Jestem
głęboko przekonana, że gdyby jakimś cudem na Ziemi dotąd nie istniały dzieci,
XXI-wieczni spece od marketingu natychmiast by je wymyślili.
Dzieci
to bowiem dająca się niespotykanie łatwo nakręcić maszynka, służąca do
drenowania kieszeni rodziców.
Maszynka,
która uruchamia się wskutek najkrótszego nawet kontaktu z choćby najmniejszym
impulsem drenującym. Impulsem zaś może być wszystko.
Reklama
obejrzana w telewizji (biada wam, o rodzice, którzy pozwalacie swoim dzieciom
samodzielnie obejrzeć jakąkolwiek bajkę w jakiejkolwiek telewizji; bajki te
mają bowiem to do siebie, że niepostrzeżenie i płynnie przechodzą w reklamy
kolejnych najnowszych i niezbędnie dzieciom potrzebnych zabawek).
Spacer
w okolicy kiosku z gazetami (dziwnym trafem, większość kiosków we wszystkich
szybach eksponuje setki gazet przeznaczonych specjalnie dla dzieci, których
pierwsze i ostatnie strony składają się wyłącznie z zachęt do kupna najnowszych
i niezbędnie dzieciom potrzebnych zabawek).
Kontakt
z rówieśnikami; gdziekolwiek – w szkole, przedszkolu, piaskownicy, kościele
(zawsze co najmniej jedno z dzieci będzie miało przy sobie najnowszą i
niezbędnie mu potrzebną zabawkę, którą z dumą zaprezentuje wpatrzonym weń jak w
obrazek kolegom).
Tak,
dzieci są dźwignią handlu, bez dwóch zdań.
Tak,
dzieci są zgubą portfeli rodziców, bez dwóch zdań.
Ci
zaś rodzice, którzy pragną choć częściowo uratować swoje portfele, muszą
odpowiedzieć sobie na takie oto proste pytanie: czy jesteście w zamian gotowi
wziąć na swoje sumienie swe nieszczęsne dziatki, które może i będą oczytane i
wybiegane, jednak nie znajdą żadnego wspólnego języka z rówieśnikami? Gdy
bowiem Wasze dziecko zechce zapytać kolegę chociażby o to, co ten sądzi o najnowszej
zagadce kryminalnej rozwiązanej przez Lassego i Maję, najpierw spotka się z
pogardliwym milczeniem, a potem z plecami kolegi, który czym
prędzej odwróci się w stronę kogoś, z kim będzie mógł podzielić się
spostrzeżeniami na temat najnowszych postaci z Lego Chima, Hero Factory, albo wymienić
się na śmieciaki czy magno-zety.
Właśnie,
śmieciaki. Oto cisi bohaterowie wczorajszego święta.
To
dla mnie pierwsze miejsce w kategorii: jak znakomicie opakować i sprzedać za
wielkie pieniądze coś, co jest warte najwyżej 5 złotych.
Kiedy
ze dwa lata temu po raz pierwszy zobaczyłam na witrynie sklepu z zabawkami
wielką kartkę informującą o możliwości nabycia śmieciaków w niezwykle
promocyjnej cenie, obojętnie przeszłam mimo. O naiwności!
Od
dwóch miesięcy w klasie Starszego rozpętał się bowiem śmieciakowy szał. Z początku
nie wiedziałam dlaczego, potem odkryłam jednak, że oto telewizje dziecięce
przypuściły zmasowany atak, informując o pojawieniu się na rynku najnowszej,
czwartej już (!) serii śmieciaków, nazwanej dla odróżnienia od poprzednich – z
nieznanych mi powodów – śmieciakami UFT. Zanim zdążyłam się zorientować, dałam
naciągnąć się na dwa zestawy śmieciaków w kubłach, które wszak już nazajutrz
zostały negatywnie zweryfikowane przez klasowych kolegów Starszego.
-
Eee, z trzeciej serii? Badziew. –
orzekli.
Niestety,
nie udało mi się przekonać Starszego, że drugie z tych zdań było szczerą prawdą
i że należałoby w związku z tym zapomnieć o śmieciakach. Prośby, groźby,
płacze, sabotaż – oto środki, jakie pojawiły się w naszym domu jako stały
element codziennych kontaktów.
Pękłam.
Zmiłujcie się jednak nade mną i rzućcie tylko co drugim kamieniem.
Z
okazji Dnia Dziecka obdarowałam potomstwo tradycyjnymi prezentami książkowymi (o, książki? no fajne, fajne, a śmieciaki są?)
oraz dwoma zestawami - każdy złożony ze śmieciaka (sztuk jedna) oraz spinnera
(sztuk jedna). Pięć dyszek z kosztami wysyłki i też możecie się nimi cieszyć,
naprawdę!
Zapytacie
może cóż to jest?
Hm.
Jakby tu…
Jak
można dowiedzieć się z licznych reklam, śmieciaki to:
- „elastyczne mini figurki do zbierania, które
symbolizują różnego rodzaju odpady”. Są więc wśród nich armioagresorzy, orientwojownicy,
zwierzobojówki oraz jedzenionapastnicy.
