Ładnych
kilka lat temu, gdy byłam w ciąży, moje czytelnicze jestestwo pokazało rogi. Objawiało się to tym, że wszelkie próby przeczytania czegokolwiek choć trochę ambitnego kończyły się
niepowodzeniem, gdyż nie tylko, że nie mogłam się skupić, to jeszcze nic mi się nie
podobało. Były to jednak te same czasy, w których lałam łzy nad rubryką
sportową gazety codziennej, co – jak sądzę - rzuca światło na ówczesny stan
mojego umysłu.
W
każdym razie, najlepiej czytało mi się wówczas powieści polskich współczesnych
autorek. Kalicińska, Nurowska oraz Szwaja – kolejne ich książki połykałam jedną
za drugą, łkając co i rusz ze wzruszenia, względnie poddając się romantycznym
uniesieniom.
Od
tamtego czasu (na szczęście żadna ciąża nie trwa wiecznie) nie za bardzo
ciągnęło mnie w stronę takich lektur. Parę razy próbowałam przeczytać książkę
którejś z innych królowych polskich czytelniczek, niestety kończyło się zawsze
tak samo: kręceniem nosem (relacje z tych prób m.in. tu, tu i tu).
Właściwy
impuls przyszedł całkiem nieoczekiwanie.
Nowe Warpno w marcu 2014r. |
rosół rybny z pierogami z leszcza we własnej osobie |
- Przed wojną. Ludzie przyjeżdżali na
lato, były plaże, przystanie, stateczki pasażerskie, restauracje, zabawy. Jeśli
chcesz mnie spytać, komu to przeszkadzało, to od razu powiem ci, że nie wiem.
(…) Jeżeli natomiast zastanawiasz się, co zjeść, to przyjmij radę człowieka
doświadczonego: rosół rybny z pierogami z leszcza. Jest to absolutna delicja,
bo te ryby są tu świeże, od rybaków. Na drugie też bym radził rybkę. Trzeba
korzystać, jak wiadomo, najlepsze ryby są w porcie rybackim.”
Być
może, gdybym czytała „Klub mało używanych dziewic” przed wizytą w barze
„Argus” w Nowym Warpnie (koniec Polski, istotnie), mój odbiór tej książki byłby zupełnie inny. Mając jednak jeszcze w
żołądku rosół rybny z pierogami z leszcza (mniam, mniam, absolutna delicja!), po lekturze mogłam tylko poczuć błogie zadowolenie.
Wrocław
ma Krajewskiego (szlacht! pracht! I już są gotowe trzy obrzydliwie zmasakrowane
trupy, voilà!), Lublin – Wrońskiego (patrz wyżej), Sandomierz – Miłoszewskiego
(podobnie, plus zblazowany prokuratorek). O Panie, dzięki Ci, że masz Szczecin
i okolice w swej opiece i dałeś mu Szwaję!
Zarówno
„Klub mało używanych dziewic”, jak i jego kontynuacja – „Dziewice, do boju!”
(do trzeciej części: „Zatoka trujących jabłuszek” jeszcze nie doszłam) to
lektury cudownie odmóżdżające, wprawiające czytelnika w błogi nastrój. Prawie
wszystko układa się w nich dobrze, a jeśli nawet nie, to i tak tylko do czasu. Główne
bohaterki (mało używane dziewice, sztuk cztery, koleżanki ze szkoły średniej,
aktualnie w wieku około czterdziestu lat) są sympatyczne i obdarzone poczuciem
humoru, choć zarazem nie pozbawione wad. Plenery (Szczecin i wspomniane
okolice) zachwycają, zaś akcja (przynajmniej w pierwszej części) toczy się dość
wartko i zapewnia emocje.
Uczciwie
należy jednak wyznać, że mniej więcej w połowie pierwszej części od zdrobnień i
spieszczeń zaczyna lekko mdlić („Rzeczywiście,
Kikunia miała już lekko mętne oczy, a głos jej się zacinał. – Słaba główka –
pomyślała Michalina i postanowiła nie dawać jej więcej alkoholu”; „Dialożek zrobił swoje.”; „(…) na wszelki wypadek damy jej za opiekuna Waldeczka
Frajmana (…) wygląda jak ludzka wersja dużego basseta. Zwłaszcza z oczek. I
uszek. Ma prawie tak samo kłapciate.”), a w połowie drugiej jasnym staje
się, że bohaterki osiągną pełną szczęśliwość wtedy i tylko wtedy, gdy zostaną
odpowiednio sparowane z osobnikami płci męskiej, najlepiej dobrze sytuowanymi
(w grę wchodzą m.in. wzięty psychiatra, notariusz oraz kapitan żeglugi
wielkiej). Nieco pogarsza to odbiór dzieła, jednak i tak – w ogólnym
rozrachunku wypada ono zupełnie przyzwoicie (w każdym razie pierwsza część,
gdyż druga nieco męczy).
