W
najnowszym numerze „Książek” ukazał się zjadliwy felieton Mariusza Szczygła na
temat pracowników sektora nagłaśniania książek (czyli osób, które w mediach
„robią w temacie” kultury). Autor duży nacisk położył w nim na ścisły związek
istniejący pomiędzy posiadaniem przez osoby utrzymujące się z pisania książek
umiejętności utrzymywania dobrych relacji z pracownikami sektora nagłaśniania a
poziomem zdolności kredytowej tych pierwszych.
Jako
że temat zarobków polskich pisarzy jest ostatnio nośny (patrz m.in.: felieton Krzysztofa Vargi w najnowszym Dużym Formacie i – podobno – tocząca się na
facebooku żywa dyskusja na ten temat), a od kilku dni zdolność kredytowa Mariusza
Szczygła mocno leży mi na sercu (ot, taka bezinteresowna życzliwość!),
postanowiłam rozwinąć nieco ów wątek.
Zwłaszcza,
że nadarzyła się znakomita okazja.
Antologię
polskiego reportażu, najnowsze dziecko Szczygła, chciałam mieć, odkąd
dowiedziałam się, że powstaje.
Nie
mając żadnych szczególnych dojść, a zarazem dysponując wykorzystanym do cna
limitem w karcie kredytowej i będąc zmuszoną do poczynienia szeregu typowych wiosennych wydatków (dwójka
dzieci równa się konieczność zakupu co najmniej dwóch par półbutów, w cenach,
które w tym roku zwaliły mnie z nóg) nie mogłam
cieszyć się dziełem ani tuż przed, ani tuż po jego oficjalnej premierze (5
marca).
Pozostawało
radzić sobie inaczej. Wysłuchałam więc kilku audycji radiowych, w których
mówiono o tym zbiorze, przeczytałam kilka opublikowanych w prasie recenzji,
popodglądałam to i owo w internecie. Wynalazłam nawet materiał z „Dzień Dobry
TVN”, ale wieloletni telewizyjny odwyk zrobił swoje i niestety nie zdołałam się
przemóc, by go obejrzeć.
Dzięki temu, mimo że antologia dotarła do mnie dopiero wczoraj, uważam że jestem gotowa. Uwaga, nagłaśniam!
To trzeba koniecznie mieć!
Mamy wprawdzie dopiero początek roku, ale to będzie
z pewnością najważniejsza książka tego roku, ba! pewnie i całej dekady!
Książka jest okropnie gruba, tak że nie da się jej
ustawić absolutnie na żadnej półce, ale
warto, naprawdę warto przydźwigać ją do domu (waży ponad trzy kilo!).
To hołd złożony polskiej szkole reportażu, sto
tekstów obrazujących to, co działo się w XX wieku w Polsce. Można czytać je na
szereg sposobów, w tym chronologicznie lub też na wyrywki.
Znajdziemy tu teksty autorów znanych i kojarzących
się z reportażem jak chociażby Hanna Krall czy Ryszard Kapuściński, ale też
fragmenty twórczości tych, którzy niesłusznie zostali zapomniani. Wśród twórców
pojawia się też jednak szereg zaskakujących nazwisk, by przywołać chociażby
Marię Rodziewiczównę czy Michała Ogórka.
Każdy z rozdziałów został poprzedzony błyskotliwym
wstępem napisanym przez Mariusza Szczygła.
Tak,
w telegraficznym skrócie to byłoby tyle.
Wprawdzie
książki nie przeczytałam (i nie sądzę, abym przeczytała ją przez najbliższy rok
– nie z braku chęci, lecz z braku czasu i – widocznej gołym okiem już po
przekartkowaniu – konieczności wolnego smakowania poszczególnych tekstów i
podążania tropami przynajmniej kilkunastu autorów), ale nie wydaje mi się, abym
była z tego powodu mniej kompetentna od szeregu tych, którzy już, już teraz zaraz wypowiedzieli (i jeszcze wypowiedzą) się o niej w mediach.
Zamieszczone
wyżej zdania są okrągłymi frazesami, które znalazłam niemal w każdej recenzji,
którą przeczytałam, każdym nagraniu, którego odsłuchałam. Pisząc ten post, nie musiałam zaglądać do żadnego z tych źródeł – te same
zdania pojawiały się niemal wszędzie, więc wryły mi się głęboko w pamięć.
Kiedy
dwadzieścia lat temu ocierałam się o dziennikarstwo, ze zdumieniem odkryłam (i
odkrywałam przez następnych kilka lat, aż mnie szlag trafił i poszłam gdzie
indziej), że w mediach wcale nie jest tak, że poszczególnymi tematami zajmują
się ci, którzy mają o nich cokolwiek do powiedzenia.
Kiedy
obserwuję to, co dzieje się w mediach teraz, mam wrażenie, że sytuacja owszem,
zmienia się. Ale wcale nie na lepsze.
W
przywołanym na wstępie felietonie Mariusz Szczygieł przywołał rozbrajający
fragment wypowiedzi pracownika sektora nagłaśniania książek z regionalnego
radia, który zaprosił go do udziału w programie poświęconym w całości (co
oznaczało trzy wejścia po dwie minuty i co tym bardziej wskazuje na
degrengoladę współczesnego świata, gdyż za moich radiowych czasów jeszcze pozwalało
się na wejścia – o zgrozo! - trzyminutowe) jego książce. Na wstępie zaznaczył:
„Oczywiście nie przeczytałem pana
książki, ale mam nadzieję, że to panu nie przeszkadza?”, po czym dodał: „Sam pan rozumie, że pracuję i nie mam czasu
czytać książek”.
Mam
nadzieję, że moja recenzja zachęciła was do kupna tej książki. Z braku innej
motywacji pamiętajcie, że dzięki wam Mariusz Szczygieł będzie mógł spłacić ze
trzy raty kredytu!
A
jeśli zdecydujecie się na wariant dla zaawansowanych, czyli nie tylko kupicie antologię
i postawicie ją na półce (prezentuje się naprawdę godnie, z pewnością
zaimponujecie tym widokiem wielu znajomym!), ale i zabierzecie się za lekturę,
szczególnie uważnie przeczytajcie rozdział poświęcony Marii Rodziewiczównie! Fragment
wstępu do niego znajdziecie tutaj.
Mariusz
Szczygieł „Sektor nagłaśniania książek”. „Książki. Magazyn do czytania” nr 1,
marzec 2014, str. 39.
„100/XX.
Antologia polskiego reportażu pod redakcją Mariusza Szczygła”. Wydawnictwo
Czarne, Wołowiec 2014.
No własnie: absolutnie nieperfekcyjna jest umieszczona w antologii, cytowana i w ogóle. Gratulujemy!
OdpowiedzUsuńNo właśnie: tym postem chciałam nagłośnić także i ten fakt!:P
UsuńAle - szczerze powiedziawszy - gratulować niespecjalnie jest czego, bowiem gdy o tym głębiej pomyśleć, można dojść do wniosku, że o pojawieniu się absolutnie nieperfekcyjnej w antologii zdecydowała bardziej suma szczęśliwych przypadków niż moje osobiste zasługi.
