piątek, 4 października 2013

Iwona Chmielewska, czyli spotkałam niezwykłą kobietę

Iwona Chmielewska jest naszym wielkim dobrem narodowym” – takie zdanie przeczytałam niedawno na blogu „Czytanki-przytulanki” i natychmiast zachwyciłam się jego prawdziwością i trafnością.
Od wczoraj mój zachwyt poparty jest dodatkowo głębokim, osobistym przekonaniem o wybitności tej autorki. Autorki, do której lepiej pasuje chyba miano artystki. Osoby niezwykle skromnej, pokornej i niesamowicie mądrej.

Iwona Chmielewska jako twórczyni jest postacią nietuzinkową, niezwykle charakterystyczną i bardzo, bardzo dojrzałą.
I prawie zupełnie nieznaną w Polsce.

Iwona Chmielewska i jej - nie wydane dotąd w Polsce "Oczy"
3 października na spotkanie z nią w szczecińskim Muzeum Narodowym wybrało się ledwie 30-40 osób. Mało, jak na liczące ponad czterysta tysięcy mieszkańców miasto, które aspirowało do miana Europejskiej Stolicy Kultury 2016.
W gronie moich znajomych – tych, którzy czytają książki i czytają je dzieciom – o Iwonie Chmielewskiej nie słyszał nikt; nikt też nie zna jej książek.
Co gorsza, w mojej bibliotece także jest ona postacią całkowicie nieznaną.
- Chmielewska? Aha, Joanna! To w dziale dla dorosłych. – oznajmiła mi pani bibliotekarka, którą zapytałam o to, czy w bibliotece miejskiej jest jakakolwiek książka tej autorki.
Tytuł „Pamiętnik Blumki” także nie wywołał u niej żadnych skojarzeń.
Wychowawczyni mojego syna, mądra i doświadczona nauczycielka, która – zgodnie ze stosownymi przepisami regulującymi zasady nauczania w szkołach – powinna dążyć do tego, by jej uczniowie mieli „potrzebę kontaktu z literaturą i sztuką dla dzieci, czytali wybrane przez, siebie i wskazane przez nauczyciela książki, wypowiadając się na ich temat” i ma możliwość dobierania lektur według własnego uznania, nie zna tego nazwiska.

To mnie smuci.
Nie chcę jednak rzucać kamieniami, dlatego wyznaję szczerze, że jeszcze pół roku temu ja także nie za bardzo wiedziałam, kim właściwie jest Iwona Chmielewska.

Iwona Chmielewska, której książki od wielu lat są wydawane w Korei Południowej, Francji, Niemczech, Japonii.
Iwona Chmielewska, która jest laureatką szeregu międzynarodowych nagród, w tym Złotego Jabłka na Biennale Ilustracji w Bratysławie i Bologna Ragazzi Award (dwukrotnie).
Iwona Chmielewska, która ma już wystarczająco dużo lat, by nie można było się usprawiedliwiać, że się o niej nie słyszało, gdyż to nowy, młody talent.

Podczas czwartkowego spotkania, które trwało aż trzy godziny, autorka pokazała swoje trzy świeżo wydane w Polsce książki: „Cztery zwykłe miski”, „O tych, którzy się rozwijali” oraz „Cztery strony czasu”.
Dwie z nich wcześniej znałam. A przynajmniej tak mi się wydawało. Okazało się jednak, że mimo kilkukrotnego uważnego oglądania i czytania nie zwróciłam uwagi na wiele szczegółów i pozornie nieistotnych drobiazgów. Nie wspominając już o sensach, które mi umknęły.
Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że oglądając poszczególne strony książki na wielkim ekranie i słuchając autorskiego komentarza, jest się zdecydowanie mądrzejszym niż wtedy, gdy siedzi się samotnie nad książką w jej zwykłym formacie.

Niewątpliwie tym, co nie ułatwia odnoszenia sukcesu w Polsce jest fakt, iż Iwona Chmielewska tworzy książki obrazkowe, do których w naszym kraju podchodzi się wciąż nieufnie, uznając je za odpowiednie wyłącznie dla małych dzieci.
W zasadzie wcale się nie dziwię. Do niedawna sama nie traktowałam poważnie tego rodzaju wydawnictw. Owszem, ilustracje zawsze były dla mnie istotnym elementem książki, ale tylko uzupełniającym, pełniącym niejako rolę służebną wobec tekstu. Tymczasem w książce obrazkowej jest zupełnie odwrotnie. Owszem, tekst jest i ma do odegrania swoją rolę, jednak na pierwszy plan wysuwa się obraz.

źródło zdjęcia

Podczas spotkania autorka zaprezentowała też część swojej bogatej kolekcji picturebooków z całego świata, ze szczególnym uwzględnieniem tych koreańskich, włoskich i niemieckich.
Okazało się, że poprzez obraz i jedno, góra dwa zdania, można powiedzieć więcej, niż gdyby użyło się setek słów. 
Jasnym stało się też, że w ten sposób można rozmawiać z dziećmi o bardzo trudnych sprawach, takich jak śmierć, wojna czy przemoc domowa, trafiając w sedno.





