W
XXI wieku rodzice, którzy szukają dobrego produktu dla swoich dzieci, zazwyczaj
zwracają uwagę na markę. Oczekują też, że w przystępnej cenie otrzymają towar
dobrej jakości, a sprzedawca pospieszy z udzieleniem gwarancji.
Chotomska i Butenko to nazwiska, które tak w XX, jak i w XXI wieku stanowią
markę samą w sobie i gwarantują, że oferowany dzieciom produkt (w tym przypadku
książka) spełni wszystkie pokładane w nich oczekiwania.
Sugerowana
przez wydawcę cena nie odbiega przy tym od przeciętnych cen książek dla dzieci
oferowanych na polskim rynku. Jakość natomiast pochodzi ze zdecydowanie wyższej
półki.
Panna
Kreseczka to pochwała prostoty.
Prosta
i powtarzalna forma (szereg obrazków podpisanych czterowierszami), proste i
wpadające w ucho rymy, prosta historia.
A
że odrobinę niepedagogiczna? Cóż, w czasach gdy wszystko musi mieć walor
edukacyjny, dzieci z pewnością z radością przyjmą możliwość chwilowej odsapki.
Tytułowa
Panna Kreseczka to bowiem nic innego niż narysowany ręką jakiegoś wandala (ani chybi protoplasty grafficiarza!)
bohomaz na płocie. Bohomaz wyjątkowo jednak sympatyczny, a do tego obdarzony
wrażliwą i ciekawą świata duszą.
Razem
z Panną Kreseczką powędrujemy więc ulicami miasta, poszukując przygody, ale też
rodziny i domu. Przypomnimy sobie, że najciekawszych pomysłów do zabawy może
dostarczyć po prostu wyobraźnia, a im bardziej nieposkromiona i
surrealistyczna, tym lepiej. Czasem pośmiejemy się, czasem przestraszymy,
niekiedy zaś i wzruszymy. Nie zaszkodzi także mały sprawdzian ze znajomości
prostych prawd: że bardzo wiele w naszym życiu zależy od zwykłych,
bezinteresownych gestów; że śmiech to zdrowie; że dobrze jest mieć rodzinę,
choć jej pomysłowość i zaangażowanie niekiedy bywają męczące; wreszcie, że
każdy może zostać zasługującym na pomnik bohaterem.
I
choć „Panna Kreseczka” po raz pierwszy była drukowana na łamach „Świerszczyka”
w latach 1958-59, a
dzieci które wówczas zabawiała dziś są już babciami i dziadkami, to ona sama
najwyraźniej odkryła przepis na eliksir młodości. Dlatego też – mimo że jej wydanie
było możliwe dzięki współpracy wydawnictwa Muza z Muzeum Książki Dziecięcej - z
pewnością zasługuje na więcej niż los pożółkłego muzealnego eksponatu.
Z
kolei oficjalnym powodem, dla którego Wanda Chotomska i Bohdan Butenko w latach
1960-61 stworzyli cykl historyjek o Panu Motorku jest to, że czytelnicy
„Świerszczyka”, zachwyceni przygodami Panny Kreseczki, domagali się podobnej
historii, w tej samej konwencji.
Nie
należy dawać temu wiary.
Dużo
bardziej prawdopodobne jest bowiem to, że panna (Kreseczka) po prostu podrosła
i zaczęła domagać się kawalera do pary.
W
kolejnych historyjkach autorzy opisali więc (i zobrazowali) losy trudnego
związku Panny Kreseczki z Panem Motorkiem.
To
nie mogło się udać: ona – w umiarkowanie gustownym kapeluszu, preferująca
oranżadę; on – niższy o półtorej głowy, kanciasty wielbiciel benzyny. Ona –
roztrzepana, o duszy raczej artystycznej; on – obrotny, mający na miejscu każdą
śrubkę. Ona – biernie poddająca się kolejom losu, on – próbujący dopasować
rzeczywistość do swoich potrzeb.
Jeśli
ktoś myśli, że lodówkę wynalazł von Linde albo Harrison (do wyboru, zależnie od
źródła), grubo się myli.
Ten,
kto uważa że pierwszy model lokomotywy elektrycznej zbudował Siemens, powinien
natychmiast spalić się ze wstydu.