Obawiam się, że w związku z zakupem wyż. wym. dzieła nie będę mógł spłacić co najmniej jednej raty, przynajmniej nie w całości:P Pozostaje liczyć na Mikołaja, niestety. Swoją drogą, nie wierzę, żeby ktokolwiek między 5 a 15 marca był w stanie to dzieło przeczytać, przetrawić i coś sensownego o nim powiedzieć lub napisać. Jak zresztą w przypadku większości nowości grubszych niż Nasza szkapa. I dlatego działalność nagłaśniaczy nie robi na mnie żadnego wrażenia, sam umiałbym lepiej nagłośnić :D
OdpowiedzUsuńChwilowe załamanie zdolności kredytowej po dokonaniu zakupu książki jest możliwe, choć gdy już weźmiesz dzieło do ręki (wskazane raczej trzymanie oburącz!), zrozumiesz czemu kosztuje aż tyle. Ale żeby czekać aż na Mikołaja? Może Zajączek Wielkanocny dostanie jakieś dofinansowanie z Unii?:P
UsuńNagłaśniacze zasadniczo też są mi obojętni, ale tym razem nie mogłam się oprzeć! Zastanawiam się tylko, czy pojawienie się tego felietonu Szczygła w tej akurat dacie (jednak przed pojawieniem się recenzji) jest aby na pewno zupełnie przypadkowe.
Mikołaj tymczasem okazał się nieaktualny, gdyż dokonałem na allegro transakcji życia i akurat starczy na antologię. O ile wcześniej tego zysku nie wydam na spłatę kredytu :))
UsuńO wadze, nie tylko merytorycznej, dzieła, świadczą dopiski w księgarniach wysyłkowych (masa 3,5 kg), więc jestem to sobie w stanie wyobrazić. Sugerujesz, że Szczygieł sugeruje, by nie wierzyć w recenzje, bo nikt książki nie przeczytał? :P
Rety, co takiego sprzedałeś?! Ja do transakcji na allegro zazwyczaj musiałam dokładać, bo nigdy nie udawało mi się dobrze oszacować kosztów przesyłki, dlatego porzuciłam biznesową ścieżkę.
UsuńWyobraź sobie paczkę, w której były dwa egzemplarze antologii! Przygięło mnie prawie do ziemi:(
Sugeruję raczej, że Szczygieł dobrze wiedział co się wydarzy.
Okazało się, że zupełnym przypadkiem jestem przypadkowym właścicielem szalenie poszukiwanych Encyklopedii i Atlasu Śródziemia, poszły na pniu i bez jednego stęknięcia, że drogo.
UsuńPaczkę sobie wyobrażam, biedna pani listonosz. A co do strategii marketingowej, to pewnie najpierw była ona, a potem dopiero książka :P
I w ten sposób zadałeś kłam twierdzeniu, że na książkach nie można się dorobić!:)
UsuńPaczka poszła InPostem, do paczkomatu. Wcale mi ich nie żal; mam z nimi zawodowe porachunki! (chociaż akurat do paczkomatów dostarczają wszystko perfekcyjnie)
Taka bonanza trafiła mi się drugi raz w życiu, nie liczę na rychłą powtórkę, niestety. A, jak InPostem, to też mi ich nie żal:P
UsuńNigdy nie wiadomo co w przyszłości stanie się białym krukiem! Ja na przykład trzymam na czarną godzinę swój egzemplarz "Pluka z wieżyczki":P
UsuńInPost ma też swoje dobre strony. Dzięki nim wzbogaciłam się na przykład o kolekcję blaszek, a później dużo bardziej praktycznych notesików. Aż żal, że już przestali dociążać koperty!
Toteż zbieram te potencjalne białe kruki, zbieram. Najwyżej progenitura przeznaczy tę masę spadkową na przemiał:P
UsuńDo nas na wieś InPost nie docierał, więc notesiki mnie ominęły. Nie wiem, czy szkoda, czy na szczęście :P
Jaką masę spadkową? A z czego sfinansujesz na starość drinki z palemką?
UsuńJak to InPost nie docierał? Przecież - wedle zapewnienia przetargowego - ma placówki w każdej gminie:P
Masz rację! Nie masa spadkowa, tylko zabezpieczenie na starość :D
UsuńNo nie docierał, dopiero od tego roku ma punkt odbiorczy w kiosku z gazetami.
Jak na to szerzej spojrzeć, to jednak można uwierzyć, że ludzkość nie chyli się ku upadkowi: kiedyś zabezpieczeniem na starość było złoto, a teraz książki!:P
UsuńChciałbym napisać, że zapasy złotych sztabek też mam, ale niestety :(
UsuńJa mam odziedziczone zapasy złotych pierścionków i obrączek, ale wcale nie czuję się dzięki temu strasznie bogata:(
UsuńO przepraszam zacofanego, ale Katarzyna Nowak dziś w PR2 rozmawiała ze mną tak jak nikt. Przeczytała wszystko od początku do końca (dziennikarze dostali pdf-y miesiąc przed ukazaniem się książki) i nawet okazało się, że ma podkreślone te same fragmenty, które mam ja podkreślone w różnych tekstach. Michał Nogaś także przeczytał całość. Jest kilkoro bardzo dobrych dziennikarzy, którzy promują książki. Niestety większość to pracownicy sektoru nagłaśniania...
UsuńDruga rzecz, którą ktoś tu podnosi - mój felieton w Książkach przed ukazaniem się antologii. Piszę felietony, zostawiam w redakcji, a do którego numeru go wkładają, to już jak im pasuje. Napisałem go już dawno, razem z innym, ale do grudniowego woleli ten drugi, bo był o miłości, a święta itp. Nie należy doszukiwać się - moim zdaniem - jakiejś specjalnej socjotechniki. Większość rzeczy na świecie jest dziełem przypadku.
Serdeczności, Szcz.
No dobra, cofam zbytnie uogólnienie. Okropnie zresztą zazdroszczę tym, którzy przeczytali całość w miesiąc, mam wizję czytania tych dwóch tomów do końca roku co najmniej, bo mi stale będzie pospolitość skrzeczeć:(
UsuńPo pierwsze, chciałam zauważyć, że to mój blog (mój, mój, mój sssskarb!), a konsekwentnie zwraca się Pan wyłącznie do innych osób. Hm.
UsuńPo drugie, to brzydko kłaść mi tak dyskusję pod postem na samym początku. I kto teraz zamieści tu krytyczne uwagi, no kto?
Jeśli chodzi o Michała Nogasia, to owszem, również odniosłam wrażenie, że przeczytał antologię. Co nie zmienia tego, że wszędzie widzę i słyszę te same teksty, które on wypowiedział. Być może to inni powtarzają po nim.
Co do felietonu: tak, ktoś to podniósł. Być może niepotrzebnie. W każdym razie wyszło nieźle. Moim zdaniem.
Ja to się boję przyznać za ile sprzedałem pewną książkę, bo znowu zostanę okrzyknięty spekulantem :D A "Pluka ..." mam, ale nie mam zamiaru sprzedawać, chyba że życie rzeczywiście przyciśnie ponad miarę :(
UsuńPS. Trochę jednak jestem onieśmielony, zabierając głos w tej odnodze komentarzy :P A na antologię na razie, ni czasu, ni piniędzy :(
Bazyl, mogę ja podczytywać minibooka na telefonie, możesz i Ty:P Całości antologii się w tej formie nie zbierze, ale sporą część i owszem.
