Gdybym
miała w sobie coś z magicznie sprzątającej pani Kondo lub też – niesiona falą –
poczuła minimalistyczny zew, nie byłoby tego posta.
Będąc
jednak ciągle szczęśliwą (lub – jak wolałaby pani Kondo – nieszczęśliwą i
obciążoną zbędnym bagażem) posiadaczką odziedziczonego po dziadkach opasłego tomiszcza
zawierającego kilkadziesiąt numerów „Przekroju” sprzed 50 lat, postanowiłam uczynić z
niego użytek. Plan zakłada pojawianie się podobnych postów cyklicznie (najlepiej
co tydzień). Co z planu wyjdzie, nie wiadomo. Pewne jest natomiast, że odcinek
pierwszy zamieszczam poniżej.
50
lat temu, 22 sierpnia 1965 roku, w rubryce „Przegląd tygodnia” redaktorzy „Przekroju”
zastanawiali się nad tym czy kupno benzyny wreszcie przestanie być problemem.
Wyjaśniali, że „do końca roku około 500
stacji benzynowych (połowa istniejących!) czynnych będzie przez 16 godzin na
dobę. Ta radykalna poprawa ma nastąpić w rezultacie przechodzenia na system
ajencyjno-prowizyjny: stacje obsługiwane będą nie przez pracowników CPN, a
przez ajentów. Zawierać będą oni z Centralą Produktów Naftowych umowy
prowizyjne, zapewniające im procent od uzyskanego obrotu. (…) Najpierw
eksperymentalnie otwarto 21 takich stacji, a jeszcze przed końcem września
ajentom przekazanych zostanie 200 dalszych.”
Dziś,
w czasach, w których jednodniowe zamknięcie wszystkich dyskontów i
hipermarketów (np. w związku z niedawno minionym świętem 15 sierpnia) wywołuje
panikę i konieczność wydłużenia godzin otwarcia sklepów w przeddzień, aby wszyscy mogli zrobić niezbędne w tak dramatycznej
sytuacji zapasy żywności, zapowiedź otwarcia tylko 500 stacji benzynowych w
kraju, ledwie na 16 godzin, wywołałaby z pewnością zamieszki.
W
modzie królował tymczasem op-art. Poza wywołującymi oczopląs sukienkami, na
topie były kapelusze typu kask kosmonauty.
W
części "Przekroju" poświęconej literaturze zapowiadano natomiast rozpoczęcie prac nad „Słownikiem
czasów pogardy”, wskazując, że „taki
tytuł nosić będzie jedna z najbardziej osobliwych publikacji naszych czasów:
słownik obejmujący hasła i słowa nieznane polskiemu językowi do wybuchu wojny.
A więc spolszczone określenia używane przez władze okupacyjne, wyrażenia
stosowane przez członków ruchu oporu, wreszcie określenia z żargonu obozowego.”
Nad publikacją miał pracować szereg polonistów i historyków pod kierunkiem prof.
Ludwika Rajewskiego, jednak najwyraźniej nie udało się, skoro w roku 2015 internet o takim słowniku milczy. Mam jednak wrażenie, że jeszcze ze dwie kampanie wyborcze i z
powodzeniem będzie można wznowić prace.
W
tym samym numerze donoszono także o książce, która ukazała się jak
najbardziej namacalnie, do tego w oszałamiającym jak na dzisiejsze standardy
nakładzie 30.000 egzemplarzy. Chodziło o „Przygody Sindbada Żeglarza” Bolesława
Leśmiana, które „Przekrój” zachwalał jako „IV
wydanie pięknej baśni napisanej prozą przez znakomitego poetę. W stylu 1001
nocy. B. ładna, z rysunkami Stannego.”
źródło zdjęcia |
Ładna,
nie da się ukryć. Póki co, oglądałam wyłącznie w internecie, ale lada moment
spodziewam się przybycia jednego z 30.000 egzemplarzy, w całej jego pożółkłej
krasie. Obiecuję podzielić się wrażeniami.
Na
przedostatniej stronie, w rubryce „Koci, koci łapci…” redakcja „Przekroju”
zamieściła natomiast „przykłady słów,
które datują”. Datują czyli wyraźnie wskazują na ich archaiczne
pochodzenie. W sierpniu 1965 datowały więc:
„Do magistratu zamiast do MRN.
Policjant
zamiast milicjant.
Auto
zamiast samochód.
Karoseria
zamiast nadwozie.
Karburator
zamiast gaźnik.
Kobita!
zamiast co za babka!
Dziunia!
zamiast ale kociak!
Lemoniada
zamiast płynny burak.
Bach
zamiast Jaś Sebek.
Cygańskie
skrzypki zamiast harmonia forsy.