Nie, nie mówcie, że w Waszych gminach
nic nie mówili o tego rodzaju odpadach! Naprawdę?
-
„są to najbardziej obrzydliwe i
jednocześnie sympatyczne Śmieciaki. Można się nimi bawić w różne
obrzydliwości”.
Tak,
to wiele wyjaśnia. Przynajmniej rodzicom chłopców. Rodzice dziewczynek mogą
odetchnąć z ulgą.
I
clou programu, haczyk na rodziców:
- „dzięki
Śmieciakom nasze dzieci nauczą się odpowiedniego segregowania odpadów!”
Doprawdy, czapki z głów. Za takie hasło reklamowe
wypuszczone tuż przed wejściem w życie „ustawy śmieciowej” należą się co
najmniej gratisowe dwa tygodnie w egzotycznym kraju w opcji all inclusive.
Koniecznie w otoczeniu bawiących się Śmieciakami dzieci!
Na koniec najważniejsze.
Po co to wszystko piszę?
Po pierwsze, mam prośbę do twórców Śmieciaków i
reklam na ich temat. Wzbogaćcie je o element nakłaniający dzieci do zwykłego
wyrzucania śmieci do kubła. Chociaż tyle należy się rodzicom o wydrenowanych
portfelach, co?
Po drugie, od wczoraj czuję się podle. Nie tylko
dlatego, że kupiłam dzieciom śmieciaki. Przede wszystkim dlatego, że dodatkowo, z uwagi na obrzydliwą pogodę, porzuciłam ambitne plany spędzenia Dnia Dziecka (aktywnie! edukacyjnie! rodzinnie! na łonie natury!), wybierając wersję najprostszą i najbardziej komercyjną z możliwych. Multipleks,
seans w 3D, popcorn i cola. I nie pociesza mnie ani trochę to, że to samo
zrobiły tysiące innych rodziców (cudem zaparkowałam na ostatnim miejscu w
wielopiętrowym parkingowcu).
Pilnie szukam drogi do rodzicielskiej Canossy! Czy ktoś już
tam był i może mnie zaprowadzić?
Niech rzuca kamieniem ten, co sam jest bez winy.
OdpowiedzUsuńJa nie jestem. Jako etatowej cioci nie udało mi się uniknąć paru grzechów śmiertelnych poczynionych na drodze edukacji siostrzeńców.
Jak ktoś zna ciotczynną drogę nawrócenia jestem gotowa na ekspiacje.
Mimo wszystko wiesz, cioci wolno więcej (podobnie jak dziadkom), a rodzice...oni to powinni świecić przykładem i inne takie:(
UsuńPatrząc jednak z innej strony: gdybyś razem ze mną wybrała się w pokutną pielgrzymkę, mogłaby się ona okazać całkiem udaną imprezką!:P
Nie będę Cię dobijał informacją, że moje dzieci na reklamy telewizyjne są odporne. Obejrzą, ale jakoś nie wyrażają pragnienia posiadania dóbr w nich opisywanych. Z rzadka jakąś Barbie syrenkę zapragną. Za to zajawki kinowe wywołują natychmiast falę jojczeń o wizytę w kinie, ale niech się dzieci (i tatuś) zabawią czasem.
OdpowiedzUsuńA to, co się w dzisiejszych czasach nazywa zabawkami, to doprawdy o pomstę do nieba woła.
U mnie niestety odwrotnie, kina pragną sporadycznie. Zważywszy jednak na to, ile kosztował mnie wczorajszy wypad, mam wrażenie, że pod względem drenowania portfela na jedno wychodzi...
UsuńMoi zasadniczo też całkiem odporni, przynajmniej zważywszy na ilość bodźców, którymi są dźgani. Gorzej zaczęło się robić w zasadzie dopiero od czasu, gdy Starszy poszedł do szkoły. Nie mam pojęcia, skąd rodzice jego kolegów biorą pieniądze, by kupować dzieciom wszystkie te kolejne badziewia?
U nas w klasie chyba żadne zarazy nie panują i oby jak najdłużej:P Inni rodzice nie kupują książek, to mają na badziewia - kwestia priorytetów :D
UsuńTak, niestety na tłumaczenie książkowe też wpadłam. Obawiam się, że jest przygnębiająco prawdziwe. Pocieszam się jednak, że Starszy dziś wieczorem porzucił UFT śmieciaka z jego spinnerem na rzecz książki, którą wczoraj dostał. Kto wie, może pomimo gwałtownych i źle rokujących objawów pacjent przeżyje?:P
UsuńCo ma nie przeżyć:) Tak to się zwykle kończy, że gadżet ląduje w kącie. U nas się ostają głównie gry, rozmaite nie pękaj prosiaczku. Wszystko lepsze od petszopów.