UsuńNa moim telefonie, to no łej :P Ale może coś zakupię testowo na kundelka. Albo poczekam, aż któreś z Was sobie kupi całość i pożyczę. Choć przy tej wadze, to przesyłka w obie strony może wyjść więcej niż warta sama antologia :P
UsuńCałość na kundelka pewnie i tak będzie sporo tańsza niż papier, coś mi się takiego o oczy obiło. Egzemplarze papierowe będą przykute łańcuchami do regałów, korzystanie tylko na miejscu po uprzednim umyciu rąk :D
UsuńAle wiesz, że z e-bookiem tracisz efekt +10 do lansu. I ciekawe skąd, wysupławszy ostatni grosz na tomiszcza, weźmiesz mamonę na łańcuch. Chyba, że masz jakieś łąki w okolicy? :P
UsuńMyślałem, że lans jest Ci obojętny, ale faktycznie, na kundlu to nie ten efekt. A łańcuch mię został pobudowlany, będzie akuratny :P
UsuńWciórności, ten to zawsze wyjście znajdzie! Znikąd pociechy. W WBP jedyna nadzieja :D
UsuńNiewykluczone, że i Tobie po budowie zostanie jakiś łańcuch :P
UsuńBazylu, widzę że dyskusja sprzed trzech lat mocno Ci dopiekła, skoro ciągle jeszcze ją przywołujesz:) Choć powinieneś się cieszyć, że nie żyjemy już w czasach, w których za spekulanctwo groził kaes:P (Dwie i pół stówy??? za Księgę Diny??!?? I pomyśleć, że ja pożałowałam ośmiu dych na "Książki i ludzie" Łopieńskiej, durnowata!:P)
UsuńI na pożyczkę faktycznie bym nie liczyła. Waga paczki zabije opłacalność wysyłki. Zwłaszcza gdy dorzucić jeszcze łańcuch (doprawdy, nie chcę wiedzieć po co ZWL trzyma je w domu).
PS. Tu żadna odnoga nie jest bezpieczna!
łańcuchami przykuwało się do taczek i kielni panów majstrów, żeby za szybko nie odpłynęli na inną chałturę :P
UsuńTyle to ja wiem, pytanie co robisz z łańcuchem teraz. Bo zakładam - może mylnie - że nie trzymasz panów majstrów w piwnicy, przykutych łańcuchami, by uniknąć zapłaty należnego im wynagrodzenia.
Usuńaa, teraz. Teraz to na jednym kawałku wisi żyrandol, a reszta czeka w garażu na kolejną okazję do zniewolenia jakiegoś fachowca :P Albo przymocowania bestselleru do regału.
UsuńMam wrażenie, że właśnie staliśmy się ważnym głosem w dyskusji na temat tego, czy w Polsce na książkach można zarobić. Tytuł, panie i panowie, tytuł! "Zniewoleni fachowcy" z pewnością natychmiast wspięliby się na szczyt listy empikowych hitów!:P
UsuńZaklepuję pomysł. W domu na odludziu starzejąca się nimfomanka prowadzi niekończący się remont, zmieniając co chwila ekipy budowlane. Łańcuchy, seks i cement!
UsuńNie zapominaj o rurach! Bez hydraulika ta opowieść nie będzie miała sensu!
UsuńMyślę, że po odpowiednio głębokim riserczu bezeceństwa starczy też dla elektryka z glazurnikiem :D
UsuńElektryka rozumiem - powieść ma trzymać w napięciu, ale glazurnik?
UsuńMuszę zrobić głębszy risercz, ale na pewno coś się znajdzie. Wypełnianie fug albo co :P
UsuńO rany, a intuicja mi podpowiadała, żeby nie dopytywać o ten łańcuch!:P
UsuńEee, no zobacz, ile z tego pożytku, horyzonty sobie poszerzyłaś i być może podsunęłaś pomysł na bestseller :D
UsuńPożytki to będą jak mi procent odpalisz. Za tytuł to co najmniej 10%!:P
UsuńNo doprawdy, dedykacja i wzmianka w przemówieniu noblowskim już nie wystarczą??
UsuńNo doprawdy, nie. Jak uczy doświadczenie (choćby z tych komentarzy) i tak przekręcisz moje imię, że nie wspomnę już o tym, iż na takie przemówienie będę musiała czekać jeszcze co najmniej z 50 lat.
UsuńZa kogo Ty mnie uważasz? Mogę podać Twoje imię, nazwisko i nawet adres. A oczekiwanie na noblowskie przemówienie doskonale urozmaici Ci dalsze życie i da poczucie celu :P
UsuńMożesz sobie wykręcać tego kota w którą stronę chcesz, ale i tak jasno widać, że kutwa jesteś i kobiecie żałujesz! A na miejscu policji natychmiast sprawdziłabym Twoją piwnicę - na bank pobrzękują w niej przykuci łańcuchami nieszczęśni, ograbieni z wynagrodzenia fachowcy!:P
UsuńAluzju ponjał. Nie dam Ci procentu, to mnie podkablujesz władzom? Co za przewrotność :P
UsuńNo wiesz? Za kogo Ty mnie masz?! Ja nie kabluję, ja unoszę się honorem, rzucając tylko mimochodem złośliwe uwagi.
UsuńA to pardą, skoro się tylko unosisz, to zwracam honor :P
UsuńDziękuję. Mam nadzieję, że zwrot w pakiecie z procentem?
UsuńMyślałem, że sam honor Ci wystarczy, ale to jakieś mydlenie oczu :P To ile tam chciałaś na początku? Dam polowę tego.
UsuńSamym honorem makijażu sobie nie zmyję. Muszę jakoś zarabiać na waciki, prawda?:P
UsuńA nie mogłaś od razu powiedzieć, że chodzi o waciki? Podrzuciłbym czasem parę paczek, żebyś się nie kłopotała przy zmywaniu makijażu :P
Usuń@momarta Czyli też uważasz mnie za spekulanta? :P A dopiec i owszem dopiekło :)
UsuńZWL: skoro prosiłam o marne 10%, to powinieneś był sam się domyślić. Ale wam, facetom, to wszystko na tacy trzeba, ech!:P
UsuńBazyl: nie, nie uważam. Uważam natomiast za idiotę tego, kto kupił od Ciebie tę książkę za tyle pieniędzy. Ale to jego problem, nie Twój.
I być może to tylko ja mam nabytą zawodowo odporność (choć też do pewnych granic), ale nie sądzę, aby tamta wymiana zdań była warta przejmowania się nią przez aż tak długi czas.
No wiesz, 10 procent z przewidywanych zysków to moim zdaniem starczyłoby na brylanty jak kurze jaja, a nie tylko na waciki, stąd moje zdziwienie. Ale widać nie używasz wacików z popularnych sieciówek :P
UsuńHm. Przy obliczeniach posłużyłam się kwotą podaną przez pisarkę Malanowską, ale rozumiem, że zakładasz, że Twój debiut finansowo przebije nawet zyski z Pottera. Dla mnie tym lepiej, będę mogła omiatać tymi wacikami brylanciki, które natychmiast wczepię sobie w rzęsy!:P
UsuńGdybym zakładał wyniki na poziomie pisarki Malanowskiej, to z łóżka bym nie wstał, żeby pisać, chyba jasne? :) Dorównać Potterowi, przebić Pottera i potem kupować markowe waciki.
UsuńGrunt to mieć cel w życiu!:P
Usuń@momarta To nie tak, że się przejmuję cały czas, ale gdy tylko mowa o zarabianiu na sprzedaży książek (w tym przypadku, książki), to mi się przypomina i troszkę mi ciśnienie skacze. Rozumiem, że jakbym miał w posiadaniu jednocentową Gujanę Brytyjską, to powinienem ją opchnąć za 1 centa? Ech. Masz rację, trzeba się zastosować do jednej z przypowieści ze "Zdumiewających opowieści pandy" :)
UsuńMyślę, że do Gujany nikt by się nie doczepił, bo to "tylko" znaczek, a tu, ekhem, ekhem, kuhtuha, pardon, Kuhtuha. Misja, kaganki, śmierć głodowa, te sprawy.
