Tuż
przed rozpoczęciem kolejnego mundialu, będącego w ocenie jednych świętem
sportu, zaś zdaniem drugich żenującym komercyjnym widowiskiem, w jednym z
numerów mojego ulubionego archiwalnego miesięcznika „Ty i ja”, pochodzącym z
maja 1967 roku natknęłam się na idealnie pasujący do okoliczności felieton „Opiekuna
domowego”.
„Kiedy ma się lat kilka, bo nawet nie
kilkanaście, jest się sportowcem doskonałym. Piłka jest piłką i niczym więcej.
Dziecko gra, bo ma na to ochotę. Gra, bo
gra je cieszy. Gra, bo chce wygrać po prostu tę grę, w której właśnie bierze
udział. Później gra się już po coś. Na przykład po to, żeby być kimś. Liczyć
się, być sławnym, zwiększać prestiż swojej grupy. Powiecie mi na to, że w tym
znaczeniu świat dorosłych nie zna w ogóle czynności bezinteresownych. Ależ
oczywiście, tylko że sport jest, nie wiedzieć czemu, tą dziedziną, gdzie
stosuje się taryfę ulgową. Jeżeli dziewczyna zajmuje się intensywnie sobą nie w
tym celu, by ładnie wyglądać i podobać się, lecz w zamiarze zostania gwiazdą
filmową, mniema się po prostu, że jest głupia. Podobnie ocenia się
piosenkarza-amatora, który układa swoje życie zgodnie z mitem wielkiej kariery.
Jeżeli natomiast młody sportowiec szykuje się na gwiazdę stadionów, to nikt nie
ma do niego pretensji. Nie jest śmieszny. Nie jest niemądry. Jest wartościowym
młodym człowiekiem, któremu trzeba co najwyżej wspomnieć od czasu do czasu o
potrzebie zrobienia matury. A ilu mamy w Polsce młodych ludzi, którzy są takimi
sportowcami mitomanami? Ilu nimi nie jest?”
Moi
obaj synowie jako przedszkolaki chodzili (Młodszy nadal chodzi) na zajęcia
piłkarskie. Oglądanie ich nieporadnych prób strzelenia gola, odbieranie ich po
zajęciach zziajanych, spoconych i uśmiechniętych od ucha do ucha, stanowiło
czystą przyjemność. Po okresie przedszkolnym przychodzi jednak czas przejścia
do „prawdziwej”, klubowej piłki. Czas zetknięcia się z pełnymi ambicji
tatusiami i mamusiami, widzącymi już oczyma wyobraźni swoją pociechę w roli następcy
co najmniej Lewandowskiego. Czas treningów cztery razy w tygodniu po półtorej
godziny plus wszystkie weekendy (nigdy w życiu nie zapomnę pewnego noworocznego
poranka, kiedy to – jako matka siedmiolatka - odebrałam sms od trenera o treści:
„o 13.00 zapraszam na halę na mały noworoczny rozruch”). Czas, kiedy radość
płynąca z uprawiania sportu zostaje zastąpiona przez ciężką pracę, osładzaną
komercyjnymi marzeniami. Starszy wytrzymał przez rok. Nauczona tym
doświadczeniem Młodszego pewnie już w ogóle nie poślę do klubu, zwłaszcza że
zaprzyjaźniony fizjoterapeuta, na co dzień pracujący z uprawiającą sport młodzieżą, stale
donosi o rosnącej liczbie dwunasto i trzynastolatków trafiających do niego z
poważnymi urazami stawów kolanowych, doznanymi w trakcie podobno profesjonalnych
treningów piłkarskich.
