji "książka na kocyku"

Wydawać by się mogło, że udany wakacyjny wyjazd z dziećmi to taki, podczas którego nie ma potrzeby sięgać po przygotowane zawczasu dla potomstwa lektury.
W czasie udanego wyjazdu dopisuje bowiem pogoda, wobec czego dziatwa może bez przeszkód i zbytecznych przerw oddawać się rozrywkom w postaci ganiania, skakania, pływania, kopania, tworzenia band i znikania rodzicom z oczu. Gdy zaś nadchodzi wieczór, resztkami sił przywleka się do łóżek i zasypia, ledwo przyłożywszy głowy do poduszek, haniebnie zaniedbując tym samym uczestnictwo w akcji „Cała Polska czyta dzieciom”.

Podczas mojego wakacyjnego wyjazdu wystąpiły wszystkie przedstawione wyżej warunki sine qua non. Znakomita pogoda, kłębiąca się wokół banda dzieciaków, morza szum, tony piasku do kopania. Okazało się jednak, że dla niektórych nawet i w takich warunkach nie ma jak książka.

Podczas gdy Starszy pływał, skakał, drążył tunele i zajmował się sam sobą, Młodszy wzdragał się z obrzydzeniem przy każdym przypadkowym zanurzeniu w morskiej wodzie małego palca od nogi.
Gdy Starszy oczekiwał od Matki wyłącznie tego, aby dała mu spokój i zapomniała o jego istnieniu (ze szczególnym naciskiem na czas, gdy przebywał w wodzie), Młodszy spędzał czas na kocyku, najchętniej przykryty ręcznikiem po same uszy, tuląc się do Rodzicielki i domagając się czytania kolejnych książek.

O, błogosławieni wydawcy książek dla dzieci w miękkich okładkach i o małej czcionce, pozwalającej zmieścić na stronie więcej tekstu niż zwykle!
Ten, kto nigdy nie maszerował na plażę objuczony licznym bagażem, nigdy nie zrozumie trafności wpisu Pani Zorro, postulującej by wydając książki dla dzieci zwracać uwagę nie tylko na treść, ale i wagę.
Ze swej strony dorzuciłabym jeszcze uwagę o poręcznym formacie. Cóż mi po zachwycającej treści całej Mamokowej serii, gdy nie dość, że każda z tych książek waży tyle co trzy spore łopatki do piasku, to jeszcze nie daje się upchać do żadnej z licznych toreb czy plecaka?

Oceniana pod tym kątem „Operacja Alfabet” balansuje na krawędzi. Nie jest bowiem niestety najmniejsza (ale zmieściła się do przewieszonej przez szyję torby listonoszki, dobra nasza!), ani najlżejsza (szyja niebezpiecznie przygięła się ku ziemi, ratunku!). Wbrew pozorom mieści jednak w sobie całkiem sporo treści, a intrygująca szata graficzna obfituje w liczne detale, wprawiające młodego odbiorcę w nastrój kontemplacyjny, który sprytny rodzic wykorzysta chociażby na szybką przebieżkę do wody połączoną z kilkoma skokami na fale.

Książek o alfabecie naroiło się w ostatnim czasie sporo, przy czym większość z nich została stworzona raczej w celach edukacyjnych, mając na celu nauczenie młodego czytelnika odróżniania poszczególnych literek.
„Operacja Alfabet” plasuje się raczej bliżej stworzonego głównie ku radości „Abecadła” J. Tuwima. Owszem, głównym bohaterem jest młody uczeń, Adaś Brykalski, który nijak nie może zapamiętać poszczególnych liter alfabetu, przez co jego perspektywy przed zapowiedzianą na następny dzień kartkówką rysują się raczej w czarnych barwach. Owszem, ostatecznie zapoznaje się on (a my razem z nim) z literkami, jednak zamieszczony w książeczce a przeznaczony dla czytelnika wykład został ograniczony wyłącznie do oklepanych liter a, b i c.
Najistotniejsza w całej historii jest bowiem akcja – najsłynniejsza w bogatej historii tajemniczego Ministerstwa Literek. Jak zapowiadają już na początku autorzy (a nie rzucają słów na wiatr), „jest to opowieść o bohaterstwie, motocyklu, sprytnej ucieczce, złośliwym kocie oraz śpiewających literkach!
Dowódcą tajnej i arcyważnej akcji zostaje wyznaczony najstarszy i najmądrzejszy pułkownik A (cecha charakterystyczna: beret podobny do ogórka z kwiatkiem), pod którego dowództwem pozostaje reszta brygady, w tym niezbyt rozgarnięty szeregowy B oraz udzielające pierwszej pomocy W. Dotarcie do znajdującego się w potrzebie Adasia wymaga od nich nie lada sprytu oraz odwagi, na zakończenie muszą wykazać się także wysokimi umiejętnościami dydaktycznymi.

