„Szarek był największym leniuchem i piecuchem w całym Zajączkowie.
Gdy inni malcy już od rana bawili się na łączce za
miastem – Szarek wylegiwał się pod puchową pierzyną.”
Od
czasu gdy okazało się, że niestety nie jestem tak zdrowa, jak chciałabym, a
było to jakieś dwadzieścia pięć lat temu, powoli acz konsekwentnie stąpałam
drogą prowadzącą prosto pod pierzynę.
- Chodź lepić bałwana – zaproponowali.
- Mogę zrobić bałwana w domu z
pierzyny… - ziewnął Szarek, przewrócił się na drugi bok i usnął.”
Kiedy
urodziły się dzieci, nieco zwiększyłam swoją aktywność fizyczną, nie popadając
jednakże w przesadę.
Od
niedawna miałam przy tym znakomitą wymówkę: moja lekarka zaleciła mi wzmożenie
ostrożności i prowadzenie trybu życia starej babci. Ze sportów pozostawiła do
wyboru pływanie (nie lubię) oraz szachy (lubię i swego czasu intensywnie
uprawiałam, ale nie zamierzam nikogo przekonywać, że w czasie trwania partii
wykonuje się ruchy innymi częściami ciała niż ręce, którymi można do wyboru: przesuwać pionki lub figury na szachownicy, naciskać przycisk zegara lub rwać włosy z głowy).
- Chciałabym – powiedziała – żeby mój
Szarek był taki, jak inne zajączki. Żeby wstawał rano, bawił się i miał dobry
apetyt, żeby był silny i zdrowy. Ale jak zmienić Szarka? Czy mogę liczyć na
waszą pomoc?
Przyjaciele byli dumni z zaufania,
jakim obdarzyła ich dorosła zajęczyca. Szastnęli nogami i zawołali chórem:
- Postaramy się, proszę pani!”
Mamusia
jakiś czas temu zdjęła mnie już z sobie z garba, apetyt także – dziękuję –
nieustannie mi dopisuje. Do akcji włączył się jednakże – znienacka – kręgosłup.
Siedzący
tryb życia, praca biurowa, wożenie tyłka samochodem tu, ówdzie, a także tam. To
musiało kiedyś rypnąć.
Kilka
lat temu rypnęło w odcinku szyjnym kręgosłupa, skutkując potwornymi migrenami.
Zainwestowawszy pokaźną ilość gotówki w szeroko pojętą terapię manualną, dałam
radę bez zmieniania trybu życia.
Pod
koniec ubiegłego roku rypnęło w odcinku lędźwiowym. Dowiedziałam się nagle i
boleśnie, że otóż – o rety! – posiadam tam kręgosłup. Oraz że nie mogę
samodzielnie zapiąć butów. Tudzież umyć włosów. Ani też pomóc dziecku (wzrost 113 cm ) zapiąć kurtki. A w
ogóle to nie ma pozycji, w której by mnie nie bolało.
Na
doprowadzenie się do stanu używalności wydatkowałam kolejną porcję gotówki
(umownie nazwijmy ją „kilkaset złotych”), po czym uznałam, że jest już dobrze.
Do
czasu, gdy odprowadzając dziecko do przedszkola, źle postawiłam nogę na
stopniu.
- Gdzie moja pierzyna?! – zawołał.
Spojrzał w okno: pierzyna leży na
śniegu. Wyskoczył na dwór, podbiegł do pierzyny, a pierzyna – w nogi!
Gonił ją Szarek, ale nie miał siły.
Zasapał się. Pierzyna uciekła. Wrócił Szarek do domu, słaniając się na nogach.”
Nie
pamiętam, kto i kiedy wpadł na pomysł rozpoczęcia nordic walkingowej terapii.
Wiem natomiast, że gdyby nie moja koleżanka, do tej pory pewnie bym się za nią
nie zabrała, poprzestając na śledzeniu zrozpaczonym wzrokiem procesu ubywania
gotówki na koncie.
„Wieczorem pierzyna leżała na swoim miejscu.
A następnego ranka znowu uciekła i
gonił ją leniwy zajączek. I tak już było odtąd co dnia: pierzyna uciekała z
rana, a wieczorem wracała.
Przyszła wiosna. Szarek biegał coraz
szybciej i dalej i coraz więcej zjadał potem listków sałaty i szpinaku.”