Wracając
jednak do Opiekuna Domowego, to dalej pisze on tak:
„Inna strona tej samej sprawy to styl
kibicowania. Są tacy kibice, którzy idą na stadion w nadziei obejrzenia dobrego
meczu. Wydaje się jednak, że niepokojąco wielu idzie tam po prostu w tym celu,
by się przekonać czy „swoi” dadzą sobie radę z „obcymi”. W pewnym sensie jest
to całkiem naturalne. Swoje typy ma się nie tylko na wyścigach. Zauważmy
wszakże, jak często ceni się nie grę, lecz wygraną. Końcowy efekt, a nie
widowisko. Patrzy się na bitwę, a nie na zawody sportowe. Oklaskuje się sukcesy
swoich i błędy ich przeciwników. Rzadko odwrotnie. Wygwizduje się sprawiedliwe
orzeczenia sędziowskie, jeśli tylko godzą w „swojego”. Wiem, różnie to bywa,
ale tylko tych kibiców słychać.(…)
Nie chciałbym być źle zrozumiany. Nie
mam nic przeciwko sportowi. Nie sądzę również, aby kiedykolwiek mógł on stać
się czystą zabawą. Nie wierzę w możliwość wyeliminowania z niego mitu kariery
czy też owych gromadnych emocji, które znajdują sobie w sporcie pożywkę
zastępczą. Marzę o czymś innym. O tym mianowicie, aby można było w Polsce
uprawiać sport bez ambicji prywatnych, regionalnych lub narodowych. Prywatnie i
dla własnej przyjemności. (…) Sport niewiele mnie, w gruncie rzeczy, obchodzi.
Interesują mnie natomiast pewne radości ze sportem związane, które dzisiaj
przeznacza się niemal wyłącznie dla zawodników oraz młodych ludzi, z których
mogą wyrosnąć zawodnicy. Czy cała reszta może tylko siedzieć na trybunach i
oddawać się uniesieniom zbiorowym?
Może należałoby zorganizować specjalne
kluby sportowe, w których zrzeszaliby się ludzie, którzy nie interesują się
żadnym Wielkim Sportem, a chcieliby jakiś malutki sport uprawiać, wcale nie będąc
sportowcami? Taki klub miałby na przykład własny basen, do którego nie
wpuszczano by zawodników lub rezerwowano dla nich jakieś wyjątkowe niewygodne
godziny.”
Przed
nami miesiąc sportowych zmagań, które w tym roku, z uwagi na lokalizację oraz sposób ich organizacji, budzą wyjątkowe kontrowersje. Na szczęście „nasi”
nie grają, obędzie się więc bez wspominanych przez Opiekuna gromadnych emocji.
Nie ma jednak szans na brak komercji. Starszy już od dwóch miesięcy wydaje
wszystkie własne pieniądze na „kolekcję kart piłkarskich” (swoją drogą, pomysł
godny geniusza marketingu!), inni pędzą do sklepów RTV celem nabycia nowego,
jeszcze lepszego niż kupiony rok temu, telewizora. Popołudniami na boiskach
pojawią się zaś nowe rzesze chwilowych pasjonatów futbolu, przyodzianych w świeżo
zakupione sportowe koszulki z logo mistrzostw.
I
tylko ojciec albo matka razem ze swoimi kilkulatkami i ich gumową piłką przez jakiś czas nie
dopchają się do orlików. Ale kto by się tam nimi przejmował.
Nie jaram się piłką. Chłopaki na zajęcia chodzą. Na pierwszym, towarzyskim spotkaniu z innymi klubikami do woli napatrzyłem się na rodziców, o których piszesz :P
OdpowiedzUsuńJa tam czasem lubię obejrzeć dobry mecz. A że rozumiem przez to mniej więcej coś na poziomie finału, no, może półfinału Ligi Mistrzów, to na szczęście nie muszę poświęcać na tego rodzaju rozrywkę zbyt dużo czasu:P
UsuńNa naszych klubowych zajęciach fascynujące było również to, że oczywistym dla trenera i całej reszty było, iż matki młodocianych zawodników są po to, aby wozić dzieci na liczne zajęcia o różnych porach, w tym także w weekendy (trzeba w końcu dowieźć zawodników na turniej!). Do tego dochodziło rotacyjne pieczenie ciast: w tę sobotę ciasto przynosi mama Krzysia, a w następną mama Jasia. To nie na moje feministyczne nerwy!
Czasem mnie rzuci przed TV jak leci piłka kopana, ale potem oglądam np. akcje sędziowskie z wczorajszego meczu otwarcia i się zastanawiam, jaki w tym oglądaniu sens. Ma być wynik i jest :(
UsuńU nas trener lajtowy, a pieczenia ciast nie ma. Są za to silne naciski (ze strony uczestnika) na zakup korków. Techniki gry to pewnie nie poprawi, zainteresowania nie wzmoże, ale za to będzie +10 do lansu i likwidacja poczucia wyobcowania wśród rówieśników w błyszczących nówkach :P
To co się dzieje w drugim meczu tych mistrzostw też nie napawa optymizmem. Te mistrzostwa to całokształtowe nieporozumienie!
