Jako
kobieta mocno zajęta, staram się zarządzać własnym czasem w sposób, który może
nie prowadzi do uzyskania efektu zagięcia czasoprzestrzeni, jednak niewątpliwie
znacznie go rozciąga (czas, nie efekt). Dlatego nie znoszę bezczynnego siedzenia w
jakichkolwiek poczekalniach czy punktach usługowych. W torebce niemal zawsze
mam książkę; ostatnio okazało się jednak, że powinnam dopracować system doboru
lektury do otoczenia.
Salon
fryzjerski w centrum miasta. W środku tłum kobiet w różnym wieku, wszystkie
chwilowo mało atrakcyjne (część ma głowy przyozdobione sterczącymi w różne
strony sreberkami, kilka siedzi w hełmach, niektóre straszą mokrym kołtunem,
pokrytym farbą). Większość zaprzyjaźniona z obsługą (nie ma to jak znać panią
recepcjonistkę, która wciśnie na szybkie cięcie, mimo że oficjalnie nie ma
żadnych wolnych terminów!) i ze sobą wzajemnie. Trwa rytualne opowiadanie sobie
wszystkiego, co zdarzyło się od czasu ostatniego wspólnego farbowania odrostów
(co cztery tygodnie, moja kochana, nie
rzadziej niż co cztery tygodnie!). Poczekalnia przepełniona jest więc
opowieściami o tym, że „ileż to można się
rozwodzić, moja droga! To będzie już trzecia rozprawa i nic! A Mareczek tak się
nie może doczekać, żeby tylko się nie rozmyślił!” Oraz, że „dziś znowu upuściłam mojego ajfona,
Basiuniu, no zobacz tylko! I znów kolejny tysiąc na szybkę pójdzie, ach, jak
Krzysiulek to usłyszy, to się załamie!” Oraz, że „czy Ty widziałaś w co ta Górniakowa się ostatnio ubrała?! No ta to już
za grosz wstydu nie ma!”
W
tym wszystkim siedzę ja. Cichutko, w kąciku, bez hełmu oraz sreberek, za to z
kołtunem. Nie znam nikogo, nawet pani recepcjonistki, mam jednak ze sobą
książkę. Tę książkę.
Gdybym
natknęła się na nią w bibliotece, nie wiedząc nic o autorce, raczej bym jej nie
wypożyczyła. Okładka nie wróży bowiem dobrze, podobnie jak tytuł (w poprzednim wydaniu było jednak jeszcze gorzej, gdyż tytuł brzmiał: „Kochankowie nad przepaścią”). Na szczęście Monika Warneńska
kojarzy mi się wyłącznie dobrze - w podstawówce zaczytywałam się w książkach podróżniczych jej autorstwa. Wprawdzie teraz nie pamiętam z nich już nic (poza
tym, że akcja którejś działa się w jakimś polskim miasteczku w Turcji),
ale ogólne dobre wrażenie pozostało. Dlatego skusiłam się na "Gorzką miłość" i wcale tego nie żałuję.
Monika
Warneńska niewątpliwie potrafiła dobrze pisać. „Gorzka miłość”, mimo nieco
chropawego początku, wciągnęła mnie dość szybko i nie puściła aż do końca.
To
powieść obyczajowa, z owszem, silnym romansowym tłem, ale zarazem mocno
osadzona w XX-wiecznych, historycznych polskich realiach. Śmiem twierdzić, że
to właśnie te realia „robią” całą opowieść, bez nich nie byłaby ona tak
przejmująca.
Autorka
przeplata wątki i związki, opisując jednak losy przede wszystkim trzech – w
różny sposób ze sobą powiązanych – rodzin. Poznajemy dzieje kilku par – od
najbardziej tragicznych (a zarazem najstarszych) Zuzanny i Kamila, przez
młodszych Jolę i Krzysztofa, do najmłodszych Andrzeja i Agaty. W tle pojawia się
jednak szereg innych postaci, w tym przygnębiające małżeństwo Pawła i Janiny.
