sobota, 21 czerwca 2014

I. Krzywicka "Sąd idzie", czyli mam marzenie

Kiedy w marcu wzięłam po raz pierwszy do ręki Antologię polskiego reportażu 100/XX, miałam przeczucie, że jest to zbiór, który prawdopodobnie będę czytać bardzo, bardzo długo.
Trzy miesiące i ledwie trzy rozdziały antologii później wiem już, że intuicja mnie nie zawiodła.
Być może rzecz przedstawiałaby się inaczej, gdybym była Gondowiczem w spódnicy. Niestety, oczytana – zwłaszcza w starszej polskiej literaturze – jestem raczej słabo, a nad spódnice przedkładam sukienki.
Dzięki temu jednak teraz, podążając za tropami wyznaczonymi przez twórców „100/XX”, mogę przeżywać ekstatyczne literackie uniesienia.

W antologii rok 1932 przyporządkowany został dwóm kobietom: Kazimierze Iłłakowiczównie (poświęconego jej rozdziału jeszcze nie przeczytałam, ale już się boję, bo skoro wrażliwość i sposób myślenia tej autorki zawsze były mi bliskie, to pewnie po lekturze zamieszczonego w antologii jednego z jej listów po raz kolejny zboczę z wcześniej zaplanowanych czytelniczych szlaków) oraz Irenie Krzywickiej.
Krzywickiej – gorszycielce, skandalizującej bojowniczce o prawa kobiet, zdeklarowanej przeciwniczce hipokryzji. Oraz niezwykle utalentowanej reporterce sądowej.

We wstępie do tego rozdziału Mariusz Szczygieł pisze między innymi tak:
W publikacjach o „Wiadomościach Literackich” często wspomina się, że reportaże sądowe Ireny Krzywickiej należą do najlepszych tekstów w dorobku tego tygodnika. (…) Roli sprawozdawczyni sądowej podjęła się bez przygotowania i bez ambicji zachowania obiektywizmu – uważa Małgorzata Szpakowska. Są to subiektywne opowieści o ludzkich charakterach i przypadłościach, a nie bezstronne relacje.

Właśnie to, że nie byłam specjalistką – tłumaczyła Krzywicka – że miałam świeże spojrzenie na zagadnienia, które dla wielu stały się rutyną, nadało mojemu sądowemu pisaniu szczególną wartość.

Współcześnie nie istnieje coś takiego jak sprawozdawczość sądowa. W gazetach nie ma stałych rubryk „z wokandy”, a relacje z procesów pojawiają się albo w prasie specjalistycznej typu „żółte strony” „Rzeczpospolitej” (w wersji fachowej, przeznaczonej dla prawników), albo w goniących za sensacją artykułach w gazetach codziennych, rzadziej tygodnikach (w wersji dla żądnej krwi gawiedzi). Być może to znak czasów, wszak współcześni Polacy nie lubią czytać, za to lubią oglądać telewizję. Zamiast felietonów pojawiły się więc już telewizyjne programy typu „Sędzia Anna Maria Wesołowska”, w których biorą udział zawodowi sędziowie i które – przynajmniej teoretycznie (bo w praktyce wychodzi to moim zdaniem bardzo nędznie) – mają pokazywać przeciętnemu Polakowi jak wygląda wymierzanie sprawiedliwości we współczesnej Polsce.

Kiedy myślę o pracy sędziego i procesach sądowych, widzę żywych ludzi i czuję emocje.
Kiedy patrzę na to z boku, z perspektywy szarego obywatela, usta same rozdziewają mi się do ziewania.

Tymczasem ostatnią rzeczą, jaką można napisać o reportażach Krzywickiej jest to, że są mdłe czy nudne. Lub też, że są obiektywną i rzetelną relacją z procesów, którym się przyglądała.
Czy zwykłemu człowiekowi taka rzetelna relacja faktycznie jest jednak do czegokolwiek potrzebna?
Jak twierdzi Marzena Żylińska, autorka „Neurodydaktyki” oraz spore grono neurobiologów, uczymy się i zapamiętujemy między innymi dzięki emocjom. Jakież zaś emocje mogą się w nas wyzwolić, gdy przeczytamy, że sąd w składzie na posiedzeniu niejawnym postanowił umorzyć postępowanie w sprawie? Lub też gdy dowiemy się, że w sprawie przesłuchano dwudziestu pięciu świadków, a opinie wydało dwóch niezależnych biegłych sądowych?

