czwartek, 6 czerwca 2013

E. Cherezińska "Północna Droga", czyli co kryje Wiking pod futrem

Ta sama rzeczywistość ma wiele odsłon. Coś, co dzieje się tu i teraz, dla jednego będzie końcem jego świata, dla innego zaś nic nieznaczącym epizodem.
To jacy jesteśmy i jak postrzegamy rzeczywistość, jest wypadkową bardzo wielu czynników.
Moja perspektywa jako spełnionej prywatnie i zawodowo, przyzwoicie zarabiającej kobiety, matki dwójki zdrowych dzieci jest zupełnie inna niż perspektywa mieszkającej dwie ulice dalej samotnej matki niepełnosprawnego syna, utrzymującej się dzięki pomocy społecznej.
Mój i jej światy mogą się czasem przeciąć, czasem zazębić, ale zawsze zachowają swoją odrębność. Możemy jednak spróbować opowiedzieć sobie o nich; jeśli będziemy uważnie słuchać, może uda się nam zrozumieć coś więcej? 


Cykl Elżbiety Cherezińskiej „Północna Droga” to próba takiego właśnie spojrzenia na świat i pokazania, że nie ogranicza się on do czubka nosów naszych własnych oraz naszych znajomych. Ile bowiem osób, tyle historii, a każda tak samo prawdziwa.
W dwóch pierwszych częściach swoje historie opowiadają Sigrun („Saga Sigrun”) i Halderd („Ja jestem Halderd”), kobiety żyjące w Skandynawii w drugiej połowie X wieku, niemal równolatki (Sigrun jest młodsza od Halderd tylko o pięć lat).

Sigrun jest „jasna. Jasne włosy, jasne oczy, jasnozielona suknia. Młode złoto.” Takie też jest jej życie – hołubionej córki wielkiego i poważanego wikińskiego wodza – Apalvaldra, żony pięknego i mądrego Regina, władcy Namsen. Miłość i szacunek otaczają ją od urodzenia, większość problemów udaje się rozwiązać. Ot, dobre życie.

Halderd. „Wysoka, smukła, ciemnooka, dumna. Emanowała siłą.” Niczego w życiu nie dostała za darmo, a to co ostatecznie stało się jej udziałem, zostało drogo przez nią okupione. Jest uważna i pojętna. Musi podjąć wiele decyzji, z których każda przybliża ją do zrozumienia istoty i sensu życia. Swojego i innych.

Po przeczytaniu pierwszej części nie byłam przekonana, czy aby na pewno – jak napisano na okładce – faktycznie miałam do czynienia z „tętniącą energią życia wytrawną i porywającą narracją, wysmakowanym wizerunkiem psychologicznym postaci, niezwykłą urodą detalu”. Początkowe sto stron czytało mi się bowiem dość ciężko, pierwszoosobowa narracja robiła wrażenie chropawej i wcale nie porywającej, a niekiedy bardzo naiwnej. Kiedy jednak upłynęło parę dni od zakończenia lektury i okazało się, że ten świat cały czas tkwi gdzieś pod moimi powiekami, doszłam do wniosku że warto sięgnąć po kolejną opowieść.
Słusznie, bowiem „Ja jestem Halderd” jest w mojej ocenie lepszą książką. Może z uwagi na osobę narratorki, której przeżycia są o wiele bardziej złożone niż te, które były udziałem Sigrun. Może też dlatego, że zaczynamy widzieć wielowątkowość i polifoniczność całej historii, mimochodem wywracając do góry nogami ten obraz wyimaginowanego świata, jaki sami wcześniej stworzyliśmy. Niewiele rzeczy jest takich, jakimi się nam wydają. Tak było w wieku dziesiątym, tak samo jest i w dwudziestym pierwszym stuleciu.