Myliłby
się jednak ten, kto sprowadziłby rzecz do prostego romansu. W czasach, które
opisuje Warneńska, w tym przede wszystkim w bardzo mrocznych latach
pięćdziesiątych, miłość miewała niestety gorzki smak. A snując tę niesłodką historię
miłosną, autorka stawia przy okazji szereg pytań, często aktualnych także dzisiaj.
Pytań
o granice historycznej pamięci, o to, czy trzeba także po kilkudziesięciu
latach pielęgnować wspomnienia dawniej wyrządzonych krzywd, czy też mogą
zdarzyć się sytuacje, które w pewien sposób je unieważnią.
Pytań
o odpowiedzialność dzieci za wybory rodziców. O to, czy mogą odpokutować złe urodzenie.
I która szala powinna przeważyć: ta na której położy się lojalność wobec
rodzica, czy ta z prawem do bycia osobną, szczęśliwą istotą?
Wreszcie
pytań o ludzką przyzwoitość. O to, czym jest odwaga. Nie ta tania, tak jak w
czasach, w których żyjemy teraz, gdy co drugi widzi w sobie bohatera, ale ta
prawdziwa, którą można ocenić tylko w chwili próby.
Na
większość z tych pytań znajdziemy odpowiedź w książce. Być może niektórzy
obruszą się, że jest taka prosta, albo że nieprawdopodobna. Ci mogą więc
wymyślić sobie własną, ale gorycz historii może stać się wówczas nie do przełknięcia.
Wróćmy
jednak do naszych kołtunów. Siedzę cichutko w kąciku i czytam TĘ książkę.
Nie interesuje się mną pies z kulawą nogą, panie w hełmach i sreberkach omiotły
mnie bowiem wprawdzie na początku wzrokiem, ale natychmiast uznały za
całkowicie nieinteresującą. Czytając, przez jakiś czas staram się ukryć okładkę
przed wzrokiem ciekawskich. Po jakimś jednak czasie, pochłonięta akcją,
zaniedbuję środki ostrożności. Dzieje się to wówczas, gdy docieram do
fragmentu, nad którym znienacka, mimo znakomitej samokontroli, zaczynam cicho
szlochać. Mrugam, symuluję katar, patrzę w sufit, wszystko na nic, łzy po
policzkach płyną mi jak grochy. Natychmiast wokół mojego fotela zaczyna się
robić gęsto. Pani recepcjonistka, która do tej pory patrzyła na mnie niczym
przez szklaną ścianę, nachyla się ze szklanką wody. Basiulek podaje mi chusteczkę. Pani jak dotąd ciągle nierozwiedziona, z troską
pyta zaś „Co, zdradził ją?”
Drodzy
czytelnicy tego bloga! Jeśli chodzicie do fryzjera i marzycie o tym, by zacząć
się tam zaprzyjaźniać, koniecznie weźcie ze sobą następnym razem „Gorzką
miłość”. Jeśli natomiast chcecie po prostu oddać się dobrej lekturze, czytajcie tę
książkę wyłącznie w domu!
Monika
Warneńska „Gorzka miłość”. Wydawnictwo Poradnia K, Warszawa 2010.
Rozbawiłaś mnie tą sytuacją u fryzjera. Mam podobnie, tez mało interesuje mnie tematyka rozmów stałych klientek. Zwykle czuję się trochę wyalienowana, szczególnie, że najczęściej tylko podcinam (bez mycia i modelowania), więc dodatkowo czuję się klientką drugiej kategorii (znaczy mniej opłacalną, a zajmującą czas) ;)
OdpowiedzUsuńCo do książki, to zainteresowałaś mnie, chociaż początkowo obawiałam się trochę słowa romans. Niestety moja MBP takowej pozycji nie posiada, więc pozostaje jej czekać w kolejce w koszyku.