Niby nic, a jednak wciąga. Na kocyku, w różnych konfiguracjach osobowych, kilkakrotnie wysłuchało tej historii łącznie pięcioro dzieci w wieku od trzech do pięciu lat, a pojawienie się rumieńców na ich policzkach nie było spowodowane wyłącznie działaniem słońca.
Na pytanie czy szukać dla tej książki miejsca w podręcznym bagażu, odpowiadam więc w takiej sytuacji: zdecydowanie tak!

„Ministerstwo Literek. Operacja Alfabet”. Tekst: Al MacCuish, ilustracje: Luciano Lozano, opracowanie graficzne: Jim Bletsas, tłumaczenie: Nestor Kaszycki. G+J Gruner + Jahr Polska, Warszawa 2011. 

34 komentarze:

  1. Fajna sprawa. Kupię dla 6-letniej siostrzenicy na urodziny, najwyżej starsza siostra będzie jej pomagać w składaniu liter.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak zareaguje na dzieło sześciolatek, bo miałyśmy wprawdzie jednego na stanie, jednak preferował morskie kąpiele (razem z ośmiolatkiem). Płeć w każdym razie nie gra roli - dwie dziewczynki słuchały z równym zaciekawieniem co trzej chłopcy:)

      Usuń
    2. Się zobaczy.;) Swoją drogą to chyba miłe, kiedy się widzi koło siebie zasłuchaną czeredkę?

      Usuń
    3. Bardzo miłe i sympatyczne, choć równie sympatycznie jest mieć w odwodzie zastępcę, który przejmie czytanie, gdy czeredka domaga się, by "psecytać jesce laz!":)

      Usuń
    4. Zastępca mógłby zepsuć efekt pionierskiego wykonania.;) To jak z dolewką herbaty - nie smakuje tak jak pierwsza.

      Usuń
    5. Zawsze można przerzucić się na zieloną - znawcy twierdzą, że dopiero podczas drugiego parzenia rozwija pełnię aromatu i smaku:) Zastępca mógłby więc także podebrać od pierwoczytacza to, co najlepsze i dodatkowo okrasić to własną inwencją. Gdyby tylko chciał, a nie samolubnie korzystał z uroków samotnego plażowania:P

      Usuń
    6. Może potencjalni zastępcy pilnie Cię słuchali, udając, że śpią lub rozwiazują krzyżówki.;)

      Usuń
    7. E, raczej chwytali niepowtarzalne okazje do oddalenia się i dania samotnego nura w morskie fale:)

      Usuń
    8. Tak na poważnie: wierzę, że było tak jak piszesz. Niedawno czytałam artykuł nt. zagranicznych wczasów, w którym animatorzy (?) twierdzili, że dzieci mają być niewidoczne dla rodziców. Na placu zabaw dały się zresztą zauważyć podobne tendencje.

      Usuń
    9. Osobiście bardzo lubię swoje dzieci (i większość innych też) i lubię spędzać z nimi czas, ale zwłaszcza w pierwszych dniach urlopu oczekuję głównie chwili wytchnienia. Niewidoczne dzieci w takich momentach sprawdzają się zdecydowanie najlepiej:))
      Co do animacji - nie jestem ich zwolenniczką, ale może nie miałam szczęścia do fajnych animatorów. Poza tym co najmniej jedno z moich dzieci jest animacjoodporne, więc ta opcja z góry odpada.

      Usuń
  2. Nasze, na szczęście, nie wpadły na pomysł, żeby im czytać na plaży. Młodsza co najwyżej domagała się czytania jakiegoś koszmarka o syrenkach, ale to cztery zdania plus ohydne obrazki posypane błyszczem, więc dało się znieść :P Za to, o dziwo, poczytać sobie mogli rodzice. I takie wakacje mi się podobają :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytanie dzieciom nie jest w ogóle zbyt popularna rozrywką na polskich plażach. W zasięgu wzroku my byliśmy jedyni.
      Braki we własnych lekturach nadrabiałam poza plażą, kiedy Młodszy znikał mi z oczu na długie godziny (o Starszym nie wspomnę), dzięki czemu udało mi się przeczytać całe trzy książki! Nie pamiętam, kiedy zdarzyło się to po raz ostatni, ale to zupełnie nowa jakość w moim wakacyjnym życiu:)

      Usuń
    2. Ja właśnie zacząłem czwartą i doprawdy nie mogę się otrząsnąć z szoku :) I to mimo częstego marudzenia progenitury, że się nudzi.
      A czytanie to w ogóle rzadki sport, przynajmniej na naszej plaży. Co najwyżej Viva albo Gala.