Z
ostrożności namawiałabym jednak do tego, by przed przystąpieniem do lektury obłożyć
okładki szarym papierem pakowym. Są one bowiem zwyczajnie okropne, co jest tym
bardziej niezrozumiałe, że autorka wydaje od pewnego czasu kolejne swoje książki
w wydawnictwie, którego jest współwłaścicielką.
Sama
zaś zastanawiam się teraz nie tylko nad tym, czy przeczytać część trzecią
(czuję przez skórę, że może być niestety tylko gorsza od poprzednich), ale i
czy aby na pewno powinnam pojawić się na zaplanowanym za trzy tygodnie
wyjazdowym spotkaniu mojej licealnej klasy, zorganizowanym z okazji
dwudziestolecia naszej matury. Pomna jestem bowiem tego, że od takiego właśnie
spotkania (z tą tylko różnicą, że tamto zostało zorganizowane w karnawale, z okazji
dwudziestolecia studniówki) rozpoczęły się perypetie bohaterek powieści Szwai,
które wywróciły ich życie o sto osiemdziesiąt stopni. Jako zaś że do swojego aktualnego
życia nie mam w zasadzie dużych zastrzeżeń, pozostaje mi liczyć, że w moim
przypadku akcja nie wyjdzie poza początek pierwszego rozdziału "Klubu mało używanych dziewic":
„Generalnie jednak na balu panowała atmosfera szczęścia i słodyczy, ogólnej radości ze spotkania, życzliwości, pogody i wesela. Odnalazły się dawne sympatie, odżyły zapomniane przyjaźnie, odkurzono liczne nieśmiertelne anegdoty z życia uczniowskiego, a środek sali zaroił się od par, grupek i solistów tańczących dynamiczne tańce młodzieżowe sprzed lat dwudziestu.”
„Generalnie jednak na balu panowała atmosfera szczęścia i słodyczy, ogólnej radości ze spotkania, życzliwości, pogody i wesela. Odnalazły się dawne sympatie, odżyły zapomniane przyjaźnie, odkurzono liczne nieśmiertelne anegdoty z życia uczniowskiego, a środek sali zaroił się od par, grupek i solistów tańczących dynamiczne tańce młodzieżowe sprzed lat dwudziestu.”
Monika
Szwaja „Klub mało używanych dziewic”, „Dziewice, do boju!”. Wydawnictwo SOL.
Książki Moniki Szwai już dwa razy zabierałam na porodówkę. Wiedziałam, że dzięki temu jakoś przeżyję te dni w szpitalu :-)
OdpowiedzUsuńA w "Argusie" jem zawsze pierogi z kaszą gryczaną! Pychota! :-) Moje chłopaki (jak wiesz) uważają, że tam są najlepsze fryty. Więcej nic już nie powiem, bo nie lubię kolejek!
Na porodówkę Szwaja nadaje się doskonale! Ja niestety nie byłam taka mądra jak Ty i raz wzięłam jakiegoś strasznego Murakamiego (do tej pory nie mogę patrzeć na jego książki), a raz reportaże Łopieńskiej. Mimo że świetne, to jednak nie czytało się ich dobrze w takim miejscu i czasie.
UsuńJeśli chodzi zaś o Argusa, to przecież bez Ciebie bym tam nie trafiła, o dzięki Ci raz jeszcze!:)) Niniejszym potwierdzam, że fryty znakomite, a i pierogi niczego sobie (choć akurat tych z gryczaną nie jadłam. Jeszcze!)
Dobra, cicho... z tym Argusem.. Nie ma co za bardzo reklamować.. Chcesz czekać na fryty i pierogi godzinami jak się tam tłumy zwalą?? ;-)
UsuńKobieto! Murakami? Łopieńska? Na porodówkę? Wpuścili Cię z nimi?? Ja już kilka miesięcy wcześniej szukałam lektury - miłej, łatwej i przyjemnej.
Fakt. Dobra, to się przyznam. Te fryty to masakra jakaś, a rosół z leszcza już w ogóle fuj! Ludzie, omijajcie Argusa z daleka! (teraz dobrze?:P)
UsuńWłaśnie. Stanowczo należy wystąpić do Ministra Zdrowia z wnioskiem o wprowadzenie obowiązkowego przeglądu toreb kobiet zmierzających na porodówkę! Można by też pomyśleć o gustownych tabliczkach o treści "Z Murakamim nie wpuszczamy!":P
Sandomierz już sporo przed Miłoszewskim miał Myśliwskiego, a Szczecin przed Szwają - Iwasiów, ale to trochę inna kategoria :-)
OdpowiedzUsuńO ile co do Sandomierza zgoda (choć to zdecydowanie inna liga i ręka by mi uschła, gdybym przywołała Myśliwskiego w poście o Szwai), to w przypadku Iwasiów moim zdaniem się mylisz. Szwaja była pierwsza!:)
UsuńA możliwe, możliwe, nie śledzę aż tak rozwoju kariery literackiej ani jednej ani drugiej pani :-)
UsuńW pełni Cię rozumiem:) Gdybym mieszkała gdzie indziej, też bym nie śledziła. Swoją drogą, bardzo przyjemnie i zupełnie inaczej czyta się książki, których akcja osadzona jest w miejscach i realiach, które znasz niemal jak własną kieszeń!