UsuńI rozumiem, że "Zdumiewające opowieści pandy" to kolejna pozycja, którą można opchnąć za kilka stówek?:PP
Przykro mi, muszę Cię rozczarować, ale wbrew pozorom nie mam wystarczającej wiedzy o charakterze popytu na ten tytuł :P Za to u Staśka jest nawet zdjęcie tej przypowieści o której piszę :)
UsuńSądząc po tym, że to zen, ceny powinny szczytować. Mię coś nie pociąga, ale to pewnie przez brak biznesowej żyłki.
UsuńMam już szczerze dosyć (to eufemizm) promocji tej publikacji. Sama w sobie na pewno jest b. cenna, interesująca, mądra, inspirująca itp., ale główny redaktor jest już absolutnie wszędzie - wyskakuje już nie tylko z lodówki, ale z pralki.
OdpowiedzUsuńAha, zaczęłam nawet jeden fragment czytać - niestety odpadłam po stwierdzeniu redaktora, że dawe teksty/reportaże są "prawdziwsze od prawdy". No, ludzie!
Ja nie narzekam, bo sama poniekąd to sobie zrobiłam. Ale masz rację, wszechobecność imć najgłówniejszego redaktora zaczyna być lekko przytłaczająca.
UsuńTo jednak, co w antologii podczytywałam, mi się podobało.
Oj, Pani Anko z Czytanek, nigdzie takiego głupiego zdania nie powiedziałem. Mam wady, ale nie jestem idiotą. "Prawdziwsze od prawdy" musiał napisać ktoś o antologii, ale na pewno taka kalka językowa nie wyszła z moich ust.
UsuńA co do wyskakiwania wszędzie? Co ja poradzę na to? To media, które zapraszają, które chcą być na czasie. I byłoby dziwne, gdybym po roku pracy mojej i całego zespołu, nie poszedł mówić o antologii tam, gdzie tego chcą.
Pozdrawiam serdecznie, Szcz.
Panie Mariuszu, owszem byłoby dziwne, dlatego też ja poniekąd to rozumiem. Przezornie jednak nie oglądam telewizji, ani nie kupuję innych gazet niż dotychczas, bo mam wrażenie, że jeszcze chwila i eksploduję od nadmiaru.
UsuńAle ja nie mam kredytu do spłacenia, a zarabiam, szczęśliwie, zupełnie gdzie indziej.
Pozdrawiam równie serdecznie!
Ja też nie mam kredytu do spłacenia dzięki Bogu.
UsuńI Pani Marto, szczerze mówiąc, na dźwięk własnego głosu, a zwłaszcza słów "gottland", "Czechy", "antologia" najchętniej już sam sobie rzuciłbym się do gardła.
UsuńA co do cytatu z Pani przy Rodziewiczównie, to uratowała mi Pani ten szkic o niej. Bo nie chciałem utonąć w staroświeckości, więc Rodziewiczówna, babcia, wnuczka-blogerka, to była fajna mieszanka.
I w ten sposób przejdę do historii jako ta, która uratowała tonącego Szczygła! Może być nawet jako Marta, co mi tam. Siostra się ucieszy.
UsuńGłos mnie nie rusza (choć właśnie uświadomiłam sobie, że przy nagłaśnianiu zapomniałam napisać, że jest "aksamitny"), ale uczucia chwilowo podzielam. Zapamiętam jednak: nie pisać o Gottlandzie!
I tak myślałam, że z tym kredytem to jest chwyt marketingowy. Pozostaje Panu liczyć na to, że czytający tego posta nie dojdą do tego komentarza i pomimo chwili szczerości zarobi Pan na antologii choćby równowartość trzech rat kredytu:P
To był chwyt felietonowy.
UsuńJestem w nastroju sentencjonalnym, więc pozwolę sobie zauważyć, że - podobno - wszystkie chwyty dozwolone, a pieniądze nie śmierdzą.
UsuńDo Pana Szczygła
UsuńWyrażenie "prawdziwsze od prawdy" pojawia się w Antologii we wstępie do "Króla graniastego". Całe zdanie brzmi następująco: Można więc powiedzieć, że na podstawie prawdy powstawało coś nieprawdziwego, co było prawdziwsze od prawdy..
Ja również pozdrawiam.;)
Aniu, to się nazywa cios prosto w serce:P Myślę jednak, że okażesz wielkoduszność i nie będziesz nazywała naszego dzielnego Redaktora idiotą, zgodnie z jego własną sugestią?;)
UsuńA tak poważnie, przeczytałam ten wstęp i w kontekście, w jakim to zdanie zostało zamieszczone, mnie nie poraziło tak jak Ciebie. Ale ja na co dzień obcuję w pracy z samą prawdziwszą od prawdy prawdą, więc to pewnie dlatego:P
Tym bardziej akurat Tobie się dziwię. Mnie uczono, że coś jest prawdziwe, albo takie nie jest. Nie chciałabym przeczytać za jakiś czas, że jest coś bardziej kwadratowe od kwadratu albo czarniejsze od czerni.
UsuńJa też lubię i cenię p. Szczygła, ale nie bezkrytycznie. Rozumiem, że każdy może napisać/powiedzieć coś niezręcznego - ludzka rzecz. Niestety to był mój pierwszy kontakt z Antologią, więc nie najlepszy.
A widzisz. A akurat mnie tym bardziej nie powinnaś się dziwić. To czego uczą, a to, czego uczy nas życie, to dwie zupełnie różne sprawy. Po kilkunastu latach pracy w zawodzie, jeśli chodzi o prawdę, prezentuję podejście wyłącznie filozoficzne. Wielekroć zdarzało mi się, że gdy wydawało mi się, że już ustaliłam całą prawdę, to znienacka objawiała się inna, jeszcze bardziej od niej prawdziwa. I wcale nie oznacza to, że ktoś kłamał.
UsuńA co do kontaktu z antologią: no i kto kazał Ci zaczynać od środka drugiego tomu?:P Było czytać po bożemu, to zdążyłabyś się pozytywnie nastroić (zwłaszcza po rozdziale o Rodziewiczównie, rzecz jasna:P)
Osobiście wolę jak promuje się literaturę, niż miałkość. Tak do końca nie rozumiem dlaczego miałoby mi przeszkadzać, że Redaktor pojawia się wszędzie- moim zdaniem to dobrze. Dobrze, ze się o tym wydaniu mówi i pisze, i nie chodzi tu chyba o to, że p.Szczygieł będzie mógł spłacać swoje kredyty ;) Przecież, to też czyjąś dość ciężka jak sadzę praca. To tak jakby zarzuć reżyserowi, czy aktorom, że promują swój film. I tak naprawdę -ileż będziemy żyli faktem wydania antologii? ;) Ja ją kupiłam, bo cenie gatunek, a nie, że "muszę, żeby znajomi podziwiali". Inna sprawa, to to, że nie wiem kiedy ją przeczytam, dlatego na razie nie czytam recenzji, żeby się właśnie nie utopić we frazesach. Co do Rodziewiczówny- na studiach uczyłam się, że pewną twórczość trzeba umieścić w kontekście epoki, historii, okoliczności- dzięki temu inaczej ją postrzegamy. W praktyce bywało różnie (kogo nie dobijał patos!), ale trochę ułatwiało ;) I jeszcze o wyrażeniu "prawdziwsze od prawdy" - czyt to aby nie jest ironicznie? Nie dotyczy udawania? Myślę, że warto przeczytać całość, a nie uprzedzać się z góry jednak. Nikt nie jest idealny, no nawet Mariusz Szcz. ;)
UsuńMiło Cię znów widzieć!:)
UsuńGeneralnie masz rację, ale nic nie poradzisz na subiektywne odczucia. Ja mam dość czytania i słuchania o antologii, ale zarazem doskonale wiem, że - tak jak piszesz - zaraz ten hałas się skończy. Starając się spojrzeć obiektywnie, wydaje mi się jednak, że to dobrze, że wreszcie zaczynamy robić wydarzenie z faktu wydania książki i powinniśmy bardziej się z tego cieszyć, choćby nawet w zatyczkach do uszu i klapkach na oczach:)
Co do Rodziewiczówny: a kiedy ostatnio ją czytałaś? Z punktu widzenia analizy literackiej wszystko wygląda inaczej, natomiast jako czytelnik oczekuję czegoś całkiem innego. Do mnie nie trafia. Mimo tego, że zarówno kontekst epoki, jak i okoliczności historyczne znam - uważam - całkiem nieźle.
