To
nie jest P. Coelho (a nawet jeśli jest, to tę książkę napisał kto inny).
Z
nieznanych przyczyn przez ostatnie lata Eric-Emmanuel Schmitt funkcjonował w
mojej głowie jako francuski odpowiednik Paulo Coelho, wobec czego starałam się
zachowywać bezpieczny dystans.
Może to przez nachalną
promocję jego tytułów w empikach?
A może gdzieś to
przeczytałam i tak mi utkwiło?
A
może zawinił Emmanuel? Pewnie jestem prosta i pusta, ale mam wewnętrzny
problem, by poważnie traktować ludzi noszących to imię – pamięć o motylu
Emanuelu (noszącym pomarańczowy cylinder wielbicielu Makowej Panienki) jest
wciąż we mnie zbyt żywa.
Nie
wiem jak pozostałe książki Schmitta (czytałam tylko „Oskara i Panią Różę”, wieki temu), jednak „Ewangelia według Piłata” koło „Alchemika” raczej nie stała.
To
nie jest książka do czytania tylko w Wielkim Poście.
Wydawało
mi się, że to książka którą warto przeczytać w Wielkim Poście.
Hm.
Pewnie dlatego od momentu jej zakupu do przeczytania upłynęło 10 lat.
Takiej
pięknej rocznicy nie mogłam już jednak zignorować. Zaczęłam w Wielkim Poście,
skończyłam kilka dni po Wielkanocy. Okazało się, że to nawet lepiej.
Dla
tych, którzy wierzą lub pytają, właśnie czas po Wielkanocy wydaje się być
właściwy.
Tym,
którym to obojętne, powinno być wszystko jedno kiedy.
To
nie jest książka religijna.
Owszem,
bohaterem jest Jezus Chrystus (tu jako Jeszua). Tak, to TEN Jezus Chrystus.
Owszem,
jest w niej o zmartwychwstaniu, ukrzyżowaniu, cudach (kolejność przypadkowa).
Wydarzenia znane z Ewangelii stają się jednak pretekstem do snucia opowieści o
tym, co się wydarzyło. Opowieści, w której autor puszcza nieco wodze fantazji,
uzupełniając samodzielnie znany wszystkim przekaz.
Historia
Jezusa jest bowiem przecież fabularnym samograjem – tyle akcji, tyle krwi, a do
tego – na zakończenie - efekty specjalne. Mając taki punkt wyjścia, można z
góry pogratulować sobie kasowego sukcesu (choć fakt, ktoś wcześniej zdradził
publiczności jakie będzie zakończenie).
Nie
lubię tanich chwytów. Był to jeden z powodów, dla których obawiałam się tej
lektury – niektórzy zarzucają wszak autorowi pisanie pod publiczkę. Moim
zdaniem w tej książce udało mu się jednak przed tym ustrzec.
Schmitt
podzielił swoją opowieść na dwie części: monstrualny prolog, którego narratorem
jest Jeszua i książkę właściwą – listy Poncjusza Piłata do brata, w których Piłat
opisuje mu zdarzenia przed i po śmierci Jeszui. Obu – poza oczywistym wątkiem
ewangeliczno-historycznym – łączy to, że wątpią.
To
moim zdaniem największy atut powieści. Napisanie na taki temat książki
przechylonej w jedną lub drugą stronę to łatwizna. Pierwszą rozprowadzą w kościołach, drugą dodadzą w gratisie
prenumeratorom „Faktów i Mitów”. Napisanie książki, której uda uplasować się pośrodku jawi się więc jako swego rodzaju sztuka.
Pewnie
można zarzucić Schmittowi, że to już było, że podobną drogą poszedł Bułhakow w
„Mistrzu i Małgorzacie” (a tego rodzaju zarzuty pojawiają się w odniesieniu do
innych powieści Schmitta). Nawet jeśli – co z tego? Jeśli bowiem i jest o tym
samym, to nie jest wcale tak samo.
Fakt,
i tu, i tu – postacią pierwszoplanową jest Piłat, prefekt w Jerozolimie, który
w obu powieściach równie jej nienawidzi. W „Ewangelii…” równie dużą rolę
odgrywa jednak i jego żona – Klaudia (Prokula). Schmitt zdaje się tu czerpać
pełnymi garściami z szeregu tekstów apokryficznych, które rozwinęły zdawkowe
ewangeliczne wzmianki o Prokuli do tego stopnia, że w kościele prawosławnym do
dziś jest ona czczona jako święta. I choć to czasy, w których kobiety nie
cieszą się jakimkolwiek poważaniem (jak stwierdza Piłat w powieści Schmitta: „w Palestynie słowom niewiast nie daje się
żadnej wiary, a ich ewentualne oświadczenia traktowane są jako mentalny
równoważnik menstruacji”), jednak ich pozornie drugoplanowe role okazują
się kluczowe.
