Jeśli
nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, pierwszą „bliską” śmiercią z jaką zetkną
się nasze dzieci, będzie śmierć dziadków lub pradziadków.
W
świecie, w którym żyjemy, każdy przeżyty rok przybliża nas jednak (i nasze dzieci
także) do traktowania śmierci jako czegoś, co odbywa się poza nami i co budzi
nasz lęk, o ile nie wstręt.
Szpitale,
profesjonalne zakłady pogrzebowe zdejmują z nas konieczność bezpośredniego stykania się ze śmiercią, z całą jej przyziemnością.
Czy
to dobrze, czy to źle, długo by o tym pisać.
Ja
jednak, bazując na osobistych doświadczeniach, mam wrażenie, że my, „miastowi”,
trochę się gdzieś pogubiliśmy. I jako dorośli zagubiliśmy naturalne podejście
do śmierci, takie jakie mają dzieci.
Tak
się składa, że trzy książki, o jakich zamierzam dziś napisać nie są książkami
napisanymi przez polskich autorów. Może to symptomatyczne, a może nie. Niedawno
pojawiła się wszak książka Zofii Staneckiej „Świat według dziadka”, wcześniej o śmierci oczami dziecka pisał też Jarosław Mikołajewski. To dobrze. Mam tylko nadzieję, że oboje polscy autorzy poszli w podobną stronę, co ich dwie zagraniczne koleżanki i jeden kolega.
Śmierć
w książkach Skandynawów jest bowiem dla dzieci czymś zwyczajnym. Co wcale nie
znaczy to samo, co „obojętnym”.
W
najbardziej pod tym względem nieoczywistej „Chuście babci”, dzieci potrzebują
czasu, ale i właściwego miejsca na to, by wszystko sobie w spokoju przemyśleć.
„-
Jeśli ktoś myśli, to zazwyczaj znajduje
właściwe obrazy i słowa. A jak już znajdzie obrazy i słowa, znajdzie też
pytania. A jeśli zacznie pytać, zaraz pojawią się następne pytania.” – mówi
dzieciom babcia.
„- A odpowiedzi? Nigdy się nie
znajdują? – zapytał Biliam.
- Czasami tak – odparła babcia.”
O
ile „Chusta babci” jest refleksyjna i metaforyczna, o tyle „Esben i duch
dziadka” porusza temat śmierci bardzo wprost.
„Był sobie chłopiec Esben. Miał on dziadka,
którego nazywał Dziadkiem.
Jednak pewnego dnia wszystko się
zmieniło. To znaczy, Esben nie przestał nazywać dziadka Dziadkiem, ale stracił
go, ponieważ Dziadek zmarł nagle na ulicy na coś, co nazywa się niewydolnością
serca.
Chłopca ogarnął smutek. Płakał i
płakał.”
Potem
jednak chłopiec zaczyna się całkiem nieźle bawić. Dziadek przychodzi bowiem do
niego podczas kolejnych nocy.
„-Dziadku? – zagadnął go Esben. Nikt mu nie
powiedział, że Dziadek mógłby wpaść na pomysł, żeby przyjść i usiąść na
komodzie. Wszyscy mówili tylko o aniołach i prochu. – Co robisz? Myślałem, że
umarłeś.
- Też tak myślałem – odpowiedział
Dziadek.
- Ojej – zawołał Esben. – Ty jesteś
duchem!
- Też coś! – mruknął Dziadek.”
Tej
i kolejnej nocy Esben prawie nie śpi, szukając razem z Dziadkiem pomysłów na
to, aby pomóc mu przestać być duchem. Jednak kiedy rano opowiada o wszystkim
rodzicom, ci patrzą tylko na niego z troską i proponują, aby może nie poszedł
do przedszkola.
„Esben nie bardzo wiedział, co to miało do
rzeczy, ale z chęcią został w domu.”
Ostatecznie
jednak zarówno Dziadek, jak i Esben przypominają sobie bardzo wiele bardzo
ważnych rzeczy.
