Jak
to jest, że o świętach Bożego Narodzenia powstało tysiące książek dla dzieci, a o Wielkanocy
cisza?
Bo
przecież nawet jeśli uznać, że spływająca krwią historia o krzyżu i grobie (niezależnie od tego czy jest on pusty, czy pełny) nie
jest najbardziej odpowiednia dla dzieci, można by pójść
w wiosennocukierkowy banał i stworzyć coś o kurczaczkach, króliczkach,
pisankach. Pastelowo, zielono i optymistycznie. Dla steranego przedłużającym
się przesileniem wiosennym rodzica jak znalazł.
Niestety.
Posucha. Poza Astrid Lindgren i jej opowieściami z ulicy Awanturników oraz z
Bullerbyn nie przychodzi mi do głowy nic innego. A i one wyjątkowo ciężko
adaptują się w naszej rzeczywistości: poszukiwanie świątecznych łakoci w ogrodzie???
Po pierwsze: trzeba mieć ogród; po drugie: tylko idiota ganiałby po takim
śniegu, mamo daj spokój!
Tak,
w poniedziałkowy poświąteczny wieczór, po dwóch dniach spędzonych pod kluczem
(na dwór? my? mamo, daj spokój! nie widzisz jaka jest pogoda???), najbardziej
właściwą książką wydaje mi się „Kurczę blade”.
Wanda
Chotomska i Edward Lutczyn – to zestaw gwarantujący sukces. W tym przypadku
jest to zaś wręcz mistrzostwo – króciutki, wręcz lapidarny tekst, w którym
najważniejszą rolę pełnią powtórzenia („A w tej dziurze - kurczę blade, -
Kurczę blade! – krzyknął dziadek.”) i spełniające równorzędną (o ile nie pierwszorzędną) rolę ilustracje.
Na
okołoświąteczny czas jak znalazł.
Jest
tu bowiem coś o przyrządzaniu potraw. Początkowo w planach był wprawdzie całkiem
nieodświętny kogel-mogel, ale ostatecznie postanowiono zrobić pieczyste.
Znajdą
się też fragmenty nawołujące do zażywania ruchu; cenne zwłaszcza dla troszczących się o to, by po świętach nie stracić linii.
Puenta zaś skłania do rozważenia świątecznej powściągliwości kulinarnej. Pomijając
już bowiem fakt, że od jedzenia się tyje (puff! uff!), nie można zapominać i o tym,
że w jajku może skrywać się coś (ktoś), co wcale nie ma ochoty zostać
pożarte.
Wreszcie,
tych co nawet w święta nie odpuszczają i nie marnują czasu na bezproduktywną czytaninę, może przekona
informacja że książeczka jest dwujęzyczna – wierszyk można bowiem
przeczytać i po polsku, i po angielsku.
What
a cheek!
Wanda
Chotomska „Kurczę blade”, ilustrował Edward Lutczyn (wersja angielska w
tłumaczeniu Barbary Bogoczek i Tony’ego Howarda). Wydawnictwo Babaryba,
Warszawa 2010.
Może i fajna ale nie dla wegetarian :-)
OdpowiedzUsuńCo do świątecznej aury, to moje dzieci zachwycone - w święta na sanki! Super sprawa! Tylko ja z sentymentem wspominam jak to kiedyś bywało, gdy po śniadaniu Wielkanocnym jechaliśmy do lasu, by Starszy (jak był młodszy) i Młodszy szukali czekoladowych jajek, które pogubił zając...
Dla wegetarian jak najbardziej! Wprawdzie dziadek czyha na kurczę, jednak ostatecznie to ono okazuje się sprytniejsze:) Poza tym jednak chciałam zauważyć, że tradycyjne polskie wielkanocne menu w ogóle nie jest przyjazne wegetarianom - te wszystkie szynki, pieczyste, kiełbasy, prosięta, pasztety! Jeśli zaś w towarzystwie są weganie, trudność w skomponowaniu menu wzrasta podwójnie.
UsuńTwoje najwyraźniej bardziej zahartowane i zawzięte; moich do wyjścia na zewnątrz nie skłoniłaby nawet wizja sanek (próbowaliśmy przed tygodniem i skończyło się tak, że połowę drogi sanki jechały puste, bo dzieciom się nie chciało nawet na nich usiąść).
Eee, wegetarianie mogą poszaleć w Wielkanoc bo przynajmniej jest trochę więcej zieleniny na stole niż w grudniu :-)
UsuńMoje chłopaki zawzięte na śnieg bardzo :-) w przeciwieństwie do mnie. Ja ogłosiłam protest i dopóki nie będzie WIOSNY na spacery rodzinne nie chodzę!
A wierszyk oczywiście znamy, znamy. Czytaliśmy to wydanie. Jak dla mnie rewelacyjne rysunki LUTCZYNA ratują temat :-) Sprytny kurczaczek!
