niedziela, 22 września 2013

W. Witkowski "Burzliwe dzieje pirata Rabarbara", czyli o tle, które czasem bywa pierwszoplanowe

Kiedy jest się chłopcem w wieku powyżej trzech lat, zaczyna się odczuwać pęd ku przygodzie. (Nigdy nie byłam chłopcem w takim wieku, jednak wydaje mi się, że wiem jak to jest).
Kiedy jest się chłopcem w wieku powyżej czterech lat i ma się starszego brata, ważnym elementem życia staje się właściwe uzbrojenie. (Nigdy nie byłam chłopcem w takim wieku i nie miałam starszego brata, ale jako matka dwóch męskich egzemplarzy dobrze wiem jak to jest).
Kiedy chce się być prawdziwym mężczyzną, to nawet gdy jest się kobietą, trzeba trzymać się jednego: własnego zdania.


Pirat Rabarbar przeskoczył, zdaje się, wiek trzech i czterech lat oraz nigdy nie miał starszego brata, dlatego dwie pierwsze prawdy objawiły mu się dopiero później, w wieku – zdaniem niektórych, w tym moich dzieci – podeszłym. Prawda trzecia niewątpliwie jednak była mu znana już od kołyski.

Nie wiem, co mnie w rabarbarowej historii ujęło bardziej: Rabarbar jako taki, czy jego Lutczynowe wyobrażenie.
Wiem natomiast, co ujęło moich synów: dowcip, akcja oraz niekonwencjonalne metody walki.

Rabarbar jest bowiem piratem nietypowym, który najbardziej na świecie lubi grochówkę i długi – co najmniej trzydniowy – sen. Ceni sobie nadto życie rodzinne oraz to, by odpowiednie dać rzeczy słowo, a jeśli się nie da, to przynajmniej by nadawane statkom nazwy nie przynosiły wstydu tym, którzy na nich pływają.
W zasadzie to mu się nie dziwię. Gdybym była marynarzem i pływała na fregacie noszącej poetycką nazwę „Pierś łabędzia”, też nie byłabym zadowolona, gdyby z dnia na dzień okazało się, że w książeczce żeglarskiej wpisano mi „Kaczy kuper”.

Choć Wojciech Witkowski wydał swoją książkę po raz pierwszy w roku 1979, gdy już od paru lat byłam na świecie, a do tego podobno była ona czytana w radiu oraz doczekała się adaptacji telewizyjnej, jako dziecko nie miałam pojęcia o jej istnieniu. Nie zamierzam jednak narzekać, bowiem czytając ją teraz świeżym okiem, mogłam w pełni dostrzec mądrość pirackiej małżonki, Barbary.

Barbara bowiem, niczym Rumcajsowa Hanka (moim zdaniem wszelkie analogie i skojarzenia w pełni uprawnione), jest niby szarą żoną swojego barwnego męża, jednak gdy dobrze się przyjrzeć, okazuje się, że w rzeczywistości ani na chwilę nie wypuszcza z rąk pilota od kolorów.
Są kobiety, które rodzą się z taką umiejętnością; inne muszą ją, niestety, żmudnie i w pocie czoła wypracowywać. Dlatego też, jako że moja mordęga trwa już naście lat, z zaciekawieniem podglądałam Barbarę.

Barbarę, która czeka cierpliwie na swojego męża-marynarza, nie nudząc się podczas jego nieobecności ani trochę.
Barbarę, która wita Rabarbara zawsze tak samo entuzjastycznie, mając na ogniu słusznych rozmiarów gar pełen grochówki, po czym - w odpowiednim momencie i we właściwy sposób - potrafi przypomnieć mężowi jaka jest jego rola w ich wspólnym życiu.