Oczywiście, można w tym miejscu stwierdzić, że przecież na niczym innych jak na emocjach grają tabloidy oraz dwudziestoczterogodzinne telewizje. Wszyscy pamiętamy krzyczące żółtymi paskami lub czarnymi nagłówkami dramatyczne relacje z procesu matki Madzi z Sosnowca. Od Krzywickiej różną się jednak pewnym drobnym, ale niezmiernie istotnym szczegółem. Jej relacje są bowiem literaturą. Ciągle żywą, mimo że dotyczącą wydarzeń sprzed ponad osiemdziesięciu lat.


Wznowiony w 1998 roku przez wydawnictwo „Czytelnik” zbiór wydanych po raz pierwszy w roku 1935 sprawozdań sądowych Krzywickiej, obejmuje ledwie pięć historii (szósty, króciutki rozdział pełni rolę odautorskiego posłowia). Niektóre z nich były swego czasu bardzo głośne, jak proces Rity Gorgonowej (o którego wznowienie zabiega właśnie znany mi skądinąd młody szczeciński adwokat) czy Zachariasza Drożyńskiego, zabójcy młodziutkiej tancerki rewiowej Igi Korczyńskiej (ten wątek powinien być znany wszystkim czytelnikom książki Marcina Szczygielskiego „Poczet królowych polskich”; ten też właśnie reportaż został zamieszczony w antologii „100/XX”). Inne z kolei nie powinny wzbudzić niczyjego zainteresowania. Cóż bowiem może być ciekawego w relacji z sądu grodzkiego, zajmującego się sprawami drobnymi, dziś zaliczanymi do kategorii wykroczeń? Gdzież tu sensacja, gdzie temat? Powtarzalność i banalność tych spraw sprawia, że większość osób, nie wyłączając sędziów (jak tu zapamiętać, czy kolejny podsądny ukradł z blokowej piwnicy słoiki z ogórkami czy może kompot z czereśni?) traktuje je lekceważąco. Nie Krzywicka. Ona pisze bowiem tak:
Od wielkich dramatów, trupów, rewolwerów, spłakanych matek, spłoszonych oczu skazańców przejdę teraz do zwykłej powieści, bezbarwnej i monotonnej jak codzienne życie, ale, jak codzienne życie, bliskiej nam wszystkim. Zbrodnia, tragedia, to są ponure wyjątki od pospolitej reguły zwykłych egzystencji. Ale istnieją drobne przestępstwa na co dzień, w których zawiera się często nie mniejsza doza krzywdy. Te drobne wykroczenia to życie przyłapane na gorącym uczynku, rewia małych śmiesznostek, dużych bolączek, wielkiego sprytu i bezradnej głupoty. Defilada różnych typów ludzkich, z najróżniejszych środowisk, stłoczonych zgodnie w ciasnej salce, poszukujących sprawiedliwości, raczej zdrowego rozumu niż znajomości kruczków prawnych – nieomylności życiowej u pana w todze, siedzącego za stołem sędziowskim.

Ci, którzy zaglądają do mnie już od pewnego czasu, dobrze wiedzą, że co jak co, ale ego mam rozbuchane. Nie pomylą się więc, gdy stwierdzą, że najwyższy czas, by pojawiły się tu wycieczki osobiste.
Sprawy, którymi zajmuję się na co dzień, są zaliczane do kategorii nudnych. Owszem, zdarzało się, że interesowali się nimi dziennikarze, jednak nie zawsze czynili to z uwagi na ich przedmiot (był nawet jeden taki, którym powodowały względy całkiem pozamerytoryczne, ale o to mniejsza). Tymczasem, gdy spróbować w nie wejrzeć, okaże się, że niemal za każdą stoi poruszająca ludzka historia. Czasem wzruszająca, czasem wstrząsająca, niekiedy zaś wywołująca obrzydzenie. Każda jednak prawdziwa. Z krwi i kości.

Marzy mi się ktoś, kto potrafiłby to dostrzec i opisać. Dotknąć sedna. Wywołać refleksję. Wzruszyć, inaczej jednak niż czyni się to dzisiaj, grając na najprostszych instynktach. Pokazać, że jest inny świat, często tuż, niemal na wyciągnięcie ręki, ledwie dwadzieścia kilometrów za granicami aglomeracji.
Może dzięki temu wszyscy uwierzylibyśmy, że sprawiedliwość kiedyś wreszcie zatriumfuje.
Brakuje mi współczesnej Krzywickiej.

Irena Krzywicka „Sąd idzie”. Czytelnik, Warszawa 1998. 