To zresztą robi też i Iwona Chmielewska, która nawet gdy po prostu wpisuje dedykacje w swoich książkach, to używając bardzo prostych środków wyrazu potrafi powiedzieć znacznie więcej niż ja, gdy produkuję swoje pełne słowotoku posty.



I tylko żal, że tyle jej książek zostało wydanych tylko w Korei, i nie zanosi się na to, by znalazły wydawcę i w Polsce (zrezygnowanie autorki było aż nazbyt widoczne).

I bardzo smutno, gdy myśli się o tym, że – jak twierdzi Iwona Chmielewska – olbrzymia popularność książek obrazkowych w Korei wynika z tego, że kładzie się tam bardzo duży nacisk na edukację poprzez sztukę. Bo u nas nikt z decydujących o zasadach nauczania w szkołach tak nie myśli. Poprawcie mnie, jeśli się mylę.

62 komentarze:

  1. Nie mylisz się ani w kwestii braku edukacji przez sztukę (zębami zgrzytam na widok ilustracji w podręcznikach Starszej), ani w kwestii nieznajomości Iwony Chmielewskiej. Tyle mojego, że znam "Pamiętnik Blumki", którym się zachwycałem na piśmie swego czasu. Biblioteka nawet tego nie kupiła, mimo Roku Korczakowskiego. Zresztą ja też nie kupiłem nic innego:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ależ te ilustracje w podręczniku są po prostu takie śliczne i "dziecięce", czyż nie?:P
      Podlinkowałbyś swoje zachwyty, co? Ja ostatnio w niedoczasie, więc zaliczy Ci się i na dobry uczynek:)
      Za swoje niekupowanie czegokolwiek innego możesz się rozgrzeszyć, albowiem do teraz nie było w ogóle czego kupować. W Polsce oczywiście, bo w Korei czy w Niemczech wybór był spory. Autorka wspominała zresztą, że może w ciągu najbliższych kilku miesięcy wyjdzie u nas jeszcze jedna jej książka (oczywiście wydana wcześniej w Korei), więc rozpusta będzie zupełna.

      Usuń
    2. O tak, tak. I okładeczki takie subtelniusie, z pomysłem, a nie z wpierdzielonym pierwszym lepszym zdjęciem z najtańszej agencji foto:P
      Moje zachwyty są tu: http://issuu.com/literadar/docs/literadar-15?mode=window&pageNumber=122 (link coś słąbo działa, w każdym razie znajdź stronę 122 albo skorzystaj z wyszukiwarki) A jakąś następną książką Chmielewskiej spróbuję uszczęśliwić młodzież na Gwiazdkę:)

      Usuń
    3. Starszy regularnie daje wyraz niezadowoleniu z obrazków, przerabiając je na własną modłę, niestety także w podręczniku do religii.
      Zachwyty przeczytałam i w pełni podzielam. Żałuję tylko, że zapomniałam wziąć Blumkę na spotkanie, bowiem forma dedykacji, jaką autorka zamieszczała w tej książce była chyba najznakomitsza ze wszystkich! (dla każdej z książek miała całkiem inny pomysł).
      W ramach uszczęśliwiania polecam "Cztery strony czasu", która wcale, ale to wcale nie jest tylko o Toruniu!

      Usuń
    4. Ja z TK mam zamiar wrócić z "Kłopotem", którego koncept mnie zachwycił :D W bibliotece mamy co prawda "Pamiętnik ...", ale że nikt go nie wypożycza (mimo ekspozycji przez jakiś czas), to z kupnem innych tytułów pani Iwony będzie ciężko :(

      Usuń
    5. W takim razie poszukam tych Czterech stron czasu, niech się dzieci ukulturalniają:)

      Usuń
    6. "Kłopotu" nie mam, ale zamierzam w najbliższym czasie to zmienić:)
      Pamiętnik Blumki nie jest moim zdaniem książką, po którą przeciętne dziecko sięgnie "dobrowolnie" - nasączone od maleńkości cudowną, "dziecięcą" kolorystyką i stylistyką, skrzywi się, gdy tylko zobaczy te wszystkie szaroburości. Tu są potrzebni raczej mądrzy dorośli, którzy po tę książkę sięgną i podsuną ją dziecku.

      O "Czterech stronach czasu" chyba napiszę. Jak tylko zrozumiem wszystko do końca:)

