Kto
nie był rodzicem, albo chociaż okołorodzicem, nigdy nie zrozumie koszmaru,
jakim może być życie pod jednym dachem z dzieckiem-niejadkiem. Leszek Talko jest
rodzicem, a w opisywaniu przebytych ojcowskich dramatów doszedł niemal do
perfekcji:
„Jeszcze całkiem
niedawno obyczaje kulinarne Pitulka były niezmienne niczym wzorzec metra z Sèvres.
Ale nic na świecie nie trwa bez końca, więc i Pitulek nas zaskoczył.
Rano
jak zwykle zasiadł na swoim krzesełku przy stole i wyczekująco patrzył, czy
śniadanie już się zbliża. Na śniadanie zawsze życzył sobie dwa jogurciki. (…)
Teraz jednak na widok jogurcików wydął usta, odwrócił się i wypowiedział swoje
ulubione słowo:
-
Nie.
-
Ale dlaczego? – zapytałem.
(…)
Pitu zastanowił się przez chwilę, a potem wyjaśnił swój aktualny stosunek do
jogurcików swoim drugim ulubionym słowem:
-
Niemogie. (…)
Żeby
to jeszcze był jednostkowy spadek zaufania do jogurcików. Ale gdzie tam. Gdy
nadeszła pora obiadku i na stół wjechała zupka warzywna, Pitu skrzywił się.
-
Niemogie – wyjaśnił i poszedł się bawić do swojego pokoju.
Nie
skusiły go nawet kanapeczki z sosem tysiąca wysp i polędwicą z indyka. Do tej
pory hit sezonu. Pitu wzruszył ramionami.
-
Niemogie – wyjaśnił i wywrócił oczami, zadziwiony, że trzeba coś tu wyjaśniać.”
Kiedy
urodził się Starszy, chowałam go zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami.
Jako młoda matka (pojęcie „młoda” w naszych czasach jest niezwykle pojemne)
unikałam czającego się wszędzie trującego prawdziwego pożywienia, atakując syna
(poza mlekiem) wyłącznie słoiczkami o zawartości stworzonej - rzecz jasna - ze
starannie wyselekcjonowanych składników.
W
efekcie Starszy pluł i parskał, ewentualnie zaciskał usta, wiedząc że podjęcie
próby wypowiedzenia zwrotu „niemogie” może skończyć się zwycięstwem matki, wpychającej
mu pokarm w otwarte usta (wychodzi na to, że Leszek Talko był lepszym ojcem niż
ja matką).
I
tak przez trzy lata.
Gdyby
wtedy wpadł mi w ręce „Niesmacznik” Natalii Usenko, z pewnością podarłabym go
na strzępy.
Jest
to bowiem książka wielce niepedagogiczna, w której autorka zamiast przy pomocy
wierszyków zachęcać dzieci do prowadzenia zdrowego trybu życia i zdrowego
odżywiania, utwierdza je w przekonaniu o słuszności postanowienia pielęgnowania stereotypowych żywieniowych
fobii.
Weźmy
na przykład taką owsiankę.
O
zaletach owsa rozprawia się ostatnio niemal wszędzie, sama zresztą regularnie
jadam ją w jesienne i zimowe poranki (choć niekiedy w formie jaglanki,
ewentualnie orkiszanki). A tu proszę, taka opowieść o kijankach i ich mamie:
„(…)
Przyszły do mamy i wszystkie w ryk:
-
Mamo, my chcemy urosnąć w mig!
Zarechotała
mama radośnie:
-
Jedzcie owsiankę!
Od
niej się rośnie!
Nagotowała
im kaszy w bród
i nagle… Rety!
Zdarzył
się cud!
Bo już po
kilku łyżkach owsianki
zmieniły
postać wszystkie kijanki:
zamiast być
kluchą, małą i słabą,
każda się
stała OGROMNĄ
ŻABĄ!
Morał jest
prostszy od wyliczanki:
NIE CHCESZ
BYĆ ŻABĄ
NIE JEDZ
OWSIANKI!!!”
Dostaje
się także moim warzywnym ulubieńcom – marchewce z groszkiem (poświęcony im
wierszyk zaczyna się od słów „Jest taka
para, paskudna troszkę: groszek z marchewką, marchewka z groszkiem.”), że
nie wspomnę o szpinaku, o którym Usenko opowiada tak:
„W przedszkolu
jest szpinak na obiad we czwartki,
więc wiadro
szpinaku gotują kucharki.
