Kiedy
jest się chłopcem w wieku powyżej trzech lat, zaczyna się odczuwać pęd ku
przygodzie. (Nigdy nie byłam chłopcem w takim wieku, jednak wydaje mi się, że
wiem jak to jest).
Kiedy
jest się chłopcem w wieku powyżej czterech lat i ma się starszego brata, ważnym
elementem życia staje się właściwe uzbrojenie. (Nigdy nie byłam chłopcem w
takim wieku i nie miałam starszego brata, ale jako matka dwóch męskich
egzemplarzy dobrze wiem jak to jest).
Kiedy
chce się być prawdziwym mężczyzną, to nawet gdy jest się kobietą, trzeba
trzymać się jednego: własnego zdania.
Pirat
Rabarbar przeskoczył, zdaje się, wiek trzech i czterech lat oraz nigdy nie miał
starszego brata, dlatego dwie pierwsze prawdy objawiły mu się dopiero później,
w wieku – zdaniem niektórych, w tym moich dzieci – podeszłym. Prawda trzecia
niewątpliwie jednak była mu znana już od kołyski.
Nie
wiem, co mnie w rabarbarowej historii ujęło bardziej: Rabarbar jako taki, czy
jego Lutczynowe wyobrażenie.
Wiem
natomiast, co ujęło moich synów: dowcip, akcja oraz niekonwencjonalne metody
walki.
Rabarbar
jest bowiem piratem nietypowym, który najbardziej na świecie lubi grochówkę i
długi – co najmniej trzydniowy – sen. Ceni sobie nadto życie rodzinne oraz to,
by odpowiednie dać rzeczy słowo, a jeśli się nie da, to przynajmniej by
nadawane statkom nazwy nie przynosiły wstydu tym, którzy na nich pływają.
W
zasadzie to mu się nie dziwię. Gdybym była marynarzem i pływała na fregacie
noszącej poetycką nazwę „Pierś łabędzia”, też nie byłabym zadowolona, gdyby z
dnia na dzień okazało się, że w książeczce żeglarskiej wpisano mi „Kaczy
kuper”.
Choć
Wojciech Witkowski wydał swoją książkę po raz pierwszy w roku 1979, gdy już od
paru lat byłam na świecie, a do tego podobno była ona czytana w radiu oraz
doczekała się adaptacji telewizyjnej, jako dziecko nie miałam pojęcia o jej
istnieniu. Nie zamierzam jednak narzekać, bowiem czytając ją teraz świeżym
okiem, mogłam w pełni dostrzec mądrość pirackiej małżonki, Barbary.
Barbara
bowiem, niczym Rumcajsowa Hanka (moim zdaniem wszelkie analogie i skojarzenia w
pełni uprawnione), jest niby szarą żoną swojego barwnego męża, jednak gdy dobrze się przyjrzeć, okazuje się, że w
rzeczywistości ani na chwilę nie wypuszcza z rąk pilota od kolorów.
Są
kobiety, które rodzą się z taką umiejętnością; inne muszą ją, niestety, żmudnie
i w pocie czoła wypracowywać. Dlatego też, jako że moja mordęga trwa już naście
lat, z zaciekawieniem podglądałam Barbarę.
Barbarę,
która czeka cierpliwie na swojego męża-marynarza, nie nudząc się podczas jego
nieobecności ani trochę.
Barbarę,
która wita Rabarbara zawsze tak samo entuzjastycznie, mając na ogniu słusznych
rozmiarów gar pełen grochówki, po czym - w odpowiednim momencie i we właściwy
sposób - potrafi przypomnieć mężowi jaka jest jego rola w ich wspólnym życiu.
„- A tu mam dla ciebie perłę –
zakończył i podał perłę żonie. Barbara miała już ich cały długachny sznur,
ledwo mogła udźwignąć, ale ucieszyła się i zaraz nawlokła nową perłę. Potem
przejrzała się w lusterku.
- Dziękuję ci, Rabarbareńku –
powiedziała i ucałowała żeglarza, aż znowu się spocił.
Schowała perły. Popatrzyła na męża, na
pusty garnek i rzekła:
- A gdzie twój kuferek? A gdzie talar
zapłaty za rejs? A co ty w ogóle masz zamiar robić? Jak nie będziesz miał
zajęcia, to z nudów zjesz przez tydzień wszystek groch.”
Barbarę,
która urodziwszy Rabarbarowi syna Krztynka, dobrze wie, że przyjdzie moment, w
którym pójdzie on w ślady ojca, jednak jak tylko może stara się go odwlec.
„Synek Krztynek (…) przy kolacji odsunął swój
talerz z kaszką manną na mleku i sięgnął łyżką do grochówki taty.
- Zuch! – ucieszył się Rabarbar.