żeby nie było: to nie jest profesjonalna pozycja z kijkami |
Za
każdym razem przechodzę dystans co najmniej sześciu kilometrów, a zdarza się
(jak dzisiaj), że i ponad jedenastu.
Zainwestowałam
w profesjonalne buty (i nie wiem, jak mogłam żyć do tej pory bez nich!) oraz
kijki, a i tak wydałam mniej, niż kosztowałaby mnie kolejna porcja zabiegów
rehabilitacyjnych.
Nie
boli mnie nic (jedynie mięśnie po każdym treningu, ale ten ból dość szybko
mija), jestem dotleniona jak rzadko, zaczynam widzieć pozytywne zmiany w swojej
sylwetce.
Maszeruję
wyłącznie po lesie, dzięki czemu odkrywam to, co umykało mi do tej pory.
Okazało się, że tuż obok mnie są piękne tereny, wyposażone w strumyki,
wzniesienia i porośnięte hubami drzewa.
W
czasie treningów spotykam zaskakująco dużo (zważywszy na porę roku) osób, które
albo także maszerują z kijkami, albo biegają. Wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni.
Choć nie znamy się osobiście, jeden kłania się drugiemu i życzliwie zagaduje –
rzecz nie do pomyślenia w polskim mieście.
Nie
mam ochoty na jedzenie mięsa. Odkurzyłam swoje wegetariańskie książki
kucharskie, przypomniałam sobie o szeregu kulinarnych wege-blogów (w tym o Jadłonomii, która –
zasłużenie – zwyciężyła w konkursie Blog Roku w kategorii blogów kulinarnych).
Czuję
się tak dobrze, jak już dawno się nie czułam.
Wyleźli spod niej dwaj przyjaciele:
Kapustek i Sałatek.
- Ach, to wy ściągaliście ze mnie pierzynę!
To na waszych nogach uciekała przede mną co rano!
- Tak – przyznali się przyjaciele. –
Ale nie gniewaj się na nas. Przeczytaj lepiej ten afisz.
I Szarek przeczytał afisz.”
Afisz
przeczytałam sama. Koleżanka nijak nie dała się namówić. Zatem namówiłam mamę.
„Zawodnicy stali już na starcie. Huknął
strzał – rozpoczął się bieg. Ale co to? Wraz z innymi zawodnikami biegnie
Szarek. I to jak jeszcze! Przebiera szybko nogami. Już jest w środku grupy
zawodników… Już jest na czele…
Wszyscy biegacze, nawet ci najlepsi,
zostali daleko w tyle.
A Szarek z dumnie podniesioną głową
pierwszy wpada na metę.
Trudno po prostu opisać, jakie były
brawa, jakie wznoszono okrzyki na cześć zwycięzcy.”
Nie,
nie mam złudzeń. Nie ma takiej możliwości, abyśmy wygrały te zawody.
Trzymajcie
jednak kciuki, żebyśmy przymaszerowały chociaż w połowie, a nie na końcu
stawki!
Czesław
Janczarski „Bieg z przeszkodami”, ilustrowała Halina Zakrzewska. Nasza Księgarnia,
Warszawa 1979.
Kiedy w mojej bocznej szpalcie przeczytałam "kręgosłup" - oto jestem. Wspaniały post, jak cudownie skompilowane losy zajęcy i Twojego! A już Ci chciałam polecać mój drugi blog , w którym snuję opowiastki i nabijam się ze swojego kręgosłupa :)
OdpowiedzUsuńNordic walking jest zbawienny, i tak tak tak! po leśnych duktach, a nie betonie - raz z powodu czystego powietrza, a dwa - z powodu wstrząsów. I buty! Ach szkoda, że to Szczecin bo z Maminą startnęłybyśmy sobie. Zacna idea! Trzymam kciuki, daj znać jak poszło! Ale liczy się udział, więc bycie przy końcu stawki godne braw!
Wierz lub nie, ale miałam Cię stale na myśli, gdy pisałam ów post:) Na drugiego bloga zaglądałam, łącząc się w bólu.
UsuńO tej porze roku, gdy dzień jeszcze krótki, organizowanie spacerów po leśnych duktach wymaga pewnego samozaparcia i opanowania poziomu "supermaster", jeśli chodzi o organizację czasu, ale nic to, daję radę! Gorzej, że w ostępach napotyka się dziczyznę (tydzień temu stado tupoczących saren)...