Wiadomo, że
szpinak okropnie jest zdrowy.
Lecz Krzyś
wolał ciacha i torcik makowy!
Tarzanie
się w błocie? To przecież się zdarza!
Dlaczego
nie wolno w szpinaku się tarzać?
Krzyś
mógłby się chętnie wytarzać w szpinaku,
lecz zjeść
go nie umiał, bo wstrętny był w smaku.”
Zdecydowanie,
rodzice niejadków powinni rozważyć złożenie zbiorowego pozwu z żądaniem zakazu
dalszej sprzedaży tej książki!
Zupełnie
inaczej natomiast przedstawia się sprawa, gdy idzie o „Gratkę dla małego
niejadka” Emilii Dziubak.
Autorka
dołożyła bowiem wszelkich starań, by przekonać – bardzo naocznie – wszystkich małych
grymaśników, że dobre jedzenie nie jest złe.
Marchewka
to u niej nie żadna paskuda, ale luksusowa kobieta, wylegująca się w talerzu
własnej zupy niczym w najlepszym spa.
Zupa
jarzynowa wygląda tak apetycznie i kolorowo, że choćby największy niejadek z
rozpędu z pewnością sięgnie nawet po brukselkę!
Szpinak
nie występuje zaś w formie obrzydliwej brei, a jest „smacznym śpiochem”, czyli
nadzieniem drzemiącym słodko pod naleśnikową kołderką (uważni obserwatorzy
dostrzegą na obrazku nawet dwie rozkoszne zielone stópki).
O
ile jednak, gdyby Starszy był obecnie młodszy, to niewykluczone, że dzięki
lekturze tej książki zmieniłby swój stosunek do jedzenia nieco wcześniej niż po
trzecich urodzinach (kiedy zdążyłam już niemal do szczętu osiwieć ze zgryzoty),
o tyle w przypadku Młodszego pokazanie mu TYCH obrazków doprowadziło do dramatu.
Młodszy
bowiem – od urodzenia wcinający wszystko, bez wybrzydzania i zbędnych pytań (nie
spróbował zawartości jakiegokolwiek gotowego słoiczka, które – jak widać
słusznie – po jego urodzinach zostały w naszej rodzinie komisyjnie uznane za Słoiczki Samo Zło) – jako stworzenie
niezwykle empatyczne, obkładające się tysiącami pluszaczków i starannie
układające je co rano do snu we własnym łóżku, tak aby mogły jakoś przetrwać smutne chwile bez niego - po obejrzeniu pierwszego obrazka zaczął podejrzliwie
przyglądać się wszystkiemu, co lądowało na jego talerzu.
-
Mamo, nie mogę zjeść tego ziemniaka! On ma takie smutne oczy! – wykrzyknął z
rozpaczą w czasie niedzielnego obiadu.
Pamiętając
o zielonych nóżkach, szpinaku nawet nie próbowałam mu podsuwać.
Co
jednak dziwne, wsunął cały drobiowy kotlecik (tak, mogłam opowiedzieć mu o
biednych, malutkich i puchatych kurczaczkach, ale hipokryzja mi nie pozwoliła),
po czym zagryzł czekoladą.
Na
próżno próbowałam przekonać go, że to przecież Pan Czekolada, który też
chce żyć. Pokłady empatii okazały się mieć swoje granice.
A
może chodzi o to, że gdzieś w głębi Młodszego czai się nienawiść do wąsów?
Natalia
Usenko „Niesmacznik”, ilustracje Ewa Poklewska-Koziełło. Wydawnictwo
Literatura, Łódź 2012.
Emilia
Dziubak „Gratka dla małego niejadka”. Wydawnictwo ALBUS, Poznań 2011.
Zamieszczony
na początku cytat pochodzi z książki Leszka Talko „Dziecko dla odważnych. Szkoła
przetrwania”. Znak emotikon, Kraków 2014.
