Kiedy
miałam 16 lat, przez przypadek znalazłam się w listopadzie gdzieś w środku
Polski, na obozie harcerskim, w otoczeniu obcych mi ludzi.
Mimo
że nie byłam harcerką, 10 listopada o godzinie 23:30 wywleczono mnie z łóżka i
poprowadzono głęboko w las, gdzie o północy, przy ognisku odbyło się krótkie
spotkanie (apel?) z okazji rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę.
Ogromnie
się wówczas wzruszyłam i – przez krótki czas – poczułam się żarliwą patriotką,
gotową bronić mojego kraju do krwi ostatniej.
Dwa
lata temu, razem z moim mężem i dziećmi, pod koniec kwietnia znaleźliśmy się w
Pałacu Prezydenckim na uroczystości ważnej dla nas prywatnie, ale mającej także
wymiar państwowy. Prezydent wygłosił wówczas krótkie, ale treściwe
przemówienie, nawiązujące do zbliżającej się rocznicy Konstytucji 3 Maja. Poczułam
dumę z tego, że tam jestem, że stoję w tym miejscu, pod biało-czerwoną flagą.
Tamtego
roku, w dniu trzeciego maja, wyjątkowo obejrzeliśmy w telewizji transmisję państwowych obchodów trzeciomajowego święta. Czułam, że jest to
ważny dzień, że powinnam zwrócić dzieciom na niego uwagę.
3
maja jest w naszym kraju traktowany jako jeden z kolejnych dni wolnych do
pracy, okazja do wypoczynku, a przede wszystkim – położenia kiełbasy lub
kaszanki (a najlepiej: i kiełbasy, i kaszanki) na grillowym ruszcie.
O
narodowym, patriotycznym wymiarze tego święta zazwyczaj się nie myśli. Sama zresztą
też tego nie robię, pomijając wyżej wzmiankowane, nadzwyczajne okoliczności.
Wydaje
mi się, że nie ma w tym niczego dziwnego – wszak w czasach mojego dzieciństwa to święto nie istniało. W szkole uczono mnie, owszem, o Konstytucji 3 Maja, ale
nikomu nie przychodziło do głowy, by świętować rocznicę jej uchwalenia. Skupialiśmy
się raczej na tym, czy zdążymy skleić wystarczającą ilość gołąbków na patyku,
niezbędnych do radosnego wymachiwania w czasie pierwszomajowego pochodu.
Czasem
nachodzi mnie jednak chęć, by zwalczyć w sobie patriotycznego lenia. Robię wtedy różne
rzeczy. Ostatnio kupiłam dzieciom książkę – napisaną przez Katarzynę
Ostrowską-Biernacką, a zilustrowaną przez Ryszarda Kajzera „Lunetę Czasu i
Konstytucja 3 maja”.
Byłam
nastawiona bardzo pozytywnie – wszak to jedna z niewielu pozycji dla dzieci o
tematyce historycznej.
Zachęciła
mnie okładka oraz format – kojarzący mi się z ulubioną serią mojego dzieciństwa
– „Poczytaj mi mamo”.
Niestety,
środek rozczarował.
Nie
mam pomysłu na to, jak można by w ciekawy sposób przybliżyć dzieciom tę
tematykę. Być może jest to po prostu niemożliwe, a być może potrzeba tylko
więcej radości, poczucia humoru i wyczucia tego, co interesuje młodych
czytelników.
Forma
książeczki (zarówno gdy idzie o treść, jak i formę) sprawia, że jest ona zbyt
trudna w odbiorze dla dzieci kilkuletnich, z kolei dzieci starsze są nią – już
po kilku stronach – śmiertelnie znudzone (sprawdziłam na kilkorgu). Brakuje w
niej bigla, czegoś, co porwie, zainteresuje, sprawi, że nudny historyczny świat
stanie im przed oczami jak żywy.
Cała
historia sprowadza się do opowieści o tym, jak piątka dzieci znajduje skarb, a
w nim tytułową lunetę czasu, która po skierowaniu jej na obraz przenosi
patrzących w świat malowidła, na które patrzą.
