poniedziałek, 6 stycznia 2014

Książki o liczbach, czyli uczymy się liczyć do siedmiu

Ostatnio liczby odgrywały w naszym życiu sporą rolę.
Najpierw trwało grudniowe odliczanie dni do Gwiazdki, połączone z tradycyjnym łasuchowaniem.


Później liczyliśmy minuty oraz sekundy dzielące nas od początku Nowego Roku. My – jako rodzice – z pewnym ociąganiem i nikłym entuzjazmem (jedno z nas przekroczy w tym roku magiczną barierę wiekową i już sama świadomość tego bardzo boli), natomiast dzieci – z rosnącą ekscytacją.

Zaraz potem obchodziliśmy Bardzo Ważną Rocznicę.


Teraz, w ostatnich godzinach jakie dzielą nas od Wielkiego i Bolesnego Powrotu do Rzeczywistości, wypadałoby wreszcie zerknąć na wagę i szybko obliczyć ilość niezbędnych do wykonania przysiadów.

Zanim jednak nadejdzie ten trudny moment, najpierw krótki przegląd książeczek o cyferkach, przeznaczonych dla dzieci, przedstawianych – a jakże! – według kolejności zajmowanych miejsc. Panie i panowie, przed Wami wybrana siódemka!

Miejsce siódme: książeczka-potworek, niezwykle reprezentatywna przedstawicielka serii „niska cena, niska jakość”, czyli ból zębów na każdą kieszeń.


Koszmarne ilustracje, łopatologiczne rymy. Zdumiewający nadruk na ostatniej stronie: „Certyfikat najwyższej jakości EU”.
Tej pani już dziękujemy.

Miejsce szóste: książka z tylko trochę wyższej półki, na szczęście jakością bijąca poprzedniczkę na głowę.




Wprawdzie obrazki o podobnej jak w przypadku poprzedniej książki „śliczniutkiej” estetyce, jednak możliwe do przełknięcia. Także i wierszyki dużo lżejsze, zaś ten dotyczący „jedynki”, dość długo okupował wysoką pozycję na naszej liście „ulubionych”.

Na początek, jeśli chodzi o bardzo małe dzieci (książka, podobnie jak poprzednia, dziecioodporna, bo sztywnokartkowa), może być.


Miejsce piąte: kolejna z książek wydanych z myślą o mniejszych dzieciach, która wyprzedziła poprzedniczki w zasadzie wyłącznie z uwagi na treść, nie zaś formę.


Wierszyk „Dziesięć bałwanków” Wandy Chotomskiej to bowiem sympatyczna klasyka, oswajająca dzieci zarówno z liczbami, jak i z koniecznością wykazywania się w życiu poczuciem humoru. Tu – wydana przez Wilgę w i tak nie najgorszej, jeśli chodzi o możliwości tego wydawnictwa – taniej serii „Klasyka polska”.
Ilustracje Surena Vardaniana, z którymi mieliśmy okazję oswoić się (co nie znaczy, że polubić) przy okazji lektury kolejnych części cyklu przygód rodziny Ciumków, nie przeszkadzają, choć też i nie zachwycają.
Miło więc było, ale czas się rozstać.

Miejsce czwarte: wspominana już przeze mnie wielokrotnie seria wierszyków Małgorzaty Strzałkowskiej, tym razem o liczbach.


I choć zasadniczo jesteśmy fanami serii, akurat w przypadku tej jej części, która dotyczy liczb, pałamy nieco mniejszym entuzjazmem. Raz bowiem, że - poza książeczką o cyfrze jeden - została zilustrowana przez Piotra Nagina (nie lubimy), zaś dwa, i wierszyki wydają się pisane z jakby mniejszym zapałem i polotem niż te dotyczące literek.
Dziękujemy więc za udział w konkursie, ale nagrodzić medalem nie możemy.

Miejsce trzecie: coś dla zdecydowanie starszych dzieci, w wieku późnoprzedszkolnym.


