czwartek, 31 października 2013

Kupiłam dynię, czyli ciemno wszędzie, głucho wszędzie...

Nie lubię amerykanizacji i komercjalizacji naszego życia.
Czemu? Bo tak.
Bo uważam, że mamy swoje piękne tradycje i naprawdę nie musimy przeszczepiać wszystkich idiotyzmów na nasz grunt, tylko dlatego że są z jułesej.
Bo ogromnie się martwię, że wszystko zaczynamy sprowadzać tylko do kupowania i pustych symboli, czy wręcz do kupowania pustych symboli.
Mimo to, wczoraj wróciłam do domu z dynią pod pachą.
Czemu? Bo tak.


Bo lubię dynie.
Dostarczają mi wrażeń estetycznych. Mało które warzywo występuje w tak wielu odmianach i kształtach, prezentując zarazem tak wiele odmian bliskiego mi od niedawna koloru pomarańczowego.
Zachwycają mnie możliwościami, jakie stwarzają w kuchni. Jakieś trzy lata temu wpadłam w dyniowy szał, w trakcie którego okazało się, że z dyni da się zrobić wszystko. Gulasz, przystawkę, ciasto, pikantne placki, słodkie muffinki, zupę – każdą z tych potraw na miliony odmian (tak, to od tamtej pory mój mąż nie może patrzeć na dynie; zdaje się, że się przejadł).
Bo są niezwykle ekologiczne – nawet niejadalną łupinę można bowiem do czegoś wykorzystać.

Przyznam szczerze, że niezupełnie rozumiem, czemu bycie rzymskim katolikiem zdaniem niektórych wyklucza możliwość wydrążenia dyni w okolicach 31 października, bez konieczności późniejszego odbycia ciężkiej pokuty.
Przypomniałam sobie nawet na tę okoliczność stosowny rozdział z książki Szymona Hołowni i doszłam do wniosku, że im jestem starsza, tym mniejsza szansa, że kupię jego tłumaczenia (choć są naprawdę całkiem sensowne, a autor stara się obiektywnie przedstawić za i przeciw), sprowadzające się ostatecznie do mrugania okiem i mówienia „nie, no oczywiście, że nie należy przesadzać z tą religijną ortodoksją, ale może na wszelki wypadek omijajmy dynie z daleka?”.
Dużo bardziej przemawia do mnie ksiądz Andrzej Draguła, który delikatnie zwraca uwagę na to, że chyba mamy też i rozum, czyż nie?

I dlatego, choć moje dzieci nie odczuwają potrzeby, by przebierać się za duchy czy upiory i biegać – jak pisze Hołownia – „z dynią na głowie”, to świeczkę zapalę.
Bo fajnie wygląda w tej dyni.
Bo taka świeża, podgrzewana od środka dynia, ładnie pachnie.
Bo z wygrzebanego ze środka miąższu można ugotować pyszną zupę.

I uprzedzam: w listopadzie zaczynam cyklicznie straszyć i smucić o śmierci.
Bądźcie czujni i zapalcie Wasze dynie, będzie Wam raźniej!

I jeszcze umiarkowanie konkretny przepis na przepyszną zupę z dyni (wg 5 przemian):