Świat obrazu „Konstytucji 3 maja” autorstwa Jana Matejki, do którego trafiają bohaterowie książki, jest jednak wyjątkowo nudny i
statyczny (mimo że niby wiele się dzieje), a uczestniczące w wydarzeniach
dzieci (w wieku od jedenastu do sześciu lat) niespotykanie wręcz mądre i
rozważne. Pal sześć, że znają łacinę; gorzej, że nie robią w zasadzie żadnych
głupstw, a przeniesione znienacka w realia roku 1791 czują się w nich zupełnie
swobodnie, ucinając sobie erudycyjne pogawędki na temat liberum veto.
Próbowałam,
naprawdę próbowałam, wyobrazić sobie któregoś z moich synów i ich koleżanek i
kolegów w takiej sytuacji i nijak nie mogłam zobaczyć tak ładnego obrazka jak w
książeczce.
Autorka tekstu książki jest członkinią zarządu fundacji „Nasza Historia”, która została powołana, by
„przybliżać dzieciom i dorosłym ważne wydarzenia historyczne, kulturalne i
tradycje kraju”; by propagować „wartości rodziny” oraz promować ideę „wolontariatu
jako postawy społecznej”. Idee szczytne, tyle że chyba trzeba jeszcze dopracować pomysł na to, jak zaszczepić je innym.
Jeśli bowiem chodzi o moją rodzinę, niestety ta lektura niczego nie przybliżyła, a
już na pewno nie rozpropagowała.
Bo
ziewanie w czasie czytania mało interesujących książek moje dzieci opanowały
już dawno.
Katarzyna
Ostrowska-Biernacka, Ryszard Kajzer „Luneta Czasu i Konstytucja 3 maja”.
Muchomor, Warszawa 2013.
Szkoda, bo pomysł fajny...
OdpowiedzUsuńPoza Borejkami, nie znam żadnych dzieci, które umieją choć parę słów po łacinie. :))
Pewnie, że szkoda. Potwierdza się, że pisanie dla dzieci to sztuka; nieraz większa niż pisanie dla dorosłych.
UsuńMłodzi Borejkowie (i Borejkówny) nasuwają się na myśl niejako samoistnie:) Niestety, bohaterowie tej książeczki w niczym więcej ich nie przypominają.
Cóż, u nas hucznie i z radością świętuje się klęski narodowe. I osobiście tez nigdy nie znałam, i nie znam dzieci mówiących biegle po łacinie ;)
OdpowiedzUsuńMyślisz, że książeczka o Powstaniu Styczniowym byłaby bardziej udana? Myślę, że wystarczyłoby powierzyć zadanie napisania o Konstytucji któremuś z autorów, którzy - z powodzeniem - opisują historie z czasów II wojny światowej w serii wydawanej przez Literaturę pod patronatem Muzeum Powstania Warszawskiego. Sądzę, że daliby radę, mimo konieczności pisania o czymś weselszym niż dotąd.
UsuńKiedyś czytałam o tym, że na świecie ludzie cieszą się np, odzyskaniem niepodległości, a w Polsce jest powaga, apele, martyrologia i kłótnie polityków oraz walki uliczne. Może my jesteśmy jakoś genetycznie uwarunkowani na celebrowanie radosnych wydarzeń w konwencji niemal żałobnej? Zgadzam się z Tobą, że pisanie takich książeczek należałoby powierzyć odpowiedniej osobie. Nie wierze, że w Polsce nie ma autorów, którzy nie daliby temu rady.
OdpowiedzUsuńTeż o tym czytałam, i to całkiem niedawno, ale nie pamiętam gdzie:) Sporo w tym racji. Faktem jest jednak, że akurat 11 listopada jest fatalnie umiejscowiony w kalendarzu - trudno jest uciec od martyrologii. 3 maja mógłby jednak z powodzeniem to święto zastąpić - mimo podejmowania przez szereg osób wysiłków, by tak się stało, idzie to jednak jak po grudzie. Geny, jak nic!