Książka kupiona przeze mnie w czasach gdy wydawnictwo Olesiejuk miało w swoim repertuarze szereg przyjaznych rozumowi i oczom pozycji, dostępnych nie tylko w hipermarketach.
W odróżnieniu od prezentowanych poprzednio – zdecydowanie nie „zabawowa”, ale raczej „naukowa”. Żadnych wierszyków, tylko informacje. O historii liczenia i liczb, o różnych systemach, o najprostszych matematycznych zasadach. Wszystko poparte przykładami. Plus to, co zapewniło tej książce miejsce na podium: okienka.
Chyba wszystkie dzieci lubią książeczki z okienkami, które można samodzielnie otwierać. Tu jest ich całkiem sporo, a do tego bawiąc, uczą. I odwrotnie.
Naprawdę miło było poznać. Szkoda tylko, że książka jest już w zasadzie niedostępna na rynku, a o jej wznowieniach nie słychać.

Miejsce drugie: wczesne, w całości autorskie, dzieło osoby, o której (na szczęście) mówi się coraz więcej – Iwony Chmielewskiej.


Jakość wydania niestety średnia (miękka okładka, całość zszyta dwoma zszywkami, średnio atrakcyjny lakierowany papier), na szczęście zawartość znacznie poprawia notowania.

Mamy tu bowiem charakterystyczne dla tej autorki wycinanki i wyklejanki, łączenie różnych stylów, specyficzne poczucie humoru i dbałość o to, aby historia z jednej strony płynnie łączyła się z tą opowiedzianą na stronie kolejnej.
O ile Iwona Chmielewska jako autorka wierszyków dla dzieci wypada dobrze, choć nie zachwycająco, to jako graficzka jak zwykle budzi podziw.
Ściskamy więc serdecznie dłoń, gratulując zajęcia tak wysokiej pozycji.


I oto, wreszcie, mam zaszczyt przedstawić zdobywcę pierwszego miejsca!
Panie i panowie, przed Wami, prosto z Hiszpanii, pozornie w bojowym nastroju, jednak faktycznie pacyfistyczna jak rzadko kto, „Wojna liczb”!


Choć na pierwszy rzut oka niewiele uczy, gdyż jej bohaterką jest głównie cyfra 1 (potem także 0), niepostrzeżenie przemyca informacje także o innych cyfrach, ale też i działaniach matematycznych.
Dodatkowo, a właściwie przede wszystkim, opowiada znakomitą historię, przy użyciu niezbyt wielu słów, za to z wykorzystaniem szeregu niezwykle plastycznych, choć prostych, rysunków (także, jak w przypadku książki I. Chmielewskiej, stworzonych przy użyciu techniki kolażu).
Tytułowa wojna toczy się przy tym jak najbardziej serio.
Snutą opowieść można potraktować zarówno jak proste wprowadzenie w świat matematyki (która cyfra jest mniejsza, a która większa, co oznacza odejmowanie, która cyfra w związku z tym „wygrywa”, a która „przegrywa”), jak i skupić się na drugim jej dnie. Tam zaś widać jak na dłoni cały bezsens wojen. Które rodzą się niekiedy po prostu z czyichś kompleksów („Jedynka była bardzo małą liczbą. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Zawsze była sama, a wszyscy inni budzili w niej zawiść – widziała, że są dużo więksi.”), sprytnie wykorzystywanych przez kogoś innego („Pewnego dnia z dalekiego kraju przybył Król MINUS. – Uczynię cię największą spośród liczb! – powiedział do JEDYNKI.”). I których z powodzeniem można by uniknąć, gdyby tylko wcześniej nieco pomyśleć.


Nie mam najmniejszych wątpliwości, że każde dziecko prędzej czy później nauczy się liczyć przynajmniej do 10. To, czy nastąpi to, gdy będzie miało ono trzy czy pięć lat, jest tak naprawdę bez znaczenia (chyba że rozmawiamy o zaspokajaniu ambicji rodziców). Im jednak wcześniej dziecko dowie się, że wojna jest czymś złym i zbędnym, tym lepiej. Dlatego „Wojna liczb” jest dla mnie bezapelacyjnie numerem jeden. A jedynka w tym przypadku znaczy bardzo dużo.