UsuńOczywiście i myślę, że tym podyktowany jest ten trend pisarski, bo kto by nie chciał przeczytać o swoim mieście, ulicach które zna na co dzień a może i ulicy przy której mieszka? :-) Tyle, że mam wrażenie, do dotyczy on miast, w których uzbierać się może samo z siebie, spore grono czytelników-nabywców książki, może z wyjątkiem Dwikoz w "Ostatnim rozdaniu" Myśliwskiego :-) ale jego akurat nie podejrzewam o takie zagrania bo nie musi się do nich uciekać.
UsuńChodzi Ci o to, że autorzy świadomie dobierają miejsce akcji po to, by zwiększyć nakłady? Myślę, że przeceniasz poziom czytelnictwa w Polsce, doprawdy!:)
UsuńJeśli zaś chodzi o Monikę Szwaję, myślę że po prostu pisze o miejscach, które znakomicie zna i tyle (patrz: bar "Argus" w Nowym Warpnie:))
Staram się być optymistą :-)
UsuńJeśli Twój optymizm przełożyłby się na rzeczywistość, sama gotowa byłabym napisać książkę, której akcja osadzona byłaby w Wąchocku!:P
UsuńSkoro spodobały Ci się stosunkowo najgorsze powieści Szwai, to masz szansę, nie tylko ze względu na patriotyzm lokalny, zaakceptować też inne, np. rozkosznie szczecińską Artystkę wędrowną czy Romans na receptę. Trzeciego tomu Dziewic nie polecam :P
OdpowiedzUsuńZdaje się, że w pierwszym akapicie posta zaznaczyłam, że swego czasu łykałam Szwaję zaraz za Kalicińską, prawda? Obie przywołane książki czytałam, nic kompletnie z nich nie pamiętam, poza tym że czytało się je szybko i bezboleśnie. Mimo wszystko jednak akurat książki Szwai są pierwsze do odstrzału w związku z planowaną wkrótce przeprowadzką i łączącymi się z nią planami odchudzenia księgozbioru.
UsuńNa czytanie Kalicińskiej jakoś nigdy nie miałem ochoty, ona chyba zupełnie wyprana jest z poczucia humoru? Skoro przeprowadzka, to chyba raczej księgozbiór należy rozbudowywać bezkarnie, bo się zmieści w nowych apartamentach. No chyba że przeprowadzacie się do namiotu typu igloo :P
UsuńSzczerze powiedziawszy, to czy Kalicińska wykazywała się poczuciem humoru niezupełnie pamiętam; za bardzo skupiałam się na wątkach romansowych:P
UsuńA na rozbudowywanie księgozbioru przyjdzie jeszcze czas (planowana powierzchnia mieszkalna będzie większa niż namiot); na razie trzeba jakoś przemieścić te tysiące książek. Z doświadczeń z czasów poprzedniej przeprowadzki pamiętam, że najlepiej sprawdzało się pakowanie książek w pudła po bananach. Wtedy miałam jednak znacznie mniej książek, a teraz musiałabym chyba obrabować jakąś fabrykę kartonów:(
Jako człowiek, który przeprowadzał się trzy razy, za każdym razem z większym księgozbiorem, stwierdzam, że pudła od bananów są przereklamowane:P Poza tym, żeby je zdobyć, faktycznie należałoby obrabować hurtownię bananów. U nas sprawdziły się zwykłe reklamówki, a za trzecim razem hitem okazała się folia stretch, która pozwalała tworzyć poręczne paczuszki.
UsuńPamiętaj, że nawet w czasie przeprowadzki należy być ekologicznym!:P Reklamówki mają słaby udźwig - nie wytrzymują nawet, gdy próbuję przewieźć w nich robotę z pracy do swojego domu, a cóż mówić o ważących w sumie znacznie więcej książkach?
UsuńGdyż albowiem pakujesz w taką torebkę od trzech do pięciu tomów, torba wytrzymuje, drobne paczki łatwiej upychać, szczególnie jeśli przeprowadzasz się z użyciem zwykłego osobowego samochodu. No i nie przedźwigasz się, tyle że kursów trzeba zrobić więcej - oby nie na piąte piętro bez windy :D
UsuńMoże i masz rację, przećwiczymy w praktyce (choć ja i tak nie mogę dźwigać więcej niż dwa kilogramy, więc w sumie wszystko mi jedno:P). Tylko ile to będzie kursów, rany boskie!
UsuńO widzisz, w taką reklamówkę to góra dwa kilo wchodzi. Poręcznie i zdrowo. A które piętro obstawiacie?