      Usuń
    3. Na naszych nadmorskich plażach rządzą jeszcze krzyżówki panoramiczne, w zestawach po kilkaset prawie identycznych sztuk. Za to kiedy dziś byłam na plaży lokalnej, znacznie mniej atrakcyjnej, wśród kilkudziesięciu osób trafiło się aż pięć z książkami. To wymaga chyba dogłębnych studiów socjologicznych!:P
      Progenitura nie nudzi się, gdy jest w większej kupie - odkryłam to w ubiegłym roku i zamierzam praktykować przez następne długie lata. W razie jakby co, zapraszamy - dwie sztuki w tą, dwie w tamtą, nie robią już większej różnicy (w tym roku miałyśmy osiem i czujemy się gotowe na jeszcze większe wyzwania!)

      Usuń
    4. Może na plażach masowych wstyd czytać tak przy wszystkich :D U nas dopiero w tym tygodniu dobiły dziewczynki w wieku stosownym, więc teraz wieczory mamy nad wyraz bezdzietne. A propozycji nie rzucaj pochopnie, bo jeszcze skorzystamy za rok:P

      Usuń
    5. Propozycję dogłębnie przemyślałam, zwłaszcza że w tym roku miałyśmy deficyt dziewczynek i musiałyśmy przygarnąć jedną z sąsiedztwa. Mimo wszystko, było jednak jakby mało... Rodzice tejże w czasie przygarniania bunkrowali się w domku (pewnie czytali książki:P), więc obiecujemy niczemu się nie dziwić:)

      Usuń
    6. Ok. A dokąd się wybieracie w przyszłym roku? :P

      Usuń
    7. W to samo miejsce, co w tym roku. I w poprzednim. Chyba nie myślisz, że zdradzę tę tajemnicę na forum?:P

      Usuń
    8. Mam nadzieję, że to niedaleko tego miejsca, co to ja go nie zdradzę na forum i faktycznie da Ci się podrzucić progeniturę :D

      Usuń
    9. Dobra motywacja usuwa wszelkie przeszkody i znosi odległości!:)

      Usuń
    10. Od Was bliżej nad nieco inne morze niż od nas :P

      Usuń
    11. Morze jakby to samo, za to u nas - o ile lepsze towarzystwo!:P

      Usuń
  3. Jasne! Dobijajcie relacjami z wywczasu! :(
    Co do czytelnictwa, to wobec atrakcji bezdeszczu, leży i kwiczy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki wywczas, jaki wywczas? Opisałam przecież swą ciężką dolę, czyż nie?
      Przyszłe wakacje musisz po prostu zaplanować całkiem inaczej, i tyle (zastanów się, może skusisz się na nasze tajne znakomite nadmorskie miejsce?:P)
      Pocieszy Cię jednak może informacja, że Starszy chwilowo też przerabia się na analfabetę, który na widok słowa pisanego czym prędzej? Mam jednak nadzieję, że z pierwszym dzwonkiem (a może z pierwszym deszczem?) mu to minie...

      Usuń
    2. Przyszłych wakacji nie będzie jeszcze bardziej niż tych :( I choć kusi zacne towarzystwo, to jednak z przykrością stwierdzić muszę, że zarówno samo morze jak i uroki plażowania są mi obce ideowo i estetycznie :D Z tego co podczytałem tu i ówdzie, Tobie z kolei nie po drodze z górami. Ot, pozostanie stukanie w klawisze, miast kłapania paszczą :P
      Nasz Starszy porwany moją opowieścią o tym jak to sobie czytałem lektury w wakacje, żeby potem mieć święty spokój, wypożyczył był "Koziołka Matołka", którego regularnie od trzech tygodni odkurzamy :)