skandynawska bogini Freja
Cherezińska nie poprzestaje jednak na prostym zestawieniu historii dwóch różnych kobiet. W sadze przeplatają się bowiem także religie – starodawne wierzenia skandynawskie z wkraczającym tryumfalnie chrześcijaństwem i płcie – świat nieobecnych, wiecznie wojujących mężczyzn oraz trwających w domu kobiet, umiejętnie lawirujących między rzeczywistością z czasów, gdy mężowie zjeżdżają do domu, a tą, gdy ich nie ma, a trzeba – mimo to, ale czasem i dzięki temu – zarządzać zwykłym życiem.
Świat przedstawiony w dwóch pierwszych częściach jest też niezwykle zmysłowy. Choć wokół toczą się liczne wojny, po których kolejni mężczyźni stopniowo, acz konsekwentnie przeprowadzają się do Walhalli, nie znajdziemy tu drobiazgowych opisów kolejnych bitew czy manewrów wojennych. Polityka, planowanie, dowodzenie są, owszem, obecne (w drugiej części silniej niż w pierwszej), ale nie mają pierwszoplanowego znaczenia. Zamiast opisów krwawych jatek i wysławiania sprytnych manewrów bitewnych, należy się więc spodziewać erotyki (w pierwszej części silniej zaznaczonej niż w drugiej), nadspodziewanie odważnej, ale w żadnym razie nie wulgarnej.

Wydaje się też, choć z braku wiedzy merytorycznej w żadnym razie nie potrafię tego zweryfikować, że Cherezińska wykonała olbrzymią pracę, by swoją opowieść osadzić w prawdziwych historycznych realiach. Choć główni bohaterowie są postaciami fikcyjnymi, żyją jednak wśród autentycznych skandynawskich postaci, giną w bitwach, które rzeczywiście się zdarzyły. Ciekawym pomysłem jest zresztą zamieszczenie na końcu każdej z książek kalendarium, opisującego z jednej strony autentyczne zdarzenia, z drugiej zaś dziejącą się równolegle fikcyjną rzeczywistość książkową.

Moje wątpliwości budzi jedynie to, czy saga nie jest przypadkiem raczej babskim czytadłem, mało atrakcyjnym dla mężczyzn. Mój osobisty mąż po przekartkowaniu pierwszej części i uzyskaniu ode mnie paru informacji na jej temat, odmówił bowiem dalszej współpracy, a ja nie nalegałam, gdyż sama miałam wrażenie, że faktycznie przebrnięcie przez tę lekturę mogłoby się okazać dla niego niemożliwe.
Być może to jednak przypadek odosobniony i znajdą się męscy amatorzy takich historii. W końcu – by nie szukać daleko przykładów - sama z wypiekami na twarzy chłonęłam kolejne strony historii stworzonej przez G.R.R. Martina – było, nie było, mocno męskiej i krwistej.
Niewykluczone też, że odpowiedź na tę wątpliwość znajdę po przeczytaniu trzeciej części, opowiedzianej tym razem przez mężczyznę, Einara.

Elżbieta Cherezińska „Saga Sigrun”, „Ja jestem Halderd”. Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań. 

22 komentarze:

  1. Zacytuję sama siebie:
    "Trzecia część sagi "Północna Droga" znów mnie zaskoczyła. Bo tak: pierwsza część była o słodkiej Sigrun, druga o żelaznej Halderd, trzecia, myślę, będzie o facecie, w końcu poleje się krew, bitwy jakieś, wikingowie z toporami i brodami zaplecionymi w warkoczyki. Arrghhh!

    Figa tam."

    Ale czytaj, czytaj. Czwarta część jeszcze inna, nic się nie powtarza, wciąż zaskakuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A skąd Ci się wziął pomysł, że będzie o krwi i brodzie w warkoczyki? Moim zdaniem wybór głównego bohatera nie powinien pozwolić na snucie takich wizji - szczerze powiedziawszy, obawiam się że będzie nuda (wątek walki chrześcijaństwa z wierzeniami skandynawskimi porywa mnie chyba najmniej), ale przeczytam na pewno, choćby po to, by móc dojść do czwartej części, na którą ostrzę sobie zęby.

      Usuń
  2. Jak na razie przeczytałam tylko "Sigrun", ale do kolejnych się w kolejkę biblioteczną zapisałam. Mam nadzieję, że się nie zawiodę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli podobała Ci się Sigrun, to pewnie dalej będzie tylko lepiej. W mojej bibliotece na szczęście do Cherezińskiej nie ma żadnej kolejki, więc pewnie wkrótce wypożyczę i opowieść o Einarze.