A
ci, którzy rozpowszechniają fałszywą wiadomość, że twórcą odkurzacza jest
Booth, powinni liczyć się z możliwością rychłego otrzymania sądowego pozwu.
Jedyną
prawdziwą wersją jest bowiem ta, że wszystkie urządzenia elektryczne jakie nas
otaczają, zawdzięczamy właśnie Panu Motorkowi.
Na
kolejnych stronach przewijają się więc, jedne za drugimi, kolejne wynalazki,
pan Motorek zaś dwoi się i troi, by uszczęśliwić ludzkość. Czy mu się to uda?
Cóż,
zdradzę tylko, że jest to historia z morałem. Bo pracoholizm, tak w XXI, jak i
XX wieku okazuje się zgubny. Zarówno dla związku, jak i zdrowia.
Wanda Chotomska "Panna Kreseczka", opracowanie graficzne Bohdan Butenko. Wydawnictwo MUZA S.A., Warszawa 2013.
Wanda Chotomska "Pan Motorek", opracowanie graficzne Bohdan Butenko. Wydawnictwo MUZA S.A., Warszawa 2014.
Notki na temat obu książek zostały wcześniej opublikowane na portalu Szczecin Czyta.
Notki na temat obu książek zostały wcześniej opublikowane na portalu Szczecin Czyta.
Zarówno Panna Kreseczka, jak i Pan Motorek, kusząco wołają do mnie z półek księgarni od jakiegoś czasu ;)
OdpowiedzUsuńZ innej beczki - jak przeżyliście wizytę książęcą? ;)
Osobiście jestem fanką tej serii - tym większą, że jak na razie nadwornym ilustratorem jest w niej pan Butenko!:)
UsuńObie książeczki są - nie oszukujmy się - ciut anachroniczne (Pan Motorek zestarzał się zdecydowanie bardziej, ale to przez ten wstrętny rozwój techniki), ale czyta się je bardzo przyjemnie. Moje dzieci w każdym razie nie narzekały, a wręcz przeciwnie.
Jeśli chodzi o moje wrażenia po wizycie pary książęcej, obawiam się, że mocno spadnę na Twojej liście. Przeczytawszy Twoje pytanie, szybko sprawdziłam w internecie, jakaż to para książęca nas odwiedziła, u licha?! Po szybkim zapoznaniu się z programem wizyty, mogę jednak stanowczo stwierdzić, że skoro przez kilka godzin przebywałam - mniej więcej - pół kilometra - od nich i się nie zorientowałam, oznacza to, że organizacja wizyty musiała być znakomita!:P
Ależ czemu miałabyś gdzieś spadać?? ;) W radiu, którego słucham jadąc do pracy straszyli utrudnieniami, zamykaniem ulic i pomyślałam o Tobie. :))
UsuńUf, myślałam że wyszłam na ignorantkę nieobeznaną w aktualnym ruchu książąt!:P
UsuńSzczecin pod względem korków nie wypada najgorzej, więc nawet jeśli były jakieś utrudnienia, to i tak nie mogło być bardzo źle.
Obie zabierałam do przedszkola i czytałam dzieciom w grupie syna. Bingo!
OdpowiedzUsuńAlbo grupa była mało liczna, albo zwisali nad Tobą, uczepieni lamp, innego wyjścia nie ma! Integralną częścią tej historii są wszak obrazki, a ich grupowe oglądanie - jeśli grupa liczy więcej niż 10 osób - kończy się zazwyczaj źle (cytuję po czytaniu w grupie mojego syna: "e, no, odsuń się! Nie lubię Cię! Obraziłem się i nie będę więcej słuchał, bo nic nie widzę!").
UsuńCzytałam w godzinach popołudniowych, gdy część dzieci już powędrowała do domów. Ale i tak oblepiali. Potem byłam trochę mądrzejsza i po przeczytaniu podnosiłam książkę tak, żeby wszyscy mogli sobie obejrzeć obrazki.
UsuńTak myślałam, że w normalnych publicznoprzedszkolnych warunkach taka lektura nie byłaby możliwa:( Metodę z podnoszeniem do góry i obracaniem na wszystkie strony też stosowałam, jednak nawet i to nie zapobiegło wyżej wspomnianym ekscesom:P
UsuńBardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !
OdpowiedzUsuń