niedziela, 27 października 2013

B. Butenko "Grzyby i król" i "Krasnoludek", czyli jest jesień, będzie o grzybach

Jest wiele przesłanek nakazujących, by przyjąć za pewnik, że w najbliższym czasie będę pisać głównie o książkach dla dzieci.
Wszystkich, którzy w tym miejscu oczekują wyznań i wyjaśnień co najmniej na poziomie Kalicińska-Karpowicz uprzejmie przepraszam, ale powody tego stanu rzeczy zachowam dla siebie. A literatura dla dzieci to też literatura, czasem nawet znacznie lepsza niż ta „dorosła” i niejeden dorosły może się z niej sporo nauczyć. (To tak pod rozwagę dla tych, którzy po przeczytaniu „dla dzieci” chcą kliknąć „zamknij”.)

W każdym razie, mamy jesień.
Jesień dziwną raczej.
Zazwyczaj o tej porze moje kozaki już od dawna były wyciągnięte z pawlacza. W tym roku ciągle biegam zaś w półbucikach (a kupiłam sobie takie ładne kozaki, doprawdy, jak tak można?!).
Zazwyczaj o tej porze moja ulubiona płyta Cheta Bakera rzęziła już i charczała od nadmiaru powtórzeń. W tym roku zaś ciągle kurzy się gdzieś na półce.
Zazwyczaj o tej porze dni były mgliste i ciemne, drzewa już nagie i ponure. Tymczasem ten październik ciągle promienny i słoneczny, zaś las złocisty.
No i grzybów w tym roku znacznie więcej niż zazwyczaj o tej porze.

Bohdana Butenko wielbię niemal od urodzenia.
Być może przez „Androny”, może przez „Muchy Króla Apsika”, a być może dlatego, że jestem obdarzona nieodkrytym dotąd przez naukowców genem butenkowatości?
Niezależnie jednak od powodów tego stanu rzeczy, wieść o dwóch nowych książkach Mistrza Butenki nie mogła w moim domu pozostać bez echa.




Król Pafnucy Trzeci, bohater opowiastki „Grzyby i król”, jest monarchą zdecydowanie nieoświeconym.
Widząc swoich poddanych, którzy chodzą do lasu i wracają z koszykami pełnymi grzybów, postanawia, że zrobi to samo.




Niestety, nie zawsze wszystko odbywa się po naszej myśli. Nawet, gdy mamy władzę.
Jednak, gdy mamy władzę, możemy stworzyć sobie iluzję tego, że nad wszystkim panujemy.
Dokładnie tak, jak zrobił to król Pafnucy, który wysłał heroldów ze stosownym obwieszczeniem, a następnie oczekiwał na jego efekty.




Gdy zaś okazało się, że są żadne, postanowił przejść do rozwiązań siłowych.







Kiedy zaś i te zawiodły, przydała się umiejętność wywracania kota ogonem i udawania, że to, co wydarzyło się za naszymi plecami i bez naszej wiedzy, jest naszą wyłączną zasługą.






I choć ostatecznie okazało się, że król Pafnucy został gdzieś daleko w lesie, to jednak nie mam wątpliwości, że do takich jak on należy przyszłość naszego świata.
O którym nie mam najlepszego zdania.




Bohater drugiej z nowowydanych książeczek, niejaki Krasnoludek, jest całkowitym przeciwieństwem Pafnucego.
Znacznie niżej niż król urodzony i nienawykły do zaszczytów, pokornie znosi swój los.


Choć całe życie uczciwy i porządny, nie może liczyć na nagrody i pochwały. Zamiast tego znienacka dowiaduje się o nagłej eksmisji na bruk.

Jako zaradny krasnoludek postanawia jednak czym prędzej wziąć sprawy w swoje ręce, wykazując się jednocześnie kreatywnością.




Niestety, te dwie cechy charakteru nie zawsze okazują się pomocne, a życie zamiast okazywać się lekkie, łatwe i przyjemne, bez skrępowania pokazuje swoją brutalną stronę.







Okazuje się jednak, że nawet wtedy, gdy myślimy, że to już koniec i nie może spotkać nas nic dobrego, może zdarzyć się cud.







Zapytacie może: i co w tym takiego nadzwyczajnego? Czym tu się zachwycać? Ot, historia jakich wiele.
Odpowiem, że niezupełnie.
Bo rzadko która historia kończy się tak po prostu i tak radośnie.



Przed nami cały listopad. Pamiętajmy o Krasnoludku; może z nim będzie nam lżej?

Bohdan Butenko „Grzyby i król” oraz „Krasnoludek”. Wydawnictwo Dreams Lidia Miś-Nowak, Rzeszów 2013.