Juan Darién „Wojna liczb”, przekład Filip Łobodziński. Wydawnictwo Tako, Toruń 2012.
Iwona Chmielewska „Lubię cyferki”. GRAFFITI BC, Toruń 1999.
Angela Reinhold „Odkrywamy liczby”, tłumaczenie Magdalena Szpak. Firma Księgarska Jacek i Krzysztof Olesiejuk, Warszawa 2007.
Małgorzata Strzałkowska książeczki z serii "ABC... uczę się!", ilustracje Beata Batorska i Piotr Nagin. Hachette Livre Polska, Warszawa 2007.
Wanda Chotomska „Dziesięć bałwanków”, ilustracje Suren Vardanian. Wydawnictwo WILGA, Warszawa 2007.
Urszula Kozłowska „Liczymy ze zwierzakami”, ilustracje Monika Stolarczyk. Wydawnictwo WILGA, Warszawa 2007.
Małgorzata Gintowt „Kolorowe cyferki”, ilustracje Iwona Walaszek. Wydawnictwo LIWONA, Warszawa 2006.

59 komentarzy:

  1. Chotomską mamy w klasycznym "Poczytaj mi mamo", niestety w niezachwycającej szacie graficznej. A Strzałkowska obleci, szczególnie ośmiornica i cztery kotki. Tylko te obrazki, brr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najwyraźniej nad tym wierszykiem ciąży graficzna klątwa:) Ze Strzałkowskiej faktycznie ośmiornica i kotki są chyba najlepsze. No i smok, oczywiście! Za to dwie jędze są gorzej niż koszmarne:(

      Usuń
    2. Najgorsze są szóste urodziny, buech :P

      Usuń
    3. A pięć po piątej okropnie nudne. Zera natomiast kompletnie nie pamiętam, może to i lepiej?

      Usuń
    4. Zero, jak to zero: nijakie:P Nie ma to jak Anakonda.

      Usuń
    5. Anakonda rządzi! Tylko rozpadła się nam już prawie zupełnie:( Zważywszy na to, ile pieniędzy wydałam na zakup całej serii, chyba wystąpię do Hachette o jakieś odszkodowanie!

      Usuń
    6. Wystąp. Mnie się nie chciało, więc kupiłem butelkę kleju introligatorskiego i sam se sklejam :P

      Usuń
    7. Smutna prawda jest taka, że mi się nie będzie chciało ani wystąpić, ani sklejać:(

      Usuń
    8. To może chociaż kup nowe wydanie i zamień.

      Usuń
    9. Chyba tylko dla jednej Anakondy jestem gotowa na taki wysiłek finansowy; tym bardziej że nowe wydanie jest droższe od pierwszego. Ciekawe, czy za wyższą ceną idzie w parze wyższa jakość?:P

      Usuń
    10. Musisz się palpacyjnie przekonać w punkcie sprzedaży :)

      Usuń
    11. Myślę, że i bez sięgania po empirię znam odpowiedź:(

      Usuń
  2. Miejsce trzecie należy do niezywkle popularnej w Niemczech serii "Wieso, weshalb, warum", z której mamy bardzo dużo ksiązek i dla juniorów, i dla starszych. Pozostałych książek nie znam. W temacie mamy za to te:
    http://www.czerwonykonik.pl/s/ksiazka/12
    oraz
    http://www.wydawnictwodwiesiostry.pl/katalog/prod-mam_oko_na_liczby.html
    Obie godne polecenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My mamy dwie dla juniorów i tylko tę jedną na starszaków. Wydane były po trzy z każdej serii, czyli nędznie. Mam wrażenie, że te dla juniorów są nawet fajniejsze. Jak nic, trzeba będzie pofatygować się do Was na większe zakupy!
      Polecane przez Ciebie książki znam obie, jednak żadnej nie mamy. Pierwszej nie kupiłam celowo, bo jakby dzieci mi już lekko wyrastają z tematyki, zaś druga jest ostatnią z mamokowej serii, której jeszcze nie mamy, ale wkrótce to się zmieni:)

      Usuń
    2. Ta pierwsza zdecydowanie dla maluchów, u nas już nie czytana. A drugą to mój Czterolatek od roku już młóci, na zmianę z literami;) Obie uwielbia.