O tak tak, jedna rąbie prawie jak maszyna, a drugą wszystko w ząbki kłuje:P Tylko pizzę żarłyby obie bez ograniczeń :) Szpinak ma takie stópki, że sam chyba zaprzestanę konsumpcji :P
OdpowiedzUsuńZ tymi stópkami jest coś na rzeczy, bo na wernisażu Emilii Szymek też zwrócił na nie uwagę. Nawet nie tyle stópki co paluszki. U hamburgera. Oby był dla nich litościwy :P
UsuńFetysz taki z tymi stópkami :P
UsuńU mnie ostatnio obaj jedzą w miarę przyzwoicie, choć co jakiś czas włącza im się "niemogie". Zamiast pizzy należy jednak wstawić frytki:P
UsuńI chyba zaraz wydziergam jakieś skarpetki, najlepiej w ilościach hurtowych, bo kto wie, co tam jeszcze pani Emilii przyjdzie do głowy narysować?
O, skarpetki to dobry pomysł. A próbowałaś w celach szkoleniowych puszczać niejadkowi bajkę O Tadku Niejadku, Babci i Dziadku? :)
UsuńNie, nie próbowałam. Tej bajki nie mam i chyba nie znam (a w każdym razie nie pamiętam). Wątpię jednak, aby w przypadku Starszego odniosło to jakikolwiek skutek - był wyjątkowo zaciętą i nieżartą bestią:(
UsuńByć może Starszemu by nie pomogło, ale co sama byś się ubawiła, to Twoje :P http://www.youtube.com/watch?v=QIpfUpey6p0
UsuńDzięki! Postaram się ubawić wkrótce, ale dziś nie dam już rady.
UsuńZ wrodzonego lenistwa odsyłam do mojego komentarza u Królowej Matki :P
OdpowiedzUsuńPatrz pan, jak mi się z Królową Matką tematyka zbiegła:) Choć ja szczęśliwie zatrzymałam się w pół kroku:P
UsuńNazywajmy rzeczy po imieniu. Po prostu nie dotarłaś do dupećki :D
UsuńJa jak ja, pożywienie nie dotarło (jeszcze)!:P
UsuńCzy pani Dziubak jest też autorką ww ilustracji?
OdpowiedzUsuńTaki King dla dzieci troszku. Dzisiaj mam dla dzieci ogórkową i naleśniki. I nieodparte wrażenie, że z rulonu dywanowego naleśnika patrzą na mnie zakrwawione oczy wiśni plujących broczącymi fragmentami wątroby. Cóżeś mi uczyniła?
Trzeba używać wiśni w likierze. Takie nie mają wątroby :P
UsuńPo takich naleśnikach moje dzieci też nie będą miały :)
UsuńAle za to humor jaki. Przynajmniej w dniu spożycia :D
UsuńpandeMonia: owszem, pani Dziubak wszystko to uczyniła! Twoje wizje również, toteż na blogu reklamacji nie uwzględnia się!:P
UsuńW przypadku naleśników z wiśniami (a jeśli wiśnie w twarożku to już w ogóle!) zdecydowanie i energicznie zamknęłabym jednak oczy, aby wyobraźnia nie przeszkadzała mi w konsumpcji!
Bazylu: wydawałoby się, że nie ma takich granic w byciu nieidealnym rodzicem, których jeszcze nie przekroczyliśmy, a tu proszę Humor, jak widzę, dopisuje?:P
W teoretyzowanie na temat bycia nieidealnym jesteśmy idealni, a humor to ostania rzecz, którą próbuję ratować resztki zdrowego rozsądku :D
UsuńBez humoru poległabym już dawno. Szczerze współczuję wszystkim smutasom - ich życie musi być nie do zniesienia!
UsuńMarchewka rządzi! Pierwszy raz od niepamiętnych czasów mam wielką ochotę kupić sobie książkę dla dzieci ;-)
OdpowiedzUsuńWspaniała kolekcja pluszaczków :-)
Zazdroszczę Ci, że tego rodzaju chętki nachodzą Cię tak rzadko. Ja miewam je bezustannie, co rujnuje moje finanse:( Ta książka zdecydowanie jest jednak warta grzechu, zwłaszcza że i niektóre zamieszczone w niej przepisy kulinarne są całkiem niczego sobie:)
UsuńNa zdjęciu prezentowany jest tylko niewielki fragment kolekcji. Na stałe Młodszy śpi z około dziesięcioma pluszakami, przy czym dwa miejsca są rotacyjne. Na przytulenie oczekuje bowiem kolejnych trzydzieści:(
Mój budżet też się nieraz nie dopina, ale to przez spontaniczne zakupy współczesnej literatury. Przepisy kulinarne zadziałały na mnie jak ostroga, ale entuzjazm skutecznie ostudziła cena ;-( Spróbuję wypożyczyć z biblioteki, musi mi wystarczyć kontemplowanie za darmochę.