UsuńTaa, po jednej reklamówce na każdy tom antologii "100/XX". I tak kolejne tysiąc razy, luzik:P
UsuńKsiążki to chyba pójdą na wysoki parter, a część na półpiętro, więc damy radę!:)
Właśnie tak, po jednym tomie. ty możesz nosić pojedynczo, ale co bardziej krzepcy panowie, a i panie, spokojnie zarzucą na barki po parę torebek, więc z tysiąca kursów zrobi się co najwyżej trzysta. Wysoki parter to poniemiecka willa na Pogodnie?
UsuńChyba przeceniasz moje możliwości finansowe, to raz. Dwa zaś, po piętnastu latach mieszkania w poniemieckiej kamienicy mam dość budynków z tego okresu. Teraz dajemy szansę współczesnej polskiej myśli architektonicznej (w każdym razie mamy nadzieję, że w tym projekcie była jakaś myśl).
UsuńOch, bo ja się naczytałem literatury kobiecej, a tam zawsze bohaterki zdobywają poniemieckie wille/urokliwe drewniane dacze/siedliska nad rozlewiskami/drewniane góralskie chaty psim swędem i za psi grosz, więc myślałem, że to powszechny trend :P Ale widzę, że pospolitość skrzeczy nie tylko u mnie :D
UsuńNiewykluczone, że gdybym była świeżo kopniętą w tyłek przez własnego męża, nieudacznika i niewdzięcznika, kobietą, właśnie wprowadzałabym się do poniemieckiej willi. A tak, cóż. Nie dość, że bez willi, to jeszcze i z mężem zagęszczającym metraż, ech!:PP
UsuńEch, ci mężowie, same kłopoty i na dodatek zagęszczają :(
UsuńNie, no same kłopoty, to nie. Przy przeprowadzce są jak znalazł!:P
UsuńDo przeprowadzki możesz wynająć fachową firmę albo żuli spod sklepu. Jedni i drudzy po uregulowaniu należności sobie pójdą. A taki mąż zostaje. I zagęszcza :P Jeszcze z powodu przedźwigania może zgłaszać pretensje.
UsuńCóż jednak zrobić, gdy przez te wszystkie lata mocno się do niego przywiązałam?:) Z żulami nie miałabym szansy poczuć takiej więzi (sprawdzałam przez ostatnie lata, nie idzie).
UsuńNo tak, człowiek i do karaluchów się potrafi przywiązać, a co dopiero do takiego męża :P
UsuńKontynuując to porównanie: do męża można się przytulić, a do karalucha raczej niekoniecznie:P
UsuńCzy tylko ja mam wrażenie, że bez względu na to, o czym byśmy pisali, i tak w końcu zejdzie na karaluchy?
UsuńA kto tak zręcznie steruje dyskusją, żeby wreszcie o nich napisać?
UsuńNo właśnie - kto?
UsuńTo na pewno one! Oglądałam "Archiwum X"! Pędzę do łazienki, sprawdzić czy nie mam gdzieś chipa i Tobie radzę zrobić to samo.
UsuńJa mam na bank w zębie, bo jakoś tak dziwnie pobolewa od czasu do czasu :(
UsuńZnaczy się: źródło karaluchowania wykryte! Idź szybko do dentysty, to wreszcie zaczniemy prowadzić dialogi na poziomie!:P
UsuńJa bym się tak nie spieszył do tego dentysty, bo jeśli zaczniemy prowadzić dialogi na jeszcze WYŻSZYM poziomie niż dotąd, to normalnie odlecimy w kosmos :P
UsuńJeśli masz na myśli poziom abstrakcji, to pewnie masz rację. Poziom intelektualny można byłoby jednak podciągnąć, nieprawdaż?:P
UsuńZupełnie nie wiem, jak moglibyśmy jeszcze bardziej podnieść poziom intelektualny. Na ilu blogach z upodobaniem i znawstwem dyskutuje się o karaluchach?
UsuńTaaak. Najwyraźniej XXI-wieczna definicja inteligenta różni się od tej, którą poznałam w XX-wiecznej szkole.
UsuńTo była komunistyczna szkoła i takaż definicja, na pewno z gruntu niesłuszna i wymagająca głębokiej rewizji :P
UsuńTa z podstawówki może i tak, ale z liceum? Idź może do tego dentysty, dobrze radzę.
UsuńKadra była z minionej epoki, na pewno skażona miazmatami.
UsuńPo głębokim namyśle wybieram miazmaty. Ale Tobie oczywiście składam tradycyjne wieczorne życzenia: "Karaluchy pod poduchy!"
UsuńA szczypawki na zabawki.
UsuńTy zawsze musisz mieć ostatnie słowo, nie?
UsuńUhum.
UsuńDodam, że to było pytanie retoryczne.
UsuńCo za ignorant ze mnie, że się nie poznałem :P
UsuńW XXI wieku ignorant i inteligent bywają synonimami, więc się nie przejmuj.
UsuńJestem ignorantem i jestem z tego dumny? :P
UsuńPodejście jak najbardziej XXI-wieczne, brawo! Albo u Ciebie kadra była bez miazmatów, albo masz najwyżej 14 lat:P
UsuńMam 14 lat :) Chociaż nie, bo w tym wieku bałem się pana od fizyki, rusycystki i wuefisty:P Same traumy.