Mowa
trawa zamiast sianokosy.”
Redakcja zachęcała do
nadsyłania na adres swojej krakowskiej skrytki pocztowej kolejnych propozycji słów, które datują. Niestety,
„Przekrój” (i jego skrytka) nie przetrwały minionego półwiecza, dlatego obecnie własne
propozycje można zamieszczać w komentarzach poniżej.
I wreszcie, na
zakończenie, coś z całkiem niewesołej beczki. Telefoniczna relacja redaktora
Mieczysława Kiety z Frankfurtu nad Menem, gdzie 50 lat temu zakończył się
właśnie tzw. drugi proces oświęcimski.
Kieta donosił: „Wśród oskarżonych Klehr, były sanitariusz SS – ten, którego w tym
procesie oskarżałem o spowodowanie śmierci mego ojca (…) Wyprężony w postawie
na baczność zaczął recytować: „Nigdy nie byłem w Vergasungskommando, nigdy
samodzielnie nie przeprowadzałem selekcji. Byłem małym człowieczkiem, nie
mogłem być panem życia i śmierci. Wypełniałem tylko rozkazy lekarzy, moich przełożonych.
I to wykonywałem je z niemałymi oporami, wbrew samemu sobie. Głęboko
współczułem moim ofiarom, lecz byłem żołnierzem, który musiał słuchać rozkazów.”
Nagle
ujrzałem Klehra znowu w jego złowrogiej postaci sprzed dwudziestukilku lat. W
czapce SS z błyszczącą trupią czaszką na czarnym otoku, ze strzykawką pełną
fenolu w grubych palcach stolarza. Ujrzałem Klehra – szukającego długą igłą
między żebrami wygłodzonych więźniów dogodnego miejsca dla śmiertelnego
zastrzyku. (…) Ten człowiek, stolarz z zawodu, mały człowiek – jak sam siebie
określił – który tak często zakładał biały fartuch lekarski, który kazał
tytułować się profesorem, który decydował o życiu i śmierci tysięcy
bezbronnych, chorych i bezsilnych więźniów – kłamie. (…)
Co
jest prawdą dla Klehra? Pod ciężarem dowodów oskarżenia w toku przewodu
sądowego przyznaje się do zamordowania kilkuset więźniów (200-300) zastrzykami
fenolu w serce. Naprawdę były ich tysiące. Nie miał litości nawet dla dzieci.
Dzisiaj opowiada o ludzkich uczuciach, o współczuciu dla ofiar, które musiał
zabijać. A ponieważ musiał, nie może brać za to całej winy na siebie.”
50
lat to bardzo dużo. Za dużo dla Zbigniewa Bońka, który w roku 1965 miał ledwie
dziewięć lat i pewnie albo nie słyszał o toczącym się wówczas procesie, albo
słyszał, ale nic z tego nie zrozumiał. Pewnie dlatego treść podpisanego przez
niego kilkanaście dni temu w imieniu PZPN, a skierowanego do UEFA oświadczenia
brzmi m.in. tak:
„Odnosząc się do sytuacji z meczu Sarajevo – Lech Poznań i wywieszonej
przez Kibiców Lecha Poznań flagi „Legion Piła Krew naszej Rasy”, podkreślić
należy z całą stanowczością, iż w ocenie Klubu, Kibiców oraz obserwatorów,
flaga nie zawierała treści rasistowskich. (…) Chcielibyśmy zwrócić
Państwa uwagę na pewną dyskryminację w wytycznych opracowywanych przez FARE.
Otóż zabronione są wszelkie symbole prawicowe nawet takie niezwiązane z
nazizmem czy faszyzmem, zaś symbole lewicowe/komunistyczne są akceptowane. Na
przykład symbol komunizmu sierp i młot, podobizna Che Guevary i wiele innych
pojawiają się na wielu europejskich stadionach i nie słyszeliśmy, aby
kiedykolwiek Klub został za te symbole ukarany, a już na pewno nie zamknięto z
tego powodu stadionu dla publiczności.
W naszej świadomości komunizm był ustrojem
porównywalnie zbrodniczym, jak ustrój nazistowski i w naszej ocenie jego
symbole bądź treści do niego nawiązujące również powinny być zakazane.” [treść
oświadczenia za Eurosportem]
Chętnie
udostępnię mój rocznik „Przekroju” panu Bońkowi i wszystkim tym, którzy
bagatelizują pojawianie się w polskiej przestrzeni publicznej, w tym także na
stadionach, neonazistowskich haseł. Bo są rzeczy, o których nie można zapomnieć. Nawet po 50 latach.
Mam duży sentyment do "Przekroju", bo w swoich latach szkoły podstawowej przesiadywałam godzinami na strychu dziadków czytając stare numery ładnie oprawione rocznikami. A były to pierwsze powojenne roczniki - jak mi żal, że nie zabrałam ich do siebie kiedy jeszcze mogłam to zrobić.
