czwartek, 6 marca 2014

N. Usenko "Niesmacznik" i E. Dziubak "Gratka dla małego niejadka", czyli i tak źle, i tak niedobrze

Kto nie był rodzicem, albo chociaż okołorodzicem, nigdy nie zrozumie koszmaru, jakim może być życie pod jednym dachem z dzieckiem-niejadkiem. Leszek Talko jest rodzicem, a w opisywaniu przebytych ojcowskich dramatów doszedł niemal do perfekcji: 
Jeszcze całkiem niedawno obyczaje kulinarne Pitulka były niezmienne niczym wzorzec metra z Sèvres. Ale nic na świecie nie trwa bez końca, więc i Pitulek nas zaskoczył.
         Rano jak zwykle zasiadł na swoim krzesełku przy stole i wyczekująco patrzył, czy śniadanie już się zbliża. Na śniadanie zawsze życzył sobie dwa jogurciki. (…) Teraz jednak na widok jogurcików wydął usta, odwrócił się i wypowiedział swoje ulubione słowo:
         - Nie.
         - Ale dlaczego? – zapytałem.
         (…) Pitu zastanowił się przez chwilę, a potem wyjaśnił swój aktualny stosunek do jogurcików swoim drugim ulubionym słowem:
         - Niemogie. (…)
         Żeby to jeszcze był jednostkowy spadek zaufania do jogurcików. Ale gdzie tam. Gdy nadeszła pora obiadku i na stół wjechała zupka warzywna, Pitu skrzywił się.
         - Niemogie – wyjaśnił i poszedł się bawić do swojego pokoju.
         Nie skusiły go nawet kanapeczki z sosem tysiąca wysp i polędwicą z indyka. Do tej pory hit sezonu. Pitu wzruszył ramionami.
         - Niemogie – wyjaśnił i wywrócił oczami, zadziwiony, że trzeba coś tu wyjaśniać.

Kiedy urodził się Starszy, chowałam go zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami. Jako młoda matka (pojęcie „młoda” w naszych czasach jest niezwykle pojemne) unikałam czającego się wszędzie trującego prawdziwego pożywienia, atakując syna (poza mlekiem) wyłącznie słoiczkami o zawartości stworzonej - rzecz jasna - ze starannie wyselekcjonowanych składników.
W efekcie Starszy pluł i parskał, ewentualnie zaciskał usta, wiedząc że podjęcie próby wypowiedzenia zwrotu „niemogie” może skończyć się zwycięstwem matki, wpychającej mu pokarm w otwarte usta (wychodzi na to, że Leszek Talko był lepszym ojcem niż ja matką).
I tak przez trzy lata.


Gdyby wtedy wpadł mi w ręce „Niesmacznik” Natalii Usenko, z pewnością podarłabym go na strzępy.
Jest to bowiem książka wielce niepedagogiczna, w której autorka zamiast przy pomocy wierszyków zachęcać dzieci do prowadzenia zdrowego trybu życia i zdrowego odżywiania, utwierdza je w przekonaniu o słuszności postanowienia pielęgnowania stereotypowych żywieniowych fobii.
          
Weźmy na przykład taką owsiankę.
O zaletach owsa rozprawia się ostatnio niemal wszędzie, sama zresztą regularnie jadam ją w jesienne i zimowe poranki (choć niekiedy w formie jaglanki, ewentualnie orkiszanki). A tu proszę, taka opowieść o kijankach i ich mamie:

        
„(…) Przyszły do mamy i wszystkie w ryk:

- Mamo, my chcemy urosnąć w mig!

Zarechotała mama radośnie:
- Jedzcie owsiankę!
Od niej się rośnie!
Nagotowała im kaszy w bród
i nagle… Rety!
Zdarzył się cud!
Bo już po kilku łyżkach owsianki
zmieniły postać wszystkie kijanki:
zamiast być kluchą, małą i słabą,
                                           każda się stała OGROMNĄ ŻABĄ!

                                Morał jest prostszy od wyliczanki:
                                NIE CHCESZ BYĆ ŻABĄ
                                NIE JEDZ OWSIANKI!!!