A o butach to ja mogłabym długo. Kupiłam jedne z tańszych (co nie znaczy, że tanie), ale nie żałuję ani jednego wydanego na ten cel grosika!
Dzięki za kciuki, na pewno się przydadzą:)
Serio? Jestem muzą! Z nadwagą, ale jednak! Czytając post ja tez myślałam o sobie, prosz, jaka jednomyślnośc :) O raju, będę musiała zreanimować Kręgosłup Oralny, żebym mogła łączyć się w bólu z szeroko pojętym społeczeństwem!
Usuń(podpowiem tylko, że podobno udziec sarni niezgorszy), ;)
Oooo, o butach to ja tez mogę bezkresnie!
Moja droga, podstawowym kryterium wyboru w czasie castingu na muzę nie jest bynajmniej obwód w pasie (obwód w biuście to już co innego:P)
UsuńI reanimuj Kręgosłup, reanimuj, chętnie poczytam jakieś nowinki ze świata L4/L5!
Co do udźca, to musiałabym najpierw przerobić kijki na takie, których nie powstydziłby się James Bond. Przydałoby się bowiem, aby strzelały choć śrutem. Nigdy nie byłam dobra w rzucie oszczepem:(
Ratuje mnie tylko i wyłącznie obwód pasa, biorąc pod uwagę obwód w biuście odpadłabym w przedbiegach.
UsuńZdopingowałaś mnie :) będa nowinki ze świata L4-L5 i L1-L2, nie zapominajmy, to urocze miejsce tkwi pod zapięciem stanika. I tu tkwi sekret łaskawości losu, który oszczędził mi, obciążającego ten odcinek, mlecznych garbów.
Na groty świetnie nadziewaja się liście, co zwabia dziczyznę wprost na ostrze. Ja się zastanawiałam niejednokronie, jak to ładnie NW przysposabia do pracy w MPO.
Hm. Powiedzmy więc ostrożnie, że kryterium wyboru Muzy pozostanie tajemnicą.
UsuńPonieważ i tak ujawniłam w jednym poście aż nadto informacji na swój temat (z wyglądem w rzucie tyle na czele), pozwól że nie zdradzę, czy mnie boli w L1/L2.
A jeśli jesteśmy przy oczyszczaniu (się i świata), to ja z kolei myślałam - wędrując przez tereny leśne oznakowane przez ludzi (tu byłem i śmieciłem!) - że będę mogła wykazać się podczas najbliższego Dnia Ziemi. Tyle że puszki po piwie chyba nadziewają się raczej kiepsko:(
Co mamy nie trzymać :)
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że mogę na Ciebie liczyć!:)
UsuńJasne, i nawet wierzę, że się załapiecie w jednej trzeciej stawki :D
UsuńNie nastawiałabym się aż tak optymistycznie. Wyżej niż 8:30 min/km chwilowo nie podskoczymy, a to raczej mało.
UsuńEee, prawdziwy sportowiec wierzy w siebie :)
UsuńJa wierzę. W siebie. W cuda nie:P
UsuńJak odrzucicie kije, będziecie w czołówce!
UsuńCuda się zdarzają :P
UsuńpandeMonia: rozumiem, że masz na myśli rzut w biegnący z nami tłum? No wiesz! Ja gram tylko fair play!:P
UsuńZWL: jeśli popada, to będą i cuda. Nie dość, że po wodzie, to jeszcze z kijami!:P
Mając cztery kijki można już pomyśleć o wilczym dole albo ostrokole w rejonach mety.
UsuńPlan jest niezły, ale zakłada że owe cztery kijki znajdą się w tych rejonach jako pierwsze. Chyba nie da rady.
UsuńJa bym pchał między nogi przeciwników. A jak kto na rowerze, to w szprychy :P
UsuńA gdzie duch sportowej rywalizacji, no gdzie?! Ech!
UsuńDuch w odpowiednim momencie robiący BUUUUU!!! być może byłby skuteczny, ale jednak co kij to kij :P
UsuńPS. Powyższe napisał człowiek, który we wszystkich lokalnych konkursach daje się wyprzedzać jak leci. Mimo że mógłby powalczyć :)
O widzisz, taki duch to by mi się mógł przydać. Nie ma to jak eliminować wrogów cudzymi ręcami (choć duchy, nawet takie, nie mają chyba rąk, buu!).
UsuńJa wyprzedzać się nie daję (a w każdym razie się staram). Nawet dzieciom nie daję wygrać w chińczyka!:P
Aaaa, _swoim_ dzieciom to i ja nie daję :P
UsuńBiedne są te dzieci w naszych czasach!