I nie wiem, czy to było ironicznie. Jak dowiodłam wyżej, nie jestem specjalistką od odczytywania intencji pana Szczygła:)
Zaglądam do Ciebie regularnie, choć po cichutku:) Ale miło mi, za takie powitanie :) Może mam łatwiej, bo akurat udało mi się uniknąć medialnego szumu- chyba tylko jeden wywiad z redaktorem obejrzałam. Natomiast nagłaśnianie ciekawych, ambitnych pozycji literackich zawsze mnie cieszy- ich żywot na świeczniku mediów bywa krótki.
UsuńRodziewiczówna- chyba nie doprecyzowałam myśli. Bo do mnie też nie trafiła- coś jej czytałam we wczesnej młodości, ale nawet nie pamiętam co. Może "Lato leśnych ludzi" albo "Dewajtis"? To chyba musiała być tak zachęcająca pozycja, że nic więcej wspomnianej autorki nie przeczytałam ;) W zakamarkach biblioteczki stoją jej "Barcikowscy", ale nie przypominam sobie abym czytała. Moja ciocia, która wychowała się przed wojną ją czytała i z tym mi się właśnie kojarzą książki pani R. Inna epoka i kontekst. Coś jak Sienkiewicz i "ku pokrzepieniu serc" ;)
Mnie się skojarzyło ironiczne- tak po przeczytaniu całego wstępu do reportażu. I staram się do czegoś nie uprzedzać, nim się z tym nie zapoznam bliżej ;)
To się nazywa permanentna inwigilacja, a nie "zaglądanie po cichutku"!:P
Usuń"Lato leśnych ludzi" akurat mi się podobało, choć czytałam już dość dawno temu. Po przeczytaniu dotyczącego Rodziewiczówny wstępu z antologii zastanawiam się natomiast, czy nie zabrać się za wspomnianego tam "Floriana z Wielkiej Hłuszy". Też go zresztą kiedyś czytałam, była to bodajże pierwsza książka tej autorki, jaka wpadła mi w ręce, ale kompletnie nic nie pamiętam. Myślę jednak, że tak jak napisał w tym wstępie M. Szczygieł w odpowiedzi na moje rozterki, takie historie faktycznie mogły się podobać wielu babciom. I jak widać, ciociom też:)
A mając do wyboru Sienkiewicza i Rodziewiczównę, zdecydowanie wybrałabym Rodziewiczównę. Może i nie rozumiem, ale chociaż głupio pochichotać można!
@ chaber73
UsuńRozumiem, że Tobie obecność Szczygła w mediach nie przeszkadza, niemniej nie wszyscy muszą mieć podobne odczucia. Co do ironii także. I uspokoję Cię, skoro do mnie pijesz: daleka jestem od uprzedzania się, zwłaszcza po przeczytaniu jednego niefortunnego zdania/rozdziału. Nie zamierzam jednak czytać bezkrytycznie, nawet uznanych autorów.
A ja myślę, że nie się co obruszać. Każdy ma prawo do własnych poglądów, tak samo jak każdy dzierży we własnym ręku pilota do telewizora, czy decyduje o tym, czy dany tekst (recenzję, wywiad z autorem, a wreszcie samą książkę) przeczytać czy nie.
UsuńA poza tym: u nas wiosna właśnie wróciła, więc proszę szybciutko przyoblec twarze w uśmiechy!:))
Miało być, że "nie ma się co obruszać".
UsuńPrzynajmniej będzie mi co wytykać:P
Właśnie m.in. o to prawo do własnych, w tym odosobnionych, poglądów mi chodziło.
UsuńAnko od czytanek- po co aż tyle "agresji"? ;) Oczywiście- masz prawo do swojej opinii. A ja do swojej. Poglądami tez można się wymienić.Tak, jak napisała Momarta. I bardzo dobrze, że nie czytasz książek bezkrytycznie- ja też nie. Po prostu ja to sformułowanie inaczej odczytuje w kontekście całości.Pozdrawiam i :) wiosennie.
UsuńMomarto- jaka tam inwigilacja! To jest zaglądanie dla przyjemności lektury :) "Lato leśnych ludzi", to chyba lektura była. Ale nie pamiętam.Skleroza jak nic! Mnie Sienkiewiczem wymęczono w szkole, więc dobrowolnie nie sięgnę ;) Ale to też bardziej autor mojego dziadka, niż mój. Swoją drogą zastanawiam się, czy za 30-40 lat nam współczesne książki będą określane takim mianem "babcine-ciocine-dziadkowe" i które to będą ;)
UsuńWcześnie w tym roku przyszły te wiosenne burze! Mam jednak nadzieję, że teraz to już z górki, choćby i odosobnionej, będzie:P
UsuńChaber: mam wrażenie, że z uwagi na przewalające się tu ostatnio dzikie tłumy (nawet po odliczeniu kilku setek spambotów) mogę doznać paraliżu twórczego, więc przyjemność szlag trafi:(
"Lata leśnych ludzi" jako lektury nie pamiętam; wydaje mi się w każdym razie, że nie było to za moich szkolnych czasów. Teraz natomiast mam wrażenie, że wszystko jest lekturą: tak w każdym razie mówią mi bloggerowe statystyki.
Z pewnością większość głośnych teraz pozycji wkrótce się zestarzeje. Pytanie tylko czy będzie to piękna starość, czy raczej gnicie na kupce z makulaturą. Sądzę, że szanse na to pierwsze mają naprawdę tylko nieliczne pozycje; nie podejmuję się jednak typowania.
To w Krakowie wiosna- słońce i 22 stopnie w cieniu. I nawet chyba smog przegnało, bo z okien widziałam dziś pięknie oświetlone, ale i mocno ośnieżone, pasmo Babiej Góry (Beskid)! Tak więc nie przyjmuje do mojej, dziś rozanielonej słońcem świadomości, ewentualnego braku przyjemności z czytania Twojego blogu! Może jakieś czary odprawię na natchnienie, a nie paraliż twórczy?!! o_O
UsuńTez nie mam pewności, czy "Lato..." było lekturą- większość dzieciństwa przechorowałam, wiec głównie czytałam, dużo ponad zestawy lektur.
Dokładnie o tym samym myślałam, tzn. że trudno byłoby mi wytypować co będzie trwało, a co zginie pod warstwą kurzu niepamięci ;) Szczególnie, że odrzuca mnie od większości współczesnej prozy. Nie wiem, czy słusznie.