      Usuń
    3. Mi się początkowo wydawało, że Mam oko na cyfry to takie nudne, bo przecież tych cyfr mało:P Na szczęście zmądrzałam.

      Usuń
    4. Miałem to samo z Literami, ale Młodszy dostał od chrzestnej Starszego i teraz muszę znosić ciągłe: "A jak jest ....... po angielsku?", bo odkryliśmy, że to książka multilangłydż :P

      Usuń
    5. Ja na wszelkie sposoby chronię się przed tym odkryciem, ale chyba czas uchylić rąbka tajemnicy, zaopatrzywszy wcześniej dziecko we wszystkie słowniki świata:P Najgorsze jest to, że Starszy od pewnego czasu opowiada wszystkim kolegom, że jego matka zna "język łacinowy". Jeśli będzie chciał zweryfikować prawdziwość tej historii korzystając z tej właśnie książeczki, legendę szlag trafi!:PP

      Usuń
    6. Ja cały czas odżegnuję się od znajomości angielszczyzny (i jest to prawdą), ale nie trafia to panom do przekonania. Dlatego bez krępacji sięgam po tablet i odpalam dictionary :) Wiem, wiem, powinienem ukradkiem zerkać i przedstawiać jako wiedzę własną, ale z moim akcentem się nie da :P

      Usuń
    7. Gdybyś poza tabletem miał jeszcze zawsze na podorędziu kluskę, to z pewnością nikt nigdy by się nie domyślił, że nie jesteś rodowitym Brytyjczykiem!:P

      Usuń
    8. Wolę amerykański angielski, najlepiej z irlandzkim nalotem, ale do tego to już nie wiem jaka kluska jest potrzebna. A może nie kluska tylko łyk Chivas Regal ukryty w policzku :P

      Usuń
    9. Irlandczycy i smakosze mnie zatłuką. Jamesona miało być :D

      Usuń
    10. Jak dla mnie to był amerykański angielski (o czym pomyślałam dopiero jak napisałam poprzedni komentarz), ale jeśli wolisz whisky, proszę bardzo. Pamiętaj jednak, że nie wolno za dużo pić na pusty żołądek, więc kluski i tak się przydadzą!:P

      Usuń
    11. Nie wiem jak u Ciebie, ale u mnie (przynajmniej w młodości), każdy kolejny kieliszek dawał +1 do znajomości języków obcych. Pusty żołądek przyspieszał ten proces :)

      Usuń
    12. Z uwagi na użycie przez Ciebie zwrotu "w młodości", tym bardziej obecnie proponuję spożywanie klusek:P

      Usuń
    13. A myślałem, że lekko szpakowaty pan lepiej kojarzy się ze szklaneczką miodowego w kolorze szczęścia w płynie niż z kluchą. A wracając do meritum, to przypomniałaś mi żeby wyciągnąć z półki "Geometrię ..." Żytomirskiego i kupioną onegdaj "Matematykę ze sznurka i guzika" :)

      Usuń
    14. Jeśli ów pan od pewnego czasu regularnie spotyka się z owym szczęściem w szklaneczce, musi się kojarzyć z kluchą (w każdym razie w środkowej partii ciała), innego wyjścia nie ma!
      A "Geometrię..." też mam (Butenko!), ale z liczbami mi się jakoś nie kojarzy. Natomiast "Matematyki..." nie znam; trzeba obadać, póki mam jeszcze przedszkolaka w domu (może byś jakoś szybko zachęcił u siebie, albo cóś?).