UsuńSzczerze podziwiam i trzymam kciuki. Kondycja fizyczna od lat spędza mi sen z powiek, a wrodzone lenistwo uniemożliwia walkę z różnego rodzaju bolączkami (nieobce mi i migreny i korzonki :()
OdpowiedzUsuńA myślisz, że ja to nie dysponuję wrodzonym i utrwalonym lenistwem? Uznałam jednak, że nieco za wcześnie, by sięgać po balkonik.
UsuńJeśli cierpisz na migreny, naprawdę spróbuj sprawdzić, czy to nie od kręgosłupa szyjnego. Ja zeżarłam tony silnych środków neurologicznych (które guzik mi pomagały, bo i tak nigdy nie zdążyłam ich wziąć od razu, a potem to mogłam sobie nagwizdać), zanim wpadłam na to, że może należałoby gdzie indziej poszukać źródła problemu.
Dzięki za podpowiedź, wypróbowałam już chyba wszystko, od prześwietleń, rezonansów, masaży, akupunktury, neurologów, bioterapeutów itp...(od szyjnego kręgosłupa poczynając:) Na szczęście jest światełko w tunelu, nie ma pogorszenia :) Ale uważam, że ruch fizyczny może wiele zdziałać, może uda się kiedyś pokonać lenia, który siedzi we mnie gdzieś głęboko.
UsuńRuch i dobre odżywianie są dobre na wszystko. Szkoda tylko, że dużo przyjemniej robi się (w tym zjada) inne rzeczy:P
UsuńA z tym leniem w Tobie to już nie przesadzaj. Może nie biegasz co dzień, za to sporo podróżujesz:)
:) jeśli myślisz, że podróżując tracę tłuszczyk i kilogramy .... to nie chciałabym cię wyprowadzać z błędu. Rzeczywiście podczas wyjazdu chadzam po osiem-dziewięć godzin dziennie, ale lubię też popróbować lokalnej kuchni :), a .... rośnie.
UsuńJuż nie przesadzaj z tym rośnięciem - co najwyżej wychodzisz na zero!:) Ale i tak miałam na myśli nie tyle działania odchudzające, co robienie czegokolwiek więcej poza gniciem na kanapie.
UsuńGratuluję! Mój tata kocha nordic walking od lat (nie może biegać ze względu na kolana). Ja po drugim porodzie zaczęłam biegać, wcześniej też gniłam na kanapie. Zmieniłam odżywianie (wreszcie!) i też nigdy nie czułam się tak dobrze. I schudłam już 15 kg :)
OdpowiedzUsuńJa kiedyś, kiedyś biegałam i bardzo to lubiłam. Pogrożono mi jednak paluszkiem i przestałam. Mam więc niejakie porównanie i sądzę, że NW jest znakomitą - i dużo mniej obciążającą organizm - alternatywą dla biegania.
UsuńA gratulacje należą się Tobie! 15 kg to niezły wyczyn, zwłaszcza jeśli osiągnięty nie dzięki głupiemu głodzeniu się, a zmianie trybu życia.
Ja się głodzić nie potrafię, kocham jeść :D
UsuńTo zupełnie tak samo jak ja!:)
UsuńPosty, w których ukazujesz analogie między książeczkami dla dzieci a życiem, należą do moich ulubionych! :))
OdpowiedzUsuńKciuki będą trzymane na bank!
Ostatnio stwierdziłam, że chyba przez przypadek wyspecjalizowałam się w takim właśnie rodzaju postów, więc cieszę się, że wybór specjalizacji okazał się trafny:)
UsuńI z góry dzięki za kciuki!
Bardzo, bardzo trafny! Takie przypadki są najlepsze. :))
UsuńNa szczęście już dawno przestałam planować to, co tu napiszę (kiedyś próbowałam, ale za każdym razem kończyło się to tak samo). Cieszę się, że nie muszę rwać sobie z tego powodu włosów z głowy:)
UsuńKciuki zaciśnięte :-)
OdpowiedzUsuńDzięki, ale ponieważ to jeszcze cały tydzień do godziny zero, może na razie zaciśnij tylko treningowo, żebyś za bardzo nie zdrętwiała?