      Usuń
  2. Nie jestem osobą z branży, ale wydaje mi się, że w tym braku popularności pani Chmielewskiej chodzi o to, o co zwykle. Żeby takie wysmakowane artystycznie książeczki wyglądały ładnie, zgodnie z oczekiwaniami twórców, potrzebne są spore pieniądze. To ma natychmiastowe przełożenie na cenę publikacji. Sprawdziłam w jednej z księgarni internetowych, "Pamiętnik Blumki" w tej chwili kosztuje 37,05 z jakąś małą promocją, poza tym nie jest już nowością. Dla wielu rodziców problemem może być skąpy tekst w książce przy takiej cenie (nie mówię o Blumce, bo dla niektórych osób tu może być problemem też poważna tematyka) - to są ze dwa tomy jakichś przypadkowych bajek czy wierszyków.
    Będę bronić pani Starszego, nie tylko przez zawodową solidarność. :) Może po prostu nie czytuje blogów książkowych, a to jest właściwie jedyne źródło informacji o dokonaniach pani Chmielewskiej. Poza tym zaordynowanie lektury w klasie za taką cenę przy niewielkiej ilości tekstu zapewne nie spotkałoby się z aplauzem rodziców, bo na szkolną bibliotekę raczej trudno byłoby liczyć przy takich sumach, a pokazywanie jednej książeczki dwudziestu kilku osobom raczej mija się z celem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Niemczech Chmielewską doceniono, była nawet nominowana do Deutscher Jugendbuchpreis, ale przyłączę się do stwierdzenia Lirael: pieniądze. Piękne endytorsko wydanie niemieckie kosztuje 30 euro i nie jest to kwota, którą nawet zamożny Niemiec wyda lekką ręką na książeczkę dla dzieci, tylko zapora, skazująca ten tytuł na żywot dzieła bardzo niszowego. Fakt, są biblioteki, które w Niemczech - może w odróżnieniu od Polski - raczej nie cierpią na brak środków, nie kierują się merkantylizmem, tylko kupują dzieła wartościowe, i są zarządzane przez ludzi, którzy naprawdę mają pojęcie (i zacięcie).
      Swoją drogą, aż się chce przy tej okazji zahaczyć o odwieczny dylemat wielu wydawnictw: jak tworzyć program wydawniczy, by nie splajtować już po roku, a jednocześnie nie pogrążyć się w tandecie, która, nie ukrywajmy, sprzeda się lepiej niż wysmakowane literacko i edytorsko perełki, docenione przez koneserów, ale nie przez masy. I nie dotyczy to tylko wydawnictw dziecięcych. Dotować projekty ambitne?... Wydawać parę dobrych tytułów na rok, ze świadomością, że zostaną zauważone (i kupione) przez garstkę, wypuszczając jednocześnie kilkanaście innych, chodliwych tytułów o znikomej wartości literackiej?... To ekwilibrystyka, niemożliwa próba połączenia potrzeby wydawania sztuki z chęcią przeżycia jako przedsiębiorstwo. Niewielu się to udaje.

      Usuń
    2. Lirael: ja akurat kupiłam "Pamiętnik Blumki" w cenie poniżej 30 złotych, co już nie zabija. Problem pt. "mało tekstu, dużo obrazków" jest jednak, jak sądzę, dla wielu rodziców kluczowy. Sama też tak do niedawna myślałam, i coraz wyraźniej widzę, jak bardzo proste i błędne jest takie myślenie.
      Wychowawczyni Starszego nie zamierzałam atakować, więc obrona nie jest potrzebna:) Zdaję sobie doskonale sprawę, że - jak zwykle u nas - odgórnie ustala się pewne słuszne zasady i nakazy, po czym - bez jakichkolwiek wskazówek czy udogodnień - spycha się ich realizację w całości na najniższy szczebel, czyli w tym przypadku nauczycieli. Edukacja polonistyczna i w zakresie sztuki nie jest jedyną, o którą musi dbać jeden i ten sam nauczyciel, pracujący często ze zbyt wieloma dziećmi, upchanymi w jednej klasie. Nic więc dziwnego, że tak wiele rzeczy nauczycielom, przymusowo goniącym za tysiącem króliczków jednocześnie, umyka. (inną sprawą jest to, że są nauczyciele, którzy mają to wszystko gdzieś, ale to normalne w każdej grupie zawodowej).
      Nie zgadzam się jednak z takim myśleniem: "bo na szkolną bibliotekę trudno byłoby liczyć" A właściwie dlaczego? Dlaczego jest tak, że do szkolnej biblioteki kupuje się po dwadzieścia egzemplarzy fatalnie opracowanych "starych" lektur, do których rodzice i nauczyciele się przyzwyczaili (taka jest nadal norma w szkołach), zamiast chociażby 3-4 egzemplarzy czegoś naprawdę wartościowego? Dlaczego nikt nie robi niczego, aby to zmienić (mam na myśli tych "na górze")? I dlaczego w Korei można, a u nas nie?

      Usuń
    3. Agnieszko: Nawiązując do tego, co napisałam wyżej Lirael - spójrz na to, co Ty napisałaś o niemieckich bibliotekach, "raczej niecierpiących na brak środków". Znaczy się, że można. I oczywistym jest, że te książki nigdy nie trafią "pod strzechy", ale też nie uwierzę, że skoro kogoś w Polsce teraz stać na to, żeby kupować - niech będzie, że jedną dziennie - paczkę papierosów, która kosztuje 11-13 złotych, to nie stać go na to, żeby kupić choć raz w miesiącu jedną porządną książkę. Problem raczej w tym, że u nas nie odczuwa się takiej potrzeby. A nie odczuwa się jej, bo nikt w nas jej nie wyrabia.
      A to, co napisałaś o wydawnictwach, to święta prawda. W zasadzie wszystkim tym, którzy decydują się na wejście w ten biznes i starają się konsekwentnie podążać ambitną drogą, należałoby stawiać pomniki.