„No właśnie – ucieszył się Dziadek. – I o to
chodzi.
- O które „to”?
- O wszystko, i o wszystko to, czego
nie wymieniłeś – wyjaśnił Dziadek, a uśmiech zniknął z jego twarzy. Brakuje mi…
Nie pożegnałem się jeszcze z tobą, a ty przecież jesteś moim Esbenem.
I trochę sobie obaj popłakali.”
I
ja zawsze płaczę, ilekroć czytam tę książkę, nieważne czy po raz pierwszy, czy
sto pierwszy; czy w listopadzie, czy w maju.
Być
może dlatego chcę wierzyć, że choć duchy naszych bliskich ostatecznie rozpłyną
się gdzieś w ciemności, to jednak inne duchy, blisko z nimi związane, będą nad
nami czuwać.
Tak,
jak dzieje się to w oszczędnej historii Jutty Bauer o dziadkowym aniele stróżu.
Dziadek
bohatera tej opowieści leży w szpitalu, który wydaje się równie obskurny i
nieprzyjazny jak te, które znamy.
Mimo
to, chętnie opowiada o swoim życiu, które obfitowało w zabawne, ale i tragiczne wydarzenia, z których
jednak zawsze – dziwnym (a może wcale nie dziwnym?) trafem wychodził cało.
„-
Miałem wiele szczęścia.” – mówi dziadek, kołysząc (się?) w bujanym fotelu, po
czym – zmęczony – zamyka oczy.
I
choć wydaje się to nam dziwne, zdarza się, że kiedy umierają nasi bliscy, na
zewnątrz świeci słońce, a świat jest piękny. Życie toczy się dalej.
Z
aniołami stróżami naszych dziadków lub po prostu ze wspomnieniami o nich
powinno okazać się choć trochę łatwiejsze.
„Chusta
babci” Åsa Lind, ilustrowała Joanna Hellgren; przełożyła ze szwedzkiego
Agnieszka Stróżyk. Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2013.
„Esben
i duch dziadka” Kim Fupz Aakeson, Eva Ericsson; przełożyła Katarzyna Stręk.
Wydawnictwo Media Rodzina, Poznań 2006.
Jutta Bauer „Opas Engel”.
Carlsen Verlag, Hamburg 2003.
No, na takim tle historyjka o listku faktycznie chyba wypada blado.
OdpowiedzUsuńPo namyśle historyjkę o liściu przesunęłam do innej kategorii, bowiem w tej nie spełnia elementarnych wymagań, jeśli chodzi o uczestnictwo:) Oczekuj więc w napięciu!
UsuńIntrygujesz mnie coraz bardziej:) Dziecię oddało liść do biblioteki, więc nawet się już nie zapoznam.
UsuńPonoć któraś Lindgren jest o śmierci (Bracia Lwie Serce?), ale nie natrafiłem dotąd.
No wiesz? Jak mogłeś nie zapoznać się z tak wybitną pozycją? Dzięki wydawnictwu MAC Edukacja ja odkryłam nowe hobby - tworzenie listy najgłupszych lektur i nie zamierzam dobrowolnie pozbawić się możliwości rozszerzania tej listy!
UsuńA Bracia Lwie Serce owszem, o śmierci. Jak mogłeś tego nie czytać? Łzy, które wylałam podczas lektury tej książki (ostatni raz z 25 lat temu), z pewnością pozwoliłyby na stworzenie pokaźnej wielkości zbiornika wodnego!
Bo jako dziecię, to ja niewiele Lindgren czytałem, Bullerbyn, Pippi i Karlsona. Bracia do tej pory mi w rękę nie wpadli.
UsuńA listę lektur twórz i opiniuj. Dziełko pt. Słup soli literacko wydaje się takie sobie, ale za to jest pożyteczne jako punkt wyjścia do dyskusji.