OdpowiedzUsuńU moich dziadków Przekrój nie leżał na strychu, a w tzw. pokoju stołowym. I nie był to rocznik powojenny. Reszta się zgadza:)
UsuńNie zawsze udaje się nam dobrze odgadnąć co należałoby zachować, a co wyrzucić. Szkoda.
Cykl zapowiada się bardzo smakowicie, będę oczekiwać kolejnych odcinków, obojętnie z jaką częstotliwością będą się ukazywać ;-). Już jakiś czas temu przeszło mi przez myśl, że za komuny sklepy co tydzień były zamknięte przez półtora dnia, i jakoś wszyscy umieli zrobić zakupy zawczasu. Nie wpadłabym na to, że auto i karoseria to słowa przestarzałe, dziuni zaś używam do dziś i, ekhem, nie jest to komplement. Natomiast pana Bońka wysłałabym do szkoły, aby się dowiedział, jaka jest różnica między nazizmem a komunizmem ;-(
OdpowiedzUsuńZrobię co w mojej mocy, by cykl stał się rzeczywiście cyklem, ale na ewentualne kłody pod klawiaturę nic nie poradzę.
UsuńNie wiem czy lęk przed zamkniętymi sklepami (z angielska: clozoszopofobia:P) to polska specyfika, ale w tym roku oglądałam Węgrów, którzy mają wszystko nieczynne w niedziele i jakoś żyją. Być może dlatego, że mniej ich chodzi do kościoła katolickiego, a wiadomo, że niedzielna msza święta nie jest zaliczona, jeśli tuż po nie złoży się wizyty w Biedronce/Lidlu.
Na Bońka i cały PZPN z jednej strony szkoda słów (na paru innych, w tym przedstawicieli szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości, upatrujących w swastyce symbolu szczęścia i pomyślności, również). Z drugiej jednak trzeba jasno i głośno mówić, co się o tym myśli.
Proszę kontynuować :D
OdpowiedzUsuńWrzuć monetę, wrzuć monetę!:D
UsuńKalkulator, zegarek, budzik zamiast komórka:)
OdpowiedzUsuńWytrwałości w cyklicznych prezentacjach życzę!
Masz zupełną rację. Komórkę mam od 15 lat i od tyluż nie używam zegarka. Budzika nie mam od roku (zaginął bez wieści w czasie przeprowadzki), tylko kalkulator jeszcze jakoś się trzyma, choć i to coraz słabiej.
UsuńWytrwałość w realizowaniu blogowych planów nie jest moją najsilniejszą stroną, więc trzymaj kciuki!
Piękny spadek ci się trafił. Ciekawie się dziś czyta coś sprzed tylu lat, jak często wydaje się nam to nieco infantylne, naiwne, czy śmieszne, ale jak widać są też uniwersalne treści, to samo ważne wówczas, jak i dziś.
OdpowiedzUsuńLemoniada jako płynny burak - tego nie domyśliłabym się nigdy. Natomiast dziś spotkanie towarzyskie można by zamienić na wspólne korzystanie ze smartphone. Ostatnio widziałam nawet parę, która rozmawiała ze sobą rozmawiając równocześnie przez komórki i nie mogłam zdecydować się, czy podziwiać podzielność uwagi czy współczuć utraty umiejętności konwersacji i braku kindersztuby. A cykl zapowiada się niezwykle smakowicie i obiecuję czytać go nie rozmawiając jednocześnie przez telefon:)
Nie wiem czy każda gazeta sprawdziłaby się tak samo, ale "Przekrój" to jednak była klasa. Zwłaszcza że naczelnym w roku 1965 był jeszcze Marian Eile.
UsuńMyślę, że ten "płynny burak" był złośliwością związaną z ówczesnymi brakami w zaopatrzeniu, zwłaszcza w produkty burżuazyjne, służące wyłącznie zaspokajaniu rozpasanych konsumpcyjnych potrzeb:)
Twoje spostrzeżenie trafne - swego czasu co tydzień spędzałam w centrum miasta 1,5 godziny. Zimą często szłam więc do pobliskiego centrum handlowego na kawę, herbatę lub sałatkę. Wszystkie stoliki były zajęte przez tłumy młodych ludzi, którzy nigdy ale to przenigdy nie rozmawiali ze sobą, gdyż tak bardzo byli skupieni na ekranach swoich telefonów. Smutne to, ale chyba niewiele można już z tym zrobić.
Ze swej strony mogę obiecać, że będę pisać kolejne cykliczne posty, nie sprawdzając zarazem co chwilę poczty emailowej.