Dostaje się także moim warzywnym ulubieńcom – marchewce z groszkiem (poświęcony im wierszyk zaczyna się od słów „Jest taka para, paskudna troszkę: groszek z marchewką, marchewka z groszkiem.”), że nie wspomnę o szpinaku, o którym Usenko opowiada tak:
W przedszkolu jest szpinak na obiad we czwartki,
więc wiadro szpinaku gotują kucharki.
Wiadomo, że szpinak okropnie jest zdrowy.
Lecz Krzyś wolał ciacha i torcik makowy!
Tarzanie się w błocie? To przecież się zdarza!
Dlaczego nie wolno w szpinaku się tarzać?
Krzyś mógłby się chętnie wytarzać w szpinaku,
lecz zjeść go nie umiał, bo wstrętny był w smaku.”   

Zdecydowanie, rodzice niejadków powinni rozważyć złożenie zbiorowego pozwu z żądaniem zakazu dalszej sprzedaży tej książki!

Zupełnie inaczej natomiast przedstawia się sprawa, gdy idzie o „Gratkę dla małego niejadka” Emilii Dziubak.


Autorka dołożyła bowiem wszelkich starań, by przekonać – bardzo naocznie – wszystkich małych grymaśników, że dobre jedzenie nie jest złe.




Marchewka to u niej nie żadna paskuda, ale luksusowa kobieta, wylegująca się w talerzu własnej zupy niczym w najlepszym spa.








Zupa jarzynowa wygląda tak apetycznie i kolorowo, że choćby największy niejadek z rozpędu z pewnością sięgnie nawet po brukselkę!








Szpinak nie występuje zaś w formie obrzydliwej brei, a jest „smacznym śpiochem”, czyli nadzieniem drzemiącym słodko pod naleśnikową kołderką (uważni obserwatorzy dostrzegą na obrazku nawet dwie rozkoszne zielone stópki).



O ile jednak, gdyby Starszy był obecnie młodszy, to niewykluczone, że dzięki lekturze tej książki zmieniłby swój stosunek do jedzenia nieco wcześniej niż po trzecich urodzinach (kiedy zdążyłam już niemal do szczętu osiwieć ze zgryzoty), o tyle w przypadku Młodszego pokazanie mu TYCH obrazków doprowadziło do dramatu.

Młodszy bowiem – od urodzenia wcinający wszystko, bez wybrzydzania i zbędnych pytań (nie spróbował zawartości jakiegokolwiek gotowego słoiczka, które – jak widać słusznie –  po jego urodzinach zostały w naszej rodzinie komisyjnie uznane za Słoiczki Samo Zło) – jako stworzenie niezwykle empatyczne, obkładające się tysiącami pluszaczków i starannie układające je co rano do snu we własnym łóżku, tak aby mogły jakoś przetrwać smutne chwile bez niego - po obejrzeniu pierwszego obrazka zaczął podejrzliwie przyglądać się wszystkiemu, co lądowało na jego talerzu.
- Mamo, nie mogę zjeść tego ziemniaka! On ma takie smutne oczy! – wykrzyknął z rozpaczą w czasie niedzielnego obiadu.
Pamiętając o zielonych nóżkach, szpinaku nawet nie próbowałam mu podsuwać.

Co jednak dziwne, wsunął cały drobiowy kotlecik (tak, mogłam opowiedzieć mu o biednych, malutkich i puchatych kurczaczkach, ale hipokryzja mi nie pozwoliła), po czym zagryzł czekoladą.


Na próżno próbowałam przekonać go, że to przecież Pan Czekolada, który też chce żyć. Pokłady empatii okazały się mieć swoje granice.
A może chodzi o to, że gdzieś w głębi Młodszego czai się nienawiść do wąsów?

Natalia Usenko „Niesmacznik”, ilustracje Ewa Poklewska-Koziełło. Wydawnictwo Literatura, Łódź 2012.
Emilia Dziubak „Gratka dla małego niejadka”. Wydawnictwo ALBUS, Poznań 2011.

Zamieszczony na początku cytat pochodzi z książki Leszka Talko „Dziecko dla odważnych. Szkoła przetrwania”. Znak emotikon, Kraków 2014.      

