Najpierw jednak zacznę od czego innego.
Dojrzałam.
Po długim okresie podglądactwa połączonego
z narastającym uczuciem zazdrości (patrz notka w moim profilu) postanowiłam
spróbować.
Stąd blog.
Nie jestem multimedialna. Nie będzie tu
fajerwerków, mega wypasionych postów z super dodatkami, linków do Facebooka
(brr!) i innych takich. Będzie przaśnie, acz po mojemu.
Plan jest taki: ma być głównie o
książkach, bo im dłużej żyję, tym bardziej jestem sfrustrowana, gdy nie
pamiętam o czym była książka, którą kiedyś przecież czytałam i co właściwie
sobie myślałam, kiedy ją czytałam. Poza tym zamierzam zmusić samą siebie do
czytania, a tę metodę uznałam za dobrą. Jestem po długim okresie posuchy.
Bardzo duża aktywność zawodowa plus bardzo małe dzieci w domu równa się brak
czasu na lekturę. Skoro więc dzieci z bardzo małych zrobiły się tylko małe,
czas wrócić do gry!
Ale ma być też o chwilach. Tych
chwilach, które frruu, ulatują, i już ich nie ma. Wydaje się nam, że będziemy
je dobrze pamiętać, ale guzik, po paru latach okazuje się, że za nic na świecie
nie możemy sobie ich przypomnieć. Planuję przyszpilić niektóre z nich
właśnie w tym miejscu.
Co z tego wyjdzie? Zobaczymy, sama jestem
bardzo ciekawa..
A teraz do rzeczy, czyli: patrz tytuł
posta.
Nie za bardzo miałam ochotę na lekturę tej
książki (stała sobie od kilku lat cicho i grzecznie na półce w trzecim rządku,
w najczarniejszym kącie), ale Stosikowe
losowanie u Anny mnie
zmusiło, więc nie było wyjścia.
Myślałam: „Helen Fielding? Ta od Bridget
Jones? Nie, nie, ja już wyrosłam z takich lektur, a zresztą ileż można czytać
książek na to samo kopyto?”
Ale jakoś poszło. Co więcej, wciągnęłam
się. Co więcej, uroniłam łzę. Co więcej, uśmiechnęłam się niekiedy. Ale co
najwięcej: nawet się trochę zamyśliłam lub – żeby być absolutnie stylową w
wyrażaniu się - ta lektura skłoniła mnie do refleksji.
Bo jest tak: młodzi i piękni
trzydziestoletni, ona i on, miłość i seks, telewizja i wielka sława, zdjęcia na
pierwszych stronach gazet, toksyczny związek, pojawia się ten trzeci. Blee, no
ileż można, zwłaszcza, że lekturę przerywa natrętna myśl, iż niektóre zdania
gdzieś już się jakby czytało… (choć tak naprawdę to w tej książce, a nie w
„Dziennikach Bridget Jones” były użyte po raz pierwszy; „Potęga sławy” jest
podobno debiutem literackim autorki).
Ale jest też Afryka, głód, umierający
ludzie, biedne dzieci, bezradne i nieumiejętne organizacje (z ONZ na czele)
stworzone rzekomo po to, by pomagać i garstka ludzi, którzy próbują naprawdę
pomóc na tyle, na ile potrafią (a nie mogą zbyt wiele). Hm, to też nie brzmi
dobrze.
Jednak gdy wymieszać jedno z drugim, to
zaskakująco okazuje się, że nie jest źle.
To nie jest proste czytadło, np. na lato.
Gdyby pozostawić tylko pierwszy wątek, to niewątpliwie by nim było. Co więcej,
byłoby to niewątpliwie proste i absolutnie niestrawne czytadło. Gdyby z kolei
skupić się tylko na drugim, to z kolei szkoda byłoby czasu na tę akurat
pozycję. Zamiast wymyślonych historii, lepiej poczytać jakieś reportaże
opisujące to, co w Afryce dzieje się naprawdę.
Autorka zdecydowała się na wymieszanie
tych dwóch wątków, czyniąc przy tym swoją książkę zdatną do czytania. Nie, żeby
od razu trzeba było nerwowo przetrząsać biblioteki i aukcje internetowe w
poszukiwaniu tej pozycji - co to, to nie, ale jeśli już nam wpadnie w ręce, to
nie trzeba odkładać ze wstrętem!