UsuńOK, w takim razie zrobię sobie tygodniowy lekki trening, a siły zbieram na godzinę zero :-)
UsuńNo, teraz to musi nam się udać!:)
UsuńAbsolutnie nieperfekcyjna jest cytowana w antologii "100/XX" w rozdziale Szczygła o Rodziewiczównie! Oraz w bibliografii oczywiście. Gratulacje!!!
OdpowiedzUsuńSię mi zrobiło gorąco! Mam nadzieję, że nie jest to okrutny dowcip, ani że nie pojawiam się tam jako "grafomańska naśladowczyni":P Antologii nie mam, ale mieć zamierzam i to wkrótce (jak tylko rozliczy mi się karta kredytowa:P), teraz to tym bardziej:)
UsuńJa oczywiście też trzymam kciuki! Na Jasne Błonia raczej nie dotrę, bo udam się nieco w innym kierunku tego dnia ale wierzę, że dobiegniecie do mety!
OdpowiedzUsuńI wiesz co... przez Ciebie zaczynam mieć wyrzuty sumienia... Jestem totalnym leniwcem, kanapowcem... nawet smalec wegetariański kupuję zamiast obierać tę fasolkę... a weź! ;-)
Jesteś rozgrzeszona. Ja chętnie też udałabym się w tym samym kierunku co Ty, ale cóż, żywot sportowca wymaga wyrzeczeń!:P
UsuńIdzie wiosna, więc sądzę że w sposób naturalny przeistoczysz się z totalnego kanapowca w całkiem niezłego wędrowca. Zaś co do obierania fasoli na smalec podpowiem, że najlepiej obiera się ją rękami... własnego męża:)
Ja też tak chcem, ale nie mogem. Odpuściłem rower w niedzielę (bo mgła) i wczorajszy spacer (bo zimno). Pora chyba wziąć zad w troki :) Trzymam i gratuluję systematyczności.
OdpowiedzUsuńPS. Zachodzę w głowę jak mogłem rzucić fajki z kopa, a nie stać mnie na zrobienie obiecywanych sobie 20 brzuszków dziennie? :(
Mogem, mogem, tylko nie chcem:P Dziś zrobiłam siedem kilometrów w siąpiącym deszczu, znaczy się można. Jak się chce:) A systematyczności pogratulujesz, jeśli mi zapał nie opadnie przez najbliższe pół roku, bo na razie to jeszcze tylko gorliwość neofity:P
UsuńPS. No przestań, czy znasz kogoś, kto dobrowolnie robi brzuszki? Zdecydowanie łatwiej rzucić fajki, bez dwóch zdań!:P
Ok. Ja jutro idę na drugą lekcję pływania. Też trzymaj kciuki. Żebym się jeszcze odezwał :P
UsuńTrzymam:) W Panu Mamutko Beręsewicza jest opowiadanie idealne dla Ciebie w tych okolicznościach. Ale przeczytaj je na wszelki wypadek po lekcji, a nie przed...
UsuńZa późno! Czytałem. I to dwukrotnie. Podobieństwo sytuacji kończy się na tym, że podobnie jak Mamutko kraula na oczy nie widziałem, a mój styl przypomina jego (Mamutki), podczas akcji ratunkowej. Czyli trochę pieskiem, trochę motylkiem, trochę żabką i jeszcze paroma innymi, niekoniecznie pływającymi, rodzajami zwierząt :D
UsuńW każdym razie będziesz już wiedział czego nie robić z kraulem, jeśli przypadkiem zaplącze się jakiś na Twoim basenie:)
UsuńGratuluję i trzymam kciuki! Dołączam do kręgosłupowiczów, moja neidola z kręgosłupem sięga późnej podstawówki, więc pewnie mimochodem to bym już doktorat na ten temat zrobiła. Powiadasz, że bieganie dla nas złe, a nw dobry? A jak się nw nauczyć? Nie bolą cię biodra jak chodzisz?
OdpowiedzUsuńJa od podstawówki mam problemy z całkiem czym innym, a kręgosłup dostałam dopiero niedawno, w gratisie:) Dlatego nie wiem jak się ma bieganie do kręgosłupa, bo nie mogę biegać z innych powodów, ale na pewno bieganie bardziej obciąża stawy. Nordic walking zalecają jednak niemalże dla wszystkich, a bieganie już niekoniecznie.
UsuńCo do nauki, ja wykupiłam dwie lekcje z instruktorką - na początek w zupełności wystarcza (w zasadzie starczyłaby i jedna). To naprawdę banalne, zwłaszcza gdy nie próbowało się wcześniej samemu i nie ma się żadnych złych nawyków.