„- A tu mam dla ciebie perłę – zakończył i podał perłę żonie. Barbara miała już ich cały długachny sznur, ledwo mogła udźwignąć, ale ucieszyła się i zaraz nawlokła nową perłę. Potem przejrzała się w lusterku.
- Dziękuję ci, Rabarbareńku – powiedziała i ucałowała żeglarza, aż znowu się spocił.
Schowała perły. Popatrzyła na męża, na pusty garnek i rzekła:
- A gdzie twój kuferek? A gdzie talar zapłaty za rejs? A co ty w ogóle masz zamiar robić? Jak nie będziesz miał zajęcia, to z nudów zjesz przez tydzień wszystek groch.

Barbarę, która urodziwszy Rabarbarowi syna Krztynka, dobrze wie, że przyjdzie moment, w którym pójdzie on w ślady ojca, jednak jak tylko może stara się go odwlec.

Synek Krztynek (…) przy kolacji odsunął swój talerz z kaszką manną na mleku i sięgnął łyżką do grochówki taty.
- Zuch! – ucieszył się Rabarbar.
- Nieszczęście! – jęknęła Barbara.
- Jakie tam nieszczęście? Posmakował chłopak morza, to musi i pirackiej grochówki.
- Takie małe dziecko nie może jeść grochówki – upierała się Barbara.
- Nie jestem małe dziecko. I też będę piratem – wtrącił Krztynek.
- Na razie jesteś moim synkiem Krztynkiem – rozgniewała się Barbara. – I będziesz pił mleko – dodała, stawiając przed synem kubek.”

Barbarę, która wie, że gwarantem udanego małżeństwa jest dbanie o ład i porządek.

Rabarbar poszedł na szkuner i postawił wszystkie żagle w kwiatki. (…) A kiedy Barbara, trzymając oburącz wielki garnek, wskoczyła na pokład, Rabarbar podniósł kotwicę.(…)
- Dobry okręt zbudowałeś – pochwaliła Barbara.
- Dobrą grochówkę ugotowałaś. Jej zapach łaskocze mnie aż w samym środku brzucha. Może byśmy tak coś przekąsili? – nieśmiało zaproponował Rabarbar.
- Nie, najpierw muszę zrobić porządek – żona na to. – Popatrz, jakie te fale mają potargane grzywy!
I Barbara wyjęła z włosów grzebień, i każdej mijanej fali czesała grzywę na grzywkę.”

Barbarę, która jest stuprocentową kobietą, ani na chwilę nie wątpiącą we własną wartość i mądrość.

- Ojej, Barbaro – powiedział pirat, gdy wrócił do domu obładowany workami z tytoniem – nie wiedziałem, że można wygrywać wojny bez amunicji.
- Też mi nowość! – odpowiedziała. – Ja zawsze wygrywam bez jednego wystrzału. Nie zauważyłeś? – I bardzo z siebie zadowolona usiadła na skrzyni, w której schowała talara.”


I tak się tylko zastanawiam, czy przy moim charakterze wrednej teściowej to dobrze, że od młodych lat oswajam synów z tym, co ich czeka w przyszłości, gdy już znajdą swoje Barbary?
I czy dwie kolejne części przeczytać im, czy raczej tylko sobie.

Wojciech Witkowski „Burzliwe dzieje pirata Rabarbara”. Ilustrował Edward Lutczyn. Wydawnictwo Bis, Warszawa 2011. 

55 komentarzy:

  1. Nie wiem, czy Ci współczuć braku znajomości z Rabarbarem, czy zazdrościć radochy czytania tego po raz pierwszy:P Barbara wzbudza we mnie, jako facecie, lekką zgrozę, bo niby pirat w domu rządzi, ale wcale niekoniecznie:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwne, bo we mnie Barbara wzbudza wyłącznie głęboki podziw i zazdrość, że tak ładnie umie ukryć to, co jest oczywiste, a nawet sprawić, by Rabarbarowi wydawało się, że to on rządzi w tym małżeństwie:P
      Radość płynąca z czytania po raz pierwszy jest nie do opisania, choć - i to zapisuję na minus - podejrzewam, że gdybym znała tę pozycję już od dzieciństwa, nie miałabym teraz najmniejszych problemów z wcielaniem Barbarowych nauk w życie.