92 komentarze:

  1. Chciałem powiedzieć, że zobaczywszy dziś dziesiątkę, którą dałaś Krzywickiej na LC, czym prędzej ściągnąłem książkę z Finty. Gdyby mi się nie spodobało, to będzie na Ciebie :D Chociaż po Wyznaniach gorszycielki sądząc, raczej mi się spodoba.
    Co do antologii 100/XX to właśnie przeczytałem wstęp do Rodziewiczówny z wiadomą blogerką w roli głównej (zazdraszczam:D) i jadę dalej. Wynik tego czytania jest taki, że nabyłem sobie reportaż normandzki Konopnickiej, żeby przeczytać całość. I takoż Reymonta "Z ziemi chełmskiej". Zastanawiam się, o ile spuchnie moja biblioteka i czytnik, gdy dojadę do końca:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia jak tę lekturę odbierze nie-prawnik, ale wierzę w to, że się obroni. Nawet, a może zwłaszcza, bez potrzeby angażowania profesjonalnego adwokata:)
      Myślę, że jeszcze trochę i będziemy mogli rozważyć wystąpienie z pozwem zbiorowym przeciwko Mariuszowi Szczygłowi i pozostałym twórcom antologii - szkoda majątkowa, którą nam wyrządzają poprzez podstępne zmuszanie do zakupu kolejnych książek jest naprawdę znacznych rozmiarów! U mnie na półce leży już "Florian z Wielkiej Hłuszy - akurat nie kupiony, tylko wygrzebany ze stosu, ale sam rozumiesz, że jako wiadoma blogerka muszę akurat to przeczytać; na Krzywicką poświęciłam cały urodzinowy budżet, a podczas majowego wyjazdu zmusiłam rodzinę do nadrobienia drogi, tylko po to, by zajechać w okolice dawnej rezydencji Janta-Połczyńskich. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej:(

      Usuń
    2. Pozew zbiorowy mi się podoba,zdecydowanie wydawanie takich książek powinno być karalne. O Florianie też przemyśliwuję, na szczęście nie planuję peregrynacji śladami reportaży. Na razie nie planuję :P

      Usuń
    3. Użycie zwrotu "na razie" było ze wszech miar roztropne - tyły trzeba zabezpieczać zawczasu!
      Z wprowadzeniem karalności takich czynów pewnie nie byłoby tak ciężko - nie takie rzeczy nasi posłowie uchwalają. To co, mały lobbing?:P

      Usuń
    4. Właśnie Żeromski mnie skutecznie zniechęcił do zwiedzania Malborka - czysta oszczędność wakacyjna dzięki tym reportażom:)
      Możemy lobbować, chociaż ja to bym za parę lat przeczytał jakieś najlepsze reportaże 25-lecia czy coś :P

      Usuń
    5. Żeromskiego póki co omijam szerokim łukiem, ale w tym roku i bez niego wakacje będę miała słabe, niestety.
      Współczesne antologie mnie nie pociągają. Raz, że było już "20 lat nowej Polski w reportażach" i teraz trzeba by odczekać kolejne dwadzieścia lat, żeby było z sensem; dwa, że mam wrażenie, że całkiem sporo czytam na bieżąco, więc Ameryki raczej nie odkryję. Zwracam natomiast Twoją uwagę na szereg już istniejących antologii (przywoływanych zresztą we wstępie do "100/XX"), dotyczących reportaży powojennych. Na swoje nieszczęście posiadam np. "Klucze do zdarzeń" (lata 1944-1974) i wziąwszy je teraz do ręki odkryłam, że jest tam jeszcze więcej równie atrakcyjnych co w "100/XX" literackich tropów. Masakra. Tyle że głupio tak ciągać po sądach panią Goldbergową...

      Usuń
    6. Znaczy znowu coś przegapiłem :P Antologie wypisane we wstępie zauważyłem, ale z braku czasu nie ruszyłem na natychmiastowe łowy, czas byłby skończyć z kompulsywnym kupowaniem, czyż nie?
      PS. A ponoć proces Gorgonowej ma być wznowiony...

      Usuń
    7. Gdyby nie brak czasu, już dawno wszyscy żebralibyśmy na progu hipermarketów (żebranie pod kościelnym murem jest chyba passe)!:P
      PS. Ponoć nawet napisałam o tym w poście, podlinkowując to i owo. Na razie to tylko jednak zapowiedzi, że będzie podjęta próba podjęcia próby wznowienia. Do wznowienia baaaardzo daleka droga.

      Usuń
    8. Pod hipermarketem ludzie chyba mniej chętnie dają jałmużnę:P
      No i popacz, a ja się zastanawiałem, gdzie o tej Gorgonowej czytałem :) Szkoda, że się dowody rzeczowe nie zachowały, technika poszła do przodu.

      Usuń
    9. Pod hipermarketem zawsze można chociaż wózek odprowadzić, a pod kościołem zazwyczaj spora konkurencja, często zinstytucjonalizowana.
      Wydawało mi się, że to ja szybko zapominam treść tego, co przed chwilą przeczytałam, ale widzę że Ciebie trudno będzie przebić. Po relacji Krzywickiej każdy uważa Gorgonową za wcielenie niewinności, ale bez dowodów będzie raczej słabo. Teraz zrobiliby badania DNA i byłoby po sprawie, a wtedy?