UsuńNo niestety: albo 14 lat i traumy plus pryszcze, albo brak miazmatów. Nie można mieć wszystkiego.
UsuńTrudny dylemat, będę myślał :D
UsuńDla mnie wybór jest oczywisty. Ale ja nie jestem XXI-wiecznym inteligentem (to słowo, chyba nie ma żeńskiego odpowiednika?), więc się nie liczę.
UsuńNie lubisz słowa inteligentka? A ja lecę myśleć dalej :P
UsuńTo chyba oczywiste, skoro postawiłam w poprzednim nawiasie przecinek w tak dziwnym miejscu? To słowo kłuje mnie w oczy, i tyle. Wolę ministrę:P
UsuńMinistra ma swój wdzięk, bezsprzecznie.
UsuńOwszem. Wdzięk słonia w składzie porcelany.
UsuńCzyżby ktoś tu był w marudnym nastroju? :P
UsuńAleż doprawdy, z czegóż wnosisz? Ja bardzo lubię piątki poprzedzające weekendy, podczas których muszę opędzać się od dzieci, mówiąc "mamusia ma dużo pracy, nie przeszkadzajcie mamusi".
UsuńTaka luźna obserwacja :P Dzieci to zuo, faktycznie strasznie przeszkadzają w weekendowej pracy :D
UsuńTak, w takie weekendy człowiek marzy o tym, aby już, zaraz otworzyli placówki oświatowe, albo też - co byłoby bardziej pożądane - zabrali od niego w cholerę tę robotę!
UsuńZnam to aż za dobrze, całodobowe i całotygodniowe przedszkole wydaje się wtedy idealnym rozwiązaniem. I przyklasztorna szkoła z internatem :P
UsuńI tylko czasem człowieka nachodzi refleksja, czy aby nie zabrnął w ślepy zaułek. Na szczęście zawsze wtedy można rzucić się w wir pracy i zapomnieć o tego rodzaju głupich pytaniach...
UsuńO właśnie.
UsuńO właśnie, że w wir, czy o właśnie, że w zaułek? I żadnych mi tu "niepotrzebne skreślić"!
UsuńW wir. Istnienia zaułków nie przyjmuję do wiadomości.
UsuńJak się wiruje, to nie widzi się zaułków, to jasne. Co nie znaczy, że ich nie ma.
UsuńNiech sobie będą, byle w nie nie wpadać.
UsuńZwiększ obroty, nie wpadniesz. Pogrzeb na koszt firmy:P
UsuńJasne, na koszt firmy. Może jeszcze z kompanią reprezentacyjną WP?
UsuńZa mundurem panny sznurem - kondukt żałobny będziesz więc miał niewątpliwie liczny.
UsuńTylko to nie ja będę miał uciechę, tylko chłopaki z wojska:P
UsuńPies ogrodnika z Ciebie, i tyle! (dziś jestem w jeszcze gorszym humorze)
UsuńNo co poradzę, wizja własnego pogrzebu, nawet z udziałem wojska i sznura panien, jakoś mnie nie nastraja pozytywnie do świata :D
UsuńA mnie owszem: cisza, spokój (jak już żałobnicy z wojskową orkiestrą dętą sobie pójdą, rzecz jasna), nikt niczego nie chce, z niczym nie trzeba się spieszyć. Może nawet włożą do trumny jakąś inną książeczkę niż do nabożeństwa...
UsuńPozazdrościć, bo ja właśnie uspokajam się po wieczornej histerii na tle mycia włosów. Do młodych dam jeszcze nie dotarł związek między długimi włosami a koniecznością mycia.
UsuńRozumiem, że hołdujecie tradycji: Polak kąpie się przy sobocie?:P
UsuńZerwaliśmy z tradycją i kąpiemy się co drugą niedzielę, ale dziś było malowanie farbami i Młodsza wyglądała potem jak Conchita Wurst :P
UsuńNo doprawdy, Conchity nie musiałeś mi linkować! Nawet ja wiem, jak wygląda!
UsuńA wyjaśnienia uznaję za pokrętne: pierwsze słyszę, żeby zmywanie zarostu wiązało się z koniecznością mycia włosów!
Sorry za Conchitę, uznałem, że w zabieganiu swoim nie zwracasz uwagi na odkrycia popkultury :) A przy okazji malowania brody pojawiło się kilka malowniczych pasek w grzywce, więc sama rozumiesz, skoro już marnowaliśmy wodę na mycie brody, to i włosy przy okazji należało.
UsuńNa Conchitę nie dało się nie zwrócić uwagi. Wprawdzie nie miałam przyjemności (???) obejrzeć jej występu, ale jej podobizna atakowała mnie niemal zewsząd. Talia osy, swoją drogą:P
UsuńWiększość znanych mi dzieci traumatycznie reaguje na mycie głowy. Moim przeszło dopiero, gdy zaczęły chodzić na basen, ale wcześniej bywało bardzo, bardzo dramatycznie.