UsuńJeju... kawał dnia potrzebny, żeby wszystkie wyprzytulać! ;-)
Ja ostatnio nieco przystopowałam z zakupami książek dla dorosłych,zwłaszcza że wskutek inwentaryzowania kolejnych półek liczba już posiadanych przeze mnie nieprzeczytanych pozycji stale rośnie i przekroczyła już 300:( Cóż jednak z tego, skoro fajnych książek dla dzieci tyyyle?
UsuńCena "Gratki..." faktycznie odstrasza. Ja nosiłam się z zakupem jakiś rok (biblioteka nie chciała współpracować), aż udało mi się przyłapać jakąś promocję. Nie żałuję!
Z przytulaniem jest tak jak piszesz. Wieczorne rytuały związane z żegnaniem się przed zasypianiem trwają baaaaardzo długo:)
Taaaaak, za każdą wizytą bliźniaków muszę na nowo aktualizować stan wiedzy na temat żywieniowych upodobań chłopców, ale cokolwiek by się nie działo, pizza i chipsy zawsze są na topie i pepsi. Już nawet nie próbuję walczyć, ale ja jestem ciotką -opiekunką od czasu do czasu- więc mam ten luksus. I tak sobie myślę, że wszystkie te książeczki (quasi poradnikowe) działają tak samo, jak poradniki pt. jak być pięknym i młodym, jak zdobyć pieniądze, jak ........ niezależnie od pomysłowych rysunków, które my odbieramy przez pryzmat lat i doświadczenia :) a dzieci wiedzą swoje i nawet jeśli się podoba, to nie znaczy, że niejadek zamieni się w żarłoka. Na pocieszenie (a może nie) niemal każdy z tego wyrasta.
OdpowiedzUsuńU mnie - niestety - obowiązkowym punktem wizyty w kinie stała się cola i popcorn. Na szczęście żywią się tym tylko w kinie, a nie bywamy w nim często, więc postanowiłam odpuścić. Sama pamiętam przecież jeszcze, jak uwielbiałam chodzić na wszelkiego rodzaju odpustowe jarmarki z jedną z babć, która zawsze kupowała mi przy tej okazji prażynki i ówczesny odpowiednik Pepsi!:)
UsuńJeśli zaś o niejadki idzie, to kiedy patrzę na współczesne dzieci, mam wrażenie, że zaczyna nam grozić problem odwrotny. Spora część z nich wymaga już bowiem gruntownego odchudzenia:(
"Mamo ta zupa jakoś dziwnie na mnie patrzy!", "Mamo, nie mogę jeść bo jestem zmęczony..". Tu matka dwóch niejadków! Heeelp! "Gratka.." wciąż na liście zakupów. Ale nie wierzę, że odmieni mych synów.. Biorę ich na przeczekanie i dokarmiam pizzą...
OdpowiedzUsuńDałabym głowę, że już kiedyś odpisywałam na ten komentarz, ale najwyraźniej tylko to sobie uroiłam:(
UsuńDwóch niejadków na raz bym nie zniosła. "Gratkę" na Twoim miejscu omijałabym szerokim łukiem - jeśli zanadto przejmą się losem ziemniaka i marchewki, jak nic czeka ich śmierć głodowa!
To ja czekam na książkę dla tych, co lubią wszystko (kto wyjadł mi mój wykwintnie speśniały ser?!). "Gratka dla niejadka" okazała się zdecydowanie nie dla nas. Pan Ziemniak (z prehistorii >> http://pozarozkladem.blogspot.com/2010/10/jesien-jesien-jesien.html) był zdecydowanie za bardzo zachęcający....
OdpowiedzUsuńPan Ziemniak boski!:))
UsuńMoi szczęśliwie jeszcze sera nie ruszają i mam nadzieję, że prędko to się nie zmieni (za bardzo lubię takie sery).
Książka dla tych, co lubią wszystko chyba nigdy nie powstanie. Grupa docelowa jest zdecydowanie za mało liczna!