      Usuń
    4. To jest kwestia indywidualnych potrzeb i jak te potrzeby się budzą. Wiadomo, że ja, Ty i parę innych osób ma inne priorytety niż cała wielka masa ludzi. Najlepszym przykładem niech będzie tutaj siedmioletni bratanek mojego męża: dziecko nie wykazuje najmniejszego zainteresowania książkami, takowych zatem nie posiada, za wyjątkiem paru kolorowych koszmarków i wielkiej księgi Lego Star Wars, posiada za to własnego quada, perkusję, iPada i... ach, nie pytaj. Łatwiej będzie wyliczyć, czego nie ma. Książek. Dodam, że rodzice nie czytają. Jeśli im powiem o "Pamiętniku Blumki" za 30 euro, to pomyślą, że zwariowałam. Zresztą, od początku uważają, że jestem stuknięta. Takich dzieci, rodzin, jest naprawdę dużo, nawet w kraju o dużo większym czytelnictwie niż Polska. Pytanie o wyrabianie potrzeb jest zatem pytaniem o wychowanie, o politykę edukacyjną państwa, rolę szkoły, autorytetów, mediów...
      Z ciekawości sprawdziłam w katalogu mojej biblioteki (w Dachau) - nie ma. Ale w Monachium już jest. Znamienne: Iwona Chmielewska ma dość wyczerpujący wpis w Wikipedii. Po niemiecku. Po polsku nie istnieje.
      PS. Po niemiecku ukazał się tylko "Pamiętnik Blumki".

      Usuń
    5. W zasadzie nic dodać, nic ująć. Ja w pewnych kręgach też robię za tę stukniętą, ale nadrabiam powagą zawodową, dzięki czemu te osoby boją się mówić mi to wprost:))
      Cały czas będę jednak natrętnie powracać do tego, co męczy mnie od czwartku: a jak to możliwe, że w Korei można? Że tam - w kraju przecież nie oszałamiająco bogatym - polityka edukacyjna państwa idzie w lepszym kierunku niż u nas?
      Zakładam również, że oni tam rozumieją, że wcale nie chodzi o to, aby stworzyć w ten sposób armię interesujących się literaturą i sztuką humanistów, ale o to, że wyrabia się w ten sposób zwykłą wrażliwość, potrzebną także i inżynierom.
      PS. Wydawało mi się, że autorka mówiła o wydaniach jeszcze innych książek w Niemczech, ale być może coś mi się na siebie ponakładało i napisałam głupoty. Przepraszam i dziękuję za erratę:)

      Usuń
    6. No właśnie, dlaczego w Korei się da?... Kwestia priorytetów, tradycji, chciejstwa?...
      PS. Może inne wydania są planowane?... Na Amazonie w każdym razie nic innego nie ma, Wikipedia też podaje tylko to jedno wydanie.

      Usuń
    7. Było za mało czasu, by o wszystkim porozmawiać, ale myślę że wiele moglibyśmy się od Koreańczyków nauczyć. Sądzę tak również dlatego, że obejrzałam parę ich książek, które przywiozła Iwona Chmielewska i jestem pod wrażeniem nie tylko tego, że w ogóle wydają, ale także tego co to jest i o czym w ten sposób mówią. U nas byłoby zaraz wielkie larum, że jak tak można, do tych biednych maluchów. A tam jakoś można.
      Gimpel Verlag na pewno planuje książkę o alfabecie; co do reszty na wszelki wypadek nie będę się już wypowiadać:)

      Usuń
    8. W tej chwili liczebność grup przedszkolnych i początkowych klas podstawówki to jakieś wielkie nieporozumienie. Wyobraź sobie, że córka moich znajomych, chodzi do II klasy, w której jest - uwaga - 34 dzieci! Ręce mi opadły.
      Na szkolną bibliotekę nie można liczyć z bardzo prostego względu: panie dostają jakieś żałosne finansowe ochłapy, za które muszą kupić przede wszystkim obowiązkowe lektury i podręczniki dla dzieci w trudnej sytuacji, które im się wypożycza, a z każdym rokiem to coraz większa grupa. Dla wielu rodziców problemem jest to, że trzeba się przyznać do finansowych kłopotów i napisać podanie. W jednej z klas I, które uczę, dwóch uczniów do tej pory nie ma podręczników do angielskiego, a mamy już 6X.
      W każdym razie tak jest w naszym gimnazjum. Pozostałe tytuły kupuje się w jakiejś hurtowni taniej książki i jest ich niewiele, poza tym są to tytuły nie pierwszej świeżości i takie, o jakie najczęściej dopytują się gimnazjaliści.
      A dlaczego wśród lektur obowiązkowych dominują wielokrotnie wałkowane książki, a nie nowości? Nauczyciele zapewne myślą o dostępności i finansowej osiągalności tytułu. Jest spory cień szansy, że np. "W pustyni i w puszczy" w domu jest, a nawet jeśli nie, można nabyć nówkę nieśmiganą za jedyne 7,59 zł, a na pewno są i tańsze wydania. Na Allegro od 1 zł (z niepokojącą adnotacją "lektura dobrze opracowana").

