wtorek, 22 kwietnia 2014

T. Trojanowski "Włochacz i obca cywilizacja", czyli gdyby napisać sequel z okazji Dnia Ziemi

„Proszę wycieczki! Znajdujemy się w bardzo ciekawym ze względu na swój wygląd miejscu. Tu kilkadziesiąt lat temu podobno rósł las. Mówię podobno, bo nie udało się tego faktu jednoznacznie stwierdzić. Ale nie ma co żałować. Teraz też jest co podziwiać. Tam, z prawej, rozpościera się terytorium Wannowców. Wannowce to takie zwierzaki, które upodobały sobie życie w budowlach, do konstrukcji których użyły starych wanien. Takie sprytne. To bardzo budujące, że zwierzaki nie utraciły zdolności do adaptacji i ciągle potrafią się przystosowywać do warunków stwarzanych im przez naturę. Obok kolonii Wannowców możemy zaobserwować osiedle Kuchenkowców. Podobnie jak Wannowce, Kuchenkowce żyją w stadach, z tym że jako miejsce zamieszkania wykorzystują stare, zużyte kuchenki. Gazowe, elektryczne, każde.”


Od czasu gdy przeczytałam książkę Tomasza Trojanowskiego „Włochacz i obca cywilizacja”, nie mogę pozbyć się natrętnej chętki napisania dalszego ciągu tej historii.
Wypożyczona przypadkiem z biblioteki książka (z podtytułem „minipowieść fantastyczno-przygodowa dla dzieci”) wcale ale to wcale nie okazała się być zabawną opowieścią o kosmitach, ale dość smutną historią o tym, jak życie pewnej rodziny leśnych Włochaczy stanęło na głowie, gdy przed ich domem wylądowała – niczym pojazd kosmiczny – stara pralka, wyrzucona tam przez bogatego człowieka, posiadacza samochodu pokaźnych rozmiarów (pewnie typu SUV) oraz właściciela psa odpowiednio agresywnej rasy. I choć była w niej mowa i o próbach nawiązania kontaktu z pozaziemskimi cywilizacjami, i o tym, że nie należy osądzać nikogo po pozorach (wspomniany pies, choć bardzo agresywnej rasy, okazał się bowiem posiadaczem złotego serca), jak i o tym, że nawet bardzo mały Włochacz może zrobić coś dobrego, jeśli tylko jest wystarczająco zdeterminowany, a już na pewno wtedy, gdy ma wsparcie rodziców, to jednak głównym wątkiem okazał się być ten dotyczący śmieci.

Gdybym więc uległa wspomnianej na wstępce chętce, napisałabym najpierw mały rozdzialik na temat tego, co dzieje się ze śmieciami ludzi, którzy kupują sobie za ciężkie pieniądze segment w nowym szeregowcu, po czym natychmiast szukają oszczędności, tnąc – do zera - wydatki na wywóz śmieci. Niewątpliwie fragment tego rozdziału byłby poświęcony także tym, którzy budują sobie własny dom w modnej stylistyce, koniecznie na przedmieściu, po to, by być bliżej natury – kawka wśród zieleni, grill z przyjaciółmi na własnej działce, wiecie, rozumiecie. Ściślej rzecz ujmując, fragment dotyczyłby tego, gdzie i o której godzinie można ich spotkać: zawsze po zapadnięciu zmroku, w pobliskim lesie lub na łące, podjeżdżających samochodem z wyłączonymi światłami, z bagażnikiem wypełnionym wiadrami po farbach, pustymi paletami, foliami malarskimi.

Bohaterami kolejnego rozdziału byliby ci, którzy uwielbiają spędzać czas na leśnych polanach, w miejscach wydzielonych na biesiadowanie. To typ bardzo bohaterski. Bohatersko niosą bowiem na plecach kilka zgrzewek puszek z piwem (pełnych), kartony z sokiem oraz butelki z wodą mineralną (to zdrowo pić wodę!), tudzież nabyte w promocyjnej cenie kiełbasy, zgrabnie zapakowane w foliowe woreczki, po 500 gramów kiełbasy w jednym oraz – niezbędne w każdych okolicznościach – błyszczące opakowania chipsów w kilku smakach. Niestety, ich heroiczność kończy się wraz z końcem imprezy i w zasadzie trudno mieć do nich o to pretensje. Któż bowiem – wypiwszy tyle piwa, zjadłszy tyle kiełbasy i poprawiwszy chipsami, miałby siłę nieść te wszystkie puszki i opakowania z powrotem, no kto?