      Usuń
  3. Niedługo będę się bał otworzyć lodówkę. A poka poka z rana, nawet w wykonaniu Frei, to cios poniżej pasa :P W temacie - jak znajdę wolną chwilę (buahahahaha), to zobaczę co na to wszystko facet :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że niby w lodówce Cherezińska czy ja?:P
      Freją chciałam dodatkowo zachęcić męską część towarzystwa, bo podobno była niezwykle atrakcyjna, niezwykle seksualna i w ogóle. Z rana też się nada, czemu nie? (wuj Oswald chyba też nie zważał na pory dnia?):P

      Usuń
    2. Pani Elżbieta jednak. Tak od kilku dni trafiam :) A co do zachęcania, to lepsza ta Freja niż Sif, ponoć patronka urody. Mimo wszystko na razie mnie na Północ nie ciągnie :)

      Usuń
    3. Faktycznie, widziałam że u paru osób pojawiły się notki, ale z racji ogólnego zagonienia nie miałam czasu nawet zajrzeć.
      Sif sprawia wrażenie, jakby cierpiała na zaburzenia hormonalne, ale być może to tylko wzorzec urody nieco nam się zmienił:) Na pewno miała jednak rozkoszne dołeczki w łokciach:PP
      Teraz na Północ to tylko maniacy ciągną. Słońca, słońca nam trzeba, nie zaś futer!

      Usuń
  4. Dla mnie to jednak czytadło. Ubrane w dzikie, skandynawskie szaty, ale czytadło. Pierwszą część przeczytałam dokładnie, drugą w tempie przyspieszonym i na tym się skończyło. Cherezińska na pewno wykonała kawał dobrej roboty, niestety cały czas towarzyszyło mi przekonanie, że to tylko wyobrażenie odległych czasów. I o ile Sigrun była dla mnie przesłodzona, to wysoka pozycja Halderd w społeczeństwie wydała mi się niezbyt realistyczna. Oczywiście tak mogło być, wkładam to jednak między bajki.;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytanie, czego oczekiwałaś? Powieści historycznej? Ciężko raczej. Nawet o żyjącym równolegle naszym Mieszku lub - idąc tropem kobiecym - o Dobrawie ciężko napisać coś na pewno, a co dopiero o Skandynawach!
      Nie wydaje mi się natomiast, aby nie było możliwe zdobycie przez kobietę takiej pozycji jaką miała Halderd. Zwróć uwagę, że formalnie była przecież nikim - jej władza polegała na sprytnym działaniu zza węgła, ale nie dopuszczano jej do prawdziwie "męskich" spraw i dyskusji (przynajmniej tych oficjalnych). Nie wykluczam, że mogło tak być.
      Co nie zmienia faktu, że podzielam pogląd iż jest to czytadło. Choć takie określenie wcale nie powoduje moim zdaniem konieczności zakwalifikowania książki do podkategorii "literaturka":)

      Usuń
    2. Oczekiwałam dobrej książki. Po prostu. Koleżanka polonistka z DKK tak zachęcająco mówiła o cyklu, że postanowiłam sprawdzić. Może spróbuję poczytać cykl Cherezińskiej o Piastach.
      Co do Halderd, nie wykluczam żadnej opcji, ale jako sceptyk widzę jej pozycję o kilka szczebli niżej.;)
      Przyszło ma teraz na myśl, że w kat. powieści historycznej wolę jednak "Narrenturm", bardziej mnie przekonuje.

      Usuń
    3. A o Piastach jest cykl? Mam w domu "Koronę śniegu i krwi", ale muszę chyba poczekać do urlopu, bo rozbicie dzielnicowe to teraz zdecydowanie nie na moją głowę:((
      Wyznaję z żalem, że "Narrenturm" (i dwie dalsze części) są ciągle na mojej liście "do przeczytania". Kiedyś zaczęłam, ale ugrzęzłam z braku czasu i jakoś nie mogę się zabrać ponownie. Wobec Sapkowskiego jestem jednak mało krytyczna, więc lepiej (dla Cherezińskiej) żebym nie dokonywała takich porównań. Z tego co pamiętam z tych kilkudziesięciu stron Narrenturmu, które przeczytałam, wydaje mi się jednak, że Cherezińska stworzyła bardziej plastyczny świat, bardziej zmysłowy, taki bardziej... dla kobiet:P