- Nieszczęście! – jęknęła Barbara.
- Jakie tam nieszczęście? Posmakował
chłopak morza, to musi i pirackiej grochówki.
- Takie małe dziecko nie może jeść
grochówki – upierała się Barbara.
- Nie jestem małe dziecko. I też będę
piratem – wtrącił Krztynek.
- Na razie jesteś moim synkiem
Krztynkiem – rozgniewała się Barbara. – I będziesz pił mleko – dodała,
stawiając przed synem kubek.”
Barbarę,
która wie, że gwarantem udanego małżeństwa jest dbanie o ład i porządek.
„Rabarbar poszedł na szkuner i postawił
wszystkie żagle w kwiatki. (…) A kiedy Barbara, trzymając oburącz wielki
garnek, wskoczyła na pokład, Rabarbar podniósł kotwicę.(…)
- Dobry okręt zbudowałeś – pochwaliła
Barbara.
- Dobrą grochówkę ugotowałaś. Jej
zapach łaskocze mnie aż w samym środku brzucha. Może byśmy tak coś przekąsili?
– nieśmiało zaproponował Rabarbar.
- Nie, najpierw muszę zrobić porządek
– żona na to. – Popatrz, jakie te fale mają potargane grzywy!
I Barbara wyjęła z włosów grzebień, i
każdej mijanej fali czesała grzywę na grzywkę.”
Barbarę,
która jest stuprocentową kobietą, ani na chwilę nie wątpiącą we własną wartość
i mądrość.
-
Ojej, Barbaro – powiedział pirat, gdy
wrócił do domu obładowany workami z tytoniem – nie wiedziałem, że można
wygrywać wojny bez amunicji.
- Też mi nowość! – odpowiedziała. – Ja
zawsze wygrywam bez jednego wystrzału. Nie zauważyłeś? – I bardzo z siebie
zadowolona usiadła na skrzyni, w której schowała talara.”
I
tak się tylko zastanawiam, czy przy moim charakterze wrednej teściowej to
dobrze, że od młodych lat oswajam synów z tym, co ich czeka w przyszłości, gdy
już znajdą swoje Barbary?
I czy dwie kolejne części przeczytać im, czy raczej tylko sobie.
Wojciech
Witkowski „Burzliwe dzieje pirata Rabarbara”. Ilustrował Edward Lutczyn.
Wydawnictwo Bis, Warszawa 2011.
Nie wiem, czy Ci współczuć braku znajomości z Rabarbarem, czy zazdrościć radochy czytania tego po raz pierwszy:P Barbara wzbudza we mnie, jako facecie, lekką zgrozę, bo niby pirat w domu rządzi, ale wcale niekoniecznie:P
OdpowiedzUsuńDziwne, bo we mnie Barbara wzbudza wyłącznie głęboki podziw i zazdrość, że tak ładnie umie ukryć to, co jest oczywiste, a nawet sprawić, by Rabarbarowi wydawało się, że to on rządzi w tym małżeństwie:P
UsuńRadość płynąca z czytania po raz pierwszy jest nie do opisania, choć - i to zapisuję na minus - podejrzewam, że gdybym znała tę pozycję już od dzieciństwa, nie miałabym teraz najmniejszych problemów z wcielaniem Barbarowych nauk w życie.
Ha! Dzięki temu, że czytam Rabarbara od dziecka, to wiem, czego się można spodziewać po Barbarach tego świata:)
UsuńCiekawam, w czym Ci to pomogło. W przypadku moich synów liczę wyłącznie na to, że szybko i bezboleśnie pogodzą się z nieuniknionym:P
UsuńMinimalizuje to szok, bez wątpienia:D
UsuńTeraz już rozumiem, dlaczego mój mąż jest taki oporny - on też nie czytał Rabarbara w dzieciństwie!:P
UsuńTylko teraz nie podsuwaj Rabarbara mężowi, bo przejrzy całą Twoją chytrą grę:P
UsuńZa późno - słyszał, jak czytałam go dzieciom. Ale chyba nie przypuszczasz, że stać mnie tylko na marne naśladownictwo Barbary? Już pracuję nad nową, podstępnie ukrytą koncepcją!:P
UsuńAle skoro już się zorientował, że jest manipulowany, to odkrycie nawet najbardziej nowatorskiej koncepcji jest tylko kwestią czasu:)
UsuńNo cóż, najwyżej pozostaniemy przy dotychczas wdrażanej koncepcji podziału ról w małżeństwie, na którą - zasadniczo - nie narzekam:)
UsuńOj, Barbara miałaby z Tobą do pogadania, jak kobieta z kobietą:)
UsuńPewnie tak:) Mam jednak w zanadrzu przepis na naprawdę znakomitą grochówkę, więc myślę że byśmy się dogadały:P
UsuńW kwestii grochówki pewnie faktycznie byś się mogła do Barbary wiele nauczyć:))
UsuńRozumiem, że powątpiewasz w jakość mojego autorskiego przepisu? Wiedz jednak, że takich uwag nie wybaczam nigdy!:P Rabarbar z pewnością byłby zadowolony, ot co!