      Usuń
    2. Ha! Dzięki temu, że czytam Rabarbara od dziecka, to wiem, czego się można spodziewać po Barbarach tego świata:)

      Usuń
    3. Ciekawam, w czym Ci to pomogło. W przypadku moich synów liczę wyłącznie na to, że szybko i bezboleśnie pogodzą się z nieuniknionym:P

      Usuń
    4. Minimalizuje to szok, bez wątpienia:D

      Usuń
    5. Teraz już rozumiem, dlaczego mój mąż jest taki oporny - on też nie czytał Rabarbara w dzieciństwie!:P

      Usuń
    6. Tylko teraz nie podsuwaj Rabarbara mężowi, bo przejrzy całą Twoją chytrą grę:P

      Usuń
    7. Za późno - słyszał, jak czytałam go dzieciom. Ale chyba nie przypuszczasz, że stać mnie tylko na marne naśladownictwo Barbary? Już pracuję nad nową, podstępnie ukrytą koncepcją!:P

      Usuń
    8. Ale skoro już się zorientował, że jest manipulowany, to odkrycie nawet najbardziej nowatorskiej koncepcji jest tylko kwestią czasu:)

      Usuń
    9. No cóż, najwyżej pozostaniemy przy dotychczas wdrażanej koncepcji podziału ról w małżeństwie, na którą - zasadniczo - nie narzekam:)

      Usuń
    10. Oj, Barbara miałaby z Tobą do pogadania, jak kobieta z kobietą:)

      Usuń
    11. Pewnie tak:) Mam jednak w zanadrzu przepis na naprawdę znakomitą grochówkę, więc myślę że byśmy się dogadały:P

      Usuń
    12. W kwestii grochówki pewnie faktycznie byś się mogła do Barbary wiele nauczyć:))

      Usuń
    13. Rozumiem, że powątpiewasz w jakość mojego autorskiego przepisu? Wiedz jednak, że takich uwag nie wybaczam nigdy!:P Rabarbar z pewnością byłby zadowolony, ot co!

      Usuń
    14. Znając Twoje kulinarne upodobania, wykluczam, być może niesłusznie, obecność sporej porcji przysmażonej wędzonki w grochówce - a czegoś takiego Rabarbar by nie wybaczył, ot co! :P

      Usuń
    15. Mój drogi, nie mam może na imię Barbara, ale wiem że gotowanie grochówki w wersji męskiej rozpoczyna się od polowania na odpowiednio mięsne wędzone żeberka!

      Usuń
    16. A to przepraszam, bo miałem wizję grochówki na sojowym substytucie boczku:D

      Usuń
    17. Pogrążasz się coraz bardziej! Nigdy nie używałam takich substytutów, uznając (słusznie, zapamiętaj: słusznie!) że przy niewielkim wysiłku da się ugotować po prostu dobrą jarską zupę (z wyjątkiem rosołu oraz żurku).

      Usuń
    18. Nie ja się pogrążam, tylko Ty wysyłasz sprzeczne sygnały dietetyczne:P

      Usuń
    19. Czyżbyś nie wiedział, że kobieta zmienną jest?:P Poza tym jednak jestem stuprocentowo pewna, że nigdy nie wychwalałam walorów smakowych soi.

      Usuń
    20. Że zmienną, aż przesadnie, to wiem za dobrze:P Może i nie wychwalałaś soi, ale ja mam wdrukowany schemat wegetarianizm=substytuty sojowe:P Pamiętam szwagierkę, co to mleko sojowe, parówki sojowe, pasztet sojowy, kotleciki sojowe, wręcz herbata sojowa, gdyby była taka:P

      Usuń
    21. Co bardzo źle świadczy o jakości wegetarianizmu szwagierki, moim skromnym zdaniem. I o Twojej wiedzy na ten temat także:P

      Usuń
    22. Ja nigdy nie pretendowałem do wiedzy o wegetarianizmie, jedzta sobie, co chceta, to moja filozofia. A wegetarianizm szwagierki zaiste był wegetarianizmem marki Tesco i nie przetrwał długo, czemu się wcale nie dziwię:P

      Usuń
    23. Ja tylko, pomijając światopoglądową część dyskusji, dodam tylko, że jak grochówka to tylko od Mamusi. Taka, co to na drugi dzień łycha w niej stoi. Mniam!