Jak się okazuje, moja znajomość Lindgren też była uboga - dla odmiany ja nie czytałam Karlssona, ani opowieści o Emilu ze Smalandii, ani historii o Madice. Czymże są więc jedni marni Bracia Lwie Serce wobec ogromu pozostałej twórczości pani L.?:)
UsuńO Słupie soli póki co pisać nie zamierzam, więc możesz wykazać się teraz Ty, dla odmiany. To zresztą chyba nie ma być lektura o walorach literackich, a tylko użytkowych i sądzę, że w tej roli sprawdza się nieźle.
Mam niejasne wrażenie, że Emila czy Madiki za naszych czasów mogło nie być po polsku. Słup przejrzałem, w obliczu ideologicznej słuszności książki szkoda sobie strzępić klawiatury:) Poczekam na Kubusia Puchatka.
UsuńBrak polskiego tłumaczenia byłby znakomitym usprawiedliwieniem, choć ja np. nie oglądałam też filmu o Emilu, co wypominają mi niektórzy moi rówieśnicy ("No jak to? Jak mogłaś tego nie oglądać?!"). Z tych nowowydanych najbardziej kusi mnie chyba Detektyw Blomkvist i podejrzewam, że wkrótce mu ulegnę:)
UsuńRozwiń się trochę z tym Kubusiem, bo czuję się zaniepokojona tym, co zamierzasz z nim zrobić!:P
E no, Emila to puszczali w TV, jak już byłem całkiem sporym chłopcem i nie musiałem oglądać teleranka:P
Usuńa Kubusia zamierzam przeczytać, po raz pierwszy od liceum, może nawet w oryginale, bo mi stoi egzemplarz jak wyrzut sumienia.
Następny! I nawet nie mogę napisać, że może w tym czasie oglądałam coś na innym kanale, bo obawiam się że w tym czasie na jedynym innym kanale mógł lecieć co najwyżej "Kwadrans dla rolników"...
UsuńNie zamierzam podchodzić do Kubusia tak ambitnie jak Ty, ale szczerze powiedziawszy, trochę się lękam jak to będzie z nim, ze mną i ze Starszym; przede wszystkim, czy aby spełni pokładane w nim nadzieje? A czytałam go ostatni raz też w liceum:).
O ile pamiętam, to miałem z 15 lat w porze emisji Emila:) Może wtedy czytałaś Schopenhauera i nie zwracałaś uwagi na dziecinne filmy.
UsuńKubusia też się boję, bo to nie jest książka dla dzieci, w każdym razie mnie w dzieciństwie raczej znudziła. Poza tym Starsza wychowana jest na podróbkach, więc ostatnio prostowałem jej poglądy w kwestii tego, co będzie czytać ("Ale przecież tych Kubusiów jest bardzo dużo" - a wcale nie, córeczko). Tyle że ona ambitnie usiądzie i przeczyta. Ciekaw jestem, co powie.
Taaak, z pewnością to jest to właściwe wytłumaczenie, o ile w miejsce Schopenhauera podstawimy Kierkegaarda:P
UsuńMi ten Kubuś w prezentowanym zestawieniu lektur strasznie zgrzyta, a poświęcone mu fragmenty Lekturnika tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że o ile nie wezmę sprawy w swoje ręce, nic dobrego z tego nie wyniknie (poza niechęcią do Milne'a). Na szczęście chociaż tyle dobrego, że ja skrzętnie usuwałam sprzed oczu moich dzieci wszelkie Disneyowskie Kubusiowe podróbki; chyba nawet ani małego kawałka filmu nigdy nie widzieli, biedactwa!
My wykazaliśmy się całkowitą beztroską w kwestii Disneyowskiego Kubusia, co wynika zapewne z naszego braku nabożeństwa do oryginału. Tak, już można rzucać kamieniami:PP
UsuńLekturnik, na szczęście, przebywa w szkole i do domu trafia rzadko, więc pojęcia nie mam, jakiej wiwisekcji będzie poddany Kubuś. Rozumiem, że "ułóż mruczankę w stylu KP" to zbyt ambitne zadanie? Raczej coś w stylu "pokoloruj Prosiaczka na różowo i policz baryłki z miodem na obrazku"?