UsuńMarkowe korki po taniości chodzą na allegro. Swego czasu nabyłam bodajże za dwie dychy prawie nówki sztuki. Zachwyt Starszego wart był znacznie więcej:)
Ale mecz dwóch H wrócił mi wiarę w to, że futbol może być pięknym widowiskiem :P Ja ogólnie jestem mało wybredny i nie mam schiz higienicznych, ale akurat butów używanych nie kupię :)
UsuńPięknym jak pięknym - pod koniec to już rzeź była!
UsuńZ butami miałam podobnie, ale po primo odkryłam w Szczecinie sklep ze specjalistycznym sprzętem, którym za cenę 9 złotych wybijają bakterie z butów (wierzę, że wybijają i nie wyprowadzaj mnie z błędu!:P), zaś po drugie primo, w życiu nie nabyłabym nowych korków za tak koszmarne pieniądze jakie kosztują, tylko po to, by Starszy poszpanował w nich ze dwa razy na boisku.
Rozumiem, jako i Ty mnie, mam nadzieję, zrozumiesz. No i ja nie mam takiego sklepu pod ręką :) Całe szczęście, to goście komunijni stawiają, bo Starszy dostał kasę specjalnie na ten cel :P
UsuńA, to trzeba było tak od razu! Tylko żeby komunijnej tradycji stało się zadość, kupcie mu chociaż jakiś wypasiony model, najlepiej z ciekłokrystalicznym wyświetlaczem, który będzie pokazywał ile metrów przebiegł i ile razy kopnął piłkę!:)
UsuńFurda wyświetlacz! Kolor istotny!! Obawiam się że rośnie nam mały Ronaldo, czyli kolorowe butki, fryzka i bezradne stanie pod bramką przeciwnika i czekanie na podanie :P A tak serio, to weźmiemy co będzie na sportowym festynie w niedzielę :D
UsuńJeśli będzie zarabiał tyle co Ronaldo, zaprawdę powiadam ci, wybacz mu!:P Mój Starszy też niestety konsekwentnie podąża tą samą drogą, bowiem zamiast na grze, skupia się na piłkarskich fryzurach. Ostatnio zapuszczał wprawdzie włosy na Ibrahimovicia, ale po ostatnim meczu Portugalii (no i cóż, że im się przegrało) stwierdził, że ten Ronaldo to ma jednak fajną fryzurę. Tylko kolejna porażka Portugalii może mnie uratować! Jedyna nadzieja w tym, że wygrają Niemcy - oni tacy porządnie uczesani!:PP
UsuńTo i tak mało wymyślne fryzki Twoje dziecko proponuje. U nas był pomysł na zapałkę na głowie i kępę dredów na potylicy. Nie pytaj mnie, który z idoli tak się nosi, bo pojęcia nie mam :)
UsuńWątek firanki z tyłu też był przerabiany, ale jako rodzice stawiliśmy stanowczy opór. Ale i tak należy się cieszyć, że mamy tylko takie zmartwienia.
UsuńI tego się trzymajmy :D
UsuńNo i proszę, po 50 latach a jakie aktualne!
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko że takich pism już nie ma na rynku.
Pozdrawiam.
Takich na pewno nie. Teraz nikt nie odważyłby się wydać gazety, w której teksty byłyby pisane gęstą, małą czcionką, po to by na jednej stronie zmieścić jak najwięcej treści.Pomijam już fakt, że ponad siedem stron zajmuje opowiadanie kryminalne (w innym numerze był na przykład bardzo spory fragment "Nudy" Moravii). Trzeba by jednak dopaść kogoś, kto czytał ten miesięcznik w tamtych latach - może by pamiętał, czy było to czasopismo popularne, czy raczej niszowe. Od moich dziadków niestety niczego już się nie dowiem, a wcześniej nie wpadłam na to, by pytać ich o takie rzeczy:(
UsuńPozdrawiam wzajemnie!