      Usuń
    10. Wózki coraz częściej nie zawierają monety zwrotnej, więc się robi za darmo :(
      W kwestii zapominania treści możemy się licytować do upojenia. Gdyby nie notatki. to nic by nie zostawało w pamięci.
      Mam wrażenie, bez czytania Krzywickiej, że jednak Gorgonową skazano pod naciskiem opinii publicznej, ale nie będę się upierał. W każdym razie film był zacny, reportaż sobie przeczytam, a proces będę śledził, o ile do niego dojdzie. Szkoda, że tego DNA nie da się przebadać, szkoda.

      Usuń
    11. Bez monety zwrotnej to może w stolicy, u nas raczej się nie zdarza. Ty żebrz więc pod kościołami, ja pójdę w markety:P
      Najgorsze jest to, że mimo iż w tym roku założyłam sobie przepiękny zeszycik na zapisywanie wrażeń z przeczytanych książek, nie chce mi się niczego w nim zapisywać (nienawidzę odrywać się od lektury, wystarczy że życie mnie od niej odrywa). Tylko blog mnie jeszcze ratuje.
      Film był zdaje się luźną kompilacją szeregu różnych wątków, więc niespecjalnie przywiązywałabym się do przedstawianej w nim wersji zdarzeń. Krzywicka zwraca natomiast uwagę na szereg detali, które we mnie samej zasiały szybko kiełkujące ziarno niepewności. Fascynujące są zwłaszcza jej spostrzeżenia natury społecznej i obyczajowej.

      Usuń
    12. No owszem, w stolycy niektóre markety wierzą klientom, że nie wywiozą wózków :P Rzadko, ale się zdarza.
      Mnie już nawet blog nie ratuje, porasta zielskiem, ale notatki na odwrotach starych rachunków robię, na wypadek gdybym kiedyś chciał sobie to i owo odświeżyć.
      A do Krzywickiej już tak nie zachęcaj, bo książka przyjdzie pewnie najwcześniej w piątek :(

      Usuń
    13. Tak sobie pomyślałam, że w sumie nie powinnam się wypowiadać, bo ostatnio do marketów jeździ wyłącznie mój mąż, więc może faktycznie i u nas zwyczaje się zmieniły?
      Trend do prowadzenia blogów w stylu wiejskim jest ostatnio bardzo popularny. Ja też mobilizuję się resztkami sił, zaniedbując niestety przy tym inne sfery życia. Dlatego o wielu książkach z pewnością już nie napiszę i nie sądzę, aby w przyszłości coś się zmieniło.
      Mogę nie zachęcać, ale pod warunkiem, że natychmiast po przeczytaniu dasz jakkolwiek znać, czy Ci się podobało!:)

      Usuń
    14. Myślę, że i do Was zagościł ten nowy trynd wózkowy, wypytaj męża.
      Ja się już nie mobilizuję, nie mam siły po 12 godzinach przy komputerze jeszcze pisać notek. Ale to się zmieni, chyba.
      Na rychłe przeczytanie Krzywickiej bym nie liczył, ale znać dam, choćby sygnałami dymnymi :)

      Usuń
    15. Kiedy wyczerpią mi się tematy do rozmów z mężem, nie omieszkam zapytać go i o to:P
      Z brakiem sił doskonale Cię rozumiem, mimo że sama spędzam ostatnio nawet mniej czasu przy komputerze. Fakt, że nadchodzący tydzień jest ostatnim tygodniem dydaktycznym napawa mnie jednak optymizmem (zwłaszcza że zarazem oznacza to, że wreszcie zapłacą mi za moją ciężką orkę na złożonym z młodych głów ugorze). Może więc i u Ciebie zaświeci słońce?:)
      I jak to nie liczyć na rychłe przeczytanie Krzywickiej? No wiesz!

      Usuń
    16. Zważywszy na liczbę obsuniętych chałtur, zza komputera wyniosą mnie zesztywniałego i ze szklistym wzrokiem za jakiś miesiąc :( A potem, oczywiście, zapłacą. Dobrze, że chociaż czytać mogę.
      Krzywicką wezmę sobie na bałtyckie plaże. Ma padać w lipcu, to może zajrzę.

      Usuń
    17. Jeśli napiszesz jeszcze jedno zdanie z użyciem słów "padać", "lipiec" i "plaże", to zapewniam, że efekt sztywnienia będziesz miał zapewniony od razu! Nie życzę sobie i wypraszam, albowiem mój jedyny w tym roku wyjazd urlopowy będzie w lipcu i to na bałtyckie plaże. Nie będzie padać!

