Kiedy
w marcu wzięłam po raz pierwszy do ręki Antologię polskiego reportażu 100/XX,
miałam przeczucie, że jest to zbiór, który prawdopodobnie będę czytać bardzo,
bardzo długo.
Trzy
miesiące i ledwie trzy rozdziały antologii później wiem już, że intuicja mnie
nie zawiodła.
Być
może rzecz przedstawiałaby się inaczej, gdybym była Gondowiczem w spódnicy.
Niestety, oczytana – zwłaszcza w starszej polskiej literaturze – jestem raczej
słabo, a nad spódnice przedkładam sukienki.
Dzięki
temu jednak teraz, podążając za tropami wyznaczonymi przez twórców „100/XX”,
mogę przeżywać ekstatyczne literackie uniesienia.
W
antologii rok 1932 przyporządkowany został dwóm kobietom: Kazimierze
Iłłakowiczównie (poświęconego jej rozdziału jeszcze nie przeczytałam, ale już
się boję, bo skoro wrażliwość i sposób myślenia tej autorki zawsze były mi
bliskie, to pewnie po lekturze zamieszczonego w antologii jednego z jej listów po raz kolejny zboczę z wcześniej zaplanowanych czytelniczych szlaków)
oraz Irenie Krzywickiej.
Krzywickiej
– gorszycielce, skandalizującej bojowniczce o prawa kobiet, zdeklarowanej przeciwniczce
hipokryzji. Oraz niezwykle utalentowanej reporterce sądowej.
We
wstępie do tego rozdziału Mariusz Szczygieł pisze między innymi tak:
„W publikacjach o „Wiadomościach Literackich”
często wspomina się, że reportaże sądowe Ireny Krzywickiej należą do
najlepszych tekstów w dorobku tego tygodnika. (…) Roli sprawozdawczyni sądowej
podjęła się bez przygotowania i bez ambicji zachowania obiektywizmu – uważa
Małgorzata Szpakowska. Są to subiektywne opowieści o ludzkich charakterach i
przypadłościach, a nie bezstronne relacje.
Właśnie to,
że nie byłam specjalistką – tłumaczyła Krzywicka – że miałam świeże spojrzenie
na zagadnienia, które dla wielu stały się rutyną, nadało mojemu sądowemu
pisaniu szczególną wartość.”
Współcześnie
nie istnieje coś takiego jak sprawozdawczość sądowa. W gazetach nie ma stałych
rubryk „z wokandy”, a relacje z procesów pojawiają się albo w prasie
specjalistycznej typu „żółte strony” „Rzeczpospolitej” (w wersji fachowej,
przeznaczonej dla prawników), albo w goniących za sensacją artykułach w
gazetach codziennych, rzadziej tygodnikach (w wersji dla żądnej krwi gawiedzi).
Być może to znak czasów, wszak współcześni Polacy nie lubią czytać, za to lubią
oglądać telewizję. Zamiast felietonów pojawiły się więc już telewizyjne
programy typu „Sędzia Anna Maria Wesołowska”, w których biorą udział zawodowi
sędziowie i które – przynajmniej teoretycznie (bo w praktyce wychodzi to moim
zdaniem bardzo nędznie) – mają pokazywać przeciętnemu Polakowi jak wygląda
wymierzanie sprawiedliwości we współczesnej Polsce.
Kiedy
myślę o pracy sędziego i procesach sądowych, widzę żywych ludzi i czuję emocje.
Kiedy
patrzę na to z boku, z perspektywy szarego obywatela, usta same rozdziewają mi
się do ziewania.
Tymczasem
ostatnią rzeczą, jaką można napisać o reportażach Krzywickiej jest to, że
są mdłe czy nudne. Lub też, że są obiektywną i rzetelną relacją z procesów, którym się przyglądała.
Czy
zwykłemu człowiekowi taka rzetelna relacja faktycznie jest jednak do czegokolwiek
potrzebna?
Jak
twierdzi Marzena Żylińska, autorka „Neurodydaktyki” oraz spore grono
neurobiologów, uczymy się i zapamiętujemy między innymi dzięki emocjom. Jakież
zaś emocje mogą się w nas wyzwolić, gdy przeczytamy, że sąd w składzie na
posiedzeniu niejawnym postanowił umorzyć postępowanie w sprawie? Lub też gdy
dowiemy się, że w sprawie przesłuchano dwudziestu pięciu świadków, a opinie
wydało dwóch niezależnych biegłych sądowych?