Nie od rzeczy byłoby napisać także parę słów o tym, jak to dobrze, że co roku od pewnego czasu 22 kwietnia obchodzimy Dzień Ziemi. Już około dwa tygodnie przed tą datą, do lasów i na łąki zaczyna bowiem wyruszać w równych szeregach młodzież szkolna. Raz, dwa, raz, dwa, pod bacznym okiem zadowolonych z siebie pań nauczycielek zgrabnie sprzątają większość śmieci, wrzucając je do plastikowych worków. Las staje się znów czysty i piękny, nie licząc niebieskich i czarnych worków poustawianych tu i ówdzie pod drzewami.
„A mury runą, runą, runą…” – śpiewał Jacek Kaczmarski, a ja – maszerując jak co dzień dziarsko przez las, podśpiewuję pod nosem: “A worki stoją, stoją, stoją…”.
Śpiewam tak mniej więcej przez pierwszy tydzień.
W kolejnym zmieniam tekst na: „A worki leżą, leżą, leżą…”, aby w następnym – zgrabnie manewrując pomiędzy resztkami rozszarpanych przez psy i dziki worków i ich zawartością – poprzestawać na pięknym murmurando.

Sądzę też, że – gdyby oczywiście załatwić stosowne zgody Autorów – dobrym zakończeniem mojego sequela byłaby zrymowana już kilkadziesiąt lat temu przez Wandę Chotomską, a zilustrowana przez Bohdana Butenko, historia o rezerwacie śledzi.

„TURYŚCI (chórem):
Trzy razy księżyc odmienił się złoty,
gdyśmy w tym lasku rozbili namioty.

TURYSTA 1:
Las był przepiękny, a dziś w nim jak w chlewie,
ktoś go odmienił, lecz – kto? – tego nie wiem…
TURYSTA 2:
Widzę skorupki. To pewnie pamiątka,
że tu się właśnie wykluły pisklątka.
TURYSTA 3:
A tutaj leżą papiery na trawce –
pewnie zwierzątka puszczały latawce.
                                           TURYSTA 4:
                                           A tutaj widzę puszki po konserwach.
                                           TURYSTA 5:
                                           Pewnie to śledzi w oleju rezerwat.
                                           TURYSTA 6:
                                           Bierzmy się chłopcy, raźno do roboty,
                                           brzydko tu…
                                                    a więc,
                                                           zwijamy namioty!”

Tomasz Trojanowski „Włochacz i obca cywilizacja”, ilustracje Anna Pawlina. Wydawnictwo Literatura, Łódź 2012.

24 komentarze:

  1. O, my też się wczoraj napatrzyliśmy w lesie na śmieci :(

    A Rezerwat śledzi znamy, nawet bardzo dobrze - mój Średni z kolegami przygotował ten skecz na j. polski - tydzień temu :) Na szczęście tam jest jeszcze epilog

    ( Wbiegają dzieci z workami na śmieci. Na czele energiczna Ela. Dzieci zmuszają Turystów do sprzątania)

    Ela:
    - A my będziemy po was
    Zbierać odpadki?
    O nie!
    Nie tak się potoczą wypadki!

    Dzieci:
    - Do roboty!
    Zbierać śmieci!

    Konferansjer:
    - Brawo! Brawa
    dla tych dzieci!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja patrzę niemal codziennie i poważnie rozważam wysnutą swego czasu przez PandeMonię sugestię, aby wykorzystać czubki moich kijków do NW do praktycznych celów i nadziewać na nie kolejne papierki:(

      Epilogu "Rezerwatu..." w moim wydaniu "Dzień dobry!" nie było, ale mam co do jego trafności wątpliwości. Bo:
      - czy aby dzieci zabrały potem ze sobą te worki lub zmusiły do ich zabrania turystów, czy też zostawiły je w lesie, wielce z siebie zadowolone, na pastwę psów, dzików i ludzi?
      - czy aby dzieci nie dostały od turystów w zęby? (wątpię, aby konferansjer ruszył im z pomocą)

      Usuń
    2. U mnie kijki niewiele by pomogły, papierków nie było dużo (szybciej się rozkładają jednak). Przodowały butelki plastikowe pieczołowicie utkane w roślinność...

      W naszym przedstawieniu worki (z zawartością) wróciły do mnie do domu :/ A wiem, że kosze w szkole są...
      Dlatego ta Ela to energiczna miała być, może coś trenuje?

      Usuń
    3. Papierki możesz nadziewać, ale potem to co najwyżej chować do kieszeni sportowego outfitu. Gdyż albowiem u nas, chociaż to parka narodowy, nie ma ani jednego kosza na śmieci. A śmieci i owszem, leżą.

      Usuń
    4. Aine: faktycznie, zdecydowana większość to plastiki, tudzież puszki. W sumie, puszki mogłabym przywiązać do kijków i używać jako odstraszacza dzików.
      Cała nadzieja w Eli! Może jest dobrze zbudowaną, umięśnioną blondyną?:P

      ZWL: Nic innego niż upychanie papierków po kieszeniach nie przyszło mi nawet do głowy - u nas też kosza nie uświadczysz. Choć - z drugiej strony - nie przesadzajmy, jeśli ktoś chce, to nie będzie śmiecił, a jeśli nie chce, to i tysiąc pojemników na śmieci mu nie przeszkodzi:(

      Usuń
    5. Owszem, w śmieceniu żaden pojemnik nie przeszkodzi, ale czemu moje dziecko ma chodzić kilometrami z patykiem od lizaka w ręku?