UsuńPetszopy są chyba w pełni porównywalne ze śmieciakami! Na szczęście chrześnica, której swego czasu musiałam kupować je w dużych ilościach, już z nich wyrosła, ale na nieszczęście, rośnie już druga i modlę się, aby do tego czasu petszopy zostały uznane za straszne nudziarstwo.
UsuńMnie od tych reklamowanych w TV gier odrzuca - zazwyczaj jest to tylko kupa plastiku za potworne pieniądze. Na szczęście jest sporo fajnych planszówek i moje dzieci jakoś nie domagają się tego, co widzą w reklamach. Z drugiej strony, Młodszy dostał ostatnio od jednej z ciotek "Piranie atakują" i nie powiem, nieźle się bawiliśmy:)
Owszem, kupa plastiku za potworne pieniądze, ale o dziwo są całkiem fajne i grywalne. Poza tym mają wielorakie zastosowania: Młodszą szalenie bawił chichot ośmiornicy z gry o łapaniu krabów.
UsuńNa planszówki u nas za duża różnica wieku, Młodsza demoluje nawet zwykłe memory. Ale taka Karta rowerowa daje wiele uciechy, Rummikub takoż.
Nasz Młodszy daje radę, choć dość często zdarza się, że traci entuzjazm w połowie gry i trzeba kończyć bez niego. Karty rowerowej nie znam, a Rummikub jakoś nie chwycił. Od ostatniej próby upłynęło już sporo czasu, więc może sprawdzę. Z racji płci preferujemy raczej gry, w których się jeździ, najchętniej szybko:) Ponadczasowym hitem jest za to Jenga, w którą Młodszy wszystkich regularnie ogrywa (ach, te sprytne małe paluszki!).
UsuńJengę mamy w wersji tesco-full-plastic-z-oczami-robali, świetny plastikowy łomot przy upadaniu oraz milion innych zastosowań.
UsuńStarsza męczy o warcaby, notabene korzystając z zestawów zachowanych z mojego dzieciństwa. Ja już czekam, żeby odpalić zabytkowy Cosmic Business, czyli Monopol made in PRL by firma polonijna:))
My tylko w wersji kanonicznej - drewnianej. Zapewniam, że łomot jeszcze lepszy. Inne zastosowania (walenie brata po głowie) też znamy:P
UsuńWarcaby już były w użyciu, także przez Młodszego, preferującego wersję z samymi damkami; Starszy ambitnie zażądał też szachów, ale dostał dwa razy łupnia (grało się w tych turniejach, nie!:P) i mu przeszło.
Cosmic Business? Nie znam. Gdzieś u rodziców wala się natomiast jeszcze Eurobusiness, ale sama nie wiem czy mam ochotę go wyciągać.
Subtelne dziewczęta od walenia się klockami po głowach, co uznają za brutalne barbarzyństwo, wolą wgryzanie się do krwi w plecy (Młodsza) oraz szczypasy (Starsza). Za to w nietoperze częstotliwości bez trudu wchodzą obie:P
UsuńA Tranzyt znasz? Jeszcze lepsze od Biznesów:)
To ja już wolę walenie po głowach, choć także uzupełniane używaniem zębów (Młodszy).
UsuńTranzytu nie znam, niestety. W gry, w odróżnieniu od książek, byłam słabo zaopatrywana:(
Tak sobie teraz pomyślałam, że może spróbujcie zagrać z Młodszą w "Nogi stonogi". Bardzo prosta, ale bardzo przyjemna gra - nasz Młodszy uwielbia!
Nogi stonogi? Brzmi nieźle, popatrzę.
UsuńDodam tylko od siebie, że "Nogi stonogi" są zarąbiście losowe (rzuty kostkami), co może powodować różne efekty uboczne u osobników trudno godzących się z porażką. Zazwyczaj młodsi gracze są bardziej zadowoleni, bo Los wyrównuje szanse, które w grach gdzie rządzi Intelekt, stoją po stronie Starszych :)
UsuńW pełni popieram przedmówcę:D Nasz Młodszy ma zresztą zazwyczaj szczęście w takich grach, co być może tłumaczy jego zachwyt (Starszemu zdarza się obrażać w trakcie).
UsuńPięć dych! No ekstra, naprawdę. Na szczęście na razie moje dziecko naciąga mnie jedynie na bułkę w sklepie :D Ale wszystko przede mną. Chociaż w Boże Ciało z racji odpustu parafialnego kupiliśmy mu na straganie wiatrak, który obok wielkich foliowych balonów zawsze uważałam za totalne wyrzucanie kasy. Za to jaka radość!
OdpowiedzUsuńWłaśnie, właśnie! Ale jeśli oparliście się balonowi, to i tak nieźle!:P Nie chcę Cię martwić, ale póki dziecię (to pierwsze) było małe, też mi się wydawało, że mogę mieć wszystko pod kontrolą. Może jednak za miętka jestem, Ty zaś nie dasz się nigdy sprowadzić z jedynej słusznej, obranej onegdaj drogi?