Oczywiście,
można w tym miejscu stwierdzić, że przecież na niczym innych jak na emocjach
grają tabloidy oraz dwudziestoczterogodzinne telewizje. Wszyscy pamiętamy
krzyczące żółtymi paskami lub czarnymi nagłówkami dramatyczne relacje z procesu
matki Madzi z Sosnowca. Od Krzywickiej różną się jednak pewnym drobnym, ale
niezmiernie istotnym szczegółem. Jej relacje są bowiem literaturą. Ciągle żywą,
mimo że dotyczącą wydarzeń sprzed ponad osiemdziesięciu lat.
Wznowiony
w 1998 roku przez wydawnictwo „Czytelnik” zbiór wydanych po raz pierwszy w roku
1935 sprawozdań sądowych Krzywickiej, obejmuje ledwie pięć historii (szósty,
króciutki rozdział pełni rolę odautorskiego posłowia). Niektóre z nich były swego czasu bardzo głośne, jak proces Rity Gorgonowej (o którego wznowienie zabiega właśnie znany mi skądinąd młody szczeciński adwokat) czy
Zachariasza Drożyńskiego, zabójcy młodziutkiej tancerki rewiowej Igi
Korczyńskiej (ten wątek powinien być znany wszystkim czytelnikom książki
Marcina Szczygielskiego „Poczet królowych polskich”; ten też właśnie reportaż
został zamieszczony w antologii „100/XX”). Inne z kolei nie powinny wzbudzić
niczyjego zainteresowania. Cóż bowiem może być ciekawego w relacji z sądu
grodzkiego, zajmującego się sprawami drobnymi, dziś zaliczanymi do kategorii
wykroczeń? Gdzież tu sensacja, gdzie temat? Powtarzalność i banalność tych
spraw sprawia, że większość osób, nie wyłączając sędziów (jak tu zapamiętać,
czy kolejny podsądny ukradł z blokowej piwnicy słoiki z ogórkami czy może
kompot z czereśni?) traktuje je lekceważąco. Nie Krzywicka. Ona pisze bowiem
tak:
„Od wielkich dramatów, trupów, rewolwerów,
spłakanych matek, spłoszonych oczu skazańców przejdę teraz do zwykłej powieści,
bezbarwnej i monotonnej jak codzienne życie, ale, jak codzienne życie, bliskiej
nam wszystkim. Zbrodnia, tragedia, to są ponure wyjątki od pospolitej reguły
zwykłych egzystencji. Ale istnieją drobne przestępstwa na co dzień, w których
zawiera się często nie mniejsza doza krzywdy. Te drobne wykroczenia to życie
przyłapane na gorącym uczynku, rewia małych śmiesznostek, dużych bolączek,
wielkiego sprytu i bezradnej głupoty. Defilada różnych typów ludzkich, z
najróżniejszych środowisk, stłoczonych zgodnie w ciasnej salce, poszukujących
sprawiedliwości, raczej zdrowego rozumu niż znajomości kruczków prawnych –
nieomylności życiowej u pana w todze, siedzącego za stołem sędziowskim.”
Ci,
którzy zaglądają do mnie już od pewnego czasu, dobrze wiedzą, że co jak co, ale
ego mam rozbuchane. Nie pomylą się więc, gdy stwierdzą, że najwyższy czas, by
pojawiły się tu wycieczki osobiste.
Sprawy,
którymi zajmuję się na co dzień, są zaliczane do kategorii nudnych. Owszem,
zdarzało się, że interesowali się nimi dziennikarze, jednak nie zawsze czynili
to z uwagi na ich przedmiot (był nawet jeden taki, którym powodowały względy
całkiem pozamerytoryczne, ale o to mniejsza). Tymczasem, gdy spróbować w nie wejrzeć, okaże się, że niemal za każdą stoi poruszająca ludzka historia.
Czasem wzruszająca, czasem wstrząsająca, niekiedy zaś wywołująca obrzydzenie.
Każda jednak prawdziwa. Z krwi i kości.
Marzy
mi się ktoś, kto potrafiłby to dostrzec i opisać. Dotknąć sedna. Wywołać refleksję. Wzruszyć,
inaczej jednak niż czyni się to dzisiaj, grając na najprostszych
instynktach. Pokazać, że jest inny świat, często tuż, niemal na wyciągnięcie
ręki, ledwie dwadzieścia kilometrów za granicami aglomeracji.
Może
dzięki temu wszyscy uwierzylibyśmy, że sprawiedliwość kiedyś wreszcie
zatriumfuje.
Brakuje mi współczesnej Krzywickiej.
Irena
Krzywicka „Sąd idzie”. Czytelnik, Warszawa 1998.