I tam, kamieniami to nie ja. Wprawdzie uchroniłam dzieci przed Kubusiem i Hefalumpami, ale już nie przed Ben 10:(
UsuńWidzę, że masz znakomite zadatki na twórcę podręczników! Trafiłeś i z jednym (polecenie dotyczące mruczanki Kubusia brzmi: "przepisz ją jak najstaranniej do zeszytu"), i z drugim (trzeba pokolorować obrazek przedstawiający Stumilowy Las)!
Wczoraj byliśmy z dziećmi oczywiście na cmentarzu po południu zapalić świeczki. Moja córka - pięciolatka - zadawała mnóstwo pytań: a kogo to grób? a kto tu leży? a po co umarł? Na razie świadoma jest odejścia babci Stasi (w marcu), bo ją pamiętała. Ku mojemu zaskoczeniu przeżegnała się i ucichła nad jej grobem ( przedszkolu ma religię, ale jak jej się powie, że idziemy do kościoła- to jest histeria, bo tam nudno, wiec daliśmy jej spokój i chodzimy do pustego) Oczywiście mijaliśmy też groby małych dzieci. Jak wracaliśmy stanęła pod figurką Matki Bożej, po czym mnie zawołała i mówi: Mamo, musisz w nocy modlić się tak: Boże, żebym się nie zabiła. Uchroń mnie, żebym się nie zabiła etc. Zamurowało mnie najpierw, a potem zajarzyłam, że chodziło jej "nie umarła". Tłumaczyłam jej, że każdy nie wie kiedy umrze etc.
OdpowiedzUsuńA u moich idzie mniej w metafizykę, zaś bardziej w makabryczne detale. Ostatnio przerabialiśmy śmierć ich pradziadka i choć oczywiście się smucili, bardziej zajmowały ich kwestie techniczne, związane chociażby z różnicą między pogrzebem po kremacji, a tradycyjnym.
UsuńPrzedszkolna religia w wersji dla pięciolatków niestety często pozostawia wiele do życzenia. Ja swego czasu interweniowałam, gdy nadgorliwa katechetka nadmierną wagę przywiązywała do konieczności snucia piekielnych wizji.
Moja córka ma religię z siostrą zakonną, zresztą mi dobrze znaną, bo swego czasu pracowałam z nią w szkole. Zrobiła bardzo dobre posunięcie, jeszcze we wrześniu zabrała przedszkolaków do pustego kościoła i tam tłumaczyła.
UsuńAle masz rację katechetki mogą być nawiedzone:) Wystarczy skończyć studia podyplomowe i wsio, a to każdy może.
p.s. Babcia Stasia była prababcią moich dzieci, a moją babcią.
UsuńBo także i w przypadku nauczania religii wiele zależy od osoby uczącej - jeśli jest "normalna", będzie dobrze, jeśli ma problemy z samą sobą i swoim życiem, będzie źle. Mój Starszy ciągle jeszcze rozpacza po dokonanej w tym roku szkolnym zamianie osoby uczącej religii z siostry zakonnej na katechetkę. Choć z drugiej strony, znam jedną znakomitą katechetkę, która jest obiektem uwielbienia ze strony zarówno wszystkich przedszkolaków, jak i ich rodziców:)
UsuńZazdroszczę moim dzieciom - i jak widać, Twoim również - że miały okazję poznać choć niektórych swoich pradziadków. Ja nie miałam tego szczęścia. Choć pewnie za parę lat nie będą ich pamiętać, to wierzę w to, że gdzieś w jakichś najdalszych neuronowych zakamarkach odcisnęli im swój ślad.
Pomysł na post po prostu świetny! :) Myślę, że takie książki powinny się znaleźć w biblioteczce każdego małego czytelnika.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam do wzięcia udziału w moim wyzwaniu - informacje u mnie na blogu :)
Zawsze początek listopada straszliwie mnie przygnębia. W tym roku po przeczytaniu Twojego wpisu myślałam wielokrotnie o Was, bo to musiał być wyjątkowo smutny czas.