Do garnka wlewamy wrzątek (w ilości niezbyt dużej, bo zupa powinna być gęsta), dorzucamy liście laurowe (1-2) oraz trochę suszonego lubczyku (obejdzie się też bez lubczyku).
Mieszamy, czekamy aż się zagotuje.
Dorzucamy pokrojoną w kostkę 1x1 cm dynię bez skórki (jeśli odmiany hokkaido, to ze skórką) oraz tak samo pokrojone ziemniaki, marchewkę i pietruszkę.
Warzyw powinno być trochę więcej niż dyni (objętościowo, po pokrojeniu), z przewagą ziemniaków. Z pietruszki można zrezygnować.
Dorzucamy przesmażone na oliwie i drobno pokrojone trzy cebule.
Mieszamy, czekamy aż się zagotuje (jeśli gotujemy wg 5 przemian, to będzie nasz refren).
Następnie dodajemy pora i selera – w całości (selera nie za dużo), pieprz ziarnisty.
Refren: Mieszamy, …
Solimy. Do smaku, rzecz jasna.
Refren: Mieszamy…
Wszystko gotujemy do miękkości na małym ogniu (około 50-60 minut)
Wyjmujemy pora, selera i liście laurowe (jak znajdziemy).
Około połowę reszty warzyw z odrobiną zupy miksujemy (chyba że chcemy mieć zupę krem, wówczas miksujemy wszystko)
Doprawiamy sokiem z cytryny (na oko, ale co najmniej z połowy cytryny).
Refren: Mieszamy…
Jeśli zupa jest za gęsta, dodajemy wrzątku. Jeśli jest w sam raz, sypiemy szczyptę kurkumy.
Refren: Mieszamy…
Dodajemy nieco oliwy, ewentualnie masła (lepiej oliwy), chyba że chcemy być egzotyczni, wówczas możemy dodać mleko kokosowe.
Refren: Mieszamy…
Doprawiamy chilli, curry, kardamonem, masalą – zależnie od efektu, jaki chcemy uzyskać. 
Po odśpiewaniu refrenu, możemy jeszcze zupę dosolić, jeśli tego potrzebujemy.

Naprawdę dobre, nawet jeśli wydaje się Wam że to nie może być prawda!

46 komentarzy:

  1. Mieliśmy chrapkę na wymalowaną w buźki dynię (to chyba rodzimy wynalazek, zamiennik drążenia), bo wracając z Kraka widzieliśmy całe stosy zaludniające pobocza. Ale byliśmy już tak spruci finansowo, że nawet nasze Starsze dziecię zrozumiało i wyjaśniło, że "ja wiem, fajne, ale nie mamy pieniążków" :D Czyli zwykły kryzys mi przeszkodził, a nie wiara :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dynia wymalowana w buźki to chyba specyfika południa Polski, bo u nas takowych nie widziałam. Na północy, wiadomo - wpływy protestanckie, to i naród bardziej pracowity, chętniej drąży:)
      A taka dynia jak moja, świetnie sprawdza się nawet w kryzysie. 10 złociszów, zupy na dwa dni, a lampion na jeszcze dłużej!

      Usuń
    2. Dynia wymalowana w buźkę to nie tylko południowy specyfik. Na Pomorze też dotarła i trzeba przyznać, że wyglądała bardzo dekoracyjnie. Sama się skusiłam na wersję mini za 2 zeta. Mała rzecz, a cieszy. A u nas chyba w tym roku dzieci wyrosły, a może ksiądz potępił, bo zakupiłam pół kilo cukierków na częstowanie i nie zapukała ani jedna grupka przebierańców.

      Usuń
    3. Być może ja się po prostu za mało rozglądałam, ale specjalnie z tego powodu nie rozpaczam.
      Do nas zabłąkały się tylko dwie czarownice, ku radości moich dzieci, które zdążyły się już pogrążyć w głębokiej rozpaczy, że nikt nie chce do nich przyjść:)

      Usuń
  2. A u nas dziś Młodsza idzie adaptacyjnie do przedszkola na bal halloweenowy. Przebrana za uśmiechniętą błękitną wróżkę, nie dała sobie nawet nietoperza do opaski na głowę przykleić. Znaczy odporna na amerykanizację:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W naszym przedszkolu na szczęście nie ma halloweenowych imprez, bo nie wiem czy bym zniosła. Mądra ta Młodsza, nie ma co! (i że błękitna, nie różowa, no, no, no!:P)

      Usuń
    2. Mądra, ale dynię przyniosła i dłubałem lampiony całe popołudnie, demonicznie wyszły:)

      Usuń
    3. Bo do lampionów trzeba nabrać pewnej wprawy. Pierwszy, który zrobiłam dwa lata temu był tak bardzo demoniczny, że Młodszy odmawiał wchodzenia do pokoju, w którym ów lampion stał:)
      A dynia chyba większa od Młodszej, co?

      Usuń
    4. No popatrz, a ja założyłem, że po prostu mam tępy nóż:)) Dynia Młodszej w wersji mini, za to Starsza dostała od babci taką sporszą i odpowiednio twardszą.

      Usuń
    5. Przy dyniach żaden nóż nie wydaje się dostatecznie ostry, niestety. Ale poćwicz i tak, na pewno nie zaszkodzi:)
      Ciekawe, czy babcia ma świadomość tego, do jak niecnych celów została użyta jej dynia...