      Usuń
    3. Jeśli przyszłych wakacji też nie będzie, to marnie widzę Twój los, który wszak - jako żywo - bardzo leży mi na sercu!:) Kiedy byłam dzieckiem, moi rodzice w zasadzie w ogóle nie wyjeżdżali na wakacje, co wspominam bardzo źle i pewnie gdyby nie dziadkowie, którzy litościwie zabierali mnie ze sobą tu i ówdzie, dziś byłabym już autorką kilku poczytnych książek na temat toksycznych rodziców!:P Rozważ więc wszystko w swym sercu, spojrzyj własnej dziatwie prosto w jej ufne oczęta i pomyśl, pomyśl...
      A góry chyba jestem w stanie znieść (dawno nie próbowałam), o ile nie będą bardzo wysokie i nikt nie będzie mi kazał wałęsać się blisko przepaści:))
      Odkurzanie Koziołka Matołka ma swoje dobre strony - nikt nie będzie mógł Wam zarzucić, że dziecko w wakacje nie wzięło książki do ręki:P

      Usuń
    4. Rozważyłem, spojrzałem i nie da rady. Jeśli chcemy przyszłe święta Bożego Narodzenia spędzić na swoim, to niestety :( A potem kredyt, więc wizja nadmorskich kurortów oddala się jak sen jaki złoty :) Niewysokie góry, to jak raz te w których mieszkam :) A Koziołka odkurzamy my, rodzice, więc zarzut nie upada :D

      Usuń
    5. Tak myślałam, że właśnie o takie względy chodzi:( My ciągle jesteśmy przed podjęciem ostatecznej decyzji i zdaje się, że oto - jak na dłoni - objawił mi się powód, dla którego ciągle wynajdujemy jakiś powód, by odwlec ten moment, gdy klamka (i kredyt!) zapadną...
      Coś trzeba będzie wymyślić, w każdym razie, by jednak tymi paszczami pokłapać:))

      Usuń
  4. Gratuluję kontaktu ze słowem pisanym w trakcie urlopu! Ja nie miałam zbyt wielu okazji podczas pierwszego tygodnia swego urlopu... No bo jak tu czytać na górskich szlakach? :-) Trza nieść plecak, się podpierać, patrzeć pod nogi i w górę i w bok na dzieci... dużo roboty!A wieczorem? Wieczorem, jak już owce ( te prawdziwe) były przez nas "wypasione" to my zasypiali między 21 a 22 snem sprawiedliwym :-)
    Ale od dziś nadrabiam zaległości w lekturze!! pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na górskich szlakach ważne jest przede wszystkim, by w dół nie patrzeć!
      Rozumiem jednak i w pełni usprawiedliwiam Wasze lekturowe zaniedbania - wybraliście zdecydowanie bardziej aktywną niż nasza formę urlopu i chwała Wam za to! Zaśnięcie między 21 a 22 nie zdarzyło mi się chyba od wielu, wielu lat (nie licząc przysypiania podczas usypiania dzieci, które zawsze kończyło się tym, że budziłam się o północy i do drugiej robiłam to wszystko, co miałam zrobić wcześniej), więc tym bardziej zazdroszczę! Nie wiem jednak, jak pójdzie nadrabianie zaległości - w tej temperaturze mózg odmawia współpracy i jeśli nie przestawicie się na tryb nocny, może być trudno:(

      Usuń
    2. ha! Już mam na koncie 1 przeczytaną książkę od przyjazdu! "Czarownica piętro niżej" zaliczona! No, teraz mogę ją pożyczyć Starszemu, niech sobie chłopak poczyta :-) Super książka - coraz bardziej wielbię p. Marcina!

      Usuń
    3. No, "w sennej atmosferze prowincji" czytało się ją z pewnością znakomicie!:P Ciekawe, jak spodoba się Starszemu; mój chwilowo ucichł z dopytywaniem się o drugą część, ale sądzę że to wróci ze wzmożoną siłą. Tymczasem autor na razie zajmuje się chyba czym innym...

      Usuń
  5. Uwaga, uwaga... Starszy zaczął czytać! Wydaje dziwne dźwięki, gdy pytam go co chwilę "i jak?i jak?" (no, co! nie mogę się powstrzymać!) te dziwne dźwięki oznaczają, że jest nieźle. (czyt. "mamo, przestań mi przeszkadzać!")
    Książkę Szczygielskiego zaczęłam na fotelu na prowincji a zakończyłam na pomoście nad jeziorem niedaleko prowincji :-) Jak dobrze, że dzieci kąpały się z tatusiem a ja miałam dużo czasu na czytanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tatusiowie czasem okazują się pomocni!:P
      Jako matka nierozpieszczona jeszcze samodzielnym czytaniem, w momentach, w których Starszy decyduje się na tak bohaterski krok, krążę wokół niego na palcach, nie ośmielając się bodaj głośniejszym tchnieniem zakłócać tej chwili. Bo a nuż się rozmyśli?:P

      Usuń