UsuńZnając Twoje kulinarne upodobania, wykluczam, być może niesłusznie, obecność sporej porcji przysmażonej wędzonki w grochówce - a czegoś takiego Rabarbar by nie wybaczył, ot co! :P
UsuńMój drogi, nie mam może na imię Barbara, ale wiem że gotowanie grochówki w wersji męskiej rozpoczyna się od polowania na odpowiednio mięsne wędzone żeberka!
UsuńA to przepraszam, bo miałem wizję grochówki na sojowym substytucie boczku:D
UsuńPogrążasz się coraz bardziej! Nigdy nie używałam takich substytutów, uznając (słusznie, zapamiętaj: słusznie!) że przy niewielkim wysiłku da się ugotować po prostu dobrą jarską zupę (z wyjątkiem rosołu oraz żurku).
UsuńNie ja się pogrążam, tylko Ty wysyłasz sprzeczne sygnały dietetyczne:P
UsuńCzyżbyś nie wiedział, że kobieta zmienną jest?:P Poza tym jednak jestem stuprocentowo pewna, że nigdy nie wychwalałam walorów smakowych soi.
UsuńŻe zmienną, aż przesadnie, to wiem za dobrze:P Może i nie wychwalałaś soi, ale ja mam wdrukowany schemat wegetarianizm=substytuty sojowe:P Pamiętam szwagierkę, co to mleko sojowe, parówki sojowe, pasztet sojowy, kotleciki sojowe, wręcz herbata sojowa, gdyby była taka:P
UsuńCo bardzo źle świadczy o jakości wegetarianizmu szwagierki, moim skromnym zdaniem. I o Twojej wiedzy na ten temat także:P
UsuńJa nigdy nie pretendowałem do wiedzy o wegetarianizmie, jedzta sobie, co chceta, to moja filozofia. A wegetarianizm szwagierki zaiste był wegetarianizmem marki Tesco i nie przetrwał długo, czemu się wcale nie dziwię:P
UsuńJa tylko, pomijając światopoglądową część dyskusji, dodam tylko, że jak grochówka to tylko od Mamusi. Taka, co to na drugi dzień łycha w niej stoi. Mniam!
UsuńZWL: też się nie dziwię; gdybym jadła samą soję, nie przetrwałabym dłużej niż dwa dni:P
UsuńBazyl: Kitek musi być złotą kobietą doprawdy! Myślę, że Barbara rozmawiałaby z nią znacznie dłużej niż ze mną:P (a w mojej grochówce też zawsze łycha stoi, nawet gdy bardzo się staram zrobić rzadszą)
Pamiętny tej soi podejrzliwie przyglądam się wegetarianom:P
UsuńDałam Ci szansę, aby ładnie wyplątać się z tego wątku, ale widzę że dzisiaj wolisz na ostro?:P
UsuńChcesz mi wbić marchewkę w oczodół?
UsuńBez przesady! Wystarczy, że wezmę przykład z Rabarbara: pomidory i arbuzy jeszcze w korzystnej cenie, więc uda mi się szybko i tanim kosztem wegetariańsko uzbroić:P
UsuńAle żeby doleciały od Ciebie do mnie, to musiałabyś mieć rakietę ziemia-ziemia:P
UsuńMiałam dzisiaj taki dzień, że zapewniam Cię, że w zupełności wystarczy mi własnego impetu! To co, jeszcze jakieś uwagi o zieleninie i soi, i moich kiepskich potrawach?!:P
UsuńTo wiesz co? Dawaj ten impet we mnie, to przynajmniej Twoje chłopaki będą mieć spokojny wieczór:P
UsuńI żem się teraz wzruszyła! Dobry z Ciebie ZWL, nie ma co:)
UsuńDziękuję, nie skorzystam jednak z oferty, gdyż impet już poszedł w coś całkiem innego. Ofiar w ludziach nie było:P
Uf, uf:) Wiesz, jeśli masz krótki lont i łatwo eksplodujesz, to zawsze podam pomocną zapałkę do odpalenia. Znam ten ból. I może Bazyl się przyłączy:P
UsuńLont mam raczej długi, ale kiedy codziennie po trochu się go nadpala, kiedyś musi nastąpić wielkie bum, i tyle.