OdpowiedzUsuńKiedy byłam dzieckiem, książki, w których lubiany przeze mnie bohater umierał, wpędzały mnie w czarną rozpacz. Pamiętam, że na przykład straszliwie beczałam przy "Chłopcach z Placu Broni", a na wspomnienie śmierci Mateusza w "Ani z Zielonego Wzgórza" nadal wilgotnieją mi oczy. Śmierć bliskiej osoby, nie postaci literackiej, jest kataklizmem i mam nadzieję, że przedstawione przez Ciebie książki pomagają dzieciom zmierzyć się z sytuacją, która często przerasta dorosłych.
Dla mnie, kolejny już raz, trudniejszy jest wrzesień i październik niż listopad (obym tylko nie zapeszyła!). Ale ciepłe myśli zawsze się przydają, dziękujemy:)
UsuńObserwuję swoich chłopaków i mam wrażenie, że przy pomocy książek czasem łatwiej mi z nimi rozmawiać i coś wytłumaczyć. Oczywiście, nie jest to cudowne remedium na wszystko, ale na pewno znakomita pomoc. Trzeba jednak uważać, aby nie przedawkować, a mi chyba się to niestety udało:(
Mi do tej pory zdarza się szlochać nad książką, choć - trzeba to przyznać - dużo rzadziej niż za czasów szczenięcych lat. Mateusz Cuthbert to także jeden z tych bohaterów, których rzewnie opłakałam. Do listy - poza wspominanymi już wyżej braćmi Lwie Serce - dopisałabym jeszcze psa, który jeździł koleją i Toma z "Chaty wuja Toma".
"Esben i Duch dziadka" - chciałabym przeczytać tę książkę... Niestety widzę, że już krąży w przestrzeni jako wirtualny duch, a na allegro drogo się ceni...
OdpowiedzUsuńJa w każdym razie ronię łzy przy " Czy umiesz gwizdać, Joanno?" u. Starka...Ostatnio czytaliśmy "Czarne życie" z chłopakami i rzeczywiście, Młodszy bardziej skupiał się na technicznych aspektach pogrzebu myszy niż na przeżywaniu żałoby...
Niestety, ja nie dysponuję własnym egzemplarzem "Esbena...", bo chętnie bym pożyczyła. Może Media Rodzina zdecyduje się na wznowienie tej książki? Pierwszy raz usłyszałam ją w Bajkonurrze, w znakomitym wykonaniu pana Mariana Opani, który jest chyba najbardziej idealnym lektorem, jakiego można sobie dla tej historii wyobrazić.
UsuńI mam wrażenie, że "Czarnego życia" nie powinnam prezentować moim chłopakom - i bez tego musiałam ostatnio odświeżyć sobie swoją wiedzę z zakresu medycyny sądowej, odpowiadając szczegółowo na szereg makabrycznych (dla dorosłych, bo nie dla dzieci) pytań. Podejrzewam, że przy "Czarnym życiu" doszlibyśmy i do problemu stężenia pośmiertnego, szczęśliwie dotąd ominiętego.
Widzę, że macie już "Opas Engel" - i jakie wrażenia? Ja bym do książek o śmierci dorzuciła jeszcze "Czy umiesz gwizdać Joanno".
OdpowiedzUsuńOwszem, mamy:) Łańcuszek ludzi dobrej woli zadziałał bezbłędnie.
Usuń"Opas Engel" na razie czytałam tylko ja, bowiem ostatnio przedawkowałam dzieciom tego rodzaju lektury i muszę zrobić przerwę:) Mi bardzo się podoba - bardzo fajna kreska, ale i - w wątku retrospektywnym - umiejętne dotknięcie szeregu trudnych spraw (łącznie z wojną).
O "Umiesz gwizdać Joanno" wspomina wiele osób; niestety nie mam, nie czytałam, a w mojej bibliotece brak:(