      Usuń
    6. Ocaliłem miąższ i upiekę placek, to się babcia nie domyśli :P

      Usuń
    7. Mam też nadzieję, że pracowicie wydłubałeś wszystkie pestki, które w wolnej chwili wyłuskasz, zmielisz, po czym zrobisz pasztet z pestek dyni, zaradny gosposiu?:P

      Usuń
    8. Pestki beztrosko wywaliłem na kompost:) Pewnie na wiosnę sobie beztrosko wykiełkują .

      Usuń
    9. Na tyle, na ile znam się na dyniach, mogę stwierdzić, że w przyszłym roku Twój kompostownik czeka inwazja dyń. Może zawczasu zacznij ostrzyć noże?

      Usuń
    10. Jestem świadomy i przygotowany, gdyż w tym roku wykiełkowały zeszłoroczne ziemniaki, bardzo to malowniczo wyglądało:)

      Usuń
    11. Zakopcuj jeszcze w okolicach kompostownika nieco marchwi - będziesz miał komplet na przyszłoroczną zupę dyniową.

      Usuń
    12. A marchew nie wykiełkuje z obierków marchwianych? Nie tracę nadziei:P

      Usuń
    13. Nie trać, nie trać. Jak dobrze pójdzie, to dostaniesz Nobla w dziedzinie biologii!:P

      Usuń
    14. To jeszcze lepiej; będę miała koleżankę (w rodzinie, niby za moimi plecami, ale i tak słyszę, tak mnie nazywają:P)!

      Usuń
    15. Brzydko z ich strony :) Ale jeśli się uda wyhodować, to zapraszamy na wczasy do koleżanki :P

      Usuń
    16. E tam, brzydko. Ja zawsze lubiłam tę wiedźmę:) Chyba już zacznę pakować walizkę!:P

      Usuń
    17. Jak przyjedziesz za szybko, to kompostownik nie będzie jeszcze interaktywny, ale nie ma sprawy, rozbije Ci się namiocik:)

      Usuń
    18. Po pierwsze, ja długo pakuję walizkę:) Po drugie, po co namiocik? Zagrzebię się w kompostowniku obok koleżanki, to chyba jasne?

      Usuń
    19. Ale reklamacji z powodu szczupłości lokalu nie przyjmuję:P

      Usuń
    20. Spoko, ja jestem szczupłą wiedźmą, dam radę! (czyżbyś zaczął mnie zniechęcać do pomysłu?)

      Usuń
    21. No wiesz, po co mi problemy z powodu niezgodności kwatery z umową?

      Usuń
    22. Umowa jak na razie obejmuje wyłącznie zapewnienie przez Organizatora obecności Wiedźmy sztuk jeden, więc skup się na zintensyfikowaniu hodowli, a obejdzie się bez roszczeń i ciągania po sądach:)

      Usuń
    23. To pakuj się jeszcze wolniej niż zwykle, może zdążę:P

      Usuń
    24. Wystarczy, że zacznę się zastanawiać, którą sukienkę wziąć, a którą niekoniecznie i już pół roku zejdzie:P

      Usuń
  3. Cóż, moje nicponie uwielbiają się przebierać i straaaaszyć! Dynie sztuk dwie stoją już od dwóch dni w domu. Próbowałam przeprowadzić jakąś pogadankę na temat "Po co nam to święto? Mówimy NIE amerykanizacji!" Ale mnie wyśmiali i włączyli swoją ulubioną piosenkę, której tak na marginesie słuchamy okrągły rok: http://www.youtube.com/watch?v=JsyEX9iIN-I
    Młodszy poszedł do przedszkola przebrany za diabła z rogami i zębami, które świecą w ciemnościach. Kategorycznie zabroniłam wzięcia zabawkowego noża! Pani na jego widok powiedziała, że też ma fajny strój i kończyła wieszanie nietoperzy na oknie :-)
    Będzie fajnie! :-)
    A zupę z dyni muszę wreszcie ugotować, choć ta z refrenem wymaga wielkiego poświecenia - spróbuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nicponie płci męskiej mają to do siebie, że najbardziej lubią straszenie:) A piosenka jakaś taka niemrawa, jak na mój gust, ale pewnie się nie znam.
      Zupę naprawdę polecam, zwłaszcza że refren można pominąć!

