„Proszę wycieczki! Znajdujemy się w
bardzo ciekawym ze względu na swój wygląd miejscu. Tu kilkadziesiąt lat temu
podobno rósł las. Mówię podobno, bo nie udało się tego faktu jednoznacznie
stwierdzić. Ale nie ma co żałować. Teraz też jest co podziwiać. Tam, z prawej,
rozpościera się terytorium Wannowców. Wannowce to takie zwierzaki, które
upodobały sobie życie w budowlach, do konstrukcji których użyły starych wanien.
Takie sprytne. To bardzo budujące, że zwierzaki nie utraciły zdolności do
adaptacji i ciągle potrafią się przystosowywać do warunków stwarzanych im przez
naturę. Obok kolonii Wannowców możemy zaobserwować osiedle Kuchenkowców.
Podobnie jak Wannowce, Kuchenkowce żyją w stadach, z tym że jako miejsce
zamieszkania wykorzystują stare, zużyte kuchenki. Gazowe, elektryczne, każde.”
Od
czasu gdy przeczytałam książkę Tomasza Trojanowskiego „Włochacz i obca
cywilizacja”, nie mogę pozbyć się natrętnej chętki napisania dalszego ciągu tej
historii.
Wypożyczona przypadkiem z biblioteki książka (z podtytułem „minipowieść
fantastyczno-przygodowa dla dzieci”) wcale ale to wcale nie okazała się być
zabawną opowieścią o kosmitach, ale dość smutną historią o tym, jak życie
pewnej rodziny leśnych Włochaczy stanęło na głowie, gdy przed ich domem
wylądowała – niczym pojazd kosmiczny – stara pralka, wyrzucona tam przez
bogatego człowieka, posiadacza samochodu pokaźnych rozmiarów (pewnie typu SUV)
oraz właściciela psa odpowiednio agresywnej rasy. I choć była w niej mowa i o
próbach nawiązania kontaktu z pozaziemskimi cywilizacjami, i o tym, że nie
należy osądzać nikogo po pozorach (wspomniany pies, choć bardzo agresywnej
rasy, okazał się bowiem posiadaczem złotego serca), jak i o tym, że nawet
bardzo mały Włochacz może zrobić coś dobrego, jeśli tylko jest wystarczająco zdeterminowany, a już na pewno wtedy, gdy ma wsparcie rodziców, to jednak głównym
wątkiem okazał się być ten dotyczący śmieci.
Gdybym
więc uległa wspomnianej na wstępce chętce, napisałabym najpierw mały rozdzialik
na temat tego, co dzieje się ze śmieciami ludzi, którzy kupują sobie
za ciężkie pieniądze segment w nowym szeregowcu, po czym natychmiast szukają oszczędności, tnąc –
do zera - wydatki na wywóz śmieci. Niewątpliwie fragment tego rozdziału byłby
poświęcony także tym, którzy budują sobie własny dom w modnej stylistyce,
koniecznie na przedmieściu, po to, by być bliżej natury – kawka wśród zieleni,
grill z przyjaciółmi na własnej działce, wiecie, rozumiecie. Ściślej rzecz
ujmując, fragment dotyczyłby tego, gdzie i o której godzinie można ich spotkać:
zawsze po zapadnięciu zmroku, w pobliskim lesie lub na łące, podjeżdżających
samochodem z wyłączonymi światłami, z bagażnikiem wypełnionym wiadrami po
farbach, pustymi paletami, foliami malarskimi.
Bohaterami kolejnego rozdziału byliby ci, którzy uwielbiają spędzać czas na leśnych polanach,
w miejscach wydzielonych na biesiadowanie. To typ bardzo bohaterski. Bohatersko
niosą bowiem na plecach kilka zgrzewek puszek z piwem (pełnych), kartony z sokiem oraz butelki z wodą mineralną (to zdrowo pić wodę!), tudzież nabyte
w promocyjnej cenie kiełbasy, zgrabnie zapakowane w foliowe woreczki, po 500 gramów kiełbasy w
jednym oraz – niezbędne w każdych okolicznościach – błyszczące opakowania
chipsów w kilku smakach. Niestety, ich heroiczność kończy się wraz z końcem
imprezy i w zasadzie trudno mieć do nich o to pretensje. Któż bowiem – wypiwszy
tyle piwa, zjadłszy tyle kiełbasy i poprawiwszy chipsami, miałby siłę nieść te
wszystkie puszki i opakowania z powrotem, no kto?