29 komentarzy:

  1. O tak tak, jedna rąbie prawie jak maszyna, a drugą wszystko w ząbki kłuje:P Tylko pizzę żarłyby obie bez ograniczeń :) Szpinak ma takie stópki, że sam chyba zaprzestanę konsumpcji :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tymi stópkami jest coś na rzeczy, bo na wernisażu Emilii Szymek też zwrócił na nie uwagę. Nawet nie tyle stópki co paluszki. U hamburgera. Oby był dla nich litościwy :P

      Usuń
    2. U mnie ostatnio obaj jedzą w miarę przyzwoicie, choć co jakiś czas włącza im się "niemogie". Zamiast pizzy należy jednak wstawić frytki:P
      I chyba zaraz wydziergam jakieś skarpetki, najlepiej w ilościach hurtowych, bo kto wie, co tam jeszcze pani Emilii przyjdzie do głowy narysować?

      Usuń
    3. O, skarpetki to dobry pomysł. A próbowałaś w celach szkoleniowych puszczać niejadkowi bajkę O Tadku Niejadku, Babci i Dziadku? :)

      Usuń
    4. Nie, nie próbowałam. Tej bajki nie mam i chyba nie znam (a w każdym razie nie pamiętam). Wątpię jednak, aby w przypadku Starszego odniosło to jakikolwiek skutek - był wyjątkowo zaciętą i nieżartą bestią:(

      Usuń
    5. Być może Starszemu by nie pomogło, ale co sama byś się ubawiła, to Twoje :P http://www.youtube.com/watch?v=QIpfUpey6p0

      Usuń
    6. Dzięki! Postaram się ubawić wkrótce, ale dziś nie dam już rady.

      Usuń
  2. Z wrodzonego lenistwa odsyłam do mojego komentarza u Królowej Matki :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrz pan, jak mi się z Królową Matką tematyka zbiegła:) Choć ja szczęśliwie zatrzymałam się w pół kroku:P

      Usuń
    2. Nazywajmy rzeczy po imieniu. Po prostu nie dotarłaś do dupećki :D

      Usuń
    3. Ja jak ja, pożywienie nie dotarło (jeszcze)!:P

      Usuń
  3. Czy pani Dziubak jest też autorką ww ilustracji?
    Taki King dla dzieci troszku. Dzisiaj mam dla dzieci ogórkową i naleśniki. I nieodparte wrażenie, że z rulonu dywanowego naleśnika patrzą na mnie zakrwawione oczy wiśni plujących broczącymi fragmentami wątroby. Cóżeś mi uczyniła?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba używać wiśni w likierze. Takie nie mają wątroby :P

      Usuń
    2. Po takich naleśnikach moje dzieci też nie będą miały :)

      Usuń
    3. Ale za to humor jaki. Przynajmniej w dniu spożycia :D

      Usuń
    4. pandeMonia: owszem, pani Dziubak wszystko to uczyniła! Twoje wizje również, toteż na blogu reklamacji nie uwzględnia się!:P
      W przypadku naleśników z wiśniami (a jeśli wiśnie w twarożku to już w ogóle!) zdecydowanie i energicznie zamknęłabym jednak oczy, aby wyobraźnia nie przeszkadzała mi w konsumpcji!

      Bazylu: wydawałoby się, że nie ma takich granic w byciu nieidealnym rodzicem, których jeszcze nie przekroczyliśmy, a tu proszę Humor, jak widzę, dopisuje?:P

      Usuń
    5. W teoretyzowanie na temat bycia nieidealnym jesteśmy idealni, a humor to ostania rzecz, którą próbuję ratować resztki zdrowego rozsądku :D

      Usuń
    6. Bez humoru poległabym już dawno. Szczerze współczuję wszystkim smutasom - ich życie musi być nie do zniesienia!

      Usuń
  4. Marchewka rządzi! Pierwszy raz od niepamiętnych czasów mam wielką ochotę kupić sobie książkę dla dzieci ;-)
    Wspaniała kolekcja pluszaczków :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę Ci, że tego rodzaju chętki nachodzą Cię tak rzadko. Ja miewam je bezustannie, co rujnuje moje finanse:( Ta książka zdecydowanie jest jednak warta grzechu, zwłaszcza że i niektóre zamieszczone w niej przepisy kulinarne są całkiem niczego sobie:)
      Na zdjęciu prezentowany jest tylko niewielki fragment kolekcji. Na stałe Młodszy śpi z około dziesięcioma pluszakami, przy czym dwa miejsca są rotacyjne. Na przytulenie oczekuje bowiem kolejnych trzydzieści:(