      Usuń
    24. ZWL: też się nie dziwię; gdybym jadła samą soję, nie przetrwałabym dłużej niż dwa dni:P

      Bazyl: Kitek musi być złotą kobietą doprawdy! Myślę, że Barbara rozmawiałaby z nią znacznie dłużej niż ze mną:P (a w mojej grochówce też zawsze łycha stoi, nawet gdy bardzo się staram zrobić rzadszą)

      Usuń
    25. Pamiętny tej soi podejrzliwie przyglądam się wegetarianom:P

      Usuń
    26. Dałam Ci szansę, aby ładnie wyplątać się z tego wątku, ale widzę że dzisiaj wolisz na ostro?:P

      Usuń
    27. Chcesz mi wbić marchewkę w oczodół?

      Usuń
    28. Bez przesady! Wystarczy, że wezmę przykład z Rabarbara: pomidory i arbuzy jeszcze w korzystnej cenie, więc uda mi się szybko i tanim kosztem wegetariańsko uzbroić:P

      Usuń
    29. Ale żeby doleciały od Ciebie do mnie, to musiałabyś mieć rakietę ziemia-ziemia:P

      Usuń
    30. Miałam dzisiaj taki dzień, że zapewniam Cię, że w zupełności wystarczy mi własnego impetu! To co, jeszcze jakieś uwagi o zieleninie i soi, i moich kiepskich potrawach?!:P

      Usuń
    31. To wiesz co? Dawaj ten impet we mnie, to przynajmniej Twoje chłopaki będą mieć spokojny wieczór:P

      Usuń
    32. I żem się teraz wzruszyła! Dobry z Ciebie ZWL, nie ma co:)
      Dziękuję, nie skorzystam jednak z oferty, gdyż impet już poszedł w coś całkiem innego. Ofiar w ludziach nie było:P

      Usuń
    33. Uf, uf:) Wiesz, jeśli masz krótki lont i łatwo eksplodujesz, to zawsze podam pomocną zapałkę do odpalenia. Znam ten ból. I może Bazyl się przyłączy:P

      Usuń
    34. Lont mam raczej długi, ale kiedy codziennie po trochu się go nadpala, kiedyś musi nastąpić wielkie bum, i tyle.
      O tych zapałkach będę jednak pamiętać, choć obawiam się, że macie tylko takie genetycznie zmodyfikowane, a to grozi raczej big bangiem niż bumem:P

      Usuń
    35. Big bang to ma coś wspólnego z wegetarianizmem? Żebym znowu czegoś nie chlapnął... My z Bazylem są dwa choleryki, nas się odpala byle czym:D

      Usuń
    36. Heh, rozumiem że teraz idziesz na drugą nóżkę, aby zrównoważyć nadmiar słodyczy? Mię to nie rusza, lont wymieniony na nowy:)
      A z tym cholerykiem, to pozujecie się kolego, i jeszcze Bazyla wciągacie, oj, nieładnie!:P

      Usuń
    37. Bazyl się tu sam zaprzysięgnie:P Ale skoro nie chcesz dołączyć do naszej grupy wsparcia, to nie:)

      Usuń
    38. Chcieć może bym i chciała, ale boję się skutków ubocznych...

      Usuń
    39. Skutków ubocznych nie stwierdzono, a przynajmniej mamy pewność, że histerie przy myciu zębów u nieletnich to stan normalny, a nie jednostkowa aberracja :p

      Usuń
    40. Hm, chyba nie nadążam za tym tokiem myślenia:( To ja może lepiej poszukam innej grupy wsparcia, gdyż jak się już ma grupę, to głupio od niej odstawać.