      Usuń
    6. Może dlatego, że w lesie jest gościem? Oraz ma ojca, który ma pojemne kieszenie, rzecz jasna:P
      Co nie zmienia faktu, że jeśli robi się w lasach, puszczach, a nawet parkach narodowych ścieżki turystyczne lub wydziela miejsca biwakowe, to faktycznie można postawić ze dwa kosze oraz - uwaga, uwaga! - co jakiś czas je opróżniać.

      Usuń
    7. Tia, potem ojciec wyjmuje z szafy kurtkę po zimie i zaczyna od opróżniania kieszeni ze śmieci uzbieranych jesienią :P

      Usuń
    8. Przynajmniej ojciec ma motywację, by te kieszenie opróżnić. Na tyle, na ile znam ojców, śmiem bowiem twierdzić, że w innym przypadku poprzestałby na dopychaniu, względnie zrobiłby w kieszeni dziurę, bo wtedy więcej się w niej zmieści:P

      Usuń
    9. Znasz ojców nader pośledniego gatunku :P

      Usuń
    10. O nie, ci pośledniego gatunku to ci, którzy mają kieszenie posklejane starą gumą do żucia!:P

      Usuń
    11. O, to jestem ojcem z wyższej półki :P

      Usuń
    12. No nie przesadzaj! Ojcowie z wyższej półki nie dają dzieciom szkodzących uzębieniu lizaków!:P

      Usuń
    13. Ale chyba nie ekologicznych, bezcukrowych, witaminizowanych i barwionych sokiem z burakach na drewnianym patyczku z kontrolowanych upraw??

      Usuń
    14. Drewniany patyczek z kontrolowanych upraw dziecko mogłoby bezkarnie wyrzucić za siebie, bowiem byłby w 100% biodegradowalny. Oczywiście, o ile wcześniej nie padłoby trupem po zjedzeniu takiego lizaka:P

      Usuń
  2. Nie można tworzyć precedensów, dopuszczając wyrzucanie jednych rodzajów patyczków, a nie dopuszczając innych. A lizaczki tego typu są nawet dość jadalne, chociaż ani się umywają do tych w stu procentach cukrowych z dodatkiem sztucznych barwników.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiednio wyedukowane dziecko bez trudu odróżni patyczek biodegradowalny od takiego zatruwającego środowisko. Podobnie zresztą jak będący przedmiotem najwyższego pożądania lizaczek coca-colowy od lizaczka buraczanego (nawet dość jadalnego)...

      Usuń
    2. U nas cocacolowe wzięcia nie mają, na szczęście:P

      Usuń
    3. Pewnie stąd te problemy z rozróżnianiem patyczków:P

      Usuń
  3. Co ja się, jeżdżąc po leśnych ostępach rowerem, na śmieci napatrzę, to moje :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybyś przymocował sobie do roweru przyczepkę, mógłbyś okazać się ekologicznie przydatny - rozważ to!
      Swoją drogą - jako że jesteśmy w środku majówki - nawiązując do tego, o czym wyżej napisał ZWL, zauważę, że gdyby 1) postawiono na leśnych polanach nieco więcej lub nieco większe kosze na śmieci; 2) opróżniano je częściej niż raz na miesiąc, leśne polany z pewnością wyglądałyby nieco lepiej niż obecnie.

      Usuń
    2. Stanowczo nie! Nie mam w sobie pierwiastka zbawcy świata i nie mam zamiaru sprzątać czyjegoś syfu :P A i, sądząc z moich obserwacji, większa ilość koszy i ich regularne opróżnianie guzik da. U nas w parczku jest ich kilka, a i tak po przejściu gimnazjalnej młodzieży wszystkie torebki, butelki i reszta są na trawniku. A od kogoś ta skorupka nasiąkła, więc ... :(

      Usuń
    3. Ja tam czasem jakiś papierek podniosę, ale żeby jakoś bardzo często, to nie powiem.
      Natomiast co do ogólnego śmiecenia w miejscach publicznych, to mimo wszystko chyba robi się ciut lepiej. 1 i 2 maja byłam w tym samym, bardzo popularnym w Szczecinie, miejscu rekreacyjnym. ! maja było ciepło, więc tłumy wyległy, by grillować i piknikować na trawce. 2 maja niemal o świcie w miejscach popiknikowych było niemal zupełnie czysto (nie licząc okolic nielicznych pojemników na śmieci, z których wszystko się wysypywało). Może za jakieś 100 lat będą z nas jednak ludzie?

      Usuń