36 komentarzy:

  1. Wczoraj na wieczornym psim spacerku spotkałam sąsiadkę, która obwieściła mi, że właśnie wraca z działki na wsi i ma cały koszyczek grzybów (tu nastąpiła prezentacja), co ponoć pod koniec października jest zjawiskiem szokującym.
    Ilustracje Butenki towarzyszą mi od dzieciństwa, choć stopień zachwytu bywa różny, zawsze poprawiają mi humor.
    Błagam nawet nie wypowiadaj słowa "listopad", bo dostaję dreszczy. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, właśnie. Ja wprawdzie nie mam czasu na grzybobrania, a do tego grzybiarka ze mnie marna (jeśli grzyb nie zawoła "tu jestem!", to prędzej go rozdepczę, niż znajdę), ale tegoroczna anomalia jest na tyle duża, że nawet ja ją dostrzegam:)
      Dreszcze są chyba nieodłącznym listopadowym elementem. Proponuję więc zawczasu zaopatrzyć się w podręcznego krasnoludka oraz duuużo imbiru!

      Usuń
    2. A co Wy macie do listopada? Że chmurki i humorki? Czy raczej gubicie parasolki? :) Ja tam lubię listopad, bo to oznacza, że coraz bliżej do ferii świątecznych i przez tydzień nie trzeba kursować na linii dom-placówki szkolno-wychowawcze:D

      Usuń
    3. Cieszymy się Twoim szczęściem, jednak ja przynajmniej uczucia nie podzielam. Zimno, mokro, ciemno i znikąd nadziei. Masakra! A chyba najgorsze jest to, że wyjeżdżam do pracy po ciemku i po ciemku wracam. Do tego na ślepo, bo kiedy pada, dostrzeżenie spacerującego poboczem pieszego odzianego w czarną kurtkę bez odblasków, graniczy z cudem:(

      Usuń
    4. No tak, tak, w mojej strefie czasowo-klimatycznej wstaję, gdy jest jasno i kładę się, gdy jest jasno :P Co do pieszych, to czy od nowego roku nie wchodzą jakieś przepisy dotyczące odblasków?

      Usuń
    5. No najwyraźniej mieszkasz w innej strefie czasowo-klimatycznej, skoro listopad Cię nie boli!
      Co do przepisów, nie mam pojęcia. Ale nawet jeśli, to oczywiście, tak, tak, już widzę jak wiejski naród masowo rzuca się do igieł i nici, by podoszywać sobie odblaski!

      Usuń
    6. U nas lokalna policja urządziła parę razy akcję rozdawania wiejskiemu ludowi kamizelek odblaskowych i o dziwo wiele osób w nich jeździ. Znaczy praca u podstaw daje rezultaty.

      Usuń
    7. Jeździć, owszem, więcej osób jeździ rowerem w odblaskowych kamizelkach. Zauważ jednak, że mówiłam o pieszych. W tym o takich w mieście, którym się wydaje, że samochód hamuje w miejscu, a patrz pan, jak jest mokro i leżą liście, to nawet jak jedzie czterdziestką, ni cholery nie da rady!

      Usuń
    8. A fakt, przegapiłem, ale u nas akurat zmorą są babiny na nieoświetlonych ukrainach, Unia pozwoliła wychodnikować nawet te kawałki drogi gdzie mieszkają tylko zające, więc naród nie łazi byle gdzie.

      Usuń
    9. Ciekawe, czy jakby zrobić referendum wśród zajęcy, to głosowałyby za czy przeciw Unii?:P Jakbym znała jakiegoś posła, natychmiast podrzuciłabym mu taki pomysł, patrząc na to, co dzieje się ostatnio, powinien chwycić!

      Usuń
    10. Ciekawe, czy są jakieś unijne wytyczne co do upraw kapusty, bo to by mogło skłonić zające do udziału w referendum.

      Usuń
    11. Są z pewnością; unia ma wytyczne na wszystko! Obawiam się jednak, że akurat te wytyczne są powiązane z działaniami zmierzającymi do zwiększenia poziomu dzietności w krajach UE, a to podziałałoby tylko na co bardziej konserwatywne zające.

      Usuń
    12. Myślałem, że UE stawia raczej na bociany, a nie kapustę, przynajmniej w kwestii dzietności:P Młody organizm w powijakach położony w błotnistej bruździe może zachorować, a u bociana cicho, ciepło:)

      Usuń
    13. Kle, kle, kle, faktycznie, zwłaszcza jak brodzi po błocku w poszukiwaniu żab! Mnie poza tym uczyli, że dzieci biorą się z kapusty, czyli są zawinięte w jej liście niczym gołąbek, ale to też najwyraźniej zabobon z innej strefy czasowo-klimatycznej:P

      Usuń
    14. W naszej strefie bociany:P W kapuście to tylko gąsienice bielinka kapustnika się znajdują :D

      Usuń
    15. Biorąc pod uwagę to, że aktualnie nie pałam miłością do okolicznej ludności, która zapewniła mi trzeci z rzędu brak weekendu, napisałabym, że to wiele tłumaczy, ale zaraz będzie że jestem cyniczna i złośliwa, więc zmilczę:P

      Usuń
    16. Na pewno, gdyby okoliczną ludność przynosił bocian, byłaby mniej upierdliwa:P

      Usuń
    17. Nawykłaby, że trzeba siedzieć cicho, bo jak bocian zdzieli dziobem, to...! Ech.