      Usuń
    4. Mój błąd, "Korona..." to już raczej nie o Piastach, ale słyszałam, że to pierwsza część cyklu.
      Całkowicie się zgadzam, Cherezińska w sadze skandynawskiej stworzyła świat bardziej kobiecy. W pierwszym tomie pokazała cizię, w drugim niby-feministkę i oba portrety są dla mnie przedobrzone. Dlatego wolę męski świat Sapkowskiego.;) Dla mnie jest on równie plastyczny, tyle że w wersji realistycznej.;)

      Usuń
    5. Jest też "Gra w kości" - to już chyba na pewno o Piastach, ale też raczej jako pojedyncza książka.
      Z tą cizią chyba przesadziłaś - ja bym tak Sigrun nie określiła. To, że jest szczęśliwa i że w jej życiu większość spraw układała się dobrze, nie czyni jej cizią. Cizie są głupie - ona zaś taka nie jest.
      Nie wiem też czy Halderd jest niby-feministką. Jeśli uprościmy rozumienie feministki, to pewnie tak. Dla mnie jest ona jednak kobietą jakich wiele, kobietą wrzuconą w określone realia, która podejmuje wysiłek, by się z nich wyzwolić. Zwróć jednak uwagę, czym jest okupiony jest sukces. Czy to w ogóle jest sukces? Myślę, że wiele zwykłych, wcale nie przedobrzonych kobiet odnajdzie w niej coś z siebie.

      Usuń
  5. Mnie się oba tomy podobały, są idealne, gdy ma się ochotę na książę, która wciąga i czyta się ją przez pół nocy:) Niestety następnym tomów nie mam:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie aż tak bardzo nie wciągnęły, choć ciągle jeszcze (ze szkodą dla porannej urody) zdarza mi się czytać przez pół nocy, jeśli coś jest tego warte. Tu było dobrze, ale nie porywająco. Następnych tomów też nie mam, ale na szczęście są w bibliotece, więc na pewno przeczytam.

      Usuń
    2. W mojej bibliotece książek polskich mało niestety:( Ostatnio złapałam Kuczoka i Dahl ale to był chyba przypadek. Cherezińskiej pewnie wcale nie mają, sprawdzę.
      Ja już rzadko czytam długo, bo zmęczenie jest tak potężne, że mi literki przed oczami skaczą.

      Usuń
    3. Za to z pewnością Twoja biblioteka jest znacznie lepiej niż moja wyposażona w polskie książki!:P
      Dahl? W sensie polski autor? (nie znam), czy tłumaczenie na polski? (tu już więcej możliwości).
      Ja niestety zaliczam się do gatunku, który mimo potężnego zmęczenia po przekroczeniu pewnego progu nijak nie zaśnie. Zdarza mi się więc czytać w celu upodlenia (które nijak nie chce nadejść, a potem okazuje się, że zostały mi tylko trzy godziny do wyznaczonej godziny pobudki), ale nie zawsze, niestety, jest to czytanie ze zrozumieniem:(

      Usuń
  6. Jeno przemknęłam wzrokiem, bo saga Cherezińskiej jeszcze przede mną, ale profilaktycznie nabyłam już pierwszy tom, "Koronę..." zresztą też. Obawiałam się tego, że w sytuacji "Polka pisze sagę skandynawską" jest coś sztucznego, ale widzę,że martwiłam się całkiem niesłusznie. Skoro masz zamiar przeczytać dalsze tomy, jestem dobrej myśli.
    A tytuł Twojej recenzji jak zwykle cudny! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do tytułów, swego czasu przeszłam intensywną, okupioną wieloma łzami tresurę i cieszę się, że trud mój nie okazał się bezowocny:)
      Miałam identyczne obawy co do sztuczności sytuacji, ale naprawdę wydaje mi się, że z ten akurat problem autorce udało się rozwiązać wzorcowo. Czekam więc na Twoje wrażenia z lektury!

      Usuń
    2. Ten miesiąc z kilku powodów zapowiada mi się na czytelniczą Saharę, ale może w wakacje nadrobię przynajmniej część zaległości.

      Usuń
    3. Ja też niestety tkwię po uszy w piaskach innych zajęć, dlatego proszę! - gdybyś wypatrzyła na horyzoncie jakąś miłą oazę, daj natychmiast znać!:))

      Usuń