Chciałem powiedzieć, że zobaczywszy dziś dziesiątkę, którą dałaś Krzywickiej na LC, czym prędzej ściągnąłem książkę z Finty. Gdyby mi się nie spodobało, to będzie na Ciebie :D Chociaż po Wyznaniach gorszycielki sądząc, raczej mi się spodoba.
OdpowiedzUsuńCo do antologii 100/XX to właśnie przeczytałem wstęp do Rodziewiczówny z wiadomą blogerką w roli głównej (zazdraszczam:D) i jadę dalej. Wynik tego czytania jest taki, że nabyłem sobie reportaż normandzki Konopnickiej, żeby przeczytać całość. I takoż Reymonta "Z ziemi chełmskiej". Zastanawiam się, o ile spuchnie moja biblioteka i czytnik, gdy dojadę do końca:P
Nie mam pojęcia jak tę lekturę odbierze nie-prawnik, ale wierzę w to, że się obroni. Nawet, a może zwłaszcza, bez potrzeby angażowania profesjonalnego adwokata:)
UsuńMyślę, że jeszcze trochę i będziemy mogli rozważyć wystąpienie z pozwem zbiorowym przeciwko Mariuszowi Szczygłowi i pozostałym twórcom antologii - szkoda majątkowa, którą nam wyrządzają poprzez podstępne zmuszanie do zakupu kolejnych książek jest naprawdę znacznych rozmiarów! U mnie na półce leży już "Florian z Wielkiej Hłuszy - akurat nie kupiony, tylko wygrzebany ze stosu, ale sam rozumiesz, że jako wiadoma blogerka muszę akurat to przeczytać; na Krzywicką poświęciłam cały urodzinowy budżet, a podczas majowego wyjazdu zmusiłam rodzinę do nadrobienia drogi, tylko po to, by zajechać w okolice dawnej rezydencji Janta-Połczyńskich. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej:(
Pozew zbiorowy mi się podoba,zdecydowanie wydawanie takich książek powinno być karalne. O Florianie też przemyśliwuję, na szczęście nie planuję peregrynacji śladami reportaży. Na razie nie planuję :P
UsuńUżycie zwrotu "na razie" było ze wszech miar roztropne - tyły trzeba zabezpieczać zawczasu!
UsuńZ wprowadzeniem karalności takich czynów pewnie nie byłoby tak ciężko - nie takie rzeczy nasi posłowie uchwalają. To co, mały lobbing?:P
Właśnie Żeromski mnie skutecznie zniechęcił do zwiedzania Malborka - czysta oszczędność wakacyjna dzięki tym reportażom:)
UsuńMożemy lobbować, chociaż ja to bym za parę lat przeczytał jakieś najlepsze reportaże 25-lecia czy coś :P
Żeromskiego póki co omijam szerokim łukiem, ale w tym roku i bez niego wakacje będę miała słabe, niestety.
UsuńWspółczesne antologie mnie nie pociągają. Raz, że było już "20 lat nowej Polski w reportażach" i teraz trzeba by odczekać kolejne dwadzieścia lat, żeby było z sensem; dwa, że mam wrażenie, że całkiem sporo czytam na bieżąco, więc Ameryki raczej nie odkryję. Zwracam natomiast Twoją uwagę na szereg już istniejących antologii (przywoływanych zresztą we wstępie do "100/XX"), dotyczących reportaży powojennych. Na swoje nieszczęście posiadam np. "Klucze do zdarzeń" (lata 1944-1974) i wziąwszy je teraz do ręki odkryłam, że jest tam jeszcze więcej równie atrakcyjnych co w "100/XX" literackich tropów. Masakra. Tyle że głupio tak ciągać po sądach panią Goldbergową...
Znaczy znowu coś przegapiłem :P Antologie wypisane we wstępie zauważyłem, ale z braku czasu nie ruszyłem na natychmiastowe łowy, czas byłby skończyć z kompulsywnym kupowaniem, czyż nie?
UsuńPS. A ponoć proces Gorgonowej ma być wznowiony...
Gdyby nie brak czasu, już dawno wszyscy żebralibyśmy na progu hipermarketów (żebranie pod kościelnym murem jest chyba passe)!:P
UsuńPS. Ponoć nawet napisałam o tym w poście, podlinkowując to i owo. Na razie to tylko jednak zapowiedzi, że będzie podjęta próba podjęcia próby wznowienia. Do wznowienia baaaardzo daleka droga.
Pod hipermarketem ludzie chyba mniej chętnie dają jałmużnę:P
UsuńNo i popacz, a ja się zastanawiałem, gdzie o tej Gorgonowej czytałem :) Szkoda, że się dowody rzeczowe nie zachowały, technika poszła do przodu.
