sobota, 22 sierpnia 2015

"Przekrój" nr 1063/1965, czyli 50 lat temu (cz.1)

Gdybym miała w sobie coś z magicznie sprzątającej pani Kondo lub też – niesiona falą – poczuła minimalistyczny zew, nie byłoby tego posta.

Będąc jednak ciągle szczęśliwą (lub – jak wolałaby pani Kondo – nieszczęśliwą i obciążoną zbędnym bagażem) posiadaczką odziedziczonego po dziadkach opasłego tomiszcza zawierającego kilkadziesiąt numerów „Przekroju” sprzed 50 lat, postanowiłam uczynić z niego użytek. Plan zakłada pojawianie się podobnych postów cyklicznie (najlepiej co tydzień). Co z planu wyjdzie, nie wiadomo. Pewne jest natomiast, że odcinek pierwszy zamieszczam poniżej.


50 lat temu, 22 sierpnia 1965 roku, w rubryce „Przegląd tygodnia” redaktorzy „Przekroju” zastanawiali się nad tym czy kupno benzyny wreszcie przestanie być problemem. Wyjaśniali, że „do końca roku około 500 stacji benzynowych (połowa istniejących!) czynnych będzie przez 16 godzin na dobę. Ta radykalna poprawa ma nastąpić w rezultacie przechodzenia na system ajencyjno-prowizyjny: stacje obsługiwane będą nie przez pracowników CPN, a przez ajentów. Zawierać będą oni z Centralą Produktów Naftowych umowy prowizyjne, zapewniające im procent od uzyskanego obrotu. (…) Najpierw eksperymentalnie otwarto 21 takich stacji, a jeszcze przed końcem września ajentom przekazanych zostanie 200 dalszych.

Dziś, w czasach, w których jednodniowe zamknięcie wszystkich dyskontów i hipermarketów (np. w związku z niedawno minionym świętem 15 sierpnia) wywołuje panikę i konieczność wydłużenia godzin otwarcia sklepów w przeddzień, aby wszyscy mogli zrobić niezbędne w tak dramatycznej sytuacji zapasy żywności, zapowiedź otwarcia tylko 500 stacji benzynowych w kraju, ledwie na 16 godzin, wywołałaby z pewnością zamieszki.






W modzie królował tymczasem op-art. Poza wywołującymi oczopląs sukienkami, na topie były kapelusze typu kask kosmonauty.







W części "Przekroju" poświęconej literaturze zapowiadano natomiast rozpoczęcie prac nad „Słownikiem czasów pogardy”, wskazując, że „taki tytuł nosić będzie jedna z najbardziej osobliwych publikacji naszych czasów: słownik obejmujący hasła i słowa nieznane polskiemu językowi do wybuchu wojny. A więc spolszczone określenia używane przez władze okupacyjne, wyrażenia stosowane przez członków ruchu oporu, wreszcie określenia z żargonu obozowego.”
Nad publikacją miał pracować szereg polonistów i historyków pod kierunkiem prof. Ludwika Rajewskiego, jednak najwyraźniej nie udało się, skoro w roku 2015 internet o takim słowniku milczy. Mam jednak wrażenie, że jeszcze ze dwie kampanie wyborcze i z powodzeniem będzie można wznowić prace.

W tym samym numerze donoszono także o książce, która ukazała się jak najbardziej namacalnie, do tego w oszałamiającym jak na dzisiejsze standardy nakładzie 30.000 egzemplarzy. Chodziło o „Przygody Sindbada Żeglarza” Bolesława Leśmiana, które „Przekrój” zachwalał jako „IV wydanie pięknej baśni napisanej prozą przez znakomitego poetę. W stylu 1001 nocy. B. ładna, z rysunkami Stannego.

źródło zdjęcia
Ładna, nie da się ukryć. Póki co, oglądałam wyłącznie w internecie, ale lada moment spodziewam się przybycia jednego z 30.000 egzemplarzy, w całej jego pożółkłej krasie. Obiecuję podzielić się wrażeniami.

Na przedostatniej stronie, w rubryce „Koci, koci łapci…” redakcja „Przekroju” zamieściła natomiast „przykłady słów, które datują”. Datują czyli wyraźnie wskazują na ich archaiczne pochodzenie. W sierpniu 1965 datowały więc:
Do magistratu zamiast do MRN.
Policjant zamiast milicjant.
Auto zamiast samochód.
Karoseria zamiast nadwozie.
Karburator zamiast gaźnik.
Kobita! zamiast co za babka!
Dziunia! zamiast ale kociak!
Lemoniada zamiast płynny burak.
Bach zamiast Jaś Sebek.
Cygańskie skrzypki zamiast harmonia forsy.
Mowa trawa zamiast sianokosy.