Powieściowy
Piłat jest człowiekiem niezwykle inteligentnym (całkiem inaczej niż ten
występujący w Monty Pythonowskim „Żywocie Briana”), świadomym własnych
ograniczeń, wątpiącym, ale otwartym. Schmitt wykorzystuje jego postać do tego,
by napomknąć o problemach wiążących się z korzystaniem z władzy, ale także i
jako pretekst do pokazania wątpliwości związanych z poddaniem się określonej
religii, z uwierzeniem w coś czy w kogoś. Dzięki wykorzystaniu formy listów
można wreszcie potraktować snutą przez Piłata opowieść jako przekaz na temat
ówczesnych realiów, obyczajowości.
Schmitt
nie jest więc Coelho. Niestety, nie jest też Bułhakowem.
„Ewangelii według Piłata” niewątpliwie nie można uznać za epokowe dzieło literackie. Czemu jednak nie potraktować jej jako zaskakująco
zgrabnej historii o tym, co dla wielu ważne. Historii, która – gdy nie uważać jej za równoważnik ewangelicznego przekazu – może skłonić do zastanowienia
się nad kilkoma istotnymi kwestiami. W tym i nad tym, czy aby na pewno wszystko
jest takie oczywiste i jasne, jak twierdzą niektórzy.
Eric-Emmanuel
Schmitt „Ewangelia według Piłata”, przełożyła Krystyna Rodowska. Wydawnictwo
Literackie, Kraków 2003.
O to, to. Wyjęłaś mi z ust, wspominając o swych obawach, bezpiecznym dystansie i skojarzeniach (to z Makową Panienką też mam!)... i właśnie dlatego omijałam dotychczas tego autora, choć kurzy się na półce, podarowany przez jakiegoś dobrodusznego książkodaja. I teraz sama nie wiem...
OdpowiedzUsuńSzczerze? Ja też nie wiem. Jedna "Ewangelia..." to za mało, by sobie wyrobić zdanie. W najbliższych planach mam jeszcze jedną pozycję jego autorstwa, więc wtedy się okaże. Albo i nie.
UsuńA co Ci się kurzy?
"mentalny równoważnik menstruacji"? W Palestynie I wieku n.e.? Uwielbiam autorów z wyczuciem klimatu epoki, ot co:P Natomiast zdanie "Mając taki punkt wyjścia, można z góry pogratulować sobie kasowego sukcesu (choć fakt, ktoś wcześniej zdradził publiczności jakie będzie zakończenie)" wywołało u mnie paroksyzmy zawiści:)
OdpowiedzUsuńZa paroksyzmy ignosce mihi! (że się tak wczuję w klimat epoki:P po aramejsku nie umiem, niestety). To co, znów odwyk?:PP
UsuńCo zaś do cytatu ze Schmitta: to się miało sprzedać, jak sądzę. Parę innych takich kwiatków by się jeszcze znalazło...
Jaki odwyk, teraz będę wchłaniał gorliwie, żeby mi styl nasiąkł momartyzmami:D A że Schmitt miał się sprzedać, to nie wątpię. W sumie mu się chyba nawet udało:P
UsuńLepiej nie wchłaniaj, bo potem będą Cię wyzywać od hochsztaplerów, jak Schmitta:P
UsuńA udać to się udało na pewno. Zwłaszcza w Polsce. Poza tym płodny jest niezmiernie, co też poprawia przychody.
Niech wyzywają, byle słupki rosły:PP Płodność poprawiająca przychody to ryzykowna teza, chociaż może u pisarzy się sprawdza :D
UsuńSłupki nie rosną od momartyzmów, tylko od słów-kluczy. Napisz coś o którejś książce "kazdebke", a dopiero zobaczysz, co to jest popularność!:P
UsuńTeoretycznie i zwykła płodność ma nam poprawić przychody. A że dopiero na emeryturze? Cóż, cierpliwość to podobno cnota!
Ha, Dynastia Miziołków równie dobra jak Kazdebke, w szkołach zadają jakieś potworne ilości wypracowań z tej lektury:PP A jak sobie dorzuciłem do tego Akademię pana Kleksa i Chłopca w pasiastej piżamie, to tłumy walą:)
Usuń"Dynastia Miziołków" jest lekturą? Interesujące.
UsuńMój cykl o lekturach też okazał się złotą żyłą. Lekko tylko się wzdragam, ilekroć sobie przypomnę że jak na razie piszę o lekturach dla klasy drugiej SP i że przecież raczej nie ośmiolatki guglują sobie "koziołek matołek streszczenie"...
Jest, bo hobbystycznie raczej nikt nie szuka "co wiemy o rodzinie miziołka" w internecie:P Ośmiolatki nie guglują, ale rodzice obdarzeni krótką pamięcią do książeczek z dzieciństwa i sprytem życiowym to już owszem:P
UsuńTak, cała Polska niewątpliwie czyta dzieciom. No i cóż, że streszczenia? Doprawdy, nadmierne czepialstwo!