      Usuń
  4. Gotowałam niedawno zupę dyniową, lecz w innym wydaniu. Nie miałam też możliwości wykazania się artyzmem, bo dostałam marny kawałek dyni, że tak powiem, resztkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wariantów zup dyniowych jest sporo, wszystkie fajne. No, prawie wszystkie. Wariantu na słodko nie trawię (podobnie jak dyni w occie, w zalewie słodko-kwaśnej). A resztka dyni, to w sam raz na muffinki, nie na zupę!

      Usuń
  5. A ja ortodoks i moje młode też ortodoksy także dyni nie ma. W szkole tylko bal wszystkich świętych. A dynię uwielbiamy jeść w postaci ciasta dyniowego, które może też występować w wersji kabaczkowej i marchewkowej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciasto marchewkowe, owszem, owszem (zwłaszcza z orzechami włoskimi), natomiast kabaczkowego nie znam.
      Bale wszystkich świętych stają się, zdaje się, coraz bardziej popularne. Choć nie jestem pewna, czy powinny być organizowane w szkołach (chyba że to szkoła katolicka).

      Usuń
    2. Robisz tak samo jak marchewkowe, tylko zamiast marchwi wrzucasz kabaczek.
      Nasza jest katolicka. Ale per analogiam ja mam wątpliwość, czy bale halloweenowe powinny być organizowane w szkołach (chyba że międzynarodowych).

      Usuń
    3. A nie za mokry ten kabaczek? W sensie rozwadniania ciasta w trakcie pieczenia; chyba wymaga większej ilości mąki niż marchewka, co?
      Co do balów halloweenowych - pełna zgoda. Niezupełnie też rozumiem sens robienia takich imprez w przedszkolach; jak na moje potrzeby w zupełności wystarcza swojski bal karnawałowy raz w roku. Szczęśliwie w naszym zaścianku oświata niewyrywna balowo, więc nie muszę mierzyć się z problemem osobiście:)

      Usuń
  6. Wielokrotne mieszanie i czekanie doprowadziłoby mnie do szewskiej pasji; i w ten sposób nie spróbuję zupy z dyni według pięciu przemian...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możesz nie mieszać i nie czekać, tylko wrzucić wszystko na raz. Też będzie dobre, tyle że Twoja śledziona będzie mniej doenergetyzowana:PP

      Usuń
  7. Ja tak mam z cukinią, mogę jeść w absolutnie każdej postaci :) Jeśli chodzi o dynię to moimi faworytami jest konfitura dyniowa i placuszki na słodko. Zupa średnio nam smakowała, wrzuciłam masę przypraw, a i tak wydawała się mdła.
    Straszydeł z dyni nie robimy, my też ortodoksyjni ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cukinia owszem, chętnie, choć moim zdaniem sama w sobie jest nijaka, podczas gdy dynia ma smak i charakter. Niestety, ja dynię na słodko niekoniecznie (poza ciastem i babeczkami), ale dobrze, że jest taka rozmaitość zastosowań - każdy wybierze coś dla siebie:)

      Usuń
    2. Hehe, a dla mnie odwrotnie - dynia wydaje mi się bez smaku, a cukinię bez niczego mogę jeść kilogramami :D Ale de gustibus...

      Usuń
    3. Intensywnie myślę, czy robiłam coś, w czym była i dynia, i cukinia, ale chyba nie. Być może to faktycznie byty (i gustibusy) osobne:)

      Usuń
  8. I ja nie pojmuję w jaki spoób dynia i nietoperz 31.10. kłócą się z pójściem na groby 1.11.? U nas w tym roku nie było ani jednego, ani drugiego ale moja wrodzona tolerancja (ehem) wzdraga się przed tworzeniem frakcji dyniowych i cmentarzowych:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Meksyku wzięliby dynię pod pachę i wio, na cmentarz!:) U nas trzeba zaś kombinować.
      Na szczęście dynia wzięła i zgniła, więc chwilowo możemy skupić się na tym, co Polacy lubią najbardziej, czyli cmentarzach i martyrologii:P

      Usuń