UsuńTeraz naciąga na bułkę - miłe złego początki. U nas teraz do bułki ma być ryba wędzona albo kawał kiełbasy brockiej, albo kaszanka. Pewnie niedługo zażąda piwa albo małpki żołądkowej gorzkiej:P
UsuńRyba wędzona w rękę? Kaszanka takoż? Ło matko! A myślałam, że to tylko mój Młodszy domagający się w sklepie suszonej ryby (upiornie śmierdzące paseczki np. suszonego dorsza) jest takim indywiduum!
UsuńA o tym piwie i żołądkowej, to na konkretnym przykładzie, czy tylko tak in abstracto?:P
Bułka w jedną, kiełbasa w drugą rękę. Ryba wędzona kulturalnie na drugie śniadanko po powrocie z zakupów:P Napoje wyskokowe to chwilowo moja bujna i chora wyobraźnia.
UsuńNa Twoim miejscu, przed podaniem małpki, uzupełniłabym dietę dziecka o jakieś warzywo. Ale to tylko taka nieśmiała sugestia...
UsuńSpoko, dziecię regularnie kupuje sobie 2,5 kg arbuza i pożera samodzielnie. Oraz pęczek rzodkiewek:)
UsuńMłodsze rodzeństwo, choćby z całkiem różnych rodziców, wykazuje jednak zdumiewające podobieństwo!:P Nasz Młodszy rzodkiewki pożera z ukontentowaniem, podczas gdy Starszy krzywi się po pierwszym ugryzieniu, wrzeszcząc że go język piecze. Obaj natomiast zgodnie kilogramami niszczą zielony groszek (kolejna rzecz, która chwilowo rujnuje budżet rodzinny).
UsuńCzasy się zmieniły, bo to moja młodsza siostra odżywiała się kajzerkami i żółtym serem, a ja wolałem boczek i pomidory. Wspólnota żywieniowa sióstr obejmuje pizzę, spaghetti, pieczoną pierś drobiową, kopytka i naleśniki z keczupem. Oraz twarożek ze szczypiorkiem. Poza tym każda woli coś innego i na dodatek chimerycznie.
UsuńIstotnie, boczek i pomidory dają wrażenie zdrowej i urozmaiconej diety!:P Nie mam pojęcia, co jadła moja siostra (zapytam!), ale ja byłam absolutnie wszystkożerna - Młodszy ma to najwyraźniej po mamusi:PP
UsuńNo wiesz, poza tym przecież grochówka i fasolówka, schabowy, śledź z cebulką, tatar, jajecznica z szczypiorkiem - pełnia witamin i mikroelementów. I wątróbka, jak mogłem zapomnieć!
UsuńNie wierzę, że jako dziecię w wieku wczesnoszkolnym lub przedszkolnym jadłeś śledzia z cebulką, tatara i wątróbkę! Zapewne zagryzałeś szpinakiem, nieprawdaż?:P
UsuńNa marginesie, cały czas zastanawiam się, czy w tytule nie powinnam dać "reminiscencje Dnia Dziecka", zamiast "po Dniu Dziecka". Co Szanowny Pan na to?
W przedszkolnym to nie wiem, ale we wczesnoszkolnym i owszem. Natomiast szpinaku się u nas w domu nie podawało:)
UsuńDaj spokój reminiscencjom, dobrze jest:P
U mnie w domu też szpinaku nie było; być może to tłumaczy fakt, dlaczego teraz szpinak uwielbiam i mogę jeść kilogramami (o ile ktoś go wcześniej umyje). Jako konsument śledzia z cebulką nie narzekałeś chyba na nadmiar chętnych do siedzenia w jednej szkolnej ławce, co?:P
UsuńDziś rano obudziłam się z przeświadczeniem, że jednak trzeba zmienić tytuł, a Ty mnie znów zbiłeś z tropu!:P Tyle lat człowiek używa tego języka i ciągle ma wątpliwości, ech!
Nie zapominaj, że to były czasy, kiedy taki frykas jak śledź był dostępny w Boże Narodzenie, sporadycznie w Wielkanoc. Bo do szkoły do chleb z żółtym serem raczej :P
UsuńZ niczego Cię nie zbijałem. A jeśli już, to "reminiscencje z Dnia Dziecka", tako mówi słownik poprawnej polszczyzny:)
U nas śledzie były zdecydowanie lepiej dostępne (może nie codziennie, ale też i nie tylko od wielkiego święta) - pewnie dlatego, że miały do nas bliżej:P
UsuńNo widzisz! A nie można było tak od razu? Już poprawiam, ciekawe czy mi ulży, czy wynajdę coś nowego?:P
Napisz "wspomnienia" i się nie stresuj:P Od Was do śledziowisk faktycznie bliżej, u nas głównie kostka z mintaja była grana:)
Usuń"Wspomnienia" są zbyt banalne! Nie po to spędziłam kilka godzin ze słownikiem wyrazów obcych, wyszukując najmądrzej brzmiące słowo, by teraz tak po prostu z niego rezygnować!:PP
UsuńKostkę z mintaja też poznałam dość dobrze; pewnie dlatego teraz omijam ją szerokim łukiem, choć i tak mam wrażenie, że jej skład kiedyś i teraz różnią się od siebie znacznie (z korzyścią dla tego "kiedyś").