UsuńTo niech czytają moje streszczenia, nieskromnie napiszę, że przynajmniej nie ma w nich rażących błędów:))
UsuńEkhm, ekhm. Że niby w moich są?:P
UsuńA streszczałaś Miziołków?:P Swoją drogą, polecam niezmiernie:D
UsuńA nie, Miziołków nie. Dobra, mogą czytać Twoje:P
UsuńPolecałeś już kiedyś i nawet obejrzałam w bibliotece, ale coś mnie odrzuca. Jakieś za śmieszne, albo co?
Raczej życiowe:P Może masz awersję do gryzoni, a tam występują:P
UsuńGryzoni nie zauważyłam. W zasadzie nie przepadam, ale przywykłam bo zanim zrobiliśmy remont generalny mieszkania, żyliśmy w pełnej symbiozie (choć to one obżerały nas, a nie my ich). Więc to nie one. Prędzej estetyka wydania (w mojej bibliotece jest jakieś obrzydlistwo), ale może bohatersko się przemogę.
UsuńWydań jest kilka, chyba wszystkie z obrazkami autorki, więc jak Cię odrzuca, to możesz mieć problem. Ale wtedy polecam audiobooka, Barciś jako wartość dodana do tekstu:)
UsuńBarciś to istotnie walor, ale ja ciągle audiobooków nie bardzo:( To nie chodziło chyba o ilustracje autorki (bo Pompona zniosłam, choć bez specjalnych zachwytów), ale o jakiś taki ogólnie żenujący całokształt. Nic to, pójdę i obadam raz jeszcze:)
UsuńTo, które czytałem, bez zachwytów, ale obleciało. Najwyżej zamykaj oczy przy obrazkach i ozdóbkach na marginesach:P
UsuńChyba w końcu wrzucę na uszy tych Miziołków :)
UsuńZarezerwowałam zdalnie i bezwzrokowo w bibliotece (wersję tradycyjną). Zobaczymy:)
UsuńJa kupiłem audio za jakieś psie pieniądze około pół roku temu. Na razie leżakuje. Posłuchałbym w aucie, ale nie wiem czy to odpowiednie dla pasażerów tylnej kanapy :D
UsuńNo, chyba Miziołków bać się nie będą? Chyba że obawiasz się, że to takie niepedagogiczne, niewychowawcze i w ogóle nie ą i pę?
UsuńJako najbardziej niepedagogiczny i niewychowawczy czynnik w domu, oznajmiam, że tego się akurat nie obawiam. Bardziej chodziło mi o fakt niekompatybilności doświadczeń ze względu na różnicę wieku z bohaterami. Ale doczytałem i chyba będzie ok :)
UsuńPrzyniosłam dziś do domu - wersję zbiorczą, nie broszurowo-odcinkową, którą oglądałam wcześniej. Wizualnie lepiej, tekstowo nie wiem, bo nie miałam kiedy sprawdzić. Ale nie jestem pewna, czy ośmiolatek to docelowy odbiorca.
UsuńNajwcześniej 10 lat:) Pani Barszcz rządzi:P
UsuńNo właśnie, tak mi się coś wydawało. W każdym razie, ja powinnam zrozumieć dowcip:P
UsuńI nie szczuj mi tu panią Barszcz, bo mam kupę roboty na dzisiejszy wieczór, wobec czego nawet nie powinnam patrzeć w stronę Miziołków!
A to absolutnie nie spoglądaj, o remoncie łazienki poczytasz sobie później, i o tym, jak mama pisała kryminał. Spoko.
UsuńBędę twarda! Choć w międzyczasie już opracowałam plan jak przeczytać kawałek podczas mycia i suszenia włosów:P
UsuńMam nadzieję, że masz włosy jak lady Godiva, wodę do mycia nagrzewasz na słońcu i suszysz w porywach morskiej bryzy:D
UsuńNie wiem, który z tych czynników uważasz za kluczowy, ale wobec chwilowego braku któregokolwiek z nich (że nie wspomnę o braku konia), posłużę się kranówką i absolutnie niezjonizowanym powietrzem z nabytej okazyjnie suszarki. Dla przyswajania Miziołków to nawet lepiej, bo na koniu okrutnie trzęsie.