U nas na mycie głowy są różne fazy, zwykle przechodzi bezboleśnie, ale widać wczoraj nałożyły się weltschmerz i niewłaściwa faza księżyca :P
UsuńOraz z pewnością szampon, co szczypie w oczy, świnia!:P
UsuńJestem sadystą, ale szampon wyłącznie no more tears z formułą ułatwiającą rozczesywanie :D
UsuńW takim razie z pewnością chodziło o to, że w trakcie nie wachlowałeś dziewcząt liśćmi bananowca, tudzież nie podawałeś soczku w szklankach ze słomeczkami.
UsuńNo wiesz?! Moje córki nie są aż tak rozpasane, przynajmniej na razie :P
UsuńHm, a ja myślałam, że skoro ja zawsze mam weltschmerz od przerw w wachlowaniu bananowcem, to inni mają tak samo. Ale skoro nie, to przepraszam.
UsuńAle masz tak od wczesnego dzieciństwa, czy dopiero w dorosłości Ci ten bananowiec stał się niezbędny? Bo nie wiem, czy jest jeszcze dla mnie nadzieja :P
UsuńJest nadzieja, jest. We wczesnym dzieciństwie zadowalałam się liściem łopianu.
UsuńZnaczy bananowcami będą się martwić narzeczeni i mężowi, kamień z serca:P A tak na marginesie: coraz trudniej o łopian!
UsuńZa współczesny niedobór łopianu nie odpowiadam! Niewykluczone jednak, że jest to roślina migrująca i przenosi się tam, gdzie jest na nią popyt - w zachodniopomorskim widuję go dość często!
UsuńCałkiem możliwe. U nas łatwiej o bananowiec, a już tuja jest chwastem pospolitym :P
UsuńTak, tuje i cyprysiki stają się u nas tak samo popularne jak norki amerykańskie. Z tym samym też mniej więcej efektem:(
UsuńToteż my postawiliśmy na swojskie niezapominajki i stokrotki. Oraz poziomki.
UsuńNiestety, z każdej z wymienionych roślinek ciężko robi się żywopłot odgradzający od oczu ciekawskich i stwarzający choć iluzję tego, że mieszka się na jakżeż modnym strzeżonym osiedlu. Rozumiem jednak, że chwilowo stawiacie na to, aby córki na głowie kwietne mogły mieć wianki, to się chwali!:P
UsuńW ramach żywopłotu występuje wybujałe zielsko :P Pokrzywy byłyby najlepsze, ale o dziwo! pokrzywa to również towar deficytowy.
UsuńJesteś pewien, że nie mieszkasz na Grenlandii?:P
UsuńNa Grenlandii to chociaż porosty bym miał, a tu chyba wszystkie chwasty wybite chwastoxem, żeby nie zagłuszały wypieszczonych tuj :P
UsuńO matko, otwierasz moje oczy na nowy, niekoniecznie wspaniały świat! Jakież to szczęście, że w moim przyszłym sąsiedztwie nie ma żadnych tuj, a tylko mały sad oraz fatalna wizerunkowo brzoza. A i pokrzyw w pobliskim lesie do woli!:P
UsuńWięc napawaj się dopóki możesz :P Zanim nowa klasa średnia położy wszędzie trawę z rolki.
UsuńNowa klasa średnia zdaje się, że sama tej trawy nie kładzie. W tym celu zatrudnia się teraz profesjonalną firmę ogrodniczą, tyle to wiem!:P
UsuńOczywiście, że firmę. Ale liczy się ten, kto płaci i wymaga, a nie ten, kto kładzie. Nie ma takiej firmy od trawy w rolce, która by robiła usługę bez zamówienia i za darmo :D
UsuńRozumiem, że sprawdzałeś. Ja mogę się wypowiadać tylko na temat sposobu kładzenia sztucznej trawy na orlikach - miałam okazję obserwować proces zamurawiania (?) dwóch, więc uważam się za znawcę!:P
UsuńJa mogłem co najwyżej z zazdrością popatrzeć, jak firma kładzie trawę sąsiadowi, podczas gdy u mnie na klepisku kiełkowało parę ździebeł naturalnie sianych :P
UsuńKtóre potem sąsiad zabił chwastoxem, niech zgadnę. Nie dawaj mu poziomek!:P
UsuńMarne źdźbła wygniotły moje własne dzieci:P A poziomki przeszły od sąsiada, widać lubią klepiska :)
UsuńEch, marnie u mnie z wiedzą ogrodniczą. Mam nadzieję, że jak się już przeprowadzę, to do mnie od sąsiada przejdzie parę jabłoni, a do niego ode mnie ta brzoza. Myślisz, że się uda?
UsuńIm większa roślinka, tym mniej ruchliwa:P Gdyby chodziło o zagonek mniszka, to byłaby stuprocentowa pewność, że przejdzie, a przy drzewach to różnie bywa :)
UsuńA Tolkien pisał co innego! I komu teraz wierzyć?