Teraz mrożone ryby składają się głównie z lodu, co skutecznie uniemożliwia ich usmażenie, niestety. Takoż skład z pewnością stanowią głównie łuski i ogony:P
UsuńTrudno, skoro już wykonałaś wysiłek słownikowy, to niech zostaną reminiscencje. Chyba też zacznę korzystać ze słownika wyrazów obcych:P
Do składu dopisałabym jeszcze uniwersalny w zastosowaniu papier toaletowy:P Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że w razie poczucia pilnej potrzeby zjedzenia ryby, wysyłam męża na polowanie i w ten to sposób wszyscy są szczęśliwi (i zdrowsi):)
UsuńWzięłam się za ten słownik, bo ostatnio zdecydowanie nadużywam słownika brzydkich wyrazów i czymś musiałam to zrównoważyć:P Ze słowami z tego drugiego jakoś nie miewam jednak wątpliwości co do sposobu ich poprawnego użycia, dziwne...
Dzielny Mąż, prawdziwy łowca i żywiciel rodziny:) Ja mogę iść na polowanie do sklepu, najlepiej niezbyt zatłoczonego, bo inaczej są ofiary w ludziach:P
UsuńO własnym słowniku się nie wypowiem, ale zdecydowanie ulega zubożeniu, ostatnio nie mogę sobie przypomnieć różnych ciekawych słów:)
Ja tylko z offu dorzucę, że dołączyłem nie tak dawno temu do grupy w dzieciństwie szpinaku nie znającej, a teraz z zapałem zajadającej :)
UsuńZWL: Pewnie, że dzielny (a zarazem przydatny)! Poza tym tego rodzaju wyprawy odświeżająco działają na żywotność związku z długim stażem, szczerze polecam - na tym etapie czasem trzeba zejść sobie na dłużej z oczu:P
UsuńSkoro już spędziłam tyle czasu z tym słownikiem, teraz mądrze stwierdzę, że w moim przypadku dochodzi wręcz do pauperyzacji!:P Moim zdaniem problem zapominania związany jest ze zwykłym wyczerpaniem pojemności mózgu (przynajmniej w moim przypadku) - trzeba coś wywalić, żeby zrobić miejsce na te potworne ilości nowych rzeczy, które trzeba poznać:(
Bazyl: co tylko potwierdza słuszność teorii, że szpinak lubią ci, którym nie zdążono obrzydzić go w dzieciństwie!
Ja z tych, co nie jedli szpinaku w dzieciństwie i nie jedzą teraz ;)
UsuńNie łudzę się, że nie dam się sprowadzić z jedynej słusznej drogi. Za miękka jestem, chociaż dopiero teraz zaczynam to rozumieć ;) A rybę mogę kupić do bułki, to jeszcze nie tragedia :)
Oj, droga niejedzenia szpinaku to na pewno droga niesłuszna - daj się z niej sprowadzić, czym prędzej!:))
UsuńBrakiem twardości tak bardzo się nie przejmuj - my wszyscy z jednej gliny, a w kupie ponoć siła! (to samo stwierdzenie, odczytane dosłownie, znakomicie nadawałoby się na motto śmieciaków, zdaje się...).
Na rybę natomiast bym się specjalnie na razie nie nastawiała - pierwsze dzieci rzadko jej żądają, to dopiero drugie, chowane przez rodziców, którzy wyrzucili już wszelkie książki na temat życia i żywienia dzieci do lat trzech, miewają takie zachcianki!:P
Ja z tych co mają w głębokim poważaniu poradniki tego typu, moje dziecię uwielbia wędzoną makrelę i nawet bułki do niej nie potrzebuje ;) Tylko jeszcze nie potrafi w sklepie poprosić. Ale zawsze jest ryk jak chowam do lodówki niezjedzoną połowę (no bo ile można?!). Tylko łososiem uparcie gardzi, mimo że już wiele razy próbowałam.
UsuńHaha, motto śmieciaków bardzo chwytliwe, może producent będzie zainteresowany :)
To ja w takim razie chylę głowę w głębokim ukłonie, bo na mnie mądrość spłynęła dopiero przy drugim dziecku. Lepiej późno niż wcale, ale Starszego kiedyś jeszcze przeproszę!:P Brakiem łososia w menu dziecka tak bardzo się nie przejmuj - znajomi rybacy twierdzą, że to paskudztwo i sami nie jedzą, a ja im wierzę!
UsuńRozważę przeprowadzenie negocjacji z producentem śmieciaków. Może okrągła sumka za prawa autorskie do hasła choć trochę zrównoważy uszczerbek w budżecie spowodowany ostatnimi śmieciakowymi zakupami?