UsuńGdybyś spełniła chociaż ze dwa z tych warunków, zyskałabyś dość czasu na przeczytanie całości:PP
UsuńTo Ty mi załatw taką maść na porost włosów, jaką miał Koziołek Matołek, a ja skombinuję słońce i bryzę!:P
UsuńJaki tam Matołek, tylko cudowny środek Anny Csilag pomoże: http://www.youtube.com/watch?v=4IDZ67Gr8tU
UsuńMoże być, załatwiaj!:P
UsuńSpodziewaj się paczki za zaliczeniem pocztowym :P
UsuńTak czy siak, dopóki nie przyjdzie (i dopóki nie zgromadzę odpowiedniej sumy pieniężnej aby udźwignąć kwotę pobrania), pozostaje suszarka. Akurat zdążę obrobić się z robotą. To się chyba nazywa "wrócić do punktu wyjścia".:P
UsuńChyba tak się nazywa:P W każdym razie i te parę stron złapanych przy suszarce to dobra rzecz:)
UsuńPrawda? Jutro opowiem jak było, gdy ciepłe, niezjonizowane powietrze rozwiewało stronice:P
UsuńTylko uważaj, bo jak się zaczytasz, to Ci to ciepłe powietrze, niezjonizowane, wypali łysinkę w reprezentacyjnym miejscu. A wtedy akcje pani Olech raczej nie wzrosną:D
UsuńBez obaw, ćwiczyłam to już wielokrotnie! Konieczność przewracania stronic (i każdorazowego przyciskania ich przy użyciu puzderka na kolczyki) skutecznie przywraca do rzeczywistości:)
UsuńPotrzeba matką wynalazków:) Ja tam sobie przy smażeniu naleśników wciskam książkę w stojak na sztućce:P
UsuńWyobraźni mi nie staje: jaki Ty masz ten stojak??? Jak pulpit na nuty?:P
UsuńMade in szwedzki meblowy:P A odpowiednio wysunięte widelce dają podpórkę z tyłu i stabilizację z przodu:P
UsuńTreningi z mamą Żakową czynią cuda!:P
UsuńJak się uczyć, to od najlepszych, tyle że Mama Żakowa pozorowała zmywanie, a u mnie naleśniki zawsze uczciwie usmażone :D
UsuńOd czasów mamy Żakowej parę lat minęło, więc był czas na udoskonalenie metody!:P
UsuńTylko lektury trzeba dobierać pod kątem stelażu; żadne tam twarde oprawy i duże formaty, cienkie ma być o i dobrze się otwierać:P
UsuńMój komentarz na końcu Waszej pięknej szermierki słownej będzie trochę od czapy, ale co tam :) Wyłapałem "najwcześniej 10 lat". Czyli czekamy :)
UsuńBazylu, jako posiadaczka niezmiernie starannie ułożonej fryzury (w trakcie zabiegów udało mi się przeczytać połowę "Miziołków", jednak potem walenie w drzwi łazienki - ach, ci niecierpliwi mężczyźni! - zmusiło mnie do przerwania lektury), stanowczo stwierdzam: jeszcze się nie nada.
UsuńWzięłam sobie do serca wczorajszą uwagę Tolkiena (z "Płaszcza") i uważam, że nie należy pozbawiać młodzieży radości pierwszego samodzielnego kontaktu z tą książką - a kontakt ten powinien nastąpić w momencie, w której będą w stanie zrozumieć na czym polega większość dowcipów. Choć niektórych nie zrozumieją raczej nigdy, niestety. Data urodzenia z dwójką z przodu im na to nie pozwoli.
To widzę, że to jest identyczna sytuacja, jak z polecanym przez Wiadomo Kogo, "Rokisiem", którego lekturę przerwaliśmy, bo chłopaki nie kleiły 3/4 żartów :)
UsuńMy "Rokisia" czytaliśmy ze dwa lata temu, tylko ze Starszym i nie było źle (i sama na to wpadłam, nawet nie wiedziałam że Wiadomo Kto poleca!:P). Mnie samej jednak aż tak bardzo nie zachwycił - może też jeszcze nie dorosłam?
UsuńOoo, to fajnie, bo ja też z ulgą przyjąłem żądanie zaprzestania. W razie czego wspólnie będziemy dawać odpór jękom popartym zachwytami Wiadomo Kogo :P
UsuńNie będzie jęczał, będzie milczał z godnością, mówię Ci!:P
UsuńA nawet z godnościom. Osobistom :P Zobaczymy.
UsuńTo Ty go zaczepiaj i szturchaj, a ja będę stać na czatach!:P
Usuń"Potrzeba matką wynalazków:) Ja tam sobie przy smażeniu naleśników wciskam książkę w stojak na sztućce:P" HA! Myślałam, ze tylko ja czytam przy smażeniu! W stojak nie wciskam, bo za daleko.
UsuńCzy "wiadomo kto" to taka postać typu Voldemort, którego imienia nie wolno wymawiać? :)
A Schmitta ciągle ostatnio gdzieś w internecie (w księgarniach) widzę, więc zdecydowanie poczekam aż zniknie z widoku, nim sięgnę.
Choć nie wiem czy to pomoże, Bazylowa Bakuła trochę zniknęła, a ja nadal nie mogę jej czytać.
Zakurzona, a próbowałaś kiedyś Bakułę czytać? Ja nie, a może należałoby dać jej szansę? (sama nie jestem przekonana do tego co piszę...)
UsuńNa zniknięcie Schmitta bym nie liczyła - moim zdaniem stale trzyma rękę na pulsie i jak tylko spostrzeże, że zainteresowanie słabnie, natychmiast wypuszcza nowe dzieło.