UsuńTolkien był fantasta, a ja jestem realista :P
UsuńNo nie wiem, a może to tylko ten chwastox ma skutki uboczne i wytłukł Ci wyobraźnię oraz entuzjastyczne podejście do nowych wyzwań?
UsuńW ramach tych wyzwań mam namówić brzozę, żeby poszła do sąsiada? Chyba faktycznie coś mi wytłukło wyobraźnię :P
UsuńO widzisz, wreszcie się zgadzamy! Przykro mi tylko, że w takich smutnych dla Ciebie okolicznościach. Słyszałam jednak, że z wyobraźnią jest jak z jaszczurczym ogonem. Odrasta:P
UsuńCzuję się ciut pocieszony, że mi wyobraźnia odrośnie. Byle nie trzeba było za długo czekać :)
UsuńWystarczy użyźniać glebę. I unikać chwastoxa:P
UsuńA czym użyźniać? Mam nadzieję, że nie obornikiem :P
UsuńPrzez chwilę sobie wyobraziłam, jakie wizje miałbyś po oborniku i dech mi zaparło:)
UsuńObawiam się, że po oborniku miałbym głównie zaparty dech:P
UsuńW sumie tym lepiej. Wiesz, jakie wizje snuje niedotleniony mózg?
UsuńWizje bezpowrotnie obumierających komórek mózgowych?
UsuńJak tak dalej pójdzie, to nic Ci nie odrośnie. Więcej entuzjazmu!
UsuńO tej porze?
UsuńFakt, pora była nie bardzo. Ale za to teraz w sam raz!
UsuńSwego czasu czytałam każdą nowo wydaną Szwaję podobnie zalewając się łzami. Potem nastąpił przesyt i musiałam zdecydować się na separację, bo mogłabym tego nie zdzierżyć. Choć trzecią część przeczytałam, Szwaja zresztą lubi swych bohaterów i często wraca do ich losów, więc w zasadzie miałam wrażenie, iż prawie każda część jest w jakiś sposób kontynuacją poprzedniej czy jeszcze wcześniejszej. Ale myśląc o wymienionych wyżej tytułach wspominam je z pewną nostalgią (podobnie, jak Dom na klifie czy Powtórkę z morderstwa - tą zaczytywaliśmy się, kiedy głupota szefa sięgała zenitu i sami planowaliśmy małe morderstwo), natomiast Zatoki trujących jabłuszek nawet sobie nie przypominam.
OdpowiedzUsuńChyba zawsze przy książkach tego rodzaju w pewnym momencie następuje przesyt, zwłaszcza gdy czyta się je w krótkich odstępach czasu. Raz na jakiś czas robią jednak znakomicie - mimo wszystkich wspomnianych niedostatków, bawiłam się naprawdę nieźle.
UsuńPowtórki z morderstwa chyba nie czytałam (mimo że mam na półce); gdy dopadnie mnie następny kryzys intelektualny nadrobię ten brak!
A Przemyśl ma Dardę! :) Wprawdzie na razie autor używa sobie po Roztoczu, ale obiecuje napisać coś w realiach przemyskich. Może się to skończyć obawami przed wyjściem z domu, ale czekam na tę książkę bardzo.
OdpowiedzUsuńSzwaję lubię za humor i optymizm ogromnie. Fakt, że jedna za drugą to za dużo i nie każda książka podobała mi się w jednakowym stopniu, ale dzięki pani Monice świat jest radośniejszy.
Na porodówkę przy pierwszym byłam durna i nie wzięłam nic, potem coś mąż dowiózł - nie pamiętam zupełnie co; przy drugim wydaje mi się, że jakiś Balsam dla duszy (pewnie matki ;), przy trzecim Cathy Kelly - i to było to. Jak widać z wiekiem się mądrzeje. :D ;)
PS. Dziś poczta przyniosła "Przykry początek". Nie wiesz przypadkiem przez kogo poklikałam na allegro? ;)
Hm. Dardę, powiadasz? Punkt dla Ciebie. Mieszkając w Przemyślu, czytałaś szczecińską Szwaję. Niestety ja, mieszkając (już prawie) w Szczecinie, nie tylko że nie czytałam książek przemyskiego Dardy, ale (wstydzę się, wstydzę!) nawet o nim nie słyszałam:(
UsuńW przypadku Szwai humor i optymizm działają zdecydowanie na plus. Wierzę, że można czytać tylko lub prawie tylko ambitną i porządną literaturę (Marlow jest tego żywym dowodem), ale ja czasem muszę odreagować i tego typu książki są wówczas jak znalazł!
A Cathy Kelly stoi na mojej półce w tym samym miejscu co Darda. Czyli nigdzie. To chyba taka Szwaja, tyle że anglojęzyczna, na ile zdążyłam się właśnie zorientować?