Ps. Patrząc na zdjęcie, pomyślałam "jednak noszenie książek w torebce, potrafi je zmiętolić..." ale widzę w internetach, że to tak od nowości zmiętolone ;)
Ja teoretycznie mogłabym być klientką pierwszej kategorii (full wypas, jeśli chodzi o ilość zabiegów na włosach), jednak cóż: w tym salonie zaliczani są do niej tylko ci, którzy zostawiają napiwki. Przy obowiązujących tam cenach niestety na nie mnie nie stać, toteż gniję w kąciku, specjalnie nie rozpaczając:)
UsuńTo niemiłe ze strony Twojej biblioteki - moja okazała się bardziej przyjazna portfelowi. Dodam jeszcze, że przy okazji jednego wypożyczenia przeczytały ją w sumie trzy osoby, przy czym tylko jedna szlochała u fryzjera, zaś pozostałe dwie - w zaciszu domowym.
I tak, okładka jest zmiętolona "fabrycznie":P
Ileż mnie w życiu omija z powodu samodzielnego strzyżenia się na pałkę :P
OdpowiedzUsuńU męskiego fryzjera szybko idzie, nie ma szans, żeby sobie poczytać :)
UsuńJakbym był ze 25 lat młodszy, to uwierz mi, trochę by mi u fryzjera zeszło. A teraz to zium i po ptakach :P
UsuńBazyl: na pewno omija Cię możliwość obcowania z miziającymi się paniami. Naprawdę żałujesz?
UsuńZWL: w TYM salonie strzygą też mężczyzn. Dłuuuugo i bardzo dokładnie. Zdążyłbyś machnąć z dwadzieścia stron!
Nienawidzę czekać u fryzjera, wyniósłbym się na widok kolejki:P
UsuńWypisz, wymaluj jak mój szanowny małżonek. A gdzie przywiązanie do fryzjera (fryzjerki?)? Gdzie radość z możliwości dłuższego z nim obcowania? Wreszcie, gdzie wdzięczność za to, że dzięki kolejce można we (względnym) spokoju przeczytać parę stron, hę?
UsuńNie rób sobie szydery :P To już wolę czytać w kolejce do dentysty :)
UsuńMój dentysta nie robi kolejek, bo jest obrzydliwie punktualny. Ale poza tym woń unosząca się w poczekalni szkodzi mi na percepcję:(
UsuńNie bądź taka mimoza :P Zapach, też coś :)
UsuńPrzyganiał kocioł garnkowi. Ok, Ty rozrzuć sobie ten obornik, a ja obłożę się zapachem dentysty, stoi?
UsuńWolałbym odwrotnie, co się będziesz męczyć w zapachu dentysty :P
UsuńSzlachetność twa poraża mnie bardziej niż zapach dentysty.
UsuńMam nadzieję, że do rana Ci to porażenie przejdzie bez śladu :)
UsuńChwyć za te widły, od razu mi się poprawi:P
UsuńJontek ... itd. i w ten deseń :P
UsuńGrunt to znaleźć cytat odpowiedni na każdą okazję i już można brylować w towarzystwie!:PP
UsuńZnam ten jeden, ale akurat spasował jak rzadko kiedy :P
UsuńGdybyś znalazł jakiś inny cytacik, podrzuć tematykę. Postaram się tak pokierować dyskusją, byś znów mógł się wykazać!:P
UsuńSteruj dowolnie. Moja pamięć jest tak dziurawa, że tylko Jontek się w niej mieści, ale cóż szkodzi skorzystać z zasobów Internetów i udawać, że to z głowy :P Bo nie wiem jak tobie, ale mnie offline IQ spada znacząco :P
UsuńWierzę, że moje IQ trzyma się mocno, niezależnie od tego czy mam dostęp do sieci, czy też nie. Natomiast bez internetu niewątpliwie tracę co najmniej 50% erudycji i światowego obycia:)
UsuńO to, to! :D
UsuńHa, do fryzjera nie chadzam niestety ale Warneńską też się zaczytywałam. Ja znowu pamiętam tylko jakiś urywek o jaskiniach, krasowych bodajże, i próbowałam długo wykombinować co to za tytuł ale mi się niestety nie udało...