Pod hipermarketem zawsze można chociaż wózek odprowadzić, a pod kościołem zazwyczaj spora konkurencja, często zinstytucjonalizowana.
UsuńWydawało mi się, że to ja szybko zapominam treść tego, co przed chwilą przeczytałam, ale widzę że Ciebie trudno będzie przebić. Po relacji Krzywickiej każdy uważa Gorgonową za wcielenie niewinności, ale bez dowodów będzie raczej słabo. Teraz zrobiliby badania DNA i byłoby po sprawie, a wtedy?
Wózki coraz częściej nie zawierają monety zwrotnej, więc się robi za darmo :(
UsuńW kwestii zapominania treści możemy się licytować do upojenia. Gdyby nie notatki. to nic by nie zostawało w pamięci.
Mam wrażenie, bez czytania Krzywickiej, że jednak Gorgonową skazano pod naciskiem opinii publicznej, ale nie będę się upierał. W każdym razie film był zacny, reportaż sobie przeczytam, a proces będę śledził, o ile do niego dojdzie. Szkoda, że tego DNA nie da się przebadać, szkoda.
Bez monety zwrotnej to może w stolicy, u nas raczej się nie zdarza. Ty żebrz więc pod kościołami, ja pójdę w markety:P
UsuńNajgorsze jest to, że mimo iż w tym roku założyłam sobie przepiękny zeszycik na zapisywanie wrażeń z przeczytanych książek, nie chce mi się niczego w nim zapisywać (nienawidzę odrywać się od lektury, wystarczy że życie mnie od niej odrywa). Tylko blog mnie jeszcze ratuje.
Film był zdaje się luźną kompilacją szeregu różnych wątków, więc niespecjalnie przywiązywałabym się do przedstawianej w nim wersji zdarzeń. Krzywicka zwraca natomiast uwagę na szereg detali, które we mnie samej zasiały szybko kiełkujące ziarno niepewności. Fascynujące są zwłaszcza jej spostrzeżenia natury społecznej i obyczajowej.
No owszem, w stolycy niektóre markety wierzą klientom, że nie wywiozą wózków :P Rzadko, ale się zdarza.
UsuńMnie już nawet blog nie ratuje, porasta zielskiem, ale notatki na odwrotach starych rachunków robię, na wypadek gdybym kiedyś chciał sobie to i owo odświeżyć.
A do Krzywickiej już tak nie zachęcaj, bo książka przyjdzie pewnie najwcześniej w piątek :(
Tak sobie pomyślałam, że w sumie nie powinnam się wypowiadać, bo ostatnio do marketów jeździ wyłącznie mój mąż, więc może faktycznie i u nas zwyczaje się zmieniły?
UsuńTrend do prowadzenia blogów w stylu wiejskim jest ostatnio bardzo popularny. Ja też mobilizuję się resztkami sił, zaniedbując niestety przy tym inne sfery życia. Dlatego o wielu książkach z pewnością już nie napiszę i nie sądzę, aby w przyszłości coś się zmieniło.
Mogę nie zachęcać, ale pod warunkiem, że natychmiast po przeczytaniu dasz jakkolwiek znać, czy Ci się podobało!:)
Myślę, że i do Was zagościł ten nowy trynd wózkowy, wypytaj męża.
UsuńJa się już nie mobilizuję, nie mam siły po 12 godzinach przy komputerze jeszcze pisać notek. Ale to się zmieni, chyba.
Na rychłe przeczytanie Krzywickiej bym nie liczył, ale znać dam, choćby sygnałami dymnymi :)
Kiedy wyczerpią mi się tematy do rozmów z mężem, nie omieszkam zapytać go i o to:P
UsuńZ brakiem sił doskonale Cię rozumiem, mimo że sama spędzam ostatnio nawet mniej czasu przy komputerze. Fakt, że nadchodzący tydzień jest ostatnim tygodniem dydaktycznym napawa mnie jednak optymizmem (zwłaszcza że zarazem oznacza to, że wreszcie zapłacą mi za moją ciężką orkę na złożonym z młodych głów ugorze). Może więc i u Ciebie zaświeci słońce?:)
I jak to nie liczyć na rychłe przeczytanie Krzywickiej? No wiesz!
Zważywszy na liczbę obsuniętych chałtur, zza komputera wyniosą mnie zesztywniałego i ze szklistym wzrokiem za jakiś miesiąc :( A potem, oczywiście, zapłacą. Dobrze, że chociaż czytać mogę.