U nas tyż piknie, choć akurat dziś nie dane mi było za dużo oddychać świeżym wiosennym powietrzem. W najbliższym czasie największym problemem będzie jednak, zdaje się, brak wolnego czasu, toteż może - z braku czasu - nie zdążę się sparaliżować? W każdym razie obiecuję, że nie poddam się bez walki!
UsuńOd współczesnej prozy mnie akurat nie odrzuca, ale mam za duże zaległości, by czytać jeszcze i ją (poza pojedynczymi pozycjami). Poza tym, teraz to i tak możemy sobie gdybać, a dopiero czas nada wszystkiemu właściwą perspektywę. Nie pierwszy zresztą raz.
To oby tak piknie było jeszcze długo! :) To trzymam kciuki abyś faktycznie nie poddała się bez walki. Cisza na tym blogu byłaby doprawdy niepokojąca!
UsuńJa mam wątpliwość co do słuszności :) nie czytania współczesnej prozy, ale niestety zaległości też robią swoje. To mówi Chaber, która dziś przytargała kolejne książki z księgarni- to dlatego, że już nie ma ich gdzie trzymać i nie nadąża z lekturą o_O
W sumie fakt- z gdybania i tak nie wyjdzie nam prawda ;)
Hm, to teraz będę się zastanawiać czy uwagi o niepokojeniu się ciszą na blogu nie powinnam odebrać jako zachęty do poskromienia gadulstwa (w sensie, że jeśli chwilę jest cicho, to znaczy że musi być chora:P),.
UsuńU nas dziś mniej piknie. Na trasie porannego przemarszu (9 km), zaliczyłam także ze trzy deszczowe fale. Ale krzewa za moim oknem zaczęły się już zielenić (mam wrażenie, że wczoraj tych listków jeszcze nie było!) i bielić (mam na wprost dziką śliwkę, cudna!)
Ja niby kupuję mało, ale i tak ciągle za dużo, jak na własne możliwości przerobowe. Trzeba to polubić, bo wyleczyć się nie da. Chyba że prądem:(
Nie, nie powinnaś jej tak odebrać ;) Pamiętaj- ja motywuję! :)))
UsuńU mnie jednak pogoda dziś nadal trzymała fason, kiedy wracałam od bratanic wieczorem było nawet 15 na plusie. Ale faktycznie- też mam wrażenie, że więcej zieleni na gałęziach w ciągu doby.
O, to ja za prąd dziękuję (chyba, że z herbatą ;} ), pozostanę przy "chorobie". Nawet miejsce na nowości znalazłam- na szafie też można postawić rządek ;)
Zmotywowana, napisałam kolejnego posta:P Nie o książkach dla dzieci jednak.
UsuńNa szafie powiadasz? Hm, to jest jakaś myśl. Tylko że tam się tak strasznie kurzy:(
Przeczytałam, skomentowałam :)
UsuńNo właśnie, to mnie martwi- że się kurzy. Ale jest to rozwiązanie chwilowe, do czasu zakupu nowej półki ;)
Węszę pewien problem w tym, że kiedyś może się skończyć i miejsce na półki, ale póki co - ciesz się chwilą!
UsuńJa to już nawet wiem, więc rzeczywiście cieszę się chwilą i odzyskanym miejscem prawie na podłodze :)
UsuńA ja właśnie zajmuję miejsce na podłodze i tam też się strasznie kurzy:(
UsuńW Krakowie się wszędzie kurzy, bo nawet smog siedzi w mieszkaniach, więc jestem i tak na przegranej pozycji :(
UsuńMatko, i Ty mnie tam zapraszasz?!
UsuńNo tak...o_O Ale jeśli pominie się smog, to atmosfera miasta i smak kawy pitej na Kazimierzu mogą być urzekające :)
UsuńPodejrzewam, że jeśli chodzi o kawę, to nawet najwięksi koneserzy nie mogą narzekać, że jest niewystarczająco smolista...
UsuńA ja sądziłem, że przez Ciebie przemawia sarkazm :-) Zonk! :-)
OdpowiedzUsuńA widzisz! Jeszcze nie jeden raz Cię zaskoczę!:P
UsuńAle sarkazm, owszem, wystąpił.
Ja mam problem z imponowaniem znajomym zakupionymi za ciężkie pieniądze tomami, bo półki z książkami mamy w sypialni, a w salonie bieda - raptem dwie półeczki ;)
OdpowiedzUsuńNo tak, ja swój egzemplarz antologii chwilowo też trzymam w sypialni, ale że nie mieści się naprawdę nigdzie (na półce został ustawiony tylko czasowo, w celu zrobienia zdjęcia), to leży na podłodze, dokładnie na wprost wejścia. Liczę że wszyscy wchodzący dyskretnie rzucą okiem!:P
UsuńHahaha, na półce do zdjęcia, świetne :D U mnie na podłodze = rzucone na pożarcie młodej ;)
UsuńNa szczęście na zdjęciu nie widać, że pozował także kurz zalegający na półce grubą warstwą:P I jak to cudownie, że moje dzieci są już na tyle duże, że odzyskałam podłogę!:))
UsuńMyślę, żeby kupić, ale miejsce będę miała na parapecie, albo w przedpokoju, w obu przypadkach, zobaczy każdy :D
OdpowiedzUsuńPoważnie, chwilowo absolutnie mnie nie stać. Ani czasowo, ani w sumie finansowo. Mam zapasik innych reportaży, ale te pana Szczygła mi polecano, więc kwestia czasu gdy się zabiorę :)
Najlepiej będzie ustawiać antologię rotacyjnie: raz tu, raz tu, żeby zobaczyli i ci, którzy wejdą do środka, i ci, którzy będą tylko przechodzili obok:)
UsuńA zapasik innych reportaży, to i ja mam, ale cóż z tego? Finansowo podołałam, czasowo na pewno się nie uda, choć pewnie pojedyncze kwiatki będę stopniowo wyciągać i obwąchiwać. Czego i Tobie życzę.
Dlatego ja, aby nie ulegać zbytniemu szumowi informacyjnemu słucham tylko radiowej Trójki i Czwórki. I niczego nie oglądam (poniekąd przez brak telewizora ;)) Do tego czytam kilka dobrych blogów o książkach i to mi wystarczy.
OdpowiedzUsuńOdnośnie dziennikarzy jeszcze, mam wrażenie, że pan Michał Nogaś przeczytał i wiedział o czym mówi. Bardzo się zachwycał. Zresztą wywiad z Mariuszem Szczygłem też świetny zrobił.
Tak więc polecam dietę informacyjną - skutecznie wydłuża czas na czytanie.
Żadna dieta informacyjna nie wydłuży czasu na czytanie, dopóki nie upcha się w jakiejś komórce męża, dwójki dzieci i licznych czynności zawodowych, niezbędnych jeśli chce się zdobyć pieniądze na zakup książek:(
UsuńJak już pisałam wyżej - ten szum informacyjny zrobiłam sobie sama, niejako w ramach wyjątku. Powtórki raczej nie planuję;) I - jak również napisałam - jeśli chodzi o pana Nogasia, mam takie samo wrażenie. A zachwycał się niezwykle intensywnie i sympatycznie.