A skojarzenia z Voldemortem raczej nieuprawnione:)
Momarta & Bazyl: przemilczę Wasze prowokacyjne uwagi z godnościom i siłom, czy jakoś tak. Nadmienię tylko, że lekceważąc książki, które polecam, macie szanse wiele stracić, ot co, jak mawiała pani Małgorzata vel Rachela Linde:P
UsuńJakie "lekceważąc", jakie "lekceważąc"? A kto czytał dziś rankiem Miziołków, narażając się na wyzwiska i obelgi z powodu przedłużającej się okupacji łazienki?
UsuńA kto postponował Rokisia? :P
UsuńOd razu postponował! Nie twierdzę, że był zły, ale zachwycający też nie był.
UsuńA musimy czasem coś zlekceważyć, bo z nudów byśmy zdechli w tym kółku towarzyskiej adoracji:P
No coś ty, prawdziwe kółko wzajemnej adoracji nigdy się nie nudzi w swoim towarzystwie:P
UsuńI teraz nie wiem: pracować nad stopniem adoracji, czy wręcz przeciwnie?:P
UsuńZ ciekawości: wybierasz się jutro do Tarabuka?
Nie wiem, czy możemy jeszcze ten stopień wzmocnić:P Nigdzie się nie wybieram, mam zaległą pracę oraz przedkomunijny remont. Znaczy zaległą pracę mam zawsze, ale remont się niebezpiecznie przedłuża i zastanie nas na nim Dzień Dziecka:P
UsuńPewnie wzmocnić by się dało, ale wtedy nas wszystkich zemdli, a po co?:P
UsuńTakiej odpowiedzi się spodziewałam, ale nigdy nie wiadomo kiedy człowiek pęknie, więc warto spytać:)
Przedkomunijny remont? W nowym domu? A poza tym miało być tak bezboleśnie i niezauważalnie?:P
Jak zwał, tak zwał. Wykańczanie niewykończonego:P No i przecież jest bezboleśnie i niezauważalnie i tak zostanie, póki dziecko nie odpali płyty karaoke ze śpiewami na ceremonię i nie zacznie się ich uczyć:P
UsuńBakuły Idiotkę męczyłam dłuuugo i nie skończyłam. Chyba nie będę na razie sięgać po tę autorkę jednak.
Usuńi jest mi smutno, że zacofanego nie będzie :(
(podejrzewam, że ten remont to wymówka, ale nie mów mu)
Ha! Nikt się nie spodziewa hiszpańskiej inkwizycji! Czytałem! Ktoś będzie odszczekiwał pod ławą, kiedy przedstawię dowody:P
Usuńuważaj, mam tu wygodny fotel! ;)
UsuńMożesz odszczekiwać spod fotela, nawet wygodnego, mnie tam bez różnicy:))
UsuńPlanuję Cię torturować tym fotelem, tak jak tu (od, bodajże 7:40)
UsuńI nagle się okazało, że nie wiadomo czy sama dotrę.
Rewelacja po prostu.
Jak burak ostatni w sam dzień "imprezy" odwoływać... :(
Czytałem wiadomość, współczuję.
UsuńA ja nie czytałam. Niby, że dziękujemy i przepraszamy, ale z przyczyn obiektywnych...?
UsuńZWL: z tą płytą karaoke to tak serio, czy też za podkład muzyczny ma robić Ojciec Dzieciom?:P Tak czy siak, punkt dla matek chłopców: "mamo, oszalałaś? Nie trzeba się tego uczyć - przecież będziemy to śpiewać GRUPOWO!"
momarto, bo nie mam Cię na fb. ujawnij się ;)
Usuńzacofany, dziękuję. jak się mieszka z mafią geriatryczną, to się ma.
UsuńMomarta: dziecię przyniosło odbity na ksero śpiewniczek oraz płytę z podkładami nagranymi przez organistę. Ale ponieważ w szkole trwają intensywne próby grupowe, to chwilowo udajemy, że nic nie dostaliśmy:P
UsuńZakurzona: tak, znamy, chore dzieci i zwierzęta w przeddzień wyjazdu:)
zakurzona: nie ma mnie na fb, więc się nie ujawnię. Zapewniam jednak, że naprawdę istnieję!:P Na podstawie Waszej wymiany zdań mniej więcej się jednak domyślam o co chodzi. Życie...
UsuńZWL: Jestem doprawdy porażona profesjonalizmem przygotowań. Płyta za drobną opłatą co łaska?:P
U nas niestety nawet płyta by nie pomogła: Starszemu słoń na ucho nadepnął. Dwa słonie nawet:(
No właśnie najstraszniejsze w tym jest to, że nie za co łaska:P
UsuńPatrz, cóż za niespodzianka! A spontaniczny i z serca płynący "dar ołtarza" po wiela? Bo u nas pięć dyszek i wszyscy wokół zazdroszczą, że tak mało...