Książka powstała podobno w 1994 roku (to
już prawie 20 lat temu! Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że kiedy myślę
o czymś, co było – wydaje mi się – nie tak dawno, to okazuje się, że było to 20
lat temu. To nowa, straszna jakość w moim życiu…). Sądzę, że autorka opisała w
niej mechanizmy, które – przynajmniej w Anglii – funkcjonowały już od pewnego
czasu. A nie są to dobre mechanizmy. Kult mediów (wtedy jeszcze bez Internetu,
ale TV i prasa brukowa i tak dawały radę), pustota sławnych, którzy zazwyczaj
są znani z tego, że są znani, bezmyślność i egoizm bogatszej części świata. I
co? I przez te 20 lat nic się nie zmieniło. Co więcej, jest jeszcze gorzej. O
ile w 1994 obrazki z Afryki robiły jeszcze na kimkolwiek wrażenie, bo były
nowością i rzadkością, o tyle teraz? O wybuchła bomba, klik, o, Iksiński rzucił
żonę dla młodszej, klik, o, z głodu zmarło 1000 osób – nie przy kolacji, na
Boga, klik. Teraz naszym bogatym i sławnym nie chciałoby się pewnie aż tak
bardzo zaangażować w taką akcję pomocową, jak opisana w książce (nic nie
zdradzam, na okładce mojego wydania w notce wydawniczej też to opisali!), bo
nie podniosłoby im to oglądalności, czytelności czy jakiejkolwiek innej ości
wpływającej na sprzedaż. Ale co gorsza, pomimo że książka powstała tak
dawno temu, to na świecie nic tak naprawdę się nie zmieniło. Głód w Afryce
nadal jest bardzo poważnym problemem, ludzie dalej umierają. A bogaci i sławni
dalej adoptują biedne afrykańskie sieroty i robią sobie wzruszające zdjęcia…
W zasadzie to nie wiem, co bardziej
wpędziło mnie w taki nastrój – czy faktycznie książka, czy to że ostatnio dużo
myślę o tym etapie życia, na którym jestem, próbując zrobić z jednej strony
bilans, a z drugiej plan na przyszłość. Faktem jest jednak, że to po lekturze
tej właśnie książki wreszcie zrobiłam coś, z czym bez sensu nosiłam się od
dawna, zamiast po prostu to zrobić. Bo tak trzeba. Bo nie ma na co czekać. Bo
jutro może być za późno. I za ten właśnie impuls „Potęga sławy” ma u mnie
lepsze miejsce na półce J
Czyżbym był pierwszy? :P Gratuluję rzucenia się na głęboką wodę pełną rekinów:)) A Helen Fielding wiele złego zrobiła, obnażając kobiety, a jeszcze więcej złego, wywołując falę epigonek, naśladowczyń i pseudonaśladowczyń. No ale to temat na inną dyskusję:)
OdpowiedzUsuńPS. Zechciej wyłączyć narzucaną automatem weryfikację obrazkową:)
Pierwszy, pierwszy, gratulacje! Naprawdę czasem podejrzewam, że jesteś przyrośnięty do komputera, bądź - co gorsza - jesteś komputerem :)
UsuńSkupiłam się na maksa i... chyba wyłączyłam weryfikację, choć wydawało mi się, że zrobiłam to na samym początku (już wiem, czemu tak długo się przed tym broniłam! Ratunku!)
Co do rekinów: jestem gotowa! Zawsze na podorędziu mam moderację komentarzy, prawda?
Ja mam, stety albo niestety, pracę wymagającą dłuuugich posiedzeń przy komputerze. Ale nie jestem komputerem, co najwyżej zombie albo pracoholikiem:PP Oby moderacja nie była Ci potrzebna:D
UsuńWeryfikacja wyłączona. Super:)
UsuńNatchniona tym sukcesem, ustawiłam jeszcze właściwą strefę czasową, co by mnie godziny nie drażniły. Pot leje mi się z czoła ciurkiem...
UsuńMoja praca też wymaga tegoż, ale staram się nie rozpraszać i nie klikać tu i ówdzie. Idzie mi raczej kiepsko, dobrze że mój czas pracy jest wyznaczony wymiarem zadań, albo coś w tym rodzaju.
Jakiś łobrazecek w awatarek jesce by się zdał:P O zmianie szablonu pogadamy, jak już przywykniesz do blogowania:) Ja się niestety rozpraszam, a już szczególnie jak nudne zadanie mi się trafi:P
UsuńZ łobrazeckiem próbowałam i chwilowo mnie przerósł. Zdałaby się jakaś podpowiedź skąd wziąć takowy (własnego zdjęcia nie zamieszczę, taka opcja nie istnieje), bo owszem, próbowałam, ale znajdowałam jedynie rzeczy zdecydowanie poza moim katalogiem estetyki...
UsuńWujka gugla wyszukiwarka grafiki przewodnikiem Twoim:) Wrzucenie Momarta daje na przykład takie coś: http://attheloft.typepad.com/.a/6a00e54ecca8b98833014e870242b6970d-450wi :))
UsuńO Matko! Jak napiszę, że to nie ja, to i tak nikt mi nie uwierzy! Choć znam takich, co stwierdziliby, że krwiożerczość tej Pani dobrze oddaje mój charakter...
UsuńZ wujkiem G próbowałam, ale on właśnie wyprowadził mnie na te estetyczne meandry. A poza tym - prawa autorskie i inne takie straszą!
Na tych miniaturowych awatarkach i tak nic nie widać:P Im dalej w wyniki wyszukiwania, tym łatwiej znaleźć coś, za co Cię nikt nie będzie ścigał. Zawsze też możesz złapać aparat i sfotografować ulubiony kaktus albo filiżankę.
UsuńPrawy charakter (pomimo krwiożerczego wyglądu) nie pozwala mi na bezeceństwa ze zdania drugiego. Jak tylko przekonam się do chwycenia aparatu, wstawię cóś.