Może przynajmniej dostaniesz dożywotni zapas śmieciaków :)
UsuńPoproszę go wobec powyższego już i natychmiast, bo oto wczoraj Starszy przyniósł ze szkoły garść (naprawdę!)zaproszeń na urodziny rozmaitych kolegów, oświadczając że każdy z nich najbardziej, ale to najbardziej na świecie chciałby dostać śmieciaka ze spinnerem! Zanim dotrwam do następnej wypłaty, przyjdzie mi chyba spróbować naciągnąć Cię na bułkę (o makrelę nie będę śmiała prosić!):PP
UsuńNo i ciekawe ile tych śmieciaków każdy z nich dostanie, jeśli każdy zaproszony postara się spełnić to największe z marzeń :D
UsuńZapraszamy i na makrelę!
Im więcej śmieciaków, tym lepiej (podobno), więc pewnie martwić się nie będą.
UsuńZ takimi zaproszeniami to uważaj, bo rzucone w internet, w którym nic nie ginie, może jeszcze kiedyś stanąć ością w gardle!:D Ale bardzo dziękuję i obiecuję odwzajemnić się, gdy Twoje dziecko będzie w wieku mojego Starszego i zintensyfikuje drenowanie rodzicielskiego portfela.
Przypomnę się jak moje ogarnie śmieciakowy szał :D
UsuńTo może na wszelki wypadek już zacznę gromadzić zapasy?:P
UsuńEeee, pewnie za te pięć lat i tak na tapecie będzie coś innego. Albo przynajmniej nowa seria ;)
UsuńTo tym gorzej - stare można dostać za darmo od znajomych, a Nowa Ulepszona Seria lub Najnowszy Hit Którego Jeszcze Nie Było z pewnością będą mieć Nowe Ulepszone Ceny! Na wszelki początek poszukam więc dziś jakichś puszek z odpowiednio długim terminem przydatności do spożycia, albo rozejrzę się za czymś liofilizowanym:)
UsuńNie chcę cię pognębiać, ale u nas żadnych takich cudów nie ma w domu. Telewizora nie mamy, więc reklam nie znają. Doszło do tego, że dzieci nie miały życzeń, bo zwyczajnie nie wiedziały, co na rynku jest. Na szczęście trafiliśmy na gazety reklamowe toys are us i temu podobnych. Dzieci moje jednak niezmiennie pragną playmobila i tyle. W kinie byliśmy dotąd raz. Na Dzień Dziecka byliśmy na festynie dziecięcym w szkole starszej, gdzie komercji nie było, a potem u znajomych. Udało się ominąc wszelkie spędy:)
OdpowiedzUsuńMy też ominęlibyśmy spędy, gdyby pogoda była choć odrobinę lepsza. Niestety, wszystko co zaplanowaliśmy okazało się niewykonalne i trzeba było się ratować czymkolwiek. Jedno jest pewne: w przyszłym roku na pewno powtórki nie będzie! (Choć kino raz na jakiś czas nie jest niczym złym, naprawdę!)
UsuńU nas telewizor jest, ale dość silnie reglamentowany i z nim poradziłabym sobie bez trudu nadal. Presja rówieśnicza mnie jednak zabija. Naprawdę jest tak, że Starszy zaczyna robić w klasie za swego rodzaju dziwoląga, który nie jest w stanie pogadać o niczym, co fascynuje jego kolegów. Kiedy rozmawiam ze znajomymi, którzy mają dzieci w zbliżonym wieku, mówią że mają podobne problemy, więc to chyba Wy żyjecie w jakiejś cudnej enklawie szczęśliwości (zazdraszczam!).
U nas problem jest tylko u młodszego, bo dzieci o Star Wars i Spidermanach, więc młodszy pędzi przez dom krzycząć na przykłąd Spidermaaaaaan, ale biedaczek nie bardzo wie, o co w tym wszystkim chodzi. Niemniej wybór zawsze pada na czapkę/bluzkę/grę/cokolwiek ze spider manem. Starsza natomiast ma w klasie 10 dzieci, dziewczynki nie mają żadnych zainteresowań petshopowych ani monster high, Boże uchowaj, za to własnie playmobil itp., ale do szkoły nic nie przynoszą i najwyraźniej tez o czymś innym rozmawiają. No mamy szczęście:)
UsuńAle pwoiem Ci, że rozumiem rolę dziwoląga, bo ze względu na brak tv, ja w wielu dyskusjach nie jestem w stanie wziąć udziału, bo nie widziałam/nie znam/nie kojarzę twarzy itp.
Ja ostatnio zadziwolągowałam się u fryzjera, czytając jakąś "babską" gazetę, w której nie było ani jednej osoby, o której wiedziałabym kim ona jest i dlaczego zrobili jej zdjęcie:(
UsuńTwój Młodszy młodszy od mojego, a jego koledzy już o Star Warsach rozmawiają? To chyba nawet szybciej niż u nas.
W grupie ma dzieci urodzone od września 2008 i z tego, co widziałam, to te dzieci ewidentnie star wars muszą oglądac, mają gazetki, karty itp. Mnie to przeraża!