Redakcja zachęcała do nadsyłania na adres swojej krakowskiej skrytki pocztowej kolejnych propozycji słów, które datują. Niestety, „Przekrój” (i jego skrytka) nie przetrwały minionego półwiecza, dlatego obecnie własne propozycje można zamieszczać w komentarzach poniżej.

I wreszcie, na zakończenie, coś z całkiem niewesołej beczki. Telefoniczna relacja redaktora Mieczysława Kiety z Frankfurtu nad Menem, gdzie 50 lat temu zakończył się właśnie tzw. drugi proces oświęcimski.
Kieta donosił: „Wśród oskarżonych Klehr, były sanitariusz SS – ten, którego w tym procesie oskarżałem o spowodowanie śmierci mego ojca (…) Wyprężony w postawie na baczność zaczął recytować: „Nigdy nie byłem w Vergasungskommando, nigdy samodzielnie nie przeprowadzałem selekcji. Byłem małym człowieczkiem, nie mogłem być panem życia i śmierci. Wypełniałem tylko rozkazy lekarzy, moich przełożonych. I to wykonywałem je z niemałymi oporami, wbrew samemu sobie. Głęboko współczułem moim ofiarom, lecz byłem żołnierzem, który musiał słuchać rozkazów.”
Nagle ujrzałem Klehra znowu w jego złowrogiej postaci sprzed dwudziestukilku lat. W czapce SS z błyszczącą trupią czaszką na czarnym otoku, ze strzykawką pełną fenolu w grubych palcach stolarza. Ujrzałem Klehra – szukającego długą igłą między żebrami wygłodzonych więźniów dogodnego miejsca dla śmiertelnego zastrzyku. (…) Ten człowiek, stolarz z zawodu, mały człowiek – jak sam siebie określił – który tak często zakładał biały fartuch lekarski, który kazał tytułować się profesorem, który decydował o życiu i śmierci tysięcy bezbronnych, chorych i bezsilnych więźniów – kłamie. (…)
Co jest prawdą dla Klehra? Pod ciężarem dowodów oskarżenia w toku przewodu sądowego przyznaje się do zamordowania kilkuset więźniów (200-300) zastrzykami fenolu w serce. Naprawdę były ich tysiące. Nie miał litości nawet dla dzieci. Dzisiaj opowiada o ludzkich uczuciach, o współczuciu dla ofiar, które musiał zabijać. A ponieważ musiał, nie może brać za to całej winy na siebie.”

50 lat to bardzo dużo. Za dużo dla Zbigniewa Bońka, który w roku 1965 miał ledwie dziewięć lat i pewnie albo nie słyszał o toczącym się wówczas procesie, albo słyszał, ale nic z tego nie zrozumiał. Pewnie dlatego treść podpisanego przez niego kilkanaście dni temu w imieniu PZPN, a skierowanego do UEFA oświadczenia brzmi m.in. tak: 

Odnosząc się do sytuacji z meczu Sarajevo – Lech Poznań i wywieszonej przez Kibiców Lecha Poznań flagi „Legion Piła Krew naszej Rasy”, podkreślić należy z całą stanowczością, iż w ocenie Klubu, Kibiców oraz obserwatorów, flaga nie zawierała treści rasistowskich. (…) Chcielibyśmy zwrócić Państwa uwagę na pewną dyskryminację w wytycznych opracowywanych przez FARE. Otóż zabronione są wszelkie symbole prawicowe nawet takie niezwiązane z nazizmem czy faszyzmem, zaś symbole lewicowe/komunistyczne są akceptowane. Na przykład symbol komunizmu sierp i młot, podobizna Che Guevary i wiele innych pojawiają się na wielu europejskich stadionach i nie słyszeliśmy, aby kiedykolwiek Klub został za te symbole ukarany, a już na pewno nie zamknięto z tego powodu stadionu dla publiczności.
W naszej świadomości komunizm był ustrojem porównywalnie zbrodniczym, jak ustrój nazistowski i w naszej ocenie jego symbole bądź treści do niego nawiązujące również powinny być zakazane.” [treść oświadczenia za Eurosportem]

Chętnie udostępnię mój rocznik „Przekroju” panu Bońkowi i wszystkim tym, którzy bagatelizują pojawianie się w polskiej przestrzeni publicznej, w tym także na stadionach, neonazistowskich haseł. Bo są rzeczy, o których nie można zapomnieć. Nawet po 50 latach.