UsuńKrzywicką wezmę sobie na bałtyckie plaże. Ma padać w lipcu, to może zajrzę.
Jeśli napiszesz jeszcze jedno zdanie z użyciem słów "padać", "lipiec" i "plaże", to zapewniam, że efekt sztywnienia będziesz miał zapewniony od razu! Nie życzę sobie i wypraszam, albowiem mój jedyny w tym roku wyjazd urlopowy będzie w lipcu i to na bałtyckie plaże. Nie będzie padać!
UsuńNapisz to mojej małżonce, która konsekwentnie ogląda wszystkie prognozy długoterminowe i wieszczy potopy oraz zadymki śnieżne. Ja tam jestem optymistą w kwestii "lipiec", "plaże" :P
UsuńNie zwalaj na małżonkę, skoro to Ty przekazujesz te wieści dalej. Prognozy długoterminowe wybiegające w przyszłość dalszą niż dwutygodniową są niemiarodajne, o! Ale akurat z zadymek śnieżnych moje dzieci by się ucieszyły, gdyż ani razu w tym roku nie miały okazji, by wyciągnąć sanki.
UsuńMoje sankowały intensywnie, więc wolałbym pogodę bardziej plażową. Małżonce udzielę reprymendy, żeby nie siała defetyzmu, o!
UsuńDość długo wpatrywałam się w czasownik "sankowały", zanim zrozumiałam co oznacza. Uparcie kojarzył mi się z "sanowaniem" (tak to jest, jak się pracuje w weekendy), względnie "smarkowaniem" (tak to jest, jak się ma katar). A małżonce daj lepiej spokój, dobrze radzę.
UsuńMałżonkę pokarało smarkowaniem, więc odpuszczę dodatkowe szykany :P
UsuńGdy się smarkuje, rzadko patrzy się optymistycznie w przyszłość. Ja tam ją rozumiem:)
UsuńTo rychłego powrotu do zdrowia życzę obu paniom :D
UsuńWreszcie coś, co mogę przyjąć z wdzięcznością!:P I co pewnie się spełni, bo mnie ewidentnie uczula kataralnie coś, co pojawiło się w mym mieszkaniu dziś wieczorem. Jutro wybywam więc skoro świt, licząc na to, że katar lubi dłużej pospać i nie zwlecze się razem ze mną..
UsuńCzy aby nie sprzątałaś? Bo najgorzej to przesadzić z czystością :P
UsuńUdało Ci się chyba trafić, ale całkiem odwrotnie. Ponieważ i tak się wyprowadzamy, sprzątanie ograniczyliśmy do minimum (nie opłaca się przecież). Niewykluczone więc, że istnieje związek między moim katarem a radośnie namnażającymi się roztoczami:(
UsuńEeee, widział kto kiedy roztocze? może kartony przeprowadzkowe gromadzicie i to one uczulają :P
UsuńDziś nie przybył ani jeden, więc to nie to. Obawiam się, że jednak będę musiała jeszcze ze dwa razy ten kurz zetrzeć:(
UsuńDzieciom każ, nie możesz się przecież narażać na te roztocza:P
UsuńObawiam się, że po ich ścieraniu ubędą maksymalnie ze dwa roztocza. Może nadam wówczas nostalgiczny komunikat: w sypialni ubyło dwa, w pokoju przybyło jeden:P
UsuńMoże zwilżenie ściereczki do kurzu by pomogło? :D
UsuńSzczęśliwi co rozmawiają o urlopach i plażach, choćby bałtyckich i w zaspach. U mnie lipa. Blogowa, urlopowa i wolnoczasowa. :(
UsuńBazylu, jakie urlopy, jakie plaże? My tu o roztoczach przecież!:P A tak poważnie, to bardzo Ci współczuję. Ani ani urlopu? Ni ździebełka?
UsuńZWL: kurze ściera się u nas wyłącznie na mokro. Ale z fachowości uwagi wnoszę, że u Was za ścieranie kurzu odpowiedzialny jesteś Ty:P
Jako wyznawca doktryny, że kurz jest po to, żeby sobie leżał, znam zagadnienie głównie od strony teorii, ale z pewnością jest to teoria dogłębna i oparta na szerokich podstawach praktycznych.
UsuńDoktryna, o której piszesz, zyskała w ostatnim czasie wielu zwolenników. Osobiście znam dwie grupy osób: wyznawców tej właśnie teorii oraz szczęśliwych posiadaczy gotówki w ilości wystarczającej, by dać zarobić paniom od sprzątania (te to dopiero mają opanowaną i teorię, i praktykę!).
UsuńJestem wyznawcą praktykującym czynnie. Kurz sobie leży, po prostu.