      Usuń
    41. Faktycznie, skoro obca Ci jest chęć wymordowania progenitury wyjącej przy myciu zębów, to my Ci nie pomożemy:PP

      Usuń
    42. Chęć wymordowania progenitury bywa bardzo bliska memu sercu, jednak nigdy nie nachodzi mnie przy myciu przez nią zębów. Może dlatego, że nigdy wówczas nie wyje?:)

      Usuń
    43. Złote dzieci masz:P Ale może chociaż przy zakładaniu buciczków albo kurteczek powywają?

      Usuń
    44. Potwierdzam słowa ZwL, ale z tymi stwierdzeniami o krótkim loncie, to bym jednak uważał, bo ktoś tam nie doczyta i nieszczęście gotowe, czyli wszystkie fanki zawiedzione i liczba wejść na łeb :P A analogii między ukochaniem mamusinej grochówki, a byciem złotą kobietą, nie widzę. Tym bardziej, że na Bretończyka po fasolsku to tylko do Kitka :D

      Usuń
    45. ZWL: nie powywają, bo po pierwsze nie wiedzą co to jest, a po drugie wiedzą, że powywanie wywołuje powiewanie mojego długiego lontu, a jak wiemy, zwiększony dopływ powietrza przyspiesza spalanie i...
      Bazyl: aby nie zmniejszać zarówno ilości fanek, jak i wejść (nie moich, dodam), publicznie przyznam, że mnie przekonałeś Jak się kiedyś spotkamy, powiem Ci jednak, co tak naprawdę o tym myślę:P

      Usuń
    46. Dobrze, kwestie długości zostawmy na boku, żeby Bazylowi nie opadało:P
      Moje nie wyrobiły sobie instynktu samozachowawczego, co jest dziwne, bo ja eksploduję od razu, chociaż po zdetonowaniu od razu wraca mi przytomność.

      Usuń
    47. Najwyraźniej Twoje eksplozje są zbyt mało spektakularne; popracuj może nad dodaniem im dramatyzmu, to powywanie się skończy (albo dzieci będą grzecznie myć ząbki, albo naślą na Was Supernianię:P)

      Usuń
    48. Od bardziej spektakularnych eksplozji dach by uniosło:P Wycie przy myciu zębów chwilowo się skończyło, teraz wyjemy przy wychodzeniu z domu.

      Usuń
    49. To chyba dobrze, co? Dzieci czują się bezpiecznie w cieple domowego ogniska, w ramionach kochającego ojca; co się dziwisz, że nie chcą wychodzić na zewnątrz, gdzie świat zły i dziki?:P

      Usuń
    50. Ale idą z tatusiem, który własną piersią zasłoni je przed tym światem złym i dzikim:P Nigdy nie zrozumiem kobiet, nawet tych niespełna czteroletnich:PP

      Usuń
    51. A tam zasłoni! Podstępnie porzuci w placówce, niczym myśliwy (czy jak mu tam było) Królewnę Śnieżkę w lesie! Mała, bo mała, ale prawdziwa kobieta i swój rozum ma!:P

      Usuń
  2. Nie przypominam sobie takiej sytuacji, żebym kiedyś patrząc na rysunki Lutczyna nie uśmiechnęła się. :) Tak stało się i tym razem, za co bardzo Ci dziękuję. W podstawówce miałam kolegę, który potrafił rysować trochę w jego stylu, co zawsze budziło moją dziką zazdrość.
    A Twoje Rabarbarowe wrażenia bardziej niż zachęcają!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lutczyn jest boski i wielbię go bezkrytycznie! Za ten uśmiech na twarzach oglądających, także!:)
      Moje wrażenia bardziej Barbarowe niż Rabarbarowe, ale cieszę się, że choćby i taką, kuchenną, drogą, mogłam Cię zachęcić.

      Usuń