UsuńO tych zapałkach będę jednak pamiętać, choć obawiam się, że macie tylko takie genetycznie zmodyfikowane, a to grozi raczej big bangiem niż bumem:P
Big bang to ma coś wspólnego z wegetarianizmem? Żebym znowu czegoś nie chlapnął... My z Bazylem są dwa choleryki, nas się odpala byle czym:D
UsuńHeh, rozumiem że teraz idziesz na drugą nóżkę, aby zrównoważyć nadmiar słodyczy? Mię to nie rusza, lont wymieniony na nowy:)
UsuńA z tym cholerykiem, to pozujecie się kolego, i jeszcze Bazyla wciągacie, oj, nieładnie!:P
Bazyl się tu sam zaprzysięgnie:P Ale skoro nie chcesz dołączyć do naszej grupy wsparcia, to nie:)
UsuńChcieć może bym i chciała, ale boję się skutków ubocznych...
UsuńSkutków ubocznych nie stwierdzono, a przynajmniej mamy pewność, że histerie przy myciu zębów u nieletnich to stan normalny, a nie jednostkowa aberracja :p
UsuńHm, chyba nie nadążam za tym tokiem myślenia:( To ja może lepiej poszukam innej grupy wsparcia, gdyż jak się już ma grupę, to głupio od niej odstawać.
UsuńFaktycznie, skoro obca Ci jest chęć wymordowania progenitury wyjącej przy myciu zębów, to my Ci nie pomożemy:PP
UsuńChęć wymordowania progenitury bywa bardzo bliska memu sercu, jednak nigdy nie nachodzi mnie przy myciu przez nią zębów. Może dlatego, że nigdy wówczas nie wyje?:)
UsuńZłote dzieci masz:P Ale może chociaż przy zakładaniu buciczków albo kurteczek powywają?
UsuńPotwierdzam słowa ZwL, ale z tymi stwierdzeniami o krótkim loncie, to bym jednak uważał, bo ktoś tam nie doczyta i nieszczęście gotowe, czyli wszystkie fanki zawiedzione i liczba wejść na łeb :P A analogii między ukochaniem mamusinej grochówki, a byciem złotą kobietą, nie widzę. Tym bardziej, że na Bretończyka po fasolsku to tylko do Kitka :D
UsuńZWL: nie powywają, bo po pierwsze nie wiedzą co to jest, a po drugie wiedzą, że powywanie wywołuje powiewanie mojego długiego lontu, a jak wiemy, zwiększony dopływ powietrza przyspiesza spalanie i...
UsuńBazyl: aby nie zmniejszać zarówno ilości fanek, jak i wejść (nie moich, dodam), publicznie przyznam, że mnie przekonałeś Jak się kiedyś spotkamy, powiem Ci jednak, co tak naprawdę o tym myślę:P
Dobrze, kwestie długości zostawmy na boku, żeby Bazylowi nie opadało:P
UsuńMoje nie wyrobiły sobie instynktu samozachowawczego, co jest dziwne, bo ja eksploduję od razu, chociaż po zdetonowaniu od razu wraca mi przytomność.
Najwyraźniej Twoje eksplozje są zbyt mało spektakularne; popracuj może nad dodaniem im dramatyzmu, to powywanie się skończy (albo dzieci będą grzecznie myć ząbki, albo naślą na Was Supernianię:P)
UsuńOd bardziej spektakularnych eksplozji dach by uniosło:P Wycie przy myciu zębów chwilowo się skończyło, teraz wyjemy przy wychodzeniu z domu.
UsuńTo chyba dobrze, co? Dzieci czują się bezpiecznie w cieple domowego ogniska, w ramionach kochającego ojca; co się dziwisz, że nie chcą wychodzić na zewnątrz, gdzie świat zły i dziki?:P
UsuńAle idą z tatusiem, który własną piersią zasłoni je przed tym światem złym i dzikim:P Nigdy nie zrozumiem kobiet, nawet tych niespełna czteroletnich:PP
UsuńA tam zasłoni! Podstępnie porzuci w placówce, niczym myśliwy (czy jak mu tam było) Królewnę Śnieżkę w lesie! Mała, bo mała, ale prawdziwa kobieta i swój rozum ma!:P
UsuńNo fakt:P
UsuńNie przypominam sobie takiej sytuacji, żebym kiedyś patrząc na rysunki Lutczyna nie uśmiechnęła się. :) Tak stało się i tym razem, za co bardzo Ci dziękuję. W podstawówce miałam kolegę, który potrafił rysować trochę w jego stylu, co zawsze budziło moją dziką zazdrość.
OdpowiedzUsuńA Twoje Rabarbarowe wrażenia bardziej niż zachęcają!
Lutczyn jest boski i wielbię go bezkrytycznie! Za ten uśmiech na twarzach oglądających, także!:)
UsuńMoje wrażenia bardziej Barbarowe niż Rabarbarowe, ale cieszę się, że choćby i taką, kuchenną, drogą, mogłam Cię zachęcić.