UsuńPrzez wzgląd na wczorajszy Dzień Ojca napiszę, że Ci wierzę.
UsuńSerio podejrzewasz, że mogę należeć do grupy drugiej?
UsuńNo bez przesady. Opcje są dwie: albo żona nie wytrzymuje psychicznie i sama chwyta za szmatę, albo też żona nie wytrzymuje psychicznie, robi awanturę i Ty chwytasz za szmatę.
UsuńProrok jakiś, czy co :P
Usuń16 lat małżeńskiego stażu przeze mnie przemawia, ot co!:P
UsuńNo faktycznie, był czas zebrać doświadczenia :)
UsuńA ileż to ton kurzu się przez te lata zebrało, rety!
UsuńAkurat, wyglądasz mi na taką, co to szybko nie wytrzymuje i mąż leci w dyrdy ze ścierą :P
UsuńNo nie twierdzę, że się zebrało i nadal leży, Ale u nas ze ścierą to akurat ja, mąż preferuje rury i kije (za dwuznaczne skojarzenia nie odpowiadam).
UsuńWolę nie uruchamiać wyobraźni, ale przypuszczam, że problem zatkanej kanalizacji nie istnieje. Podobnie jak problem tyczek do pomidorów.
UsuńRany, jeśli taka wizja Ci się pojawiła bez uruchamiania wyobraźni, to może faktycznie nie próbuj jej używać. Zwłaszcza że pomidory u mnie w rodzinie od zawsze podwiązywało się przy użyciu pończoch:P
UsuńTo ja może pójdę spać i lepiej, żeby mi się nic nie śniło :P Ale jeszcze sobie poczytam Krzywicką, bo akurat doszedłem do niej w antologii:)
UsuńZazdroszczę (nie braku snów, ale możliwości przeczytania Krzywickiej po raz pierwszy). Może pójdę w Twoje ślady i też przytulę przed snem swój egzemplarz Antologii, zwłaszcza że od dziś jest opatrzony bardzo szczególną dedykacją:)
UsuńChwal się, chwal :P A Krzywicka zacna, chociaż Boyem podjeżdża :)
UsuńCzym nasiąkła, tym trąca. Chociaż nie mam pojęcia, czy masz rację, bo za mało i zbyt dawno temu czytałam tekstów Boya. W każdym razie nie uważam tego tekstu, który został zamieszczony w antologii za najlepszy, więc liczę, że i Tobie reszta bardziej się spodoba.
UsuńStylistyka nader zbliżona, co mnie akurat zachęca, bo Boya pasjami uwielbiam. Czekam nieustająco na przesyłkę, ciekawi mnie do szaleństwa ta Gorgonowa.
UsuńPrzez Krzywicką też pomyślałam sobie o Boyu. Szczególnej ochoty nabrałam na "Piekło kobiet", ale jakżeż to tak, kupić kolejną książkę?:)
UsuńGorgonowa bardzo niezła, ale i tak najbardziej podobało mi się "W sądzie grodzkim".
Boy tanio wychodzi:) Ale przeszedł też do domeny publicznej, więc na Wolnych Lekturach możesz sobie ściągnąć za free, jeśli masz ochotę czytać w telefonie/czytniku. A Boya najlepiej kup sobie Pisma w całości.
UsuńNo, tu dycha, tam dycha, a potem budżet domowy zdychnie. Nie ma głupich!
UsuńCzytnika nie mam, a czytając na telefonie jeszcze szybciej oślepnę. Grecka tragedia normalnie:P
Jako świeżo nawrócony czytnikarz agituję za czytnikiem. Plików nie widać, nie kurzą się i nie trzeba ich wietrzyć :P Mam nadzieję, że mi przejdzie ten szał, bo jednak parę rzeczy w papierku też bym przeczytał jeszcze.
UsuńKiedy ja strasznie, ale to strasznie nie lubię czytać na jakimkolwiek ekranie:( Ale brak kurzu i niewidoczność są pewną zachętą, nie powiem.
UsuńNie będę tu więcej wyskakiwał z moją gorliwością neofity, ale spróbuj kiedyś w jakimś sklepie albo u znajomych.
UsuńNie mogę, jako świeża posiadaczka kredytu skupiam się na oszczędzaniu:P
UsuńRychło Ci się odechce tego oszczędzania, bo jak byś nie sępiła, to i tak braknie. Więc czasem można zaszaleć, wszak żyjem tylko raz :P
UsuńOjej, a ja myślałam, że dzięki kredytowi się naprawię i nie tylko, że starczy mi na ratę, to jeszcze i odłożę. Nie? Naprawdę?
