Spora
część postów, jakie pojawiły się tu w lutym, miała charakter wspomnieniowy i
okolicznościowy, zaś ostatni powstał w związku z chęcią nadrobienia, sięgających do sierpnia ubiegłego roku, zaległości
w opisywaniu przeczytanych książek.
Dzisiejszy
jest sponsorowany przez oba te powody.
Gdyby
Zofia Chądzyńska żyła, dziś obchodziłaby 92 urodziny.
Jej
książkę „Statki, które mijają się nocą” przeczytałam kilka miesięcy temu i do
tej pory nie znalazłam wystarczająco dobrej okazji, by o niej napisać.
Kiedy
czytałam ją po raz pierwszy, miałam jakieś 13-14 lat (wnoszę po
okolicznościowej dedykacji, albowiem posiadany przeze mnie egzemplarz jest
nagrodą „za zajęcie I miejsca w konkursie plastycznym „50 rocznica wybuchu II
wojny światowej”. Musiała być to jakaś fatalna pomyłka jury, względnie zatajone
przede mną przekupstwo popełnione przez moich rodziców, innej możliwości nie ma).
W
przerwach pomiędzy innymi lekturami powtarzałam wtedy po raz enty cykl o Ani
z Zielonego Wzgórza, obiecując sobie, że już wkrótce zacznę, jak ona, zaczytywać
się w poezji Tennysona. Miało to czynić mnie równie romantyczną, zwiększając zarazem szanse na rychłe wpadnięcie w ramiona Wielkiej Miłości.
Nic
więc dziwnego, że zainteresowała mnie książka, której tytuł oraz motto zostały
zaczerpnięte z twórczości Henry’ego Longfellowa. Tennyson czy Longfellow, a cóż
w zasadzie za różnica, uważałam.
Wówczas
wydawało mi się więc – taki obraz przechowałam w pamięci – że "Statki, które mijają się nocą" to bardzo romantyczna opowieść o tym, jak to para nastolatków
(dziewiętnastoletni Paweł i nieco młodsza Eryka) błądzą wokół siebie, długo
uciekając od przeznaczonej im miłości.
„Statki, które mijają się nocą, w przelocie
do siebie coś mówią.
Daleki znak, syreny zew, co znów w
ciemnościach się gubią.
Tak to i my w życiu-oceanie mówimy, a
ktoś nas słyszy,
Spojrzenie tylko, tylko głos, tylko
znak – potem znów ciemność i cisza.”
Tak,
sporo poduszek przemoczyłam, po wielekroć deklamując tę strofę w wieczornych ciemnościach.
W czasie ponownej, ubiegłorocznej lektury nie zużyłam ani jednej chusteczki.
Ze zdziwieniem odkryłam, że jest to powieść o czymś zupełnie innym.
Owszem,
wątek miłosny istnieje i ma swoją rolę do odegrania, ale – doprawdy – nie jest
wcale najważniejszy.
Okazało
się bowiem, że jest to książka o tym, jak trudno jest dobrze wychować dziecko. I jak
wszystkie popełnione przez nas, rodziców, błędy, sprawiają że ze słodkiego
kilkulatka wyrasta kolczasty dorosły.
To
książka ponura, a wrażenie to dodatkowo pogłębia wszechobecny papierosowy dym.
Palą wszyscy i wszędzie. Dziewiętnastoletni Paweł pali z pewnością już od kilku
lat, a dorośli nie widzą w tym nic zdrożnego, ochoczo opróżniając kolejne
zapełniane przez niego (a przy okazji i przez siebie) popielniczki. W tle
pojawia się i rozwód rodziców, widziany oczyma dziecka, i spowodowana nim
depresja matki, i alkohol, i straszna samotność małego człowieka, przeradzająca
się stopniowo w brak umiejętności życia w społeczeństwie.
Chądzyńska
nie miała własnych dzieci, nie była psychologiem, nigdy nie pracowała z
młodzieżą. Mimo to potrafiła pisać o ważnych dla młodych sprawach w sposób przyciągający ich uwagę.
Nie była nachalna, nie narzucała się czytelnikowi, unikała prostych wyjaśnień.
Opowiedziana przez nią historia nie jest łzawa (choć, jak widać, 14-latki
mogą uważać inaczej), ani nieznośnie pedagogiczna. Sporo w niej niuansów i
pokazywania, że często w życiu stąpamy po kruchym lodzie, więc wiele zależy od
tego, jak bardzo będziemy uważni.
Tak
w każdym razie odbieram tę książkę dzisiaj.