      Usuń
    15. Zobaczę co da się zrobić. A sugestię kluchowatości przemilczę (mimo, że celna), i dodam, że na wakacje planowana jest budowa zewnętrznej siłowni obok placu zabaw i mam zamiar ... znaczy ... ów pan ma zamiar z niej korzystać :)

      Usuń
    16. Jak uczy doświadczenie, od zamiaru do realizacji droga długa i wyboista, ale oczywiście wierzę w tego pana!:P Swoją drogą, te zewnętrzne siłownie stają się coraz bardziej popularne. W miejscowości niedaleko mnie właśnie oddają coś takiego - w wersji mega i de luxe. Ciekawe, czy wiosną będą się tam tworzyć społeczne kolejki chętnych do korzystania?

      Usuń
  3. Dorzuciłabym jeszcze "Cyferki" Cygana i Woldańskiej. Tekst nieco koślawy, ale przełykam, bo mam słabość do ilustratorki.
    Podobnie jak Zacofany, mam Chotomską z "Poczytaj mi mamo" z ilustracjami Hanny Czyżewskiej. Egzemplarz jest mocno sfatygowany, poklejony taśmą. Lubiłam w dzieciństwie - bardzo! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anna wyżej polecała tę samą książkę, więc pewnie faktycznie warto. Nie wątpię zresztą, że nawet z koślawym tekstem jest sto razy lepsza niż pozycja siódma, a z uwagi na ilustracje, także i szósta. Cóż, kiedy kosztuje znacznie więcej i nie można jej kupić w każdym stopniu Ruchu:( Naprawdę uważam, że przez wzgląd na zdrowie estetyczne przyszłych pokoleń, państwo powinno dotować porządne książki dla maluchów!
      Obejrzałam sobie w sieci to wydanie "Dziesięciu bałwanków". Wydaje mi się, że też miałam identyczne, ale musiało zaginąć w akcji. Na szczęście sporo książek z tej serii moim rodzicom udało się zachomikować i teraz - po wielomiesięcznym wietrzeniu - są jak znalazł!

      Usuń
    2. Wczoraj akurat miałam wątpliwą przyjemność przeglądania dwudziestu kilku stron książek wyprzedażowych w jednej z księgarni internetowych. To doświadczenie pokazało mi dobitnie, ile na rynku jest książek (to brzmi dumnie), których państwo nie powinno dotować, a najlepiej jakby spaliło je na jakimś inkwizycyjnym stosie.

      Usuń
    3. Niestety, jak pokazuje ten przykład, póki co państwo nic sobie nie robi z podobnych apeli.
      Moja koleżanka ostatnio była świadkiem, gdy pewna pani szukała w księgarni (prawdziwej, nie empiku czy tym podobnej) książki dla ośmiolatki, a pani księgarka próbowała jej doradzić. Z tego, co opowiadała na temat przebiegu tej rozmowy, obie panie (pani księgarka również) uznałyby nas za jakieś dziwadła, które nie znają się na tym, co ładne.

      Usuń
    4. "Pierwsza książka mojego dziecka" to tylko kolejny dowód na to, jak się w Polsce traktuje dzieci. Taka estetyka panuje też w wielu miejscach przeznaczonych dla dzieci, nie tylko w słowie pisanym. Myślę dużo o tym konflikcie ładne-brzydkie i nie umiem tego rozgryźć, mimo że osobiście znam osoby, które są po drugiej stronie barykady, a wiele innych czynników by wskazywało, że powinny być po naszej.

      Usuń
    5. Ja bym popatrzyła na to, jaką rolę odgrywa w polskiej edukacji sztuka. Odpowiedź brzmi: żadną. Zajęcia plastyczne są marginalizowane, nie wychodzi się z dziećmi na wystawy (bo i rzadko można u nas spotkać takie, na które można by dzieci zaprowadzić, to inna sprawa). A skoro ogólny trend mamy taki, że chodzi o to, aby było prosto (patrz programy telewizyjne, patrz poziom dziennikarstwa), to jest prosto i tutaj. Mam przy tym w pamięci to, co odpowiedziała Iwona Chmielewska na pytanie, dlaczego wydaje akurat w Korei i dlaczego tam wydaje się tyle dobrych książek (chodziło akurat o obrazkowe). "Bo tam bardzo dużą wagę przywiązuje się do edukacji przez sztukę".
      Plus to, co Polacy lubią najbardziej: wygrywa to, co najtańsze. Nie tylko podczas przetargów, jak widać.
      Zaciekawiłaś mnie natomiast tymi osobami "z drugiej strony barykady" i tajemniczymi czynnikami. Jakie to czynniki, rany?:)