Z tym mężem, dziećmi i obowiązkami to prawda, skutecznie przeszkadzają w czytaniu. Czasem jednak się przydają ;)
UsuńDopiero teraz przeczytałam wszystkie komentarze i widzę, że faktycznie o p. Nogasiu było. Nauczka na przyszłość, aby najpierw czytać wszystko, a potem komentować.
pozdrawiam
No przydają się, przydają. Mąż zwłaszcza;)
UsuńCo do niedokładnego czytania, wcale Ci się nie dziwię. Sama czasem załamuję się, gdy u kogoś widzę więcej niż kilka komentarzy i nie mam siły, by wszystkie je czytać.
Pozdrawiam odwrotnie:)
Dziękuję za zdanie >>>że w mediach wcale nie jest tak, że poszczególnymi tematami zajmują się ci, którzy mają o nich cokolwiek do powiedzenia<<<
OdpowiedzUsuńzwłaszcza w kontekście tekstu z (sobotniej) GW o "lekturach szkolnych".
Ponieważ karty kredytowej nie posiadam, z "Antologią" muszę jednak poczekać do Mikołaja (idąc za złotymi radami dzieci; List do Mikołaja to ich rozwiązanie na najpilniejsze potrzeby... (9latek!).
No niestety, trend jest taki a nie inny i nie liczyłabym, że w najbliższym czasie się odwróci.
UsuńTo, co ukazało się w GW nie było jednak raczej "tekstem" (czytałam tylko w wersji elektronicznej), a czymś w rodzaju notki prasowej. W sam raz z sektora nagłaśniania (przeczytałam komentarz autorki; być może faktycznie pracuje nad większym tekstem o czytelnictwie, ale tu nie dała szans, by się tego domyślić).
Karta kredytowa świetna rzecz! Z tym, że ja spłacam ją bardzo regularnie, a więc zyskuję tak naprawdę jedynie miesiąc odroczonej płatności. Zważyłabym jednak na Mikołajowy kręgosłup i zastanowiła się na Twoim miejscu, czy jednak w tym przypadku go nie odciążyć:)
Czytałam ten tekst w sobotniej GW i nie wierzyłam, że polonista, nauczyciel, znawca (piszę książki o polskiej szkole) proponuje przyjrzeć się książeczkom o Monster High czy ludziku Lego. Rozumiem, że część lektur można uznać za przestarzałe, ale żeby podsuwać dzieciom taki chłam?!
UsuńMyślę, że problem jest głębszy. Tu dla potrzeb przyciągnięcia czytelnika został on poniekąd stabloidyzowany, ale mam przekonanie, że problem istnieje. A dziecka, które nie czyta w ogóle, bo nie czytają jego rodzice, ani nikt inny wokół, nie jest tak prosto zachęcić do sięgania po wartościowe książki. Dlatego uważam, że tego rodzaju książki jak przywołane w obu tekstach mają też swoją rolę do spełnienia.
UsuńAle odsyłam do ciekawej dyskusji jaka na ten temat rozgorzała u Anny na blogu Poza rozkładem (także z udziałem autorki tekstu w GW), bo mój pogląd jest - zdaje się - odosobniony:)
A ja tak na marginesie tej dyskusji zerknęłam na blog "poza rozkładem" i dzięki temu już zamówiłam :"Na wysokiej górze". Chociaż bardziej dla siebie na razie- te ilustracje! :)
Usuń"Na wysokiej górze" jeszcze nie mam, ale nadrobię ten brak z pewnością. Na razie jednak dołuję finansowo, więc udaję że nie zauważam żadnych książek:(
UsuńPoczekam na nadrobienie braku:) I oby dół finansowy minął szybko, bo każdy dół nie jest dobry!
UsuńObiektywnie rzecz biorąc, lepiej aby akurat ten dół nigdy się nie skończył. I tak nie wiem kiedy przeczytam te książki, które już kupiłam, więc co powiedzieć o perspektywach tych, które chciałabym kupić?!
UsuńW tej kwestii Ci nie pomogę, bo ja kupuję namiętnie. Gorzej, że nie nadążam z czytaniem. Po japońsku to się podobno nazywa tsundoku (nie, nie jest to odmiana sudoku). Nawet sobie człowiek książek nie może kupować, bo od razu go jakoś nazwą o_O
UsuńTsundoku, powiadasz? Ciekawe, gdzie ci tsundokowi Japończycy upychają te książki, przy ich metrażach?
Usuńpewnie na nich śpią ;)
UsuńJeśli mogą je zmieścić pod materacem, to cóż z nich za tsundokowcy?
UsuńNie, myślę, że oni śpią w tych przestrzeniach między grzbietami książek ;)
UsuńJapończycy są raczej mali i drobni, ale myślisz, że aż tak?:)
UsuńJapończyk nie da rady? ;)))
UsuńRzeczywiście, ależ ze mnie głupia Europejka!:)
UsuńTak by nie pomyśleli, chyba są kulturalni jednak ;)
Usuńhmmm w najbliższym czasie nie zanosi się na to, abym postawiła na półce to dzieło ale postaram się choć dotknąć, przekartkować i zajrzeć do rozdziału wiadomego w jakiejś księgarni...
OdpowiedzUsuńGratulacje Momarto! Nie wiedziałam, że tonący Szczygieł Momarty się chwyta :-)
No nie... dlaczego muszę wpisywać te dziwne cyferki???
Każdy ma inne priorytety, gdy o książkowe zakupy idzie. U mnie był to absolutny "must have" jeszcze zanim dowiedziałam się o wiadomym rozdziale, toteż nabyłam natychmiast, gdy przybyła do mnie gotówka:)
UsuńA co do gratulacji, odsyłam do mojej odpowiedzi na pierwszy komentarz:)
Cyferki będą na pewno jeszcze przez kilka dni. To, co działo się ostatnio, przekroczyło wszelkie granice. Podejrzewam, że gdyby nie captche, miałabym tylko dziś ze sto komentarzy w spamie:(
A co tu taki tłum? Antologię macałam, ale nie kupiłam. W końcu kupiłam "Książkę z dziurą" Wybrakowana, więc zdecydowanie tańsza. Co do "szczygłowych" lektur, to właśnie "zrobiłam sobie raj".
OdpowiedzUsuńA, mamy takie popremierowe after party, miło że wpadłaś!:)
Usuń"Książkę z dziurą" też mam! Pomysł znakomity, choć uważam, że "Naciśnij mnie" jest lepsze.
A jak już będziesz w tym raju, to pamiętaj: nie wywołuj gottlanda z lasu!:P
:) Po drodze mi akurat było. "Gottlanda" wywołałam jakiś czas temu. Część gottlandowych wieści znałam z DF (?) A swoją drogą antologie to dość ryzykowna sprawa, więc dobrze, że nagłaśniasz, bo pana M.S. lubię ;) Niech mu się wiedzie.
Usuńczy "Naciśnij mnie" to jest to z tymi kropkami? Polsko-francuskie? Bo zastanawiałam się nad kupnem dla bratanic :) starsza ma 2 lata + 8 miesięcy (i kocha swoje paluszki, jak mi ostatnio wyznała), więc chyba by się jej spodobało :)
UsuńMonotema: Jak się nieco ogarnę (w domu jedna ospa i jedna prawie ospa-ale-może-się-uda), zajrzę do Ciebie, sprawdzić co tam wyczytałaś:)
UsuńTa antologia z uwagi na jej rozmach i znakomity pomysł chyba od początku nie niosła z sobą żadnego ryzyka, poza tym związanym z falą pozwów o odszkodowania za zrujnowane kręgosłupy, wnoszonych przez pracowników księgarń i poczty, zmuszanych do dźwigania tych ciężkich tomiszczy!