UsuńZbiórka była po stówie, ale ponoć na serdeczny dar tylko część z tego, reszta na jakieś kwiatki i takie tam.
UsuńNic się więc nie zmieniło: na prowincji żyje się znacznie taniej!:P
UsuńI jak zgrabnie wyszło nam nawiązanie do "ewangelicznych" tematów!:))
Po "Oskarze i Pani Róży" przeczytałam "Kobietę w lustrze" tego autora. Nie zachwyciła mnie.. Dlatego też postanowiłam już nie sięgać po dalsze. Ale Twoja opinia otwiera jednak wrota do jego twórczości. Skuszę się kiedyś jeszcze na "Ewangelię.."
OdpowiedzUsuńWrota niekoniecznie, ale małą furteczkę może i tak? Poza "Ewangelią według Piłata" są jeszcze "Moje ewangelie" i to dopiero budzi moją nieufność!!!
UsuńZapomniałam dodać, że Emanuel też mi się kojarzy z Makową Panienką :-)
OdpowiedzUsuńPatrz pani, znalazła się odważna co to napisała i jak od razu wszystkim ulżyło!:PP
UsuńMakową Panienkę po prostu uwielbiałam i z wypiekami śledziłam losy jej romansu z Emanuelem, więc w moim przypadku skojarzenia są jak najbardziej pozytywne.
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze żadnej książki Schmitta. Nie mam jakichś uprzedzeń, ale niepokoi mnie megapopularność jego książek, porównywalna do fenomenu Dana Browna czy właśnie Coelho, a książki obydwóch panów nieszczególnie mi odpowiadają. "Ewangelia według Piłata" w Twoim ujęciu zaciekawiła mnie i może kiedyś się odważę.
W moim przypadku skojarzenia też wyłącznie pozytywne; posunęłabym się nawet do wyznania, że w wieku lat czterech podkochiwałam się w Emanuelu:) Nie zmienia to jednak tego, że nie bardzo widzę go w roli autora książek.
UsuńOd razu po lekturze wrażenia miałam jeszcze bardziej pozytywne. Potem trochę nad tym pomyślałam i nieco ochłodłam. A potem, gdy przeczytałam co te wszystkie światowe i uczone ludzie w internetach wypisują, że Schmitt jest be i nie wolno go czytać, zastanawiałam się czy się przyznać:) Ostatecznie uznałam jednak, że kto miał mnie usunąć z blogrolla, zrobił to już wcześniej (a był jeden taki post, oj był!), więc co mi tam!
Z całym uwielbieniem dla Emanuela, książki to on by chyba nie napisał, ewentualnie jakiś podręcznik na temat efektywnego nawożenia upraw maku. :)
UsuńNajlepsze w tym wszystkim jest to, że wzmiankowane ludzie internetowe najczęściej nie przeczytały ani jednej strony Schmitta, a ferują takie kamienne wyroki, wytaczają działa, etc. To dotyczy nie tylko Schmitta, wielu innych nazwisk. Ja swoją niechęć do twórczości Coelho i Browna opieram na znajomości po jednej książce każdego z panów, które to książki przeczytałam od początku do końca. Niestety, nie podobały mi się, ale nie widzę nic dziwnego i niepokojącego w tym, że dla kogoś to jest świetna lektura. Gdyby wszyscy ekscytowali się tym samym, dopiero byłoby ponuro.
Gratuluję - ja całego Coelho nie dałam rady. Wybrałam książkę o znamiennym tytule o rzece, nad którą kobieta usiadła i płakała i okazało się, że to o mnie, a rzeką jest ta książka. Gdzieś w połowie (a nie jest to dzieło grube) strumień łez okazał się nie do opanowania i byłam zmuszona porzucić lekturę:P
UsuńCo do internetowych ludzi - w dużej mierze pewnie masz rację. W przypadku Schmitta są jednak i osoby, które na pewno przeczytały i dość sensownie argumentują swoją niechęć do tego autora (np. tu).
Ja przeczytałam "Podręcznik wojownika światła", moje gruczoły łzowe na tym nie ucierpiały. :) Współczuję Ci doznań.
UsuńArgumentacja rzeczywiście dość sensowna, ale ortografia tego wpisu zatrważająca (liczne posklejane wyrazy i nazwisko w tytule notki), szczególnie biorąc pod uwagę, że pani jest znaną pisarką. :( To prawie tak jakby znany kucharz na swoim blogu prezentował zdjęcia własnoręcznie zwęglonych potraw.
Pierwsze słyszę o takim tytule - autor sporo czasu spędza chyba nad ich wymyślaniu i czynieniu niezmiernie atrakcyjnym dla publiczności:)
UsuńCo do strony wizualnej podlinkowanego wpisu - ja uznałam, że pani zalicza się po prostu do tych staromodnych pisarzy, co to tylko gęsim piórem piszą i komputera nijak nie są w stanie opanować (choć pewnie tylko dlatego, że im się nie chce, bo moi zbliżeni do niej wiekiem rodzice świetnie sobie z tym poradzili).