      Usuń
    6. Ja wciąż się dziwię, dlaczego moja córka w piątej klasie na plastyce, zamiast uczyć się o sztuce, robi origami, lepi z plasteliny i piecze pierniki. Może ktoś powie, że to ćwiczenie małej motoryki itp., ale przecież to samo robili już w klasach I-III.
      W kwestii rzeczonych osób - chodziło mi o znajome mi osoby, które nie zadowalają się półśrodkami, jeśli chodzi o własne wymagania kulturalno-estetyczne, a swoim dzieciom spokojnie serwują Disneya.

      Usuń
    7. Znalazłam właśnie takie coś. Wystarczy przeczytać "założenia programu", by przyklasnąć idei. Co z tego, skoro tylko w teorii jesteśmy znakomici, gorzej z praktyką.
      Disney bywa niekiedy przyjemny - byłam z dziećmi na "Krainie lodu" i znakomicie się bawiliśmy:) Natomiast mówiąc serio, nie umiem sobie wyobrazić takiej zbitki, jak ta, którą przedstawiłaś. Może Twoi znajomi tylko się snobują i uważają, że wypada takie a nie inne rzeczy oglądać, czytać, mieć? W moim otoczeniu tego rodzaju rozdwojenia jaźni nie zauważyłam (na szczęście).

      Usuń
    8. Program wygląda pięknie i te elementy lokalnego folkloru, cudo!
      Żeby nie było, moje też były na "Krainie lodu" ;)
      Znajomych nie potrafię rozgryźć, może mam tendencję do usprawiedliwiana, może jestem kiepskim obserwatorem albo po prostu nasze relacje są zbyt powierzchowne, żeby zajrzeć głębiej i zobaczyć to, czego nie widać podczas sporadycznych kontaktów.

      Usuń
    9. Żeby jeszcze tak wprowadzić go jako program obowiązkowy i dopilnować obowiązkowej i dokładnej realizacji!
      Zbyt dokładne rozgryzanie znajomych wpływa niekiedy szkodliwie na wzajemne relacje, więc lepiej daj spokój. Poza tym, duzi są, jak sądzę:)

      Usuń
  4. Też mamy Wojnę liczb - tylko ja, zamawiając, ubzdurzyłam sobie, że to bardziej z liczbami ujemnymi będzie, dlatego przez chwilę rozczarowana byłam, że to taka podstawowa arytmetyka. Ale i tak jest super. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Arytmetyka może i podstawowa (a nawet przedszkolna, powiedziałabym), za to drugie dno to już poziom co najmniej gimnazjalny!:P
      Ja kupując nie miałam pojęcia co to, dlatego też od początku byłam wyłącznie zachwycona.

      Usuń
    2. Co do drugiego dna - zgadzam się w całej rozciągłości :)

      Usuń
    3. Szkoda tylko, że to książka w zasadzie niszowa. Z drugiej zaś strony - jak dobrze, że jest Tako!:)