I w życiu nie bolały mnie biodra. Wiele innych części ciała, owszem, ale biodra nigdy!
Mnie właśnie bolą jak długo wędruję, ale normalnie, rekreacyjnie. Może przyjrzę się temu NW bliżej. Mówisz, że chudnie się od tego...?
UsuńJeśli mogę swoje zbolałe trzy grosze, bom wrażliwa na punkcie cierpień struny grzbietowej - dla kręgosłupowców wskazany NW, basen (niektóre style są zabronione), rehabilitacja w wodzie. Biegi - zabronione :)
UsuńA co Ci, Anno dolega? Pójdź w me ramiona, a Cię uleczę - jeśli nie kręgosłup, to chociaż zbolałą duszę. (czy mogę ku pomocy Annie kryptoreklamę Momarto? http://oralny.blogspot.com/ - jeśli nie, to usuń komentarz, proszę )
PandeMonia: śmiało z tą kryptoreklamą:) Chyba że zaczniesz pisać, że fajnie tu u mnie, ale zapraszasz też do siebie, to wtedy precz!:P
UsuńCo do rehabilitacji w wodzie - potwierdzam, że działa. Jakiś czas próbowałam aqua aerobiku i było cudnie. Na dłuższą metę nie daję jednak rady wdychać tego chloru, sorry:(
Anna: Kiedy ja chodzę dłużej, to boli mnie potem wszystko. Po NW bolą tylko mięśnie, ale nie dziwota, bo przyzwyczaiły się do bycia w zaniku.
Co do chudnięcia, to jeszcze nie wiem tak do końca, ale na pewno poprawia się sylwetka (rozumiesz: tyłek wskakuje na swoje miejsce, zamiast jak dotychczas ciągnąć się gdzieś w okolicach kolan:P), a to też coś!:)
pandeMoniu nie będę z bloga Momarty robić historii mojej choroby, bo obawiam się, że mogłabym jej odstraszyć czytelników, ale z wielką chęcią zajrzę na Twojego bloga i przyjrzę się bliżej NW. Woda odpada, bo czasowo niestety nie wyrobię:(
UsuńAnno, bez obaw, ci co mieli się odstraszyć, już się odstraszyli jakiś czas temu:) Ale doprawdy nie wiem, czy powinnaś szukać w oralnym kręgosłupie pandeMonii fachowych porad, czy raczej duchowego wsparcia (ja tam znajduję to drugie, ale być może kto szuka, ten znajdzie i pierwsze).
UsuńMuszę zaooponować całą moją oponą. Posiadam, wbrew pozorom, fachową wiedzę popartą 16-letnią praktyką! Wiedza podana jest bezboleśnie i mimochodem, coś jak podjadanie ciasteczek podczas filmu. Momarto, wchłonęłaś tony kalorii, nie wiedząc :)
UsuńPandeMoniu, wybacz! Ani przez moment nie wątpiłam w fachowość Twej wiedzy, zwłaszcza że 16-letnia praktyka imponuje! W każdym razie teraz rozumiem już dlaczego - mimo uprawiania ostatnimi czasy intensywnych marszów, wskazówka wagi ani drgnęła. Myślałam dotąd, ja głupia, że to mięśnie, a to te Twoje wiedzokalorie!:P
Usuń:**
UsuńWaga nie drgnęła, bo tłuszcz zamienia się w mięśnie. Cud!
No i jak? Doleciałyście do mety? Mogę puścić kciuki?
Cud nad cudy, jak nic!:)
UsuńOkreślenie "doleciałyście" wydaje się być adekwatne w kontekście osiągniętego wyniku:) Stosowny post się pisze, ale pod klawiaturę rzucają mi się same kłody; może dziś dam radę, a może nie... W każdym razie, kciuki można puścić - swoje już zrobiły, dzięki!:)
Przypomniałaś mi książeczkę z dzieciństwa, dziękuję :)
OdpowiedzUsuńProszę uprzejmie!:) W moim rodzinnym domu są dwa sentymentalne egzemplarze tej książeczki: jeden dziecięcy (prezentowany na zdjęciach), drugi mojej mamy, która dostała go, gdy odchodziła z pierwszej pracy w swoim życiu, a koledzy na pamiątkę przerobili jej historyjkę o Szarku na historyjkę o Szarce:)
Usuń