UsuńZ babskimi gazetami mam tak samo, więc do lekarzy itp biorę książkę, co by się nie kompromitować niewiedzą:)
A, to tak. Młodszy też ma takie dzieci w grupie i one ewidentnie oglądają. On na szczęście nie przepada, choć starszemu zdarza się obejrzeć (w wersji Lego Star Wars).
UsuńJa też wszędzie z książką, ale czasem zdarza się zapomnieć i wtedy klops! Z drugiej jednak strony, można potraktować takie chwile jako niepowtarzalną okazję do niezbędnego i pilnie potrzebnego uzupełnienie wiedzy ogólnej, niezbędnej do możliwości przeprowadzenia z otoczeniem konwersacji dłuższej niż: "-ładną mamy dziś pogodę", "-no":P
Żeby się nie rozpisywać. Galeria, show w scenerii Star Wars. Milion ludzi i wielki ból głowy. Kino byłoby droższe, ale lepsze. Tylko jak przekonać fanów sagi :( Za to niedziela aktywna i na świeżym powietrzu :D
OdpowiedzUsuńNajwyraźniej show w scenerii Star Wars zostało użyte jako broń masowego rażenia, bo u nas też było. Strasznie jednak nędzne, Starszy tylko prychał pogardliwie.
UsuńW niedzielę u nas też było zimno i lało. Do bani z takim weekendem!:(
Nędza przedstawienia nie zamknęła otwartych buź moich dziatek, więc wypad mimo wszystko uznaję za udany. O moich cierpieniach duchowych, żeby nie psuć nastroju, pisał nie będę :D
UsuńO cierpieniach pisać nie musisz - doskonale wiem, co czułeś, bowiem prawdopodobnie czułam to samo. Było, minęło, przynajmniej okazało się, że mogę znieść więcej niż myślałam:P
UsuńZa to w niedzielę odżyłem, przeganiając familię TĘDY. Dodam tylko, że po sobotnich deszczach ten szlak zyskał ze trzy punkty w skali trudności :)
UsuńO matko! Jesteś bezlitosny! Ile kostek zostało skręconych na śliskich kamieniach?:P
UsuńOprócz jednego, utopionego prawie na końcówce zejścia, w błocie okrutnym, buta, wszyscy cali i zdrowi dotarli na pyszne lody do Świętej Katarzyny :D
UsuńGratuluję i jestem pełna podziwu! Topienie butów (gdziekolwiek, w błocie też), to u nas specjalność Starszego - u Was też?:P
UsuńNo, a jakże! Wszystko przez to, że my z Szymkiem mieliśmy małą przerwę techniczną w krzaczkach i Starszy zaniepokojony tym, że zginęliśmy mu z oczu szedł ze wzrokiem skierowanym w niewłaściwym kierunku :) Oczywiście przejął się wielce i musieliśmy z Kitkiem długo go zapewniać, że takie coś na prawdziwej wyprawie to betka, powód do dumy i snucia dziadkom i kolegom z klasy mrożących krew w żyłach opowieści :D
UsuńU nas, odkąd w ubiegłym roku na wakacjach Starszy wpadł do basenu w pełnym rynsztunku, musimy go pilnować, bowiem wykorzystuje każdą okazję, by namoknąć, choćby od butów. Spodobało mu się, łobuzowi, a że przy okazji można stworzyć legendę o mrożącej krew w żyłach przygodzie (wpadł na to sam, nie musieliśmy mu tłumaczyć), to tym lepiej!:P
UsuńTo nie wystarczy dudnić op segregowaniu śmeici od przedszola, trzeba jeszcze popychać to wszystko drogą zabawką? jestem zdruzgotana.
OdpowiedzUsuńIza, to działa raczej odwrotnie. Najpierw wymyślono zabawkę, a potem gorączkowo szukano ideologii, którą można by do niej dorobić, aby zwiększyć sprzedaż. Nie wiem jak to działa na Zachodzie, gdzie już dawno oswojono temat - być może tam idą głównie w obrzydliwości (im bardziej obrzydliwe, tym lepsze)?
UsuńMomarta - nie sądzę, żeby śmieciaki mialy az taką siłę przebicia, żeby wciskac sie do programów szkolnych.
UsuńOgólnie- perwersja:).
Ja już niczego nie jestem w stanie wykluczyć, zwłaszcza przy współczesnym sposobie tworzenia listy podręczników szkolnych:(
UsuńPerwersja istotnie (większa chyba dla rodziców, którzy perwersyjnie i w zasadzie dobrowolnie pozbywają się poważnych kwot pieniężnych), ale i tak chyba wolę śmieciaki (razem z ich rzyganiem czy wyłażeniem z muszli klozetowej)od różowych petszopów z ich wielkimi głowami...