10 komentarzy:

  1. Mam duży sentyment do "Przekroju", bo w swoich latach szkoły podstawowej przesiadywałam godzinami na strychu dziadków czytając stare numery ładnie oprawione rocznikami. A były to pierwsze powojenne roczniki - jak mi żal, że nie zabrałam ich do siebie kiedy jeszcze mogłam to zrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U moich dziadków Przekrój nie leżał na strychu, a w tzw. pokoju stołowym. I nie był to rocznik powojenny. Reszta się zgadza:)
      Nie zawsze udaje się nam dobrze odgadnąć co należałoby zachować, a co wyrzucić. Szkoda.

      Usuń
  2. Cykl zapowiada się bardzo smakowicie, będę oczekiwać kolejnych odcinków, obojętnie z jaką częstotliwością będą się ukazywać ;-). Już jakiś czas temu przeszło mi przez myśl, że za komuny sklepy co tydzień były zamknięte przez półtora dnia, i jakoś wszyscy umieli zrobić zakupy zawczasu. Nie wpadłabym na to, że auto i karoseria to słowa przestarzałe, dziuni zaś używam do dziś i, ekhem, nie jest to komplement. Natomiast pana Bońka wysłałabym do szkoły, aby się dowiedział, jaka jest różnica między nazizmem a komunizmem ;-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrobię co w mojej mocy, by cykl stał się rzeczywiście cyklem, ale na ewentualne kłody pod klawiaturę nic nie poradzę.
      Nie wiem czy lęk przed zamkniętymi sklepami (z angielska: clozoszopofobia:P) to polska specyfika, ale w tym roku oglądałam Węgrów, którzy mają wszystko nieczynne w niedziele i jakoś żyją. Być może dlatego, że mniej ich chodzi do kościoła katolickiego, a wiadomo, że niedzielna msza święta nie jest zaliczona, jeśli tuż po nie złoży się wizyty w Biedronce/Lidlu.
      Na Bońka i cały PZPN z jednej strony szkoda słów (na paru innych, w tym przedstawicieli szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości, upatrujących w swastyce symbolu szczęścia i pomyślności, również). Z drugiej jednak trzeba jasno i głośno mówić, co się o tym myśli.

      Usuń
  3. Kalkulator, zegarek, budzik zamiast komórka:)
    Wytrwałości w cyklicznych prezentacjach życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz zupełną rację. Komórkę mam od 15 lat i od tyluż nie używam zegarka. Budzika nie mam od roku (zaginął bez wieści w czasie przeprowadzki), tylko kalkulator jeszcze jakoś się trzyma, choć i to coraz słabiej.
      Wytrwałość w realizowaniu blogowych planów nie jest moją najsilniejszą stroną, więc trzymaj kciuki!

      Usuń
  4. Piękny spadek ci się trafił. Ciekawie się dziś czyta coś sprzed tylu lat, jak często wydaje się nam to nieco infantylne, naiwne, czy śmieszne, ale jak widać są też uniwersalne treści, to samo ważne wówczas, jak i dziś.
    Lemoniada jako płynny burak - tego nie domyśliłabym się nigdy. Natomiast dziś spotkanie towarzyskie można by zamienić na wspólne korzystanie ze smartphone. Ostatnio widziałam nawet parę, która rozmawiała ze sobą rozmawiając równocześnie przez komórki i nie mogłam zdecydować się, czy podziwiać podzielność uwagi czy współczuć utraty umiejętności konwersacji i braku kindersztuby. A cykl zapowiada się niezwykle smakowicie i obiecuję czytać go nie rozmawiając jednocześnie przez telefon:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy każda gazeta sprawdziłaby się tak samo, ale "Przekrój" to jednak była klasa. Zwłaszcza że naczelnym w roku 1965 był jeszcze Marian Eile.
      Myślę, że ten "płynny burak" był złośliwością związaną z ówczesnymi brakami w zaopatrzeniu, zwłaszcza w produkty burżuazyjne, służące wyłącznie zaspokajaniu rozpasanych konsumpcyjnych potrzeb:)
      Twoje spostrzeżenie trafne - swego czasu co tydzień spędzałam w centrum miasta 1,5 godziny. Zimą często szłam więc do pobliskiego centrum handlowego na kawę, herbatę lub sałatkę. Wszystkie stoliki były zajęte przez tłumy młodych ludzi, którzy nigdy ale to przenigdy nie rozmawiali ze sobą, gdyż tak bardzo byli skupieni na ekranach swoich telefonów. Smutne to, ale chyba niewiele można już z tym zrobić.
      Ze swej strony mogę obiecać, że będę pisać kolejne cykliczne posty, nie sprawdzając zarazem co chwilę poczty emailowej.

      Usuń