      Usuń
    2. Mój budżet też się nieraz nie dopina, ale to przez spontaniczne zakupy współczesnej literatury. Przepisy kulinarne zadziałały na mnie jak ostroga, ale entuzjazm skutecznie ostudziła cena ;-( Spróbuję wypożyczyć z biblioteki, musi mi wystarczyć kontemplowanie za darmochę.
      Jeju... kawał dnia potrzebny, żeby wszystkie wyprzytulać! ;-)

      Usuń
    3. Ja ostatnio nieco przystopowałam z zakupami książek dla dorosłych,zwłaszcza że wskutek inwentaryzowania kolejnych półek liczba już posiadanych przeze mnie nieprzeczytanych pozycji stale rośnie i przekroczyła już 300:( Cóż jednak z tego, skoro fajnych książek dla dzieci tyyyle?
      Cena "Gratki..." faktycznie odstrasza. Ja nosiłam się z zakupem jakiś rok (biblioteka nie chciała współpracować), aż udało mi się przyłapać jakąś promocję. Nie żałuję!
      Z przytulaniem jest tak jak piszesz. Wieczorne rytuały związane z żegnaniem się przed zasypianiem trwają baaaaardzo długo:)

      Usuń
  5. Taaaaak, za każdą wizytą bliźniaków muszę na nowo aktualizować stan wiedzy na temat żywieniowych upodobań chłopców, ale cokolwiek by się nie działo, pizza i chipsy zawsze są na topie i pepsi. Już nawet nie próbuję walczyć, ale ja jestem ciotką -opiekunką od czasu do czasu- więc mam ten luksus. I tak sobie myślę, że wszystkie te książeczki (quasi poradnikowe) działają tak samo, jak poradniki pt. jak być pięknym i młodym, jak zdobyć pieniądze, jak ........ niezależnie od pomysłowych rysunków, które my odbieramy przez pryzmat lat i doświadczenia :) a dzieci wiedzą swoje i nawet jeśli się podoba, to nie znaczy, że niejadek zamieni się w żarłoka. Na pocieszenie (a może nie) niemal każdy z tego wyrasta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie - niestety - obowiązkowym punktem wizyty w kinie stała się cola i popcorn. Na szczęście żywią się tym tylko w kinie, a nie bywamy w nim często, więc postanowiłam odpuścić. Sama pamiętam przecież jeszcze, jak uwielbiałam chodzić na wszelkiego rodzaju odpustowe jarmarki z jedną z babć, która zawsze kupowała mi przy tej okazji prażynki i ówczesny odpowiednik Pepsi!:)
      Jeśli zaś o niejadki idzie, to kiedy patrzę na współczesne dzieci, mam wrażenie, że zaczyna nam grozić problem odwrotny. Spora część z nich wymaga już bowiem gruntownego odchudzenia:(

      Usuń
  6. "Mamo ta zupa jakoś dziwnie na mnie patrzy!", "Mamo, nie mogę jeść bo jestem zmęczony..". Tu matka dwóch niejadków! Heeelp! "Gratka.." wciąż na liście zakupów. Ale nie wierzę, że odmieni mych synów.. Biorę ich na przeczekanie i dokarmiam pizzą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dałabym głowę, że już kiedyś odpisywałam na ten komentarz, ale najwyraźniej tylko to sobie uroiłam:(
      Dwóch niejadków na raz bym nie zniosła. "Gratkę" na Twoim miejscu omijałabym szerokim łukiem - jeśli zanadto przejmą się losem ziemniaka i marchewki, jak nic czeka ich śmierć głodowa!

      Usuń
  7. To ja czekam na książkę dla tych, co lubią wszystko (kto wyjadł mi mój wykwintnie speśniały ser?!). "Gratka dla niejadka" okazała się zdecydowanie nie dla nas. Pan Ziemniak (z prehistorii >> http://pozarozkladem.blogspot.com/2010/10/jesien-jesien-jesien.html) był zdecydowanie za bardzo zachęcający....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pan Ziemniak boski!:))
      Moi szczęśliwie jeszcze sera nie ruszają i mam nadzieję, że prędko to się nie zmieni (za bardzo lubię takie sery).
      Książka dla tych, co lubią wszystko chyba nigdy nie powstanie. Grupa docelowa jest zdecydowanie za mało liczna!

      Usuń