UsuńJestem wstrząśnięta i nie w głowie mi szaleństwa.
O proszę, a potem płacze w tabloidach, że nie starcza, że komornicy nachodzą i dzieci straszą :P
UsuńŻe niby ja w tabloidach? I w ogóle chyba nie chwytam:(
UsuńTy nie, bo Tobie nie w głowie szaleństwa :) Naród potem płacze, jak już poszaleje z kredytem.
UsuńTy nie, bo Tobie nie w głowie szaleństwa :) Naród potem płacze, jak już poszaleje z kredytem.
UsuńMyślisz, że jak dwa razy powtórzysz, to może zrozumiem? Owszem, zrozumiałam:P
UsuńRepetitio est mater studiorum, prawda prawdziwa od stuleci :P
UsuńZależy jak u kogo. U mojego sąsiada menela się nie sprawdziło, mimo że starannie powtarzał każdą klasę podstawówki.
UsuńBo on jest tym wyjątkiem, co to potwierdza regułę :P
UsuńNie wiem jak Twoja podstawówka, ale moja mieściła się najwyraźniej w wyjątkowym zagłębiu:(
UsuńZa czasów Krzywickiej ( i może trochę później też) za słowem stała treść i historia. Chodziło też o człowieka. I, jak zauważyłaś, sedno. Zastanawiam się, czy w takim IR, gdzie ludzie płacą ciężka kasę za rok nauki, rodzi się jakaś nowa Krzywicka, czy reporter dla którego ważne są emocje wyższe, niż aktualnie lansowane przez chyba wszystkie media.
OdpowiedzUsuńNiektóre z drukowanych w DF tekstów osób, które uczą się w IR, rokują bardzo dobrze. W ostatnim numerze DF jest zresztą np. bardzo dobry, moim zdaniem, tekst niejakiej Ewy Kujawskiej (nie mam pojęcia, czy z IR, czy nie), który wydobywa ze zwykłych starszych pań, jakich wokół wiele to, czego na co dzień nie dostrzegamy.
UsuńIrytują mnie jednak ostatnio np. wszystkie "społeczne" teksty w "Polityce", które od pewnego czasu są pisane na jedno kopyto i niewiele z nich tak naprawdę wynika.
To chyba porzucę piątkowe wydania GW, na rzecz czwartkowych z DF, skoro rokują! :)
UsuńJa kupuję i czwartkowe, i piątkowe, choć gdyby nie mąż naciskający na konieczność posiadania programu TV, z piątkowymi rozstałabym się bez większego żalu. Nie twierdzę, że wszystkie reportaże są dobre (część z nich też trąca swoistą manierą), ale naprawdę sporo jest zupełnie niezłych.
UsuńWłaśnie mam to samo, ten program TV ;) Ale poza tym mogę rezygnować, szczególnie ostatnimi czasy, kiedy mało jest co czytać.
UsuńNo mało, niestety. Czasem się zastanawiam, czy to ja robię się coraz bardziej wybredna, czy też niektóre tytuły równają do dołu.
UsuńZdecydowanie to drugie!
UsuńNie odzieraj mnie z resztek złudzeń! Może niech będzie, że po trochu i jedno, i drugie, co?
UsuńNie wiem, czy Cię pocieszę, ale sama siebie też podejrzewam o mocną wybredność, bo ostatnio widzę dużo miałkości w wielu dziedzinach, w których jej być nie powinno. I zastanawiam się, czy to tylko mój "problem". Pociecha druga- niektóre tytuły idą mocno w górę (np.TP), więc jest to zdecydowany plus! :)
UsuńPewnie to jest tak, że im człowiek starszy, tym mniej daje sobie kitu wciskać. A że etyka dziennikarska zanika dokładnie tak samo szybko, jak etyka innych zawodów, to mamy, co mamy.
UsuńJeśli chodzi o TP, to przeczytałam ostatnio mocno krytyczny głos na jego temat i teraz myślę nad tym, co powinnam o tym myśleć. Cóż, najwyżej przestanę kupować jakąkolwiek prasę - mojemu budżetowi wyjdzie to tylko na dobre.
Podobno jeszcze 12-latkowie nie dają sobie wciskać kitu, ale mnie pozostaje jednak wersja, że im starsza ;) A poważnie- myślę, że to też kwestia własnych norm i wartości- pewne rzeczy po prostu trudno zaakceptować.