      Usuń
    9. W mojej gminie oświatą zarządzają w miarę normalni ludzie, którzy rozumieją, że przy pewnej ilości dzieci w klasie nauczanie staje się fikcją, dlatego do takich sytuacji jak opisana przez Ciebie nie dochodzi (w klasie mojego syna jest 23 dzieci, w innych szkołach bywa że i po 18-20, a wszystko są to szkoły publiczne).
      To wszystko, o czym piszesz w odniesieniu do bibliotek z pewnością jest prawdą, ale chyba nie musi tak być? Są przecież jakieś granty, programy i dodatkowe środki, o które można się ubiegać; wydaje mi się też, że pieniądze na zakup podręczników dla najuboższych uczniów idą z innej puli (a przynajmniej powinny iść).
      I co z tego, że można kupić "W pustyni i w puszczy" za złotówkę? To lepiej, żeby dzieci przeczytały tani bryk, niż normalną książkę? Nie mam przy tym złudzeń ani co do tego ile osób w ogóle czyta cokolwiek, nawet ów bryk, ani co do tego, ile sięgnęłoby po ambitniejsza lekturę (odkąd zamieściłam post o "Piątce z zakątka", pielgrzymują do mnie tłumy spragnione wiedzy o "Lektóra Piątka z zakątka streszczenie"). Wierzę jednak w to, że za 10-15 lat takie sensowne działania czytelnicze zaczęłyby stopniowo przynosić efekty. A tak? Równia pochyła, i to coraz bardziej stroma.

      Usuń
    10. Momarto, Twoje podejrzenie, że zachęcam do nabywania tanich bryków za 1 zł lekko wytrąciło mnie z równowagi.
      Nie zachęcam, a swoje przemyślenia o tak zwanych wydaniach lekturowych kiedyś wyraziłam a propos "Jądra ciemności". Przypuszczam jednak, że wielu rodziców ma na ten temat zupełnie inny pogląd. Usiłowałam tylko odtworzyć tok myślenia polonisty, który dokonując pewnych wyborów, musi brać pod uwagę też dość prozaiczne rzeczy.

      Usuń
    11. Lirael, pomysł że mogłabym podejrzewać akurat Ciebie o zachęcanie do nabywania tanich bryków jest abstrakcyjny i fantastyczny, jednak jeśli tak to odebrałaś, to przepraszam:)
      Nie godzę się tylko na taki sposób usprawiedliwiania tego, co się dzieje (i mam świadomość, że przedstawiasz cudze, nie zaś swoje tłumaczenia), a dzieje się źle. Jeśli poloniści w kółko będą wybierać "W pustyni i w puszczy", do szkolnych bibliotek nigdy nie trafią inne, lepsze książki. Jeśli natomiast szkoła jest mądrze zarządzana (a przecież są takie) i polonista poinformuje, że zamierza w nadchodzącym roku szkolnym omawiać taką, a taką to książkę, to nie wierzę, że w tym i w kolejnym oraz jeszcze w kolejnym roku nie znajdą się pieniądze na zakup choćby 1-2 jej egzemplarzy rocznie. Ale to wymaga myślenia długofalowego, nie zaś doraźnego.
      Bo kto nie czyta, ten nie zostanie zachęcony do czytania przez lekturę Sienkiewicza. Być może jednak choćby paru nieczytających skusi się na inną lekturę, gdy trafi w szkole na coś, co jest naprawdę wartościowe.

      Usuń
    12. A ja tak z innej mańki. Skoro Wam na spotkaniu można było zaprezentować książki na wielkim ekranie, to czemu nie pójść w tym kierunku, w przypadku zajęć lekcyjnych. Ebook + tablica interaktywna byłyby chyba niegłupim pomysłem :)

      Usuń
    13. W pełni się z Tobą zgadzam! Takie proste rozwiązanie w zupełności zamyka problem pt. "brak takiej książki w bibliotece"! Oczywiście, nie da się tego przełożyć na typowe książki, które - przynajmniej teoretycznie i oficjalnie - należałoby przeczytać samodzielnie, ale przy książkach Iwony Chmielewskiej sprawdziłoby się idealnie. Obawiam się tylko, że nie ma ich w formie ebooków, ale zawsze można zrobić skany:)

      Usuń
    14. Tylko tu już wchodzimy na pole prawa autorskiego :(

      Usuń
    15. Musiałabym się skupić czy i od kiedy wchodzimy, i jak można to rozwiązać, a niestety w całości wyczerpałam limit skupienia dostępny na dzisiaj:(

      Usuń
    16. ~ Momarta
      Absolutnie nie masz za co przepraszać, to ja czasem mam skłonności do nadinterpretowania rzeczywistości i najwyraźniej tak się właśnie stało. To ja przepraszam Ciebie. :)

      Usuń
    17. I w ten to właśnie sposób wysunęłam się na czoło stawki w kategorii "blogi pokazujące czym jest savoir vivre" !:PP

      Usuń
    18. Nie wiem, czy taka kategoria istnieje, ale w razie czego można by stworzyć i połączyć np. z wątkami szafiarskimi. :P

      Usuń
    19. Hm, to mogłoby być ryzykowne. Gdyby przydział szaf odbywał się losowo, zamiast do takiej z najnowszą kolekcją, mogłabym trafić do tej z molami:( Pół biedy, gdyby były to tylko mole książkowe:P

      Usuń
    20. Sesja z molami mogłaby przejść do historii fotografii. :) Gdyby ją zorganizować na przykład w Międzyzdrojach, mamy już tytuł: "Mole na molo". :) O ile w Międzyzdrojach jest molo, bo niestety nie pamiętam.