PS. Nie wiem, nie mam pojęcia, a w ogóle zarobiona jestem:P Mam nadzieję, że będzie Ci się podobało! Rozejrzyj się też w bibliotece - moje dysponują kilkoma kompletami dzieł pana Snicketa:)
Ja zdecydowanie potrzebuję również tej mniej ambitnej :)
UsuńSzwaja więcej sztuk ma w dorobku, więc statystycznie miałam większe szanse. Darda teoretycznie nie moje klimaty (horror), ale podobało mi się :)))
Cathy Kelly obyczajowa, lekka, ale nie głupia, mniej humoru niż u Szwaji. Chociaż to zależy od książki. Anglojęzyczna - Irlandka.
Pierwsze co zrobiłam to sprawdziłam katalog biblioteki - nie ma :( Może w filiach gdzieś, by się trafiło, ale nie mają katalogów on-line niestety.. Uroki dalekiej prowincji...
Chochlik Cię odwiedził: "dzięki Ci, że masz Szczecin" - nasz?
UsuńChyba juz czytam bez zrozumienia - dobrze jest :D
UsuńSię pogubiłam w tych chochlikach:P Ale chyba jest dobrze, choć w razie gdyby grasował jakiś w przyszłości, uprasza się o ich wyłapywanie!
UsuńHorroru nie czytałam już bardzo dawno (nie licząc "Domofonu", ale to raczej horrorek) i nie wiem, czy chcę.
I doprawdy, jak tak można! Ani jednego Snicketa w całej bibliotece? Może to ta nasza jest jakaś wyjątkowa, ale naprawdę, jeśli chodzi o zaopatrzenie w literaturę dla dzieci jest w niej więcej niż lepiej!
Dobrze jest, dobrze - ja już chyba spać muszę iść :)
UsuńNasza dziecięca jest całkiem w porządku - i własnie znalazłam Snicketa!!! Przysięgam, że to samo wyszukiwanie parę dni temu wykazało 0! :) Ale nasza biblioteka jest w trakcie przeprowadzki (dorosła była nieczynna od grudnia), więc i zawichrowania katalogowo-internetowe mogły być. Poprawiwszy sobie tym wyszukiwaniem humor, udaję się na zasłużony wypoczynek. Dobrej nocy! :)
Spanie to fajna rzecz. Też chyba idę, bo robi mi się podobnie jak Tobie.
UsuńWiadomość o Snickecie znakomita! A pierwszy tom można mieć na własność, bo naprawdę jest - jak na razie - moim zdaniem najlepszy! Ja natomiast poganiam Starszego, bo ślamazarzy się z piątym tomem, a tu matka - po lekturze szóstego - chciałaby wypożyczyć już siódmy!:P
Czytam i myślę: "Jak nie wspomni o tym, że dorosłe kobiety bez przerwy piumpają sobie i tiutają, to dam wyraz", ale widzę, że nie tylko mnie to wkurzało. Więcej nie napiszę, bo mimo że czytałem niedawno, to tylko ten zarzut pozostał mi w głowie :P
OdpowiedzUsuńMi chyba zostanie nieco więcej, choć naprawdę to czas dopiero okaże, ale pewnie tylko przez wspomniane w poście koincydencje:)
UsuńPiumpanie i tiutanie jest potwornie irytujące (pamiętam, że były dwa takie zdania, że myślałam, że to błąd w druku - na taki poziom piumpania się wznieśliśmy), ale ja naprawdę znam takie kobiety. Być może to książka o nich. Bo o mnie na pewno nie.
Ja nie wątpię, że istnieją takie kobiety, ale czy ja z nimi muszę obcować? Nawet jeśli to obcowanie przez prozę. :P Wystarczy, że znam panią, która wchodząc do pokoju wita koleżanki per "dziewczynki" :)
UsuńU nas niektóre koleżanki mówią do czterdziestoletnich kolegów "chłopcy", choć - wyznam szczerze - akurat w tym przypadku ma to nader głębokie uzasadnienie:P
UsuńNatomiast co do obcowania, obawiam się, że jest to nieuniknione. Mam wrażenie, że ten dziumdziający gatunek rozmnaża się przez pączkowanie:(
Dobrze, że nie ma czterdziestki na karku, bo bym się obraził. Phi! :P
UsuńWprawdzie nie miałam dotąd przyjemności osobistego obcowania z kolegą, kolego Bazylu, ale oceniając tylko poprzez obcowanie przez prozę, mam wrażenie, że do tego rodzaju "chłopców" dość Ci daleko. I od razu wyjaśniam: uznaj to za komplement:P
UsuńNie sugeruj się. Stworzenie siebie od nowa, wyklepanie na klawiaturze swojego lepszego, internetowego ja, jest proste jak barszcz. Jak już pisałem wielokrotnie, wiele tracę przy bliższym poznaniu :P
UsuńMnie nie oszukasz, po latach pracy w zawodzie jestem lepsza niż pies tropiący:P A co tracisz intelektualnie, z pewnością nadrabiasz wzrostem, o.
UsuńNo, chyba że tak :D
Usuń