Nie
od rzeczy byłoby napisać także parę słów o tym, jak to dobrze, że co roku od
pewnego czasu 22 kwietnia obchodzimy Dzień Ziemi. Już około dwa
tygodnie przed tą datą, do lasów i na łąki zaczyna bowiem wyruszać w równych szeregach młodzież
szkolna. Raz, dwa, raz, dwa, pod bacznym okiem zadowolonych z siebie pań nauczycielek zgrabnie sprzątają większość śmieci, wrzucając je
do plastikowych worków. Las staje się znów czysty i piękny, nie licząc
niebieskich i czarnych worków poustawianych tu i ówdzie pod drzewami.
„A
mury runą, runą, runą…” – śpiewał Jacek Kaczmarski, a ja – maszerując jak co
dzień dziarsko przez las, podśpiewuję pod nosem: “A worki stoją, stoją, stoją…”.
Śpiewam
tak mniej więcej przez pierwszy tydzień.
W
kolejnym zmieniam tekst na: „A worki leżą, leżą, leżą…”, aby w następnym –
zgrabnie manewrując pomiędzy resztkami rozszarpanych przez psy i dziki worków i
ich zawartością – poprzestawać na pięknym murmurando.
Sądzę
też, że – gdyby oczywiście załatwić stosowne zgody Autorów – dobrym
zakończeniem mojego sequela byłaby zrymowana już kilkadziesiąt lat temu
przez Wandę Chotomską, a zilustrowana przez Bohdana Butenko, historia o
rezerwacie śledzi.
„TURYŚCI
(chórem):
Trzy
razy księżyc odmienił się złoty,
gdyśmy
w tym lasku rozbili namioty.
TURYSTA
1:
Las
był przepiękny, a dziś w nim jak w chlewie,
ktoś
go odmienił, lecz – kto? – tego nie wiem…
TURYSTA
2:
Widzę
skorupki. To pewnie pamiątka,
że
tu się właśnie wykluły pisklątka.
TURYSTA
3:
A
tutaj leżą papiery na trawce –
pewnie
zwierzątka puszczały latawce.
TURYSTA
4:
A
tutaj widzę puszki po konserwach.
TURYSTA
5:
Pewnie
to śledzi w oleju rezerwat.
TURYSTA
6:
Bierzmy
się chłopcy, raźno do roboty,
brzydko
tu…
a
więc,
zwijamy
namioty!”
Tomasz Trojanowski „Włochacz i obca cywilizacja”,
ilustracje Anna Pawlina. Wydawnictwo Literatura, Łódź 2012.
O, my też się wczoraj napatrzyliśmy w lesie na śmieci :(
OdpowiedzUsuńA Rezerwat śledzi znamy, nawet bardzo dobrze - mój Średni z kolegami przygotował ten skecz na j. polski - tydzień temu :) Na szczęście tam jest jeszcze epilog
( Wbiegają dzieci z workami na śmieci. Na czele energiczna Ela. Dzieci zmuszają Turystów do sprzątania)
Ela:
- A my będziemy po was
Zbierać odpadki?
O nie!
Nie tak się potoczą wypadki!
Dzieci:
- Do roboty!
Zbierać śmieci!
Konferansjer:
- Brawo! Brawa
dla tych dzieci!
Ja patrzę niemal codziennie i poważnie rozważam wysnutą swego czasu przez PandeMonię sugestię, aby wykorzystać czubki moich kijków do NW do praktycznych celów i nadziewać na nie kolejne papierki:(
UsuńEpilogu "Rezerwatu..." w moim wydaniu "Dzień dobry!" nie było, ale mam co do jego trafności wątpliwości. Bo:
- czy aby dzieci zabrały potem ze sobą te worki lub zmusiły do ich zabrania turystów, czy też zostawiły je w lesie, wielce z siebie zadowolone, na pastwę psów, dzików i ludzi?
- czy aby dzieci nie dostały od turystów w zęby? (wątpię, aby konferansjer ruszył im z pomocą)
U mnie kijki niewiele by pomogły, papierków nie było dużo (szybciej się rozkładają jednak). Przodowały butelki plastikowe pieczołowicie utkane w roślinność...
UsuńW naszym przedstawieniu worki (z zawartością) wróciły do mnie do domu :/ A wiem, że kosze w szkole są...
Dlatego ta Ela to energiczna miała być, może coś trenuje?
Papierki możesz nadziewać, ale potem to co najwyżej chować do kieszeni sportowego outfitu. Gdyż albowiem u nas, chociaż to parka narodowy, nie ma ani jednego kosza na śmieci. A śmieci i owszem, leżą.
UsuńAine: faktycznie, zdecydowana większość to plastiki, tudzież puszki. W sumie, puszki mogłabym przywiązać do kijków i używać jako odstraszacza dzików.