Ciekawi
mnie jednak, co będę myśleć za kolejnych 25 lat. Wcale niewykluczone, że okaże
się wtedy, że jest to powieść o kilkudziesięcioletnich kobietach, które w różny
sposób przeżyły swoje życie.
Zofia
Chądzyńska „Statki, które mijają się nocą”. Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia”,
Warszawa 1989.
Kiedyś ją czytałam i niezbyt przypadła mi do gustu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Cóż, najwyraźniej ten statek nie był na Twoim kursie.
UsuńWłaściwie to nie powinienem tu zaglądać, bo Statki czekają i nawet są blisko czoła kolejki:P A dym papierosowy to chyba znak rozpoznawczy autorki (i czasów), we Wstędze pawilonu też wszyscy kopcili na potęgę :P
OdpowiedzUsuńZ pewnością znak rozpoznawczy (ten błogi stan braku wiedzy o skutkach palenia nigdy nie wróci), ale w innych książkach chyba było tego mniej. U mnie z kolei Wstęga czeka w kolejce, ale żeby była przed nią wizja rychłego końca stania, to nie powiem:(
UsuńWe wszystkich książkach palili, nawet u Musierowicz, ale nie w takiej ilości :D Przyspiesz Wstęgę, bardzo dobra rzecz.
UsuńWłaśnie ta ilość robi różnicę; w innych książkach jakoś omiotłam to wzrokiem, a tu kasłałam podczas lektury:P Nie denerwuj mnie z tą Wstęgą; ostatnio czytam tylko krótkie teksty dla dzieci:(
UsuńFakt, niepalącemu trudno znieść tę atmosferę :P Wstęga jest krótkim tekstem dla dzieci, trochę starszych:)
UsuńTak, tak, oczywiście. Na półce mam same takie króciutkie teksty.
UsuńSpoko, jeszcze z dziesięć lat i będziemy sobie mogli poczytać nawet dłuższe teksty.
UsuńJa tam na emeryturę idę za około trzydzieści, a Ty?:P
UsuńJa też. Od dziesięciu lat stale mi brakuje 30 lat do emerytury. To się nazywa zakrzywienie czasoprzestrzeni chyba.
UsuńTaak. Inni się starzeją, a dla nas czas zatrzymał się w miejscu:P
UsuńNie jestem pewien, czy mi się ten stan podoba :P
UsuńKiedy już otrzymasz pierwszy raz świadczenie emerytalne, w wysokości obliczonej według wzorów dla urodzonych po 1968 roku, uwierz mi, że zatęsknisz do tego stanu.
UsuńTo z pewnością będzie bolesne. Mus córki bogato za mąż wydać :(
UsuńPrzynajmniej już wiem, że trzeba trzymać moich synów z dala od Twoich córek:P
UsuńEch :( U was to dobrze, łatwo o jakąś enerdowską nowobogacką :P
UsuńA idź Ty, a kysz! Widziałeś kiedyś taką? Naprawdę, sądzę żew kraju da się znaleźć bogatą i choć trochę urodziwą; tam nie da rady:(
UsuńCzyżbyś nie wyznawała teorii, że blask bijący z konta bankowego tatusia opromienia każdą dziewoję, nie mówiąc już o tym, że oślepia ewentualnych kandydatów na narzeczonych? Chwalebny idealizm :) Poza tym teraz takie dziedziczki pewnie implantują sobie twarze i resztę figury w najlepszych klinikach :P
UsuńCo kto lubi. Dla mnie plastic isn't fantastic i wliczam w to także złote karty kredytowe:P
UsuńA najbogatsze i zaimplantowane z pewnością mają wmontowane blokady (gratis razem z botoksem), uniemożliwiające zerkanie w stronę tego zapyziałego Wschodu.
Na blokady nie ma rady:P Znaczy faktycznie tylko rynek lokalny pozostaje.
UsuńI jakżeż będzie ekologicznie!:P
UsuńJasne, rowerem można podjechać :P
UsuńNa razie to chętniej hulajnogą:P
UsuńTyż piknie.
UsuńTo ja już wszystko ogarnęłam, teraz kolej na Ciebie. Obawiam się, że jak wystartują na hulajnogach w stronę synów bogatych tatusiów, to plan może Ci się posypać:P
UsuńSpoko. Różowe hulajnogi z My Little Pony uśpią czujność przeciwnika :P
UsuńChcesz tak wcześnie wypuścić własne córki na polowanie, czy raczej tak nisko oceniasz możliwość ich rozwoju?