O tak, tytuły bywają u niego takie bardziej barokowe. :)
UsuńZe zdjęcia wynika, że pióro chyba jednak tradycyjne, ale za to miejsce pracy twórczej dość nietypowe.
Bo nigdy nie wiesz gdzie i kiedy dopadnie cię Muza!:))
Usuń:D To prawda! Donoszę, że nasza teoria o problemach z edytorem tekstu jest nieaktualna, tytuły powieści świadczą o bliskich kontaktach trzeciego stopnia z nowymi technologiami: "Magda.doc", "Paulina.doc". :)
UsuńFaktycznie! Teraz już wiem czemu ta adwokacka toga tak mnie uwierała;)
UsuńZainspirowana Twoją dociekliwością, też pomyszkowałam w bibliografii - widzę tytuły, które spodobałyby się Coelho - pierwsze miejsce zdecydowanie dla tytułu "Batoniki Always miękkie jak deszczówka"! :))
:D Też zwróciłam uwagę na te batoniki, najpierw osłupiałam, a potem zastanawiałam się, czy nie mamy przypadkiem do czynienia z lokowaniem produktu. :)
UsuńJeśli nawet lokowanie, to mocno specyficzne:) Obdarzenie batoników nazwą, która kojarzy się z podpaskami należałoby zaliczyć do spektakularnych marketingowych porażek:))
UsuńZdecydowanie! :) Sprawdziłam w Biblionetce, nota wydawcy dość ogólna i nie wyjaśnia paralel, więc pozostają nam domysły lub lektura wzmiankowanego dzieła.
UsuńTo ja, z daleko posuniętej czytelniczej ostrożności, pozostanę przy domysłach:)
UsuńŁo matko, toć ja się przyznaję, że mam słabość do Dana Browna, publicznie się przyznaję - choć wiem, że to nie uchodzi. Jednym podobają się harleqiuny, innym fantastyka, a mnie D.B. :( Trudno, tak mam i się nie wyprę. Schmitta czytałam kiedyś Oskara i panią różę, ale też dawno temu i nie pamiętam, czy mi się podobało, czy nie. Nieco bliżej w czasie przeczytałam Dziecko Noego i przyznaję, że mocno się wzruszyłam i dość mi się podobało. Do wybitnych bym go nie zaliczyła, ale żeby się wzdragać przed czytaniem - to nie. Nie powiem, aby czuła potrzebę pogłębiania znajomości, mimo, iż jedna książka na półce leży, ale jak się napatoczy to nie odrzucę ze wstrętem. I nie zakładam z góry, że się nie spodoba.
OdpowiedzUsuńE, nie przejmuje się. Mi też Dan Brown dobrze się kojarzy, bo "Kod..." czytałam leżąc na chorwackich skałach i popijając ichnie domowe wino. Ach, to były czasy!
UsuńA zakładanie czegokolwiek z góry to niedobra taktyka; nie tylko lekturowa:)
Ja lekturą Browna bawiłem się (z uśmiechem na ustach), do czasu "Zaginionego symbolu" :)
UsuńDo "Zaginionego symbolu" nie doszłam - jak widzę, nie mam czego żałować.
UsuńWiększość tego typu książek ma to do siebie, że dobrze czyta się pierwszą, a cała reszta to już tylko popłuczyny i odcinanie kuponów (podobnie jest zresztą z filmowymi sequelami, za wyjątkiem "Szklanej pułapki", oczywiście, którą z uwagi na Bruce'a W. mogę oglądać bez względu na poziom głupawości!:P)
Zaginiony symbol możesz sobie spokojnie odpuścić, skoro nawet taka fanka pana D.B jak ja przeczytała ją bez ekstazy. I to całkiem niedawno sobie powtórzyłam i tak jak Kod i Anioły mogę czytać co jakiś czas zwłaszcza siedząc przed Luwrem lub na Placu Św. Piotra tak Symbol zaczął mnie nudzić. Gdzież te odniesienia do sztuki - jeden obraz Durera wiosny nie czyni.
UsuńNie wspominając o idiotyzmach, które skaczą czytelnikowi do gardła tak gdzieś już od drugiej strony :)
UsuńIdiotyzmy sięgają zenitu. Skrobnę chyba jakąś notkę za jakiś czas, żeby nie było, że bezkrytyczna jestem i wad nie widzę, bo ich dostrzec nie chcę. Czytałam twoją notkę :)
UsuńNiestety, do takich książek ciągnie mnie głównie akcja, a nie sztuka i odniesienia do niej, wybaczcie (zwłaszcza Ty, Guciu!). W istnienie idiotyzmów i ich ogrom wierzę na słowo, więc "Zaginiony symbol" umieszczam na liście lektur nie do przeczytania:)
UsuńJuż pierwsza scena rozwala głupotą. Ciebie może rozwalić bardziej ZTCP ze względu na debilizmy proceduralne. Z drugiej strony może w tamtych stronach tak mają :)
UsuńCzymkolwiek byłoby ZTPC, już się go boję!