      Usuń
    18. Napisz to mojej małżonce, która konsekwentnie ogląda wszystkie prognozy długoterminowe i wieszczy potopy oraz zadymki śnieżne. Ja tam jestem optymistą w kwestii "lipiec", "plaże" :P

      Usuń
    19. Nie zwalaj na małżonkę, skoro to Ty przekazujesz te wieści dalej. Prognozy długoterminowe wybiegające w przyszłość dalszą niż dwutygodniową są niemiarodajne, o! Ale akurat z zadymek śnieżnych moje dzieci by się ucieszyły, gdyż ani razu w tym roku nie miały okazji, by wyciągnąć sanki.

      Usuń
    20. Moje sankowały intensywnie, więc wolałbym pogodę bardziej plażową. Małżonce udzielę reprymendy, żeby nie siała defetyzmu, o!

      Usuń
    21. Dość długo wpatrywałam się w czasownik "sankowały", zanim zrozumiałam co oznacza. Uparcie kojarzył mi się z "sanowaniem" (tak to jest, jak się pracuje w weekendy), względnie "smarkowaniem" (tak to jest, jak się ma katar). A małżonce daj lepiej spokój, dobrze radzę.

      Usuń
    22. Małżonkę pokarało smarkowaniem, więc odpuszczę dodatkowe szykany :P

      Usuń
    23. Gdy się smarkuje, rzadko patrzy się optymistycznie w przyszłość. Ja tam ją rozumiem:)

      Usuń
    24. To rychłego powrotu do zdrowia życzę obu paniom :D

      Usuń
    25. Wreszcie coś, co mogę przyjąć z wdzięcznością!:P I co pewnie się spełni, bo mnie ewidentnie uczula kataralnie coś, co pojawiło się w mym mieszkaniu dziś wieczorem. Jutro wybywam więc skoro świt, licząc na to, że katar lubi dłużej pospać i nie zwlecze się razem ze mną..

      Usuń
    26. Czy aby nie sprzątałaś? Bo najgorzej to przesadzić z czystością :P

      Usuń
    27. Udało Ci się chyba trafić, ale całkiem odwrotnie. Ponieważ i tak się wyprowadzamy, sprzątanie ograniczyliśmy do minimum (nie opłaca się przecież). Niewykluczone więc, że istnieje związek między moim katarem a radośnie namnażającymi się roztoczami:(

      Usuń
    28. Eeee, widział kto kiedy roztocze? może kartony przeprowadzkowe gromadzicie i to one uczulają :P

      Usuń
    29. Dziś nie przybył ani jeden, więc to nie to. Obawiam się, że jednak będę musiała jeszcze ze dwa razy ten kurz zetrzeć:(

      Usuń
    30. Dzieciom każ, nie możesz się przecież narażać na te roztocza:P

      Usuń
    31. Obawiam się, że po ich ścieraniu ubędą maksymalnie ze dwa roztocza. Może nadam wówczas nostalgiczny komunikat: w sypialni ubyło dwa, w pokoju przybyło jeden:P

      Usuń
    32. Może zwilżenie ściereczki do kurzu by pomogło? :D

      Usuń
    33. Szczęśliwi co rozmawiają o urlopach i plażach, choćby bałtyckich i w zaspach. U mnie lipa. Blogowa, urlopowa i wolnoczasowa. :(

      Usuń
    34. Bazylu, jakie urlopy, jakie plaże? My tu o roztoczach przecież!:P A tak poważnie, to bardzo Ci współczuję. Ani ani urlopu? Ni ździebełka?
      ZWL: kurze ściera się u nas wyłącznie na mokro. Ale z fachowości uwagi wnoszę, że u Was za ścieranie kurzu odpowiedzialny jesteś Ty:P

      Usuń
    35. Jako wyznawca doktryny, że kurz jest po to, żeby sobie leżał, znam zagadnienie głównie od strony teorii, ale z pewnością jest to teoria dogłębna i oparta na szerokich podstawach praktycznych.

      Usuń
    36. Doktryna, o której piszesz, zyskała w ostatnim czasie wielu zwolenników. Osobiście znam dwie grupy osób: wyznawców tej właśnie teorii oraz szczęśliwych posiadaczy gotówki w ilości wystarczającej, by dać zarobić paniom od sprzątania (te to dopiero mają opanowaną i teorię, i praktykę!).

      Usuń
    37. Jestem wyznawcą praktykującym czynnie. Kurz sobie leży, po prostu.

      Usuń
    38. Przez wzgląd na wczorajszy Dzień Ojca napiszę, że Ci wierzę.