Moja pięciolatka zakochana jest w kucykach z serialu "My little pony". Dostała wiec Flytershy - musiał być oryginał- za 45 zeta. Dodatkowo bluzka z tym fioletowym konikiem (ma jeszcze z Pinkie-pie, a chce jeszcze z niebieskim), w którą dzisiaj obowiązkowo poszła do przedszkola i aż nie mogła się doczekać (zawsze muszę ją targać z łóżka). A że 8 czerwca ma swoje urodziny to rozumiesz- zażyczyła sobie Barbie z "Podwodnej tajemnicy". To nic, że matka nie ma pieniędzy, przecież urodziny są raz do roku, musi coś wymyślić, aby dziecko było szczęśliwe.Synek dostał drewnianą zabawkę i jeszcze nie ma wymagań. Córki już nie oszukam.
OdpowiedzUsuńDzieci to skarbonka
Skarbonka bez dna, dodałabym:( Ale i tak, z uwagi na różnicę płci między dziećmi, chyba będziesz miała trochę lepiej niż ja (z naciskiem na "chyba"). Starszego solo dawało się dość długo pacyfikować (w zasadzie aż do pierwszej klasy); Młodszy, który podgląda wszystko, co Starszy robi i ogląda, jest już dużo bardziej wymagający i roszczeniowy.
UsuńJa coraz częściej w przypadku kolejnych życzeń mówię "nie" oraz że jeśli coś chcą, muszą wydać na to "swoje" pieniądze (z datków od dziadków, ciotek czy kieszonkowego - w przypadku Starszego). Równie często jednak mięknę, bo - jak to napisałaś, urodziny czy choćby Dzień Dziecka, są raz w roku. I przecież wiem, że prezenty to nie wszystko, ale...
Moja córka też zbiera do skarbonki - aby ciągle nie wyjmowała i nie kazała liczyć pieniędzy jest przyśrubowane wieczko i obietnica, że jak nie będzie można wrzucać to otworzymy i kupi sobie, co tam zaplanuje. W poprzednim roku pieniądze jakie dostała na urodziny poszły na szczepionkę przeciw pneumokokom - 290 zeta. Na tą przeciw ospie (bo przecież już nie szczepią obowiązkowo jak nas) dwie dawki po 220 zeta zdołałam jeszcze zapłacić z macierzyńskiego za Stasia. Teraz trzeba zadbać o Stasia:) Tyle, że przy takim dnie finansowym nie wiem kiedy.
UsuńPrzypomniałaś mi o tej szczepionkowej makabrze finansowej - całe szczęście, że my mamy to już za sobą, ale dobrze pamiętam, jak podczas którejś z wizyt zapłaciłam za szczepionki niecałe osiemset złotych (my szczęśliwie mieliśmy ekstra becikowe, które wypłacał ówczesny pracodawca mojego męża - całość poszła na zakup szczepionek). Nie zazdroszczę i trzymam kciuki, aby odbicie od dna przyszło jak najszybciej!
UsuńA w przypadku dziecięcych skarbonek przyśrubowanie wieczka wydaje się być jedyną sensowną metodą chroniącą ich zawartość przed małymi, sprytnymi paluszkami:))
dzięki, też mam taką nadzieję
UsuńCóż, im mniej dzieci oglądają TV i przebywają z rówieśnikami, tym mniejsze ich "potrzeby"!Może zatem przejść na nauczanie ich w domu?:-)
OdpowiedzUsuńMoi co chwilę zbierają coś nowego. Ale widzę, że Starszy ma żyłkę do interesów i właśnie sprzedaliśmy na allegro jego kolekcję Gormiti. Schował pieniądze do sejfu i rozgląda się po pokoju co by tu jeszcze sprzedać bo zbiera na jakiś X -box czy play station... nie wiem, co bo nie odróżniam.. Co prawda jego zakup musi być połączony z wymianą telewizora na nowy bo ten co mamy raczej nie będzie współpracował z najnowszą techniką. Starszy przegląda już ulotki i szuka fajnego modelu z małymi ratami. :-)
A, Młodszego już przekonał żeby prosił wszystkich o pieniądze w ramach prezentów. No i tak to się u nas obecnie "kręci" :-)
Robię szybki bilans zysków i strat dla obu opcji: nauczanie w szkole - zrujnowany budżet domowy; nauczanie w domu - zrujnowana psychika matki. To niech już chodzą do tej szkoły!:P
UsuńU nas rzut sprzedażowy (zabawki niemowlęce) był w ubiegłym roku - Starszemu też wzrok zapłonął i przez jakiś czas musiałam chronić zabawki Młodszego, bo gotów był sprzedać wszystko. Teraz zaś pozostaje tylko poczekać, aż dojrzeją do wyzbycia się baaaardzo bogatej kolekcji Lego City - to dopiero będzie zarobek, mam nadzieję że odpalą jakąś działkę rodzicom!:P
Na temat konsoli to mogłabym długo. Zwłaszcza o tym, skąd ludzie biorą na nie pieniądze - prawie każde dziecko teraz je ma, a to przecież jakieś 1300 złotych! (wiem, wiem, nie kupują książek, ale mimo wszystko).