UsuńEee, to tylko niegroźne "z tego co pamiętam", nie ma się czego bać :)
UsuńUff!:)Do debilizmów proceduralnych przywykłam na tyle, że coraz częściej przestaję zwracać uwagę, więc to akurat bym zniosła.
UsuńSchmitt kojarzy mi się głównie źle, zbyt nachalnie pogrywa na uczuciach czytelnika (Pani Róża, Pan Ibrahim). Natomiast sztuka "Małe zbrodnie małżeńskie" to coś tak innego (w pozytywnym znaczeniu), że do dziś się zastanawiam, czy to aby EES napisał.;)
OdpowiedzUsuńOj tam, od razu nachalnie! A nie lepiej napisać, że chwyta za serce i mocno je przesuwa (aż do gardła)?:P
UsuńTo co napisałaś o "Małych zbrodniach...", jest bardzo dobrą wiadomością, bo wspomnianą przeze mnie drugą pozycją, którą zamierzam wkrótce (z przyczyn prywatnych, innych niż planowana zbrodnia na mężu:!P) przeczytać, jest właśnie ta sztuka!
Chwyta, a jakże. Żebyś słyszała, jak panie rozczulały się nad Oskarem w DKK...
UsuńJak przeczytasz "Małe...", daj proszę znać, czy nadaje się na pogadankę do naszego klubu. Tekst znam tylko z dwóch różnych inscenizacji i pamięć może mnie już mylić, a wydawało mi się, że jest OK. Może na wakacje byłby jak znalazł.
Ja chyba też się rozczulałam, o ile dobrze pamiętam.
UsuńWidzę, że próbujesz mnie zmotywować do szybszej lektury? Spróbuję, może w maju - jak już przetoczy się akcja-komunia - mi się uda? Dam znać.
Niech będzie, że Cię motywuję.;)
UsuńNajwyraźniej odbieracz sygnałów mi się rozstroił, skoro nie chciałaś motywować:P Tak czy siak, spróbuję przeczytać.
UsuńEmanuela nie czytam. Po lekturze "Oskara" i "Dziecka Noego", rzekłam: dość. Dlaczego? Zainteresowanych odsyłam do pierwszego akapitu tejże recenzji
OdpowiedzUsuń:-)).
Tak na marginesie: ciekawam mocno, kto pozwolił grzebać w mojej głowie? :D
Uprzejmie, ale stanowczo oświadczam, że wszelkie podobieństwo postaci, zdarzeń i odczuć jest niezamierzone i absolutnie przypadkowe!!!:P
Usuń"Dziecko Noego"? Właśnie pierwsze usłyszałam, ale szybki research nakazywałby przyjąć, że jest to książka "o wiele bardziej życiowa, mądra i ciekawsza" niż "Mały książę" (cytat z jednej z recenzji zamieszczonych na "Lubimy czytać"). I co, nie wstyd Ci?:PP
W zasadzie wstyd, choć nie do końca, bo rzec mogę, że momenty książka miała, ale nie takie momenty, o których mówił duet Zaorski- Kociniak w "Kulisach srebrnego ekranu". A życie to mam na co dzień, właśnie kot załatwił się obok kuwety. Saaamo życie! :D
UsuńTematyka książek raczej nie pozwalała na zgrabne fabularne upchnięcie w niej i momentów:)
UsuńKot obok kuwety? Chory czy co? Pies to rozumiem (a miałam bardzo dużego psa, który robił bardzo duże, zresztą mniejsza z tym), ale kot? Tym, które znam, nigdy się to nie zdarza. W każdym razie, niewątpliwie faktycznie jest to niezwykle życiowo ubogacające:P
Uff, człowiek czyta notkę, chce się wypowiedzieć, zapytać o coś i zjeżdża w dół do okienka komentarza i zjeżdża i zjeżdża i zjeżdża...
OdpowiedzUsuńJak już dotarł, to zapomina, co chciał napisać! :D
Dobra, przypomniałam sobie. "Kolekcjonuję" sobie czytelniczo powieści, w których poruszany jest wątek Judasza, najlepiej takie, które drążą i rozmyślają - czy ta powieść do takich należy?
Agnes, chyba faktycznie to przesada z tymi komentarzami (choć to nie ja, to oni!), bowiem teraz komputer odmówił współpracy i nie mogę odpowiedzieć tam, gdzie bym chciała:(
OdpowiedzUsuńTej książki nie kolekcjonuj - jest tam coś o Judaszu (trudno doprawdy pominąć ten wątek), ale jakby mało. Nic odkrywczego w każdym razie i żadnej głębi przemyśleń nie znajdziesz.
Dzięki, w takim razie bez żalu pominę.
Usuń