      Usuń
    39. Serio podejrzewasz, że mogę należeć do grupy drugiej?

      Usuń
    40. No bez przesady. Opcje są dwie: albo żona nie wytrzymuje psychicznie i sama chwyta za szmatę, albo też żona nie wytrzymuje psychicznie, robi awanturę i Ty chwytasz za szmatę.

      Usuń
    41. 16 lat małżeńskiego stażu przeze mnie przemawia, ot co!:P

      Usuń
    42. No faktycznie, był czas zebrać doświadczenia :)

      Usuń
    43. A ileż to ton kurzu się przez te lata zebrało, rety!

      Usuń
    44. Akurat, wyglądasz mi na taką, co to szybko nie wytrzymuje i mąż leci w dyrdy ze ścierą :P

      Usuń
    45. No nie twierdzę, że się zebrało i nadal leży, Ale u nas ze ścierą to akurat ja, mąż preferuje rury i kije (za dwuznaczne skojarzenia nie odpowiadam).

      Usuń
    46. Wolę nie uruchamiać wyobraźni, ale przypuszczam, że problem zatkanej kanalizacji nie istnieje. Podobnie jak problem tyczek do pomidorów.

      Usuń
    47. Rany, jeśli taka wizja Ci się pojawiła bez uruchamiania wyobraźni, to może faktycznie nie próbuj jej używać. Zwłaszcza że pomidory u mnie w rodzinie od zawsze podwiązywało się przy użyciu pończoch:P

      Usuń
    48. To ja może pójdę spać i lepiej, żeby mi się nic nie śniło :P Ale jeszcze sobie poczytam Krzywicką, bo akurat doszedłem do niej w antologii:)

      Usuń
    49. Zazdroszczę (nie braku snów, ale możliwości przeczytania Krzywickiej po raz pierwszy). Może pójdę w Twoje ślady i też przytulę przed snem swój egzemplarz Antologii, zwłaszcza że od dziś jest opatrzony bardzo szczególną dedykacją:)

      Usuń
    50. Chwal się, chwal :P A Krzywicka zacna, chociaż Boyem podjeżdża :)

      Usuń
    51. Czym nasiąkła, tym trąca. Chociaż nie mam pojęcia, czy masz rację, bo za mało i zbyt dawno temu czytałam tekstów Boya. W każdym razie nie uważam tego tekstu, który został zamieszczony w antologii za najlepszy, więc liczę, że i Tobie reszta bardziej się spodoba.

      Usuń
    52. Stylistyka nader zbliżona, co mnie akurat zachęca, bo Boya pasjami uwielbiam. Czekam nieustająco na przesyłkę, ciekawi mnie do szaleństwa ta Gorgonowa.

      Usuń
    53. Przez Krzywicką też pomyślałam sobie o Boyu. Szczególnej ochoty nabrałam na "Piekło kobiet", ale jakżeż to tak, kupić kolejną książkę?:)
      Gorgonowa bardzo niezła, ale i tak najbardziej podobało mi się "W sądzie grodzkim".

      Usuń
    54. Boy tanio wychodzi:) Ale przeszedł też do domeny publicznej, więc na Wolnych Lekturach możesz sobie ściągnąć za free, jeśli masz ochotę czytać w telefonie/czytniku. A Boya najlepiej kup sobie Pisma w całości.

      Usuń
    55. No, tu dycha, tam dycha, a potem budżet domowy zdychnie. Nie ma głupich!
      Czytnika nie mam, a czytając na telefonie jeszcze szybciej oślepnę. Grecka tragedia normalnie:P

      Usuń
    56. Jako świeżo nawrócony czytnikarz agituję za czytnikiem. Plików nie widać, nie kurzą się i nie trzeba ich wietrzyć :P Mam nadzieję, że mi przejdzie ten szał, bo jednak parę rzeczy w papierku też bym przeczytał jeszcze.

      Usuń
    57. Kiedy ja strasznie, ale to strasznie nie lubię czytać na jakimkolwiek ekranie:( Ale brak kurzu i niewidoczność są pewną zachętą, nie powiem.

      Usuń
    58. Nie będę tu więcej wyskakiwał z moją gorliwością neofity, ale spróbuj kiedyś w jakimś sklepie albo u znajomych.

      Usuń
    59. Nie mogę, jako świeża posiadaczka kredytu skupiam się na oszczędzaniu:P

      Usuń
    60. Rychło Ci się odechce tego oszczędzania, bo jak byś nie sępiła, to i tak braknie. Więc czasem można zaszaleć, wszak żyjem tylko raz :P

      Usuń
    61. Ojej, a ja myślałam, że dzięki kredytowi się naprawię i nie tylko, że starczy mi na ratę, to jeszcze i odłożę. Nie? Naprawdę?
      Jestem wstrząśnięta i nie w głowie mi szaleństwa.