Czy ja wiem czy więcej zieleniny? I tak wszystko z importu albo plastikowe!:P Grudzień, marzec - co za różnica? A w grudniu jednak przede wszystkim ryby, nie mięsa, więc chociaż ci nieortodoksyjni wegetarianie się pożywią:)
UsuńRysunki Lutczyna uratują zaś wszystko i wszystkich - nawet wegetarian:))
Książkę miło wspominam, do dzisiaj z siostrą przerzucamy się cytatami. W połączeniu z ilustracjami Lutczyna okazała się czymś, co zapada w pamięci na dekady.;) Kurczę blade!
OdpowiedzUsuńDla mnie przede wszystkim Lutczyn! Bez niego ten wierszyk nie zapadałby tak w pamięć - podobnie mam zresztą z "Daktylami" Wawiłow. Wierszyk wierszykiem (fakt, że oba znakomite), ale te ilustracje! Fajnie, że rośnie kolejne pokolenie, które będzie miało takie wspomnienia z dzieciństwa:)
UsuńZ Twojego komentarza już dowiedziałam się, że los okazał się łaskawy dla kurczaka, bo w miarę oglądania obrazków rósł mój niepokój. :) Rysunki Lutczyna jak zwykle genialne.
OdpowiedzUsuńP.S.
Przepraszam, za trywialny akcent, ale donoszę, że już widziałam wiadomą książkę o biegunce wśród zapowiedzi wydawniczych w ofercie księgarni internetowej. :)
Los jak los - gdyby nie spryt i determinacja kurczaka, pewnie byłoby już po wszystkim:)
UsuńPS. To bardzo niedobra wiadomość! Po ostatnim szaleństwie zakupowym jeśli chodzi o książki dla dzieci, postanowiłam zamknąć oczy na wszelkie internetowe księgarnie. Najwyraźniej jest mi pisana śmierć:( (głodowa - bo wydam wszystkie pieniądze na te okropne książki oraz z powodu uduszenia z powodu braku tlenu, gdy te wszystkie tomiszcza zajmą absolutnie każdy kącik w moim mieszkaniu)
Z moich obserwacji wynika, że księgarnie nieinternetowe bywają jeszcze bardziej niebezpieczne i wredne, bo trafiają się tam przypadkiem różne literackie perły, o których nigdy wcześniej się nie słyszało. :)
UsuńMnie pisana jest śmierć podobna, dodałabym jeszcze spektakularną lawinę osuwających się książek.
Na szczęście ostatnio z braku czasu zaniechałam chodzenia do jakichkolwiek innych sklepów poza spożywczymi, więc przynajmniej to będzie mi oszczędzone:) Z drugiej jednak strony, ostatnio książki sprzedają nawet w Lidlu i Biedronce, co oznacza że wróg jest coraz bardziej podstępny:))
UsuńU mnie lawiny raczej nie będzie, natomiast całkiem realnie grozi mi przygniecenie przez półki, które kiedyś wreszcie urwą się pod ciężarem, który z dnia na dzień staje się coraz większy i większy...
Ja tylko ze spóźnioną propozycją (może za rok) :D
OdpowiedzUsuńSkoro tak zachęcasz, to pozostaje mi zaufać że faktycznie jest bez zadęcia i sympatycznie. Pytanie tylko, czy aby na pewno powinnam kręcić na siebie taki bat, skoro w tym roku z trudem wygospodarowałam czas na malowanie pisanek? Bo optymizmu co do tego, że za rok będzie lepiej, jakoś we mnie coraz mniej:(
UsuńTo wejdź do szafy i na dobry początek przeczytaj sama przy świetle latarki. A potem zdecydujesz :)
UsuńA u Ciebie jak? Czy po lekturze w roku 2011, Wielkie Posty i Wielkie Noce AD 2012 i 2013 zyskały nowy, lepszy wymiar?:P
UsuńJa zaś po przemyśleniu doszłam do wniosku, że nie powinnam się tak bardzo niepokoić - ze świątecznych zwyczajów moich i tak interesuje wyłącznie śmigus-dyngus, przy czym o zwiększenie zainteresowania i zaangażowania będzie trudno, bowiem już osiągnęło stopień maksymalny (ledwo starczyło mi suchych ubrań do przebrania).
Potraktuj pytanie jako retoryczne :P Wiesz jak jest. Ale jak teraz spojrzałem na okładkę, to wróciły miłe wspomnienia. I smuteczek, że z wielkich planów, jak zwykle wyszło gó...stowne nic* :(
Usuń*Fonetycznie ten płaski wybieg daje radę :D
Wybieg istotnie, daje radę:P
UsuńA co do reszty: jedyne wyjście to pogodzić się z tym, że pewne rzeczy odchodzą bezpowrotnie, a my będziemy już całkiem innymi babciami Antosiami i dziadkami Antkami, opowiadającymi jak to się przed świętami wielkanocnymi, drogie dzieci, pracowało na takich dziwnych maszynach co to je komputerami zwali:P
Tia, a nasze wnuki będą grały w tradycyjne, świąteczne, dwa leveliki Angry Rabbits :D
UsuńNo nie! Mam nadzieję, że będą trochę inteligentniejsze i wybiorą coś choćby odrobinę mądrzejszego (nie jestem w stanie pojąć fenomenu tych angry gier!)
Usuń