Chaber: tak, to właśnie to. Moim zdaniem bomba! Młodszy był znacznie starszy kiedy ją dostał, ale do tej pory jest jednym z jego numerów jeden! Ech, od kilku miesięcy planuję post o książkach Tulleta i ciągle nie mogę się za niego zabrać:(
Momarto, to ja poczekam cierpliwie na ten post :)
UsuńKsiążkę z dziurą też mamy, ale Kropki są najlepsze! Świetne dla 2, 3 latka, a u nas i 6-latek wciąż bardzo lubi. :))
UsuńChaber: masz na mnie motywujący wpływ (patrz Ota Pavel), więc może zaświeciłaś niniejszym światełko w tym czarnym tunelu?:)
UsuńAine: U mnie 5 latek, ale nie zanosi się, aby szybko mu przeszło. A i prawie 9-latek nadal zagląda przez ramię:) Książka z dziurą znakomicie natomiast sprawdza się w przedszkolu, jako inspiracja do wszelkich gier i zabaw grupowych - wypożyczyliśmy nasz egzemplarz i okazał się być hitem tygodnia!
Momarto- cieszę się bardzo, o tu -> :D , tak się cieszę ! Ale dzięki Tobie nabyłam właśnie -"Naciśnij mnie". Świetne rzeczy dla dzieci polecasz! I naciskałam najpierw z koleżanką (przy herbacie po marokańsku), a potem z moją mamą (przy szarlotce). Najbardziej nam się podoba to klaskanie, potrząsanie i dmuchanie. Nie wiem, czy bratanice tak szybko dostaną książeczkę ;)))
UsuńJa swego czasu spędziłam w empiku znacznie więcej czasu niż zamierzałam, gdyż podglądałam kolejne dorosłe osoby, które brały tę książkę do ręki:) I w pełni rozumiem Twoje rozterki związane z koniecznością przekazania łupu - może tylko im ją pożycz na jakiś czas?:)
UsuńCieszę się oczywiście, że się cieszysz. Chęć zobaczenia jak skaczesz jeszcze wyżej chyba wreszcie popchnie mnie w stronę tego Tulletowego posta...
(i - u licha - co to jest herbata po marokańsku?)
To nie czuję się odosobniona w reakcji ;) Na razie jest taki plan, że ona będzie u mnie, a będziemy się nią bawić przy każdej wizycie bratanic ;)
UsuńCóż mam nadzieję, że podłoga oraz sąsiedzi zniosą moje radosne pląsy i równie radosne podskoki po publikacji rzeczonego posta ;)
Herbata po marokańsku, to świeża mięta zaparzona w imbryku z zieloną herbatą i brązowym cukrem. W wersji z herbatą czarną nazywa się po izraelsku. Podają to w mojej ulubionej Cheder na Kazimierzu ( w wersji zimny dzień biorę kawę po izraelsku zaparzaną w findżanie razem z korzennymi przyprawami).
O poście uprzedzę wcześniej, zdążysz podeprzeć im strop!
UsuńTakiej herbaty nie piłam, ale należę do frakcji zwolenników herbaty czarnej i baaaardzo mocnej. Ta po marokańsku brzmi jednak nieźle (lubię i miętę, i - w pewnych okolicznościach przyrody - zieloną herbatę), tylko ten cukier! Nie słodzę niczego od grubo ponad dwudziestu lat, więc mogłabym nie dać rady. I tak, nie wiem też, co to jest findżan:P
Sąsiedzi będą za pewnie wdzięczni ;)
UsuńMyślę, że w Cheder spokojnie dostałabyś baaaaardzo mocną herbatę i bez dodatku cukru- są skłonni do współpracy :)
Jak gdzieś przeczytałam- findżan to mosiężne dzieło sztuki, w którym zaparza się kawę z całą magią. Niestety dla mnie chyba zaparzają bez magii, bo cały czas nie widzę zmian pt. "młoda, piękna i szczupła". Widocznie są różne wersje tych dzieł sztuki ;)
Pytanie tylko, czy cukier nie stanowi integralnej części napoju; w marokańskich klimatach to całkiem możliwe. Nie wątpię jednak, że w ofercie Chedera znalazłabym coś dla siebie:)
UsuńMoże findżańska magia obejmuje całkiem inne rejony? Na przykład znieczula podczas płacenia rachunku?:P
Przypuszczam, że stanowi, ale cóż- po 20 latach nie warto zacząć słodzić ;) Jeśli zawitasz kiedyś w moje rejony, to polecam miejsce :)
UsuńA wiesz, tak o tym nie myślałam, ale z reguły nie płacę tam za dużo, to może dlatego. Ale w kilku miejscach na Kazimierzu taka moc, jak to ładnie napisałaś, findżańska by się przydała!
Może kiedyś i zawitam, bo ostatni raz byłam bardzo dawno temu (chyba jakoś pod koniec liceum, rety!). Czasem wysyłają nas na szkolenia do Krakowa, więc może wreszcie się skuszę:)
UsuńSkuś się! Mogę się zaproponować na przewodnika ;)
UsuńOfertę przyjmuję z wdzięcznością, ale czy Ty wiesz, ile się ode mnie do Ciebie jedzie? Na samą myśl słabnę.
UsuńNie wiem, bo nigdy nie byłam w Twoich okolicach, ale obawiam się, że to może być jak "stąd do wieczności". W tej sytuacji delegacja powinna obejmować przelot samolotem. Ale realizm jest taki bolesny o_O
UsuńTak, to te klimaty. "Niekończąca się opowieść" też pasuje, w odróżnieniu od "Cudownej podróży":(
UsuńNa samolot może bym i nawet wyszarpała, cóż z tego, skoro brak bezpośrednich połączeń? Niejeden szczecinianin z rozrzewnieniem wspomina OLT, które latało do Krakowa...
Pamiętam jak w poprzedniej pracy jeździłam na różne jednodniowe szkolenia do Warszawy. Osoby ze Szczecina miały szkolenia 3 dniowe, z czego jeden dzień jechały, a trzeci wracały. Tak więc trochę się nie dziwie, ze w Krakowie byłaś na wycieczce szkolnej. Ryanair ma lada dzień latać Krk-Gdańsk, to może i do Szczecina poleci?
UsuńNa upartego da się szkolenie w Warszawie załatwić w jeden dzień, pod warunkiem że zacznie się go o czwartej rano, a skończy o północy. Zrobiłam to dwa razy, z trzeciego i kolejnych odpadam.
UsuńRyanair na razie milczy na temat tego kierunku, ale może faktycznie coś się zmieni.
To pozostaje nadzieja w Ryanair! :)
UsuńOni chyba nie z tych, w których można za darmo pokładać coś więcej niż bagaż podręczny, ale można spróbować.
UsuńTo ja jeszcze też na zakończenie (?) after party się załapię z gratulacjami dla Momarty (nie Marty :)
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Monotema antologię pomacałam, na razie nie kupiłam. Pożyjemy, zobaczymy. Chyba raczej e-book, pal sześć wrażenie na znajomych. ;) :)
Ten post (i lista komentarzy) ma charakter wybitnie rozwojowy, więc - niczym w "Wielkim wyścigu" Bahdaja - nie można przewidzieć, kto przybiegnie na zaszczytnym ostatnim miejscu:)
UsuńMomarta dziękuje, choć Marcie też by się gratulacje przekazało:P
E-booka nie mogę, choć niewątpliwie odpadłby problem z trwałym zajęciem kawałka podłogi (uciążliwe zwłaszcza przy myciu, dobrze że nie jestem perfekcyjną panią domu!). Pochodzę jednak z gatunku macantów i taka chyba umrę.