      Usuń
    21. :D Twój talent się marnuje! Jeśli po tym komentarzu nie otrzymasz stosów propozycji z najlepszych agencji reklamowych, będzie to oznaczało tylko tyle, że mój blog jest mało poczytny:P
      A w Międzyzdrojach jest molo, owszem. Obrzydliwe i betonowe. Żaden mól się tam nie utrzyma:(

      Usuń
  3. I ja powtórzę za ZWL- nie mylisz się. Nie mając dzieci własnych (a jedynie te na chwilę wypożyczane) nie miałabym szansy dowiedzenia się o takiej autorce. Przyznam, że wpisy o książeczkach dla dzieci czytuję sporadycznie (z powodów jak wyżej). A kiedy napisałaś o małej liczbie chętnych na spotkanie z pisarką przypomniałaś mi wpis u Lirael dotyczący spotkania autorskiego, vide mój własny wpis dot. spotkania z Jackiem Dehnelem. I to także w mieście kandydującym ... I niestety smutne to, ale prawdziwe, że jak nie wiadomo, o co chodzi to chodzi o pieniądze. Tutaj przypomina mi się wpis u Ani (na temat tego, ile Polacy wydają na kulturę,pod pojęciem której rozumie się abonament telewizyjny i opłaty za internet). A przyrównanie ceny książki do ceny paczki papierosów, tudzież butelki alkoholu - nic dodać, nic ująć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem w tym, że te książeczki są w równej mierze dla dzieci, jak i dla dorosłych. To tylko my je tak szufladkujemy, uznając że "oglądanie obrazków" w wieku powyżej lat pięciu doprawdy nie uchodzi! Ja dodam, że ze spotkania wyszłam z niezłomnym postanowieniem kupienia sobie (tak, sobie, nie zaś dzieciom) w Niemczech książki obrazkowej Jutty Bauer o pingwinku, na którego pewnego dnia mama tak bardzo krzyknęła, że się rozpadł.
      Pewnym problemem w przypadku takich spotkań może być też brak czasu. Żebym ja mogła w dzień powszedni, w trakcie bardzo gorącego dla mnie zawodowo okresu, pozwolić sobie na trzygodzinne siedzenie w Muzeum, musiałam poprosić o pomoc sztab ludzi, którzy zrobili za mnie tego dnia to, co zwykle robię sama. Nie wspomnę już o tym, że własne dzieci widziałam tego dnia łącznie przez jakieś pół godziny. Mimo wszystko jednak - dało się, bo tego chciałam. Czyli można. I tu wracamy do punktu wyjścia.

      Usuń
    2. "Schreimutter" (to o pingwinku) od razu znalazłam :-) Nie wiem, kiedy będziesz w Niemczech, ale w razie czego mogę podesłać. Też chyba sobie kupię, o krzyczącej mamie...

      Usuń
    3. Dziękuję za propozycję. Mam nadzieję, że uda mi się uruchomić własne kanały przerzutu, ale gdyby jednak nie - odezwę się:))
      "Schreimutter" mną wstrząsnęła. Iwona Chmielewska mówiła zresztą, że pokazywała ją na jakimś spotkaniu z psychologami, po którym większość obecnych rzuciła się, by ją sprowadzić i wykorzystywać w pracy. Wcale się nie dziwię.
      Oglądaliśmy też "Opas Engel" tej samej autorki - też znakomita, choć zupełnie o czym innym. I też mam na nią chrapkę:)

      Usuń
    4. W poszukiwaniu książek Jutty Bauer prześwietliłam wszystkie możliwe amazony, po czym znalazłam je w naszym rodzimym empiku (w katalogu obcojęzycznym). Jeśli zaznaczy się opcję odbioru w salonie, to przesyłka jest darmowa (ale trzeba płacić z góry).

      Usuń
    5. Dzięki! Taka prosta rzecz, a na nią nie wpadłam! Strasznie droga ta "Schreimutter", choć wydaje mi się, że w Niemczech też kosztuje wyjątkowo dużo (jeszcze sprawdzę, ale coś kołacze mi się, że około 10 euro).

      Usuń
    6. Jakimś niesamowitym zrządzeniem losu, wczoraj w Empiku w Outlecie trafiłam na Opas Engel! Zapłaciłam całe 4,99! :)) Do teraz nie mogę uwierzyć :)

      Usuń
    7. Gdzie? Gdzie? W tym nowym na Struga? Rzucę robotę i pojadę natychmiast, tylko czy było więcej egzemplarzy?:P

      Usuń
    8. w tym nowym na Struga :) Ale nie rzucaj roboty, bo to był Biały Kruk w tamtejszej sieczce hellokitowej. W dodatku w katalogu nie mają możliwości wyszukiwania po autorach, ani nawet po tytułach, tylko po cenach, więc obsługa raczej nie pomoże. Bywam w tym Outlecie dość często i będę miała oko na ten empik, wiec w razie czego w ciemno Ci zakupię drugi egzemplarz. Chociaż nie wierzę, że takie szczęście moze się powtórzyć ;)

      Usuń
    9. To są tzw. dary Losu. Najczęściej, niestety, jednorazowe :( Tak kupiłem któregoś Calvina i Hobbesa za, bodaj, 2.99 zł :)

      Usuń
    10. Dziękuję za zwrócenie uwag na "Schremutter" - zaraz przejrzę o czym, ale z tytułu obawiam się, że może byc o mnie.