UsuńCała nadzieja w Eli! Może jest dobrze zbudowaną, umięśnioną blondyną?:P
ZWL: Nic innego niż upychanie papierków po kieszeniach nie przyszło mi nawet do głowy - u nas też kosza nie uświadczysz. Choć - z drugiej strony - nie przesadzajmy, jeśli ktoś chce, to nie będzie śmiecił, a jeśli nie chce, to i tysiąc pojemników na śmieci mu nie przeszkodzi:(
Owszem, w śmieceniu żaden pojemnik nie przeszkodzi, ale czemu moje dziecko ma chodzić kilometrami z patykiem od lizaka w ręku?
UsuńMoże dlatego, że w lesie jest gościem? Oraz ma ojca, który ma pojemne kieszenie, rzecz jasna:P
UsuńCo nie zmienia faktu, że jeśli robi się w lasach, puszczach, a nawet parkach narodowych ścieżki turystyczne lub wydziela miejsca biwakowe, to faktycznie można postawić ze dwa kosze oraz - uwaga, uwaga! - co jakiś czas je opróżniać.
Tia, potem ojciec wyjmuje z szafy kurtkę po zimie i zaczyna od opróżniania kieszeni ze śmieci uzbieranych jesienią :P
UsuńPrzynajmniej ojciec ma motywację, by te kieszenie opróżnić. Na tyle, na ile znam ojców, śmiem bowiem twierdzić, że w innym przypadku poprzestałby na dopychaniu, względnie zrobiłby w kieszeni dziurę, bo wtedy więcej się w niej zmieści:P
UsuńZnasz ojców nader pośledniego gatunku :P
UsuńO nie, ci pośledniego gatunku to ci, którzy mają kieszenie posklejane starą gumą do żucia!:P
UsuńO, to jestem ojcem z wyższej półki :P
UsuńNo nie przesadzaj! Ojcowie z wyższej półki nie dają dzieciom szkodzących uzębieniu lizaków!:P
UsuńAle chyba nie ekologicznych, bezcukrowych, witaminizowanych i barwionych sokiem z burakach na drewnianym patyczku z kontrolowanych upraw??
UsuńDrewniany patyczek z kontrolowanych upraw dziecko mogłoby bezkarnie wyrzucić za siebie, bowiem byłby w 100% biodegradowalny. Oczywiście, o ile wcześniej nie padłoby trupem po zjedzeniu takiego lizaka:P
UsuńNie można tworzyć precedensów, dopuszczając wyrzucanie jednych rodzajów patyczków, a nie dopuszczając innych. A lizaczki tego typu są nawet dość jadalne, chociaż ani się umywają do tych w stu procentach cukrowych z dodatkiem sztucznych barwników.
OdpowiedzUsuńOdpowiednio wyedukowane dziecko bez trudu odróżni patyczek biodegradowalny od takiego zatruwającego środowisko. Podobnie zresztą jak będący przedmiotem najwyższego pożądania lizaczek coca-colowy od lizaczka buraczanego (nawet dość jadalnego)...
UsuńU nas cocacolowe wzięcia nie mają, na szczęście:P
UsuńPewnie stąd te problemy z rozróżnianiem patyczków:P
UsuńBez wątpienia.
UsuńCo ja się, jeżdżąc po leśnych ostępach rowerem, na śmieci napatrzę, to moje :(
OdpowiedzUsuńGdybyś przymocował sobie do roweru przyczepkę, mógłbyś okazać się ekologicznie przydatny - rozważ to!
UsuńSwoją drogą - jako że jesteśmy w środku majówki - nawiązując do tego, o czym wyżej napisał ZWL, zauważę, że gdyby 1) postawiono na leśnych polanach nieco więcej lub nieco większe kosze na śmieci; 2) opróżniano je częściej niż raz na miesiąc, leśne polany z pewnością wyglądałyby nieco lepiej niż obecnie.
Stanowczo nie! Nie mam w sobie pierwiastka zbawcy świata i nie mam zamiaru sprzątać czyjegoś syfu :P A i, sądząc z moich obserwacji, większa ilość koszy i ich regularne opróżnianie guzik da. U nas w parczku jest ich kilka, a i tak po przejściu gimnazjalnej młodzieży wszystkie torebki, butelki i reszta są na trawniku. A od kogoś ta skorupka nasiąkła, więc ... :(
UsuńJa tam czasem jakiś papierek podniosę, ale żeby jakoś bardzo często, to nie powiem.
UsuńNatomiast co do ogólnego śmiecenia w miejscach publicznych, to mimo wszystko chyba robi się ciut lepiej. 1 i 2 maja byłam w tym samym, bardzo popularnym w Szczecinie, miejscu rekreacyjnym. ! maja było ciepło, więc tłumy wyległy, by grillować i piknikować na trawce. 2 maja niemal o świcie w miejscach popiknikowych było niemal zupełnie czysto (nie licząc okolic nielicznych pojemników na śmieci, z których wszystko się wysypywało). Może za jakieś 100 lat będą z nas jednak ludzie?