UsuńTrening czyni mistrzynie :P
UsuńWnoszę z tego, że obie odpowiedzi są poprawne, przy czym zakładasz że wdrożenie planu A pomoże zneutralizować skutki planu B. Albo jakoś tak.
UsuńMusiałbym sobie te warianty rozrysować, ale z grubsza chyba tak :P
UsuńAle wiesz, że niniejszym zaprzepaściłeś szanse na zajęcie przyzwoitego miejsca w konkursie na najbardziej kochającego ojca, nie?:P
UsuńAle za to przoduję w rankingu ojców zapobiegliwych :P
UsuńBiedne dzieci:(
UsuńJak plan się powiedzie, to przestaną być biedne :D
UsuńFakt:))
UsuńCzytałam tę książkę jako kilkunastolatka i potem jako osoba dorosła. Za każdym razem mi się podobała. Ciekawe postacie są w tej książce: mamusia, która "kocha cały świat" poza własną córką, student psychologii, który chciałby pomagać, ale tak naprawdę nie rozumie problemów osób takich jak Eryka, i wreszcie Eryka, którą odbierałam nie jako osobę rozbrykaną, zdemoralizowaną i paskudną, lecz zagubioną, nieszczęśliwą i potrzebującą pomocy :-)
OdpowiedzUsuńTe postacie to chyba największa zaleta powieści. Jest ich całkiem sporo - pierwszo i drugoplanowych, a każda inna, i każda intrygująca.
UsuńErykę odebrałam tak samo jak Ty - jak sądzę, zgodnie z zamysłem autorki.
Pamiętam jak wielkie wrażenie (i ten cytat również) na mnie zrobiła w moim nastoletnim wieku. I również do tej pory byłam przekonana, że to o nastoletniej miłości jest, a przynajmniej, że przede wszystkim. A może w tym wieku właśnie tego się szukało wszędzie. Chyba zajrzę do niej jeszcze raz ;)
OdpowiedzUsuńNie wiem jak inni, ale ja przy pierwszym czytaniu raczej właśnie byłam zafiksowana na owym szukaniu miłości wszędzie. Cóż za szczęście, że mi przeszło - od razu poszerzyły mi się horyzonty!:)
UsuńA do kolejnego czytania bardzo zachęcam!
Miałam podobnie z "Kolacją na Titanicu" Boglar, przeczytałam ją za wcześnie i była to dla mnie opowieść obyczajowa dla młodzieży z wątkiem kryminalnym. Dopiero kilka lat później zauważyłam, że to o niemożności zaakceptowania trudnej prawdy o sobie, własnej odmienności.
OdpowiedzUsuń"Kolacji na Titanicu" nigdy nie czytałam, ba! nie słyszałam nawet o takiej książce (na marginesie, przypomniałaś mi, że miałam szybko przeczytać "Gdyby konfitury nie latały za muchą". To już jakieś pół roku jak to postanowiłam...) Sądzę, że wiele przeczytanych przez nas onegdaj książek, gdyby sięgnąć po nie ponownie, okazałoby się wielką niespodzianką. Gdyby tylko mieć czas na to, by to zrobić. I o ile byłyby to dobre książki, oczywiście.
UsuńTej książki nie czytałam, ale wiele jest takich, które czytając jako młode dziewczę odbierałam przez pryzmat romansowo-romantyczny. Dziś, jako kobieta dojrzała mam odwrotnie, te romansowo-romantyczne wątki najchętniej ominęłabym (zwyczajnie mnie nudzą) dziś szukam w literaturze innych wrażeń. To zapewne prawo wieku i suma życiowych doświadczeń.
OdpowiedzUsuńOj tam, oj tam:) Porządny wątek romansowo-romantyczny nie jest zły! Ja tam czasem lubię, tyle że trafiają się jakby coraz rzadziej. No, ale ja - nie wymawiając - jednak młodsza jestem:P
UsuńNo nie da się zaprzeczyć- jesteś z innej półki :) A ja coraz rzadziej znajduję wątek romansowo-romantyczny, w którym nie raził by mnie tani sentymentalizm. No, ale zawsze zostaje jeszcze klasyka.
OdpowiedzUsuńOj tam, od razu z innej:P Z tym tanim sentymentalizmem coś jest na rzeczy, ale myślę, że dlatego, że naprawdę trudno jest dobrze napisać o miłości. Która wszak czasem trąca tanim sentymentalizmem. A czasem wręcz przeciwnie:)
Usuń