      Usuń
    11. Agnieszka K.: przekazuję niniejszym - w imieniu roboty - podziękowania, choć przychodzi mi to z trudem, bowiem ból po utraconej okazji jest duży. Mi niestety ten outlet jest kompletnie nie po drodze, toteż nie mogę wpadać ot, tak i rzucać okiem. Gdybyś jednak przypadkowym przypadkiem wyłowiła gdzieś kiedyś inną Juttę, byłabym zobowiązana za pamięć o mnie:))

      Bazyl: najwyraźniej Los uważa, że obdarza mnie hojnie na innych polach, bowiem chyba nigdy nie uśmiechnęło się do mnie aż takie szczęście książkowe:(

      Anna: ależ proszę bardzo, polecam się na przyszłość:) Nie wiem, czy o Tobie, ale o mnie na pewno. A już na pewno o mnie w poniedziałkowe poranki:(

      Usuń
    12. Niestety na pewno. Dziś wieczorem kupię i przeanalizujemy z dziećmi:)

      Usuń
    13. Zazdroszczę możliwości lekkiego powiedzenia "dziś wieczorem kupię"! Ale ja też będę ją miała, o!
      Proponuję abyś najpierw dokonała analizy w samotności, wyposażona w stosownie dużą paczkę jednorazowych chusteczek. A potem chyba będziesz mogła stanąć przed dziećmi ze spuszczoną głową, szepcząc to, co na końcu powiedziała pingwinkowi jego mama... (ja na razie ćwiczę przed lustrem).

      Usuń
    14. Już mi się zdarzało przepraszać, ale nie będzie lekko:( Jak chcesz, to ci też kupię:) Chyba 6,5 euro kosztuje.

      Usuń
    15. Jestem matką, która regularnie przeprasza swoje dzieci i nie widzi w tym problemu, ale teraz pracuję nad przeniesieniem się na wyższy poziom i osiągnięciem stanu, w którym nie będę miała za co ich przepraszać:))
      Bardzo dziękuję za Twoją propozycję, ale na razie nie będę Cię wykorzystywać. Koleżanka ma mieszkającą w Berlinie koleżankę, która regularnie jeździ do Szczecina, więc może uda się w ten sposób. Jeśli jednak nie - odezwę się:)

      Usuń
    16. Idealistka!
      Ja też mam koleżankę, która niemal co tydzień do Szczecina jeździ... może tę samą?

      Usuń
    17. A tam od razu idealistka:) Trzeba mieć jakieś marzenia, nie?:P
      Koleżanki osobiście nie znam, podobno ma imię na "T":)

      Usuń
    18. "Schreimutter" i "Opas Engel" mamy już i przeczytane:) Może coś w weekend o nich skrobnę.

      Usuń
    19. Nie szczuj!:P Zanim skrobniesz, daj choć oględnie znać, czy uważasz że było warto, czy też nawygadywałam jakichś bzdur i prawdopodobnie w ogóle nie znam niemieckiego, dlatego nic z tych książek nie zrozumiałam:PP

      Usuń
    20. Warto, Schreimutter jest łatwa w odbiorze, mało tekstu, Młodszy zrozumiał. Opas Engel jest już trudniejszy,na dwóch płaszczyznach, można poruszyć wiele tematów. Młodszy na pewno za mały jest, ze Starszą jeszcze kilka razy musimy przeanalizować. Książki są małego formatu, stąd ta cena.

      Usuń
    21. Opas Engel zdecydowanie trudniejszy; o ile pamiętam, ilustracje też ma ciut bardziej rozbudowane niż Schreimutter. Format widziałam na żywo - zdecydowanie podręczny. Cena zależy jednak chyba bardziej od rodzaju wydania - w przypadku Schreimutter naliczyłam trzy wersje, w tym jedną de luxe (w każdym razie, gdy chodzi o cenę).
      W takim razie czekam na dłuższe wrażenia (i ponaglę koleżankę, bo mam ochotę na własne).

      Usuń
  4. I cieszę się, że o niej napisałaś. Już wiem, że poszukam jej książek. Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że nabrałaś ochoty na spotkanie z jej książkami i mam nadzieję, że się nie rozczarujesz. Uprzedzam jednak, że początki są trudne, a dzieci patrzą wilkiem:)

      Usuń
    2. Moje dzieci są jeszcze małe, nawet jak popatrzą wilkiem, nic się nie stanie, poleży, opatrzy się, wejdzie... :)

      Usuń
    3. "Opatrzenie się" wydaje się tu być konieczne. U mnie młodzież zaczyna się powoli przekonywać, choć ciągle nie pcha się jeszcze na wyprzodki, krzycząc "tę przeczytaj, tę przeczytaj!"P Nie oszukujmy się ponadto: także i rodzicom znacznie łatwiej czytać inne książki, przy których nie trzeba tyle gadać, tłumaczyć, wyjaśniać, naprowadzać...