UsuńCo do TP- tak to jest coś pochwalić. Głosy krytyczne też słyszę i czytuje na FB, ale ja bym jeszcze Tygodnika nie przekreślała. Od czasu do czasu każdy pobłądzi. Wydaje mi się, że autorzy książki mięli prawo do reakcji, skoro uznali, że coś jest nie tak. Ale powoływanie biegłych, kierowanie sprawy do sądu są reakcją chyba jednak mocno przesadzoną.
Myślę, że współcześni 12-latkowie mają mózgi wyżarte przez reklamy, więc łykają każdy kit.
UsuńPrzekreślać TP nie zamierzam, ale lubię ich nieco mniej. Akcję dotyczącą JHB uważam za mocno nieadekwatną i brzydko rozegraną. I nie chodzi tu wcale o to, że jako tygodnik katolicki powinni nadstawić drugi policzek, ale naprawdę mogli rozegrać to mniej histerycznie.
Może to chodziło o tych odstawionych od mediów ;)
UsuńZapomniałam tu dopisać, że się z Tobą zgadzam co do reakcji TP. Zresztą sporo podobnych głosów słyszałam.
Może. Choć muszę dodać, że miniony wyjazd urlopowy nastroił mnie mocno optymistycznie. Niemal wszystkie obecne "na ośrodku" dzieci przedkładały możliwość ganiania w bandach nad oglądanie TV czy klikanie w komórkę lub tablet. Jest nadzieja!
UsuńJa głosów nie słyszałam (w sumie to nawet lepiej, nie?:P), ale na razie przezornie TP nie kupuję.
Jestem bardzo zainteresowana tą książką - ze względów zawodowych, ale również prywatnych. Takie książki mnie intrygują, ciekawi mnie w jaki sposób sprawy w sądzie odbierają ludzie niezwiązani z branżą, bo wydaje mi się, że prawnicy podchodzą do tego z rutyną i na chłodniej. Coś czuję, że nabędę tę książkę. Dzięki ;/ ;]
OdpowiedzUsuńPolecam się na przyszłość, ale obawiam się, że z nabywaniem może być pewien problem. W sprzedaży pojawia się raczej rzadko (w końcu to wydanie sprzed 16 lat!) i zazwyczaj za ciężkie pieniądze. Sama długo się wahałam, czy powinnam tyle wydawać na książkę; ostatecznie skorzystałam z urodzinowej okazji i ani trochę nie żałuję.
UsuńPrawnicy rzadko potrafią dobrze pisać. Te straszne rzeczy, które piszą na co dzień, przy użyciu prawniczej nowomowy, zabijają w nich umiejętność władania słowem. Poza tym - o ile występują pod nazwiskiem - myślą o szeregu ograniczeń, nałożonych nań przez zwyczaj, a niekiedy także przepisy. Skupiając się na prawniczej poprawności (oddalił, a nie odrzucił, małoletni a nie nieletni itp.), często tracą z oczu lub boją się trafić w sedno. Krzywicka to wszystko chromoliła i chwała jej za to!
Z tym pozwem zbiorowym to byłabym ostrożna, bo paru blogerów mogłoby się poczuć zagrożonymi, wszak to im "zawdzięczam", że moja biblioteczka zaczyna puchnąć, a budżet już dawno się przestał bilansować. A swoją drogą niemal każda lektura wywołuje lawinę następnych i następnych. Rozbuchane ego z jego osobistymi wycieczkami bardzo mi się podoba.
OdpowiedzUsuńMoje ego przesyła Ci wyrazy wdzięczności i zapewnia, że następnym razem znów buchnie:D
UsuńJeśli chodzi o lawinę lektur, myślę że taki efekt dają tylko dobre książki. Poza tym jest też całkiem sporo grono osób czytających bezrefleksyjnie, albo - co gorsza - na tempo (czegóż innego, jak nie takiego właśnie czytania uczą wszelkie szkolne konkursy na "najlepszego czytelnika", w których wygrywa ten, kto przeczytał największą liczbę książek w określonej jednostce czasu?). Dlatego osobiście nie trzymam się jakichkolwiek czytelniczych planów, bo już jakiś czas temu zauważyłam, że najwspanialsze lektury przychodzą do mnie spontanicznie i znienacka.
A to pewnie autorka bloga nie czytała najnowszej książki Izy Michalewicz, reporterki Dużego Formatu. Tam to dopiero są historie! Tytuł ma "Życie to za mało". Przeczytałem i poszedłem na coś mocniejszego.
OdpowiedzUsuńNo nie czytała. Z tego, co jednak słyszała, ma wrażenie, że podczas lektury czułaby się tak, jakby była w pracy, więc chwilowo podziękuje. Zwłaszcza, że alkohol szkodzi.
UsuńPozdrawiam:)