OdpowiedzUsuńMoże Podziemny trop?
UsuńAnno, jak można nie chadzać do fryzjera? Planujesz uwięzienie w jakiejś wieży i zapuszczasz trzymetrowe pukle, aby mieć co zrzucać z okienka?
UsuńA poza tym bardzo się cieszę, że jest jeszcze choć jedna osoba, która czytała Warneńską. W moim własnym środowisku czułam się wyalienowana, bo wszyscy na dźwięk jej nazwiska robili wielkie oczy.
Agnieszko: to może wymyśl jeszcze dla mnie co to było z tą polską miejscowością w Turcji, bo mnie męczy!:)
Wprawdzie nie czytałam niczego tej autorki, ale nazwisko jest mi doskonale znane, to może zostanę przyjęta do klubu? ;-) Na razie nie mogę obiecać, że nadrobię zaległości, mimo że książka mnie zaintrygowała...
UsuńJa mam raczej problem z powstrzymaniem śmiechu sprowokowanego lekturą w miejscach publicznych. Co ciekawe - te same fragmenty w domu już mnie tak nie śmieszą (ot, zagadka).
Hm. Może warunkowo? Na staż?:P
UsuńZapewniam Cię, że ja ostatnio niezwykle rzadko szlocham nad książkami (wcześniej zdarzało mi się to często), ale ta dopadła mnie jakoś znienacka. Ze śmiechem mam natomiast podobnie jak Ty, choć również - niestety - napady szaleńczej radości z powodu lektury przytrafiają mi się jakby coraz rzadziej.
Agnieszko, może? Sprawdzę. Momarto, bo ja mam długie włosy dość, nie suszę suszarką, nie tnę nic szczególnego, a końcówki mi teściówka podcina:) Poza tym nie potrafię zaprzyjażnić się z niemieckimi fryzjerami i ciągle się boję, że zrobią mi na głowie COŚ.
UsuńNiemieckich fryzjerów też bym się bała, zwłaszcza że niemal wszystkie wizytujące Szczecin Niemki mają na głowach właśnie COŚ:P Nie mam jednak pewności czy nie zrobiły im tego polskie fryzjerki, rozwijające biznes tuż przy granicy...
UsuńMoje wizyty u fryzjerki przebiegają niemal błyskawicznie, salon na uboczu, tłoku nie ma, siadam od razu i zwykle jedynie podcinam. ostatnie dłuższe czesanie wymagało trzymania głowy w górze, więc nie poczytałabym. Natomiast często miewam podobne sytuacje w podróży, kiedy moje zaczytanie bywa źle przyjmowane przez współpasażerów, zwłaszcza, że ostentacyjnie zakładam na uszy słuchawki, aby nie zostać wciągniętą w interesujące szczegóły pożycia pasażerek (problemy małżeńskie, zdrowotne, miłosne, związane z pracą). Nazwisko autorki nic mi nie mówi, ale ja to w ogóle jakaś mało obeznana z współczesną literaturą jestem.
OdpowiedzUsuńHm. Ja zazwyczaj czytam, trzymając głowę w górze, ale być może faktycznie powinnam zmienić technikę;)
UsuńOsobiście czasami jestem w nastroju integracyjnym, kierując się przy tym wyłącznie czczą socjopsychologiczną ciekawością. Ostatnio zdarzyło mi się to w pociągu i zakończyło zadzierzgnięciem silnej więzi ze starszym ode mnie o dobre dwadzieścia lat współpasażerem:)
A pani Warneńska nie jest wcale bardzo współczesną autorką (zwłaszcza że od paru lat nie żyje). Czasy jej literackiej świetności i największej popularności to lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte ubiegłego wieku.