      Usuń
  5. Nie cierpię serii "Klasyka polska". Mamy z niej sporo koszmarków, bo teściowa kiedyś nas uszczęśliwiła (chyba w sumie stówę przepuściła na tę makulaturę!). Wyrzucić głupio, trzymać strasznie...
    "Wojnę liczb" mieliśmy z biblioteki, bardzo nam się podobała (zresztą w ogóle Krzysiul bardzo lubi serię OQO, co mnie stale zadziwia, bo wydaje mi się, że książki raczej dla dzieci trochę starszych niż 2,5 roku; do innych "doroślejszych: się tak nie garnie). A z typowo liczbowych u nas ostatnio królują "Cyferki" Cygana (Mikołaj przyniósł) i od dawna - książeczka ze wstążeczkami Egmontu:
    http://ksiazkozaur.blogspot.com/2012/06/wtorkowo-dzieciowo-ksiazeczki-ze.html
    Mamy jeszcze parę innych, ale nie cieszą się takim powodzeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Klasyka polska" jest niczym w porównaniu z "Klasyką światową" czy Najpiękniejszymi baśniami świata (albo jakoś tak)! Tu przynajmniej wierszyk jest w całości i da się patrzeć na ilustracje, a mieliśmy też bodajże "Smoka wawelskiego", nad którym można było tylko zalewać się rzewnymi łzami.
      Teściowa kupiła z pewnością w dobrej wierze, podobnie jak większość rodaków. A że tanie (nie wiem ile teraz toto kosztuje, kiedy Starszy był mały, było to około trzech złotych, czyli niewiele) i łatwo dostępne, to i skompletowała Wam kanon:(
      Ja swoje koszmarki, wstydząc się strasznie, zaniosłam do biblioteki (bo jakże to tak, wyrzucić?). Myślałam, że mnie pogonią, ale wzięli z ochotą. I teraz myślę, że jednak trzeba było wyrzucić...
      Z "Cyferkami' jesteś trzecia (albo to znakomity marketing, albo naprawdę fajna książka), natomiast tych ze wstążeczkami nigdy nie widziałam i nie słyszałam o nich. Dla maluszków chyba faktycznie niezłe. Tekst - sądząc po próbce na zdjęciu u Ciebie - raczej prościutki, ale mam nadzieję, że nie przesadnie?

      Usuń
    2. Jeszcze "Złote bajki", ostatnio taką perełkę w bibliotece znalazłam, myślałam, że padnę na miejscu.
      Co do książki ze wstążeczkami - no poezja to to nie jest, miejscami rytm trochę szwankuje, ale sam pomysł ze wstążeczkami tak nam się podoba, że przymykamy oko. I arada zwierzątek bardzo fajna :) Krzysiul miał niecały rok, jak dostał tę książkę, i do dziś bardzo lubi. Podobnie zresztą jak "Kolorowy pociąg", który nam ostatnio wygrał nagrodę na blogu Czytanki-przytulanki :)
      Mała próbka - z pamięci:
      Jeden bączek, głośno bzycząc, przycupnął na kwiatku.
      Dwa motylki przyfrunęły: Zrób nam miejsce, bratku!
      Trzy koniki polne skaczą: Czy my też możemy?
      Cztery ważki nadlatują: Tutaj odpoczniemy!
      ...

      Usuń
    3. Iii, bez przesady, swoim dzieciom nie takie rzeczy czytałam i były zachwycone!:) To podobny rodzaj poezji do tej z pozycji szóstej. Dzieciaki lubią takie ruchome książeczki, a w przypadku roczniaka liczy się każdy chwyt, by zainteresować go książką.
      Hm, mam zostać ciocią. Chyba dołączę te książeczki do wyprawki (a zanim się urodzi, sama się pobawię:P).

      Usuń
  6. Usiłuję sobie wyobrazić minę Głównego Bohatera Bardzo Ważnej Rocznicy, kiedy po raz pierwszy zobaczył tort, ale nie potrafię, to musiało być coś cudownego. Czy Yoda był yadalny? :)
    Wybór książeczek o liczbach imponujący, ręce się do nich same wyciągają. Czy planujesz podobny wpis na temat książek o literkach? Bardzo bym chciała!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mina była oczywiście godna tortu!:) Yoda był jadalny, choć słowo yadalny bardziej oddaje istotę owej j/yadalności. Młodszy rzucił się nań zachłannie, odmawiając bratu prawa do zjedzenia choćby strzępka płaszcza. Ugryzł, zastygł, po czym podsunął bratu ze słowami "Masz, możesz zjeść!" Efekt tego jest taki, że w naszej lodówce stoi teraz przypominający Kermita Yoda (bez miecza i uszu), a ja nie mogę go wyrzucić, bo TAK na mnie patrzy!:((
      Wybór spory, choć w żadnej mierze nie wyczerpujący. Mam nadzieję, że ręce wyciągają się tylko od miejsca piątego w górę, w przeciwnym razie trzeba będzie je przywiązać!
      Wpis o literkach owszem, jest w planach. Na razie czatuję na jeszcze jedną pozycję, ale nawet jak już ją upoluję, to nie wiem kiedy uda mi się zebrać do napisania (cyferki były planowane bodajże od września). W każdym razie - nie trać nadziei!