      Usuń
  5. Pojawiło się tak wiele ciekawych wątków, że nie wiadomo który skomentować... Według mnie przez ostatnie kilka lat zdecydowanie dużo się zmieniło i sprawa książek obrazowych nie jest już takim tematem nieznanym jak było do niedawna. Podobnie jest i z Iwoną Chmielewską.

    Jednak pytacie dlaczego o niej nikt nie słyszał? A czy zetknęliście się z jakimś szerzej ujętym tematem dot. kultury dla dzieci przy innej okazji niż DZień Dziecka czy ewentualnie Święta Bożego Narodzenia (w kontekście prezentów "Od Mikołaja"). Temat kultury adresowanej do dziecka praktycznie nie istnieje, wyjątkiem jest Tygodnik Powszechny (z tekstami Joanny Olecz) czy artykuł w "Polityce" po tym, jak Iwonie Chmielewskiej udała się rzecz niespotykana - zdobyć w ciągu 3 lat dwa razy Bologna Ragazzi Award (dla koreańczyków, rzecz jasna i tam pojawiła się nawet ta informacja w mediach).

    A dyskusja o "ambitnych" wydawnictwach... Przekonanie o tym,że tylko to, co ambitne i łatwe się sprzeda to miecz obosieczny. Nigdy nie wychowa się tak odbiorcy czegoś innego (patrz dyskusja o misji telewizji publicznej).

    W koreańskich księgarniach również są takie pozycje. Ale OBOK. I to kolejny temat rzeka.
    Podobnie jak i lektury, podręczniki, szkoła, biblioteki itd...
    Ale od czegoś - KOGOŚ - trzeba zacząć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się zastanawiam, czy naprawdę przez ostatnie lata dużo się zmieniło, czy to tylko osoby, które zajmują się książkami dla dzieci i tymi obrazkowymi, oderwały się od rzeczywistości? (siebie też zaliczam do tych oderwanych, więc na wszelki wypadek upraszam o nieobrażanie się:P). Ok, jeśli uznamy że jeszcze do niedawna mieliśmy do czynienia niemal z zerem absolutnym, to teraz niewątpliwie jest lepiej. Ale do "dobrze" czy wręcz tylko "przyzwoicie" jeszcze bardzo nam daleko.

      Drugi akapit niestety jest samą prawdą. Do listy dorzuciłabym jeszcze copiątkową kilkuzdaniową notkę J. Kurkiewicza w "Wyborczej". Pewnie w paru innych gazetach, których nie czytam, też coś by się znalazło, ale na pewno nie jest to takie mówienie o kulturze dla dzieci, które byłoby tym wzorcowym.
      Dlatego ja jakiś czas temu zaczęłam. Od siebie:) A tym, którzy - jak Ty - wychylają się dalej niż poza czubek własnego nosa, chwała!:))

      Usuń
    2. Ja jestem świadoma swego oderwania, ale... warto porównać dostępność książek na rynku i ilość książek obrazowych/obrazkowych; fakt, że pojawiają się picturebook dla dorosłych; to, że biblioteki w swych funduszach mają rekomendację na zakupy "picturebook", że są nauczyciele, którzy nimi interesują i wiedzą o co chodzi...

      Usuń
    3. Ok, poddaję się:) Jest lepiej. Serio.
      I naprawdę są w Polsce biblioteki, które kupują książki obrazkowe? Bo że są tacy nauczyciele, to jestem pewna (na spotkaniu w Szczecinie zdaje się, że było kilka pań reprezentujących tę grupę zawodową).

      Usuń
    4. W szczecińskiej MBP filii nr 3dz na Prawobrzeże jest całkiem przyzwoity zbiór książek obrazkowych. I chwał im za to! Inna sprawa, że prawie zawsze jestem pierwsza czytelniczką, a potem stoją i czekają na innych "oderwanych od rzeczywistości". Nie cieszą się dużą popularnością. Bibliotekarka wystawia je, promuje, ale czytelnicy podchodzą do nich jak do jeża, bo "mało tekstu" i "jakieś, dziwne brzydkie obrazki". Pozostaje nam praca u podstaw :) Chociaż ilekroć wręczam jakiemuś okolicznemu dziecku prezent w postaci wybranej przez mnie książki, spotykam się z niezrozumieniem tematu. Chyba mam opinie dziwologa w kwestii książek dla dzieci. ;) Na szczęście moich osobistych córek żadne książki nie dziwią.

      Usuń
    5. Bo to jednak chyba wiele zależy od osobistych preferencji i "odchyleń" pań bibliotekarek. Moje lokalne panie najwyraźniej preferują jednak inny rodzaj literatury, a szkoda.
      A o książkach jako prezentach dla dzieci można by długo. Ja ciągle jeszcze walczę, choć poszłam na (dość kosztowny dla mnie) kompromis i zawsze kupuję książkę, i coś jeszcze. Dzięki temu obdarowani patrzą na mnie tylko jednym okiem jak na zgnilca (tym, którym zauważyli książkę), zaś drugim wyrażają wdzięczność (tym, którym dostrzegli kupę plastiku).

      Usuń