      Usuń
    18. O to to:P Zdzieli i wstrzyma żaby na śniadanie, spokój byłby jak złoto :P

      Usuń
    19. Że to się człowiek w takim poprawnym ustroju urodził! Jakby chociaż na weekend można było go zmieniać na taki dziobozdzielający, od razu pokochałabym nawet listopad!

      Usuń
  2. uwielbiam kreskę Butenko, teraz staram się moje dziecko do niego przekonać ( zaczynamy od Panny Kreseczki). A ja się bardzo cieszę, że teraz będzie dużo o książkach dla dzieci- znaczy będę tu częstym gościem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panna Kreseczka faktycznie wydaje się dobra na początek. Chronologicznie też chyba plasuje się gdzieś w czołówce.
      I cieszę się, że choć jedna osoba nie będzie narzekać na moje "zdziecinnienie":)

      Usuń
  3. Butenkowość mam we krwi.W moim przypadku od ANDRONÓW się zaczęło. Dziękuję za te dwa tytuły, dziś wysyłam zamówienie na książki w pewnym dyskoncie, więc dopiszę je niezwłocznie do listy. A co do kozaków... Całą sobotę przeszukiwałam swoje mieszkanie i nie ma, nie ma! Zniknęły mi dwie pary kozaków! Naprawdę dobrze je schowałam i teraz tylko módlmy się żeby zima nas nie zaskoczyła! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My nie drogowcy, więc zaskoczeń być nie powinno:) Ja niestety bardzo dobrze wiem, gdzie schowałam ubiegłoroczne (a chyba nawet i dwuletnie?) kozaki i na samą myśl o tym, że mam się tam dostać, wyciągając po drodze setki i tysiące różnych rzeczy zrobiło mi się tak słabo, że czym prędzej pobiegłam kupić nowe:P
      I nie chcę Cię martwić, ale zamówienia książkowe mają to do siebie, że pączkują, więc zamów czym prędzej, ciesząc się, że tylko dwóch Butenków dopisałaś do listy:)

      Usuń
  4. Nie kracz, jeszcze się nachodzisz w kozakach i będziesz przeklinać zimę, jak wszyscy w maju tego roku ;)

    A "Maska lwa" kończy się tak samo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiem, wiem, tak tylko z cicha jęknęłam:) (ale naprawdę fajne kozaki sobie kupiłam!:P)
      "Maski lwa" nie znam; przeglądałam ją tylko na stoisku Tako i z tego co pamiętam, podobieństwo dotyczy tylko tego zakończenia. Ale może za mało się wczytałam.

      Usuń
    2. Tak, tylko zakończenie, historia jest zupełnie o czym innym.

      Usuń
    3. Wszystko jedno o czym; ważne żeby się dobrze kończyła:) Przynajmniej teraz, latem może kończyć się inaczej.

      Usuń
  5. Zabutenkowany! W ogóle, to wydaje mi się, że stara szkoła prostej kreski, to jest to, co lubię najbardziej. Te wszystkie postmodernizasją, artisimą grą i inne sztuki wizualne na kiju, to dla mnie, prostego chłopka roztropka, za wysokie progi. A już wydawanie prawie pięciu dych za duże żółte koło czy niebieski prostokąt na dwie kartki, nie mieści się w mej zaściankowej łepetynie :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale kupujesz taką książkę z kołem i prostokątem i do końca życia nie musisz kupować nic innego. Za każdym razem opowiadasz nową historyjkę :P

      Usuń
    2. Przemówiłeś do finansowej części mojego przaśnego jestestwa. Zawsze to taniej niż Malewicz :P

      Usuń
    3. Malewicza se sam możesz na ścianie walnąć, wystarczy próbka czarnej farby:) A ile interpretacji mógłbyś potem gościom przedstawić, przy każdej wizycie inną:P

      Usuń
    4. I o to chodzi, o to chodzi! :D

      Usuń
    5. Co do prezentacji dzieł sztuki dla gości się nie wypowiem, bowiem moi goście po ścianach nie patrzą, skupiając się głównie na talerzach:P Natomiast jeśli chodzi o twórczość dla dzieci, to trzeba by jednak rozważyć, czy faktycznie zadowolić się zyskiem finansowym związanym z możliwością nieskończonego eksploatowania jednej tylko książeczki, czy też wziąć pod uwagę możliwość doznania szkód moralnych wywołanych przez przymus wymyślania codziennie czegoś innego o tym samym wciąż kwadracie? Ja chyba wolę sięgnąć głębiej do portfela!:)

      Usuń
  6. I ja myślałam, że październik jesień zapowiada i na wakacje jesienne z założenia założyłam jesienną kurtkę i buty i spłynęłam potem w letnim upale Rzymskich ulic. I cóż, z tego, że o książkach dla dzieci, skoro ciekawie. Nie klikam zamknij. Czytam i wtrącam te swoje grosiki, mimo kompletnej nieznajomości tematu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rzymskich upałach słyszałam od osób, które przed chwilą dosłownie tam były. Zawsze wiedziałam, że urodziłam się o 1000 km za daleko (patrząc od strony równika, oczywiście!).
      Cieszę się, że dziecinne tematy Cię nie odstraszają. I oczywiście cieszę się, że szczęśliwie wróciłaś:)

      Usuń