      Usuń
    2. To teraz wyobrażam sobie minę Młodszego po spróbowaniu Yody. :)
      Wcale Ci się nie dziwię, wyraz oczek po prostu rozbrajający. Chyba sobie zainstaluję takiego nadgryzionego Yodę w lodówce i kiedy będę ją otwierać w celach łupieżczych, on tylko popatrzy na mnie z wyrzutem i natychmiast poskromię łakomstwo. :)

      Usuń
    3. Popatrz, nie pomyślałam o takim wykorzystaniu Yody! Od jutra przestawiam go na środkową półkę, akurat na wysokość moich oczu!:)

      Usuń
    4. To może być jednak ryzykowne - siła spojrzenia Yody jest taka, że możesz się w niego hipnotycznie wpatrywać godzinami, co przy otwartej lodówce pociągnie za sobą liczne konsekwencje. Na wszelki wypadek ciepło się ubierz. :)
      Ale po konsumpcji tortu właściwego notowania Yody u Jubilata i Brata Jubilata mogą raptownie wzrosnąć i być może nie ma już po nim śladu.

      Usuń
    5. W niskiej temperaturze szybciej spala się kalorie, ale - bacząc na inne skutki długotrwałego otwarcia lodówki - obiecuję, że będę ćwiczyć interwałowo:)
      Yoda jest tak bardzo nieyadalny, że podejrzewam iż będzie tkwił w tym samym miejscu nawet wówczas, gdy nas (i lodówki) nie będzie już na tym świecie:(

      Usuń
  7. dodaję do listy książeczek:
    Jacek Cygan, Cyferki
    Marcin Brykczyński, Liczydełko

    "Dziesięć bałwanków" i "Liczymy ze zwierzakami" mamy, reszty nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta książka Cygana jest - jak widać po komentarzach - niezwykle popularna, choć trochę się obawiam, że tylko wśród blogerów.
      O tych wierszykach Brykczyńskiego wcześniej nie słyszałam; obejrzałam u Ciebie - robią sympatyczne wrażenie.

      Usuń
  8. „Krytycy wywierają wpływ ogromny, lecz, niestety, zgubny, bo nie cierpią teatru i nie mogą patrzeć na niczyje sukcesy…”
    Marcel Pagnol

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za poszerzenie bazy cytatów, jednakże jeszcze bardziej byłabym wdzięczna za wskazanie związku pomiędzy nimże a postem.
      momarta

      Usuń
  9. Przychylam się do opinii Szanownego Jury. Z wyżej wymienionych książek posiadamy właśnie laureatkę! Tej książki I. Chmielewskiej nie znam ... jeszcze... Koszmarki skutecznie upłynniam z domu, muszą robić miejsce na inne książki. A co do książek o liczbach, to u nas hitem była kiedyś - "Sezamkowe opowieści o liczbach" odziedziczona po starszym kuzynie moich chłopaków. bardzo fajna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że z poznaniem książki Chmielewskiej może być kłopot, bo to jakiś biały kruk, zdaje się; moja biblioteka ma go dzięki jakiemuś nadzwyczajnemu splotowi okoliczności.
      "Sezamkowych opowieści..." nie znam, ale jeśli jest tam Wielki Ptak, to już je lubię:)
      Ciekawa jestem, co rozumiesz pod pojęciem "upłynniania" - ja jeszcze nie opracowałam takiej metody, która nie wywoływałaby u mnie wyrzutów sumienia:(

      Usuń