      Usuń
    62. O proszę, a potem płacze w tabloidach, że nie starcza, że komornicy nachodzą i dzieci straszą :P

      Usuń
    63. Że niby ja w tabloidach? I w ogóle chyba nie chwytam:(

      Usuń
    64. Ty nie, bo Tobie nie w głowie szaleństwa :) Naród potem płacze, jak już poszaleje z kredytem.

      Usuń
    65. Ty nie, bo Tobie nie w głowie szaleństwa :) Naród potem płacze, jak już poszaleje z kredytem.

      Usuń
    66. Myślisz, że jak dwa razy powtórzysz, to może zrozumiem? Owszem, zrozumiałam:P

      Usuń
    67. Repetitio est mater studiorum, prawda prawdziwa od stuleci :P

      Usuń
    68. Zależy jak u kogo. U mojego sąsiada menela się nie sprawdziło, mimo że starannie powtarzał każdą klasę podstawówki.

      Usuń
    69. Bo on jest tym wyjątkiem, co to potwierdza regułę :P

      Usuń
    70. Nie wiem jak Twoja podstawówka, ale moja mieściła się najwyraźniej w wyjątkowym zagłębiu:(

      Usuń
  2. Za czasów Krzywickiej ( i może trochę później też) za słowem stała treść i historia. Chodziło też o człowieka. I, jak zauważyłaś, sedno. Zastanawiam się, czy w takim IR, gdzie ludzie płacą ciężka kasę za rok nauki, rodzi się jakaś nowa Krzywicka, czy reporter dla którego ważne są emocje wyższe, niż aktualnie lansowane przez chyba wszystkie media.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektóre z drukowanych w DF tekstów osób, które uczą się w IR, rokują bardzo dobrze. W ostatnim numerze DF jest zresztą np. bardzo dobry, moim zdaniem, tekst niejakiej Ewy Kujawskiej (nie mam pojęcia, czy z IR, czy nie), który wydobywa ze zwykłych starszych pań, jakich wokół wiele to, czego na co dzień nie dostrzegamy.
      Irytują mnie jednak ostatnio np. wszystkie "społeczne" teksty w "Polityce", które od pewnego czasu są pisane na jedno kopyto i niewiele z nich tak naprawdę wynika.

      Usuń
    2. To chyba porzucę piątkowe wydania GW, na rzecz czwartkowych z DF, skoro rokują! :)

      Usuń
    3. Ja kupuję i czwartkowe, i piątkowe, choć gdyby nie mąż naciskający na konieczność posiadania programu TV, z piątkowymi rozstałabym się bez większego żalu. Nie twierdzę, że wszystkie reportaże są dobre (część z nich też trąca swoistą manierą), ale naprawdę sporo jest zupełnie niezłych.

      Usuń
    4. Właśnie mam to samo, ten program TV ;) Ale poza tym mogę rezygnować, szczególnie ostatnimi czasy, kiedy mało jest co czytać.

      Usuń
    5. No mało, niestety. Czasem się zastanawiam, czy to ja robię się coraz bardziej wybredna, czy też niektóre tytuły równają do dołu.

      Usuń
    6. Zdecydowanie to drugie!

      Usuń
    7. Nie odzieraj mnie z resztek złudzeń! Może niech będzie, że po trochu i jedno, i drugie, co?

      Usuń
    8. Nie wiem, czy Cię pocieszę, ale sama siebie też podejrzewam o mocną wybredność, bo ostatnio widzę dużo miałkości w wielu dziedzinach, w których jej być nie powinno. I zastanawiam się, czy to tylko mój "problem". Pociecha druga- niektóre tytuły idą mocno w górę (np.TP), więc jest to zdecydowany plus! :)

      Usuń
    9. Pewnie to jest tak, że im człowiek starszy, tym mniej daje sobie kitu wciskać. A że etyka dziennikarska zanika dokładnie tak samo szybko, jak etyka innych zawodów, to mamy, co mamy.
      Jeśli chodzi o TP, to przeczytałam ostatnio mocno krytyczny głos na jego temat i teraz myślę nad tym, co powinnam o tym myśleć. Cóż, najwyżej przestanę kupować jakąkolwiek prasę - mojemu budżetowi wyjdzie to tylko na dobre.