UsuńWydaje mi się, że pani autorka opisywanej przeze mnie książeczki jest jakoś rodzinnie powiązana z fundatorką "Naszej historii"; powierzenie napisania takiej historii komuś innemu być może wiązałoby się z koniecznością pozyskania większych środków. Pytanie jednak, czy lepiej zrobić tanio, byle zrobić, czy jednak drożej a z większym sensem i pożytkiem?
Niewykluczone jednak, że błądzę w swoich domysłach i chodziło o coś zupełnie innego. Tak czy siak, wyszło raczej średnio.
11 listopada może faktycznie, ale 3 maj aż się prosi o pogodną "oprawę". Geny i wieczna depresja z tego co się daję ciągle zauważyć.
OdpowiedzUsuńDla mnie jest oczywiste, że lepiej drożej, a z sensem. Poza tym dziecko znużone taką pozycją nie sięgnie po kolejne być może świetne, ew. nie da się namówić na słuchanie. Nie wspominając już o rodzicu ;)
Niestety. U mnie chwilowo Konstytucja 3 maja jest tematem drażliwym (no mamooo, no przestań nooo, to straszne nuuudy!). To się chyba nazywa "wylać dziecko z kąpielą"?
UsuńMoże na Konstytucję przyjdzie czas po prostu. W różnym wieku, są różne priorytety poznawcze ;)
UsuńMoże przyjdzie, a może nie. Wyznam jednak szczerze, że gdy mam do wyboru poczytać o konstytucji i o czymś innym, wybieram raczej coś innego...
Usuńnie dziwię Ci się :)
UsuńPrzeciętny Amerykanin załamałby się, czytając nasz dialog. Oni swoją konstytucję trzymają chyba pod poduszkami:P
UsuńCiekawe, czy ją znają na wyrywki ;)
OdpowiedzUsuńNiektórzy pewnie tak, choć mają dużo łatwiej niż Polacy - ledwie siedem artykułów (nie licząc poprawek). Cóż to jest przy naszych dwustu czterdziestu trzech!:)
UsuńJa również przeczytałam książkę Luneta Czasu, co więcej uczestniczyłam w historycznych grach miejskich organizowanych przez Fundację Nasza Historia. Gry były świetne, dzieci rewelacyjnie się bawiły. Książkę zaś przeczytałam swoim dzieciom i były nią bardzo zaciekawione. Zresztą pierwszaki w klasie mej córki również. Myślę, że wszystko zależy od nastawienia rodzica. Trochę się Pani pogubiła w swojej "recenzji" również z punktu merytorycznego - dzieci nie umieją łaciny. Jest jeden mądrala, który się tym popisuje. I chyba dobrze... Ja jestem zadowolona, że moje dzieciaki będą mieć obycie nie tylko z angielskim... Aha, książka nie jest w konwencji żałobnej - wręcz przeciwnie :)
OdpowiedzUsuńMoje posty nie są recenzjami i nigdy nie aspirowały i nie będą aspirować do takiego miana. To opis MOICH wrażeń po lekturze (ewentualnie wrażeń moich dzieci), co nie wyklucza tego, że inne osoby mogą mieć wrażenia całkiem odmienne. Na temat tego, czyje wrażenia są lepsze nie będziemy zaś przecież się kłócić?:)
UsuńW grach miejskich nie uczestniczyłam, więc się o nich nie wypowiadam. Bardzo jednak możliwe, że są znakomite, z czego należałoby się tylko cieszyć.
Nie napisałam, że książka jest utrzymana w żałobnej konwencji (proszę przytoczyć stosowny cytat, jeśli się mylę), tylko że brakuje mi (podkreślam: mi) w niej poczucia humoru i lekkości, a to pewna różnica. Natomiast owszem, faktycznie w książce tylko jedno dziecko popisuje się znajomością łaciny - zbytnio uogólniłam.