      Usuń
    10. Podobno jeszcze 12-latkowie nie dają sobie wciskać kitu, ale mnie pozostaje jednak wersja, że im starsza ;) A poważnie- myślę, że to też kwestia własnych norm i wartości- pewne rzeczy po prostu trudno zaakceptować.
      Co do TP- tak to jest coś pochwalić. Głosy krytyczne też słyszę i czytuje na FB, ale ja bym jeszcze Tygodnika nie przekreślała. Od czasu do czasu każdy pobłądzi. Wydaje mi się, że autorzy książki mięli prawo do reakcji, skoro uznali, że coś jest nie tak. Ale powoływanie biegłych, kierowanie sprawy do sądu są reakcją chyba jednak mocno przesadzoną.

      Usuń
    11. Myślę, że współcześni 12-latkowie mają mózgi wyżarte przez reklamy, więc łykają każdy kit.
      Przekreślać TP nie zamierzam, ale lubię ich nieco mniej. Akcję dotyczącą JHB uważam za mocno nieadekwatną i brzydko rozegraną. I nie chodzi tu wcale o to, że jako tygodnik katolicki powinni nadstawić drugi policzek, ale naprawdę mogli rozegrać to mniej histerycznie.

      Usuń
    12. Może to chodziło o tych odstawionych od mediów ;)
      Zapomniałam tu dopisać, że się z Tobą zgadzam co do reakcji TP. Zresztą sporo podobnych głosów słyszałam.

      Usuń
    13. Może. Choć muszę dodać, że miniony wyjazd urlopowy nastroił mnie mocno optymistycznie. Niemal wszystkie obecne "na ośrodku" dzieci przedkładały możliwość ganiania w bandach nad oglądanie TV czy klikanie w komórkę lub tablet. Jest nadzieja!
      Ja głosów nie słyszałam (w sumie to nawet lepiej, nie?:P), ale na razie przezornie TP nie kupuję.

      Usuń
  3. Jestem bardzo zainteresowana tą książką - ze względów zawodowych, ale również prywatnych. Takie książki mnie intrygują, ciekawi mnie w jaki sposób sprawy w sądzie odbierają ludzie niezwiązani z branżą, bo wydaje mi się, że prawnicy podchodzą do tego z rutyną i na chłodniej. Coś czuję, że nabędę tę książkę. Dzięki ;/ ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam się na przyszłość, ale obawiam się, że z nabywaniem może być pewien problem. W sprzedaży pojawia się raczej rzadko (w końcu to wydanie sprzed 16 lat!) i zazwyczaj za ciężkie pieniądze. Sama długo się wahałam, czy powinnam tyle wydawać na książkę; ostatecznie skorzystałam z urodzinowej okazji i ani trochę nie żałuję.
      Prawnicy rzadko potrafią dobrze pisać. Te straszne rzeczy, które piszą na co dzień, przy użyciu prawniczej nowomowy, zabijają w nich umiejętność władania słowem. Poza tym - o ile występują pod nazwiskiem - myślą o szeregu ograniczeń, nałożonych nań przez zwyczaj, a niekiedy także przepisy. Skupiając się na prawniczej poprawności (oddalił, a nie odrzucił, małoletni a nie nieletni itp.), często tracą z oczu lub boją się trafić w sedno. Krzywicka to wszystko chromoliła i chwała jej za to!

      Usuń
  4. Z tym pozwem zbiorowym to byłabym ostrożna, bo paru blogerów mogłoby się poczuć zagrożonymi, wszak to im "zawdzięczam", że moja biblioteczka zaczyna puchnąć, a budżet już dawno się przestał bilansować. A swoją drogą niemal każda lektura wywołuje lawinę następnych i następnych. Rozbuchane ego z jego osobistymi wycieczkami bardzo mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje ego przesyła Ci wyrazy wdzięczności i zapewnia, że następnym razem znów buchnie:D
      Jeśli chodzi o lawinę lektur, myślę że taki efekt dają tylko dobre książki. Poza tym jest też całkiem sporo grono osób czytających bezrefleksyjnie, albo - co gorsza - na tempo (czegóż innego, jak nie takiego właśnie czytania uczą wszelkie szkolne konkursy na "najlepszego czytelnika", w których wygrywa ten, kto przeczytał największą liczbę książek w określonej jednostce czasu?). Dlatego osobiście nie trzymam się jakichkolwiek czytelniczych planów, bo już jakiś czas temu zauważyłam, że najwspanialsze lektury przychodzą do mnie spontanicznie i znienacka.

      Usuń
  5. A to pewnie autorka bloga nie czytała najnowszej książki Izy Michalewicz, reporterki Dużego Formatu. Tam to dopiero są historie! Tytuł ma "Życie to za mało". Przeczytałem i poszedłem na coś mocniejszego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie czytała. Z tego, co jednak słyszała, ma wrażenie, że podczas lektury czułaby się tak, jakby była w pracy, więc chwilowo podziękuje. Zwłaszcza, że alkohol szkodzi.
      Pozdrawiam:)

      Usuń