UsuńCzekam na efekty w takim razie:)
UsuńNo nareszcie, brawo!!! Ale do fejsbuka się przekonaj:PPP
OdpowiedzUsuńSpłonionam niczym panna lat 15 i ręce mi się trzęsą... Co do FB, na razie mówię stanowcze "nie", ale być może znam go tylko od tej gorszej strony.
UsuńA co się złego działo na fb? Ja jestem tam od wielu lat, jeszcze nikt o NK nie słyszał i na FB puchy były i korzystam:)
UsuńByć może to właśnie moment wejścia ma decydujące znaczenie. Przez ostatnie lata skupiałam się na czym innym, mogłam więc wiele rzeczy przegapić. FB pewnie - jak każde narzędzie - można wykorzystywać na rozmaite sposoby; być może mój pech, że "w realu" otaczają mnie głównie ludzie, którzy używają go po to, by opowiedzieć, co dziś jedli na obiad. Stąd, jako że zawodowo nie jest mi do niczego potrzebny (a wręcz przeciwnie), a potrzebę ekshibicjonizmu zamierzam w zupełności zaspokajać tutaj :), na razie pasuję.
UsuńWitam i ja w blogosferze. I od razu mi się mój dzisiejszy wpis przydał, bo gdyby nie komentarz twój to bym nie wiedziała, że ruszyłaś. Piszę w tym miejscu, bo doskonale rozumiem twój stosunek do FB. Ja chyba odwrotnie od oczarowania możliwościami portalu i wymiany myśli poprzez zniechęcenie do znudzenia przeszłam wszystkie etapy. Podobało mi się, kiedy była jakaś interakcja, od kiedy jedyna aktywność uczestników polega na wrzucaniu filmików, linków i klikaniu lubię - pasuję, choć sporadycznie jeszcze zaglądam.
UsuńI w ten to dyskretny sposób wyszło mi udane wylansowanie się:P Bardzo mi miło, że do mnie zajrzałaś - obiecuję, że na razie będzie mało filmików, więc może się skusisz i w przyszłości?
UsuńSwoją drogą, tak jak ZWL obrał na matkę chrzestną Agnieszkę Taterę,to w moim przypadku to zaszczytne miano winno chyba przypaść Annie i jej Stosikowemu losowaniu; patrz, jaka u mnie reprezentacja uczestników tej zabawy (z których wszystkich darzę niezwykłą atencją, nie wyłączając Ciebie:)
Filmiki możesz zamieszczać na blogu - zwłaszcza, jeśli z muzyką musicalową to masz mnie całą (jestem musicalo - maniaczką), ale i bez tego obiecuję zaglądać. Zamieszczanie filmików na FB było jedynie przykładem zjawiska braku wymiany poglądów. Anna na pewno będzie rada z takiego wyróżnienia. Ja nie potrafiłabym wskazać takiej osoby, bo na założenie bloga wpadłam przepełniona wrażeniami z rzymskich wakacji, którymi musiałam się z kimś podzielić, bo inaczej bym eksplodowała. I założyłam na WP bloga, nie przeczytawszy wcześniej ani jednego wpisu na żadnym z blogów. Jakie było moje zaskoczenie, jak ludzie zupełnie obcy skąd się dowiedzieli i zaczęli czytać.
UsuńZ musicalami będzie ciężko, bo wobec oporu czasoprzestrzeni, która jest bardzo nierozciągliwa, musiałam się na coś zdecydować: czytam czy oglądam. Padło na pierwsze.
UsuńA co do Twoich początków - na Twoim tle wyglądam na bardzo perfidną blogowiczkę, najpierw podglądam Bardzo Zaawansowanych Blogerów, potem pojawiam się jako Duch Komentator, a wreszcie bach! (i dalej podstępnie komentuję :))
Albo raczej ja na kompletną amatorkę, bez przygotowania, co to na łapu capu i już ... :)
UsuńI ja przyłączam się do gratulacji! Bardzo miło będzie Cię wreszcie poczytać :)
OdpowiedzUsuńA co do meritum wpisu, to przeczytałam cztery jej książki i ... to po prostu jest dobra pisarka, tego jej zarzucić nie można.
"Potęga sławy" rzeczywiście na początku wydaje się lekką opowiastką, później jednak atmosfera się trochę zmienia.
A jeśli kiedyś będziesz chciała się rozerwać, pośmiać i poprawić sobie humor, to polecam jej "Rozbuchaną wyobraźnię Oliwii Joules" - jest naprawdę świetna. Czytałam ją kiedyś na podwórku wzbudzając zainteresowanie przechodniów głośnymi wybuchami śmiechu co chwila, a moja koleżanka czytając ją miała podobne problemy w metrze albo w tramwaju i do tego przejechała trzy przystanki dalej :)
O "Oliwii..." nawet nie słyszałam, ale dobrze wiedzieć. Niekontrolowane wybuchy śmiechu - ach, kiedyż mi się to ostatnio zdarzyło? Już nie pamiętam. Skandynawskie kryminały, jakimi raczyłam się w nadmiarze przez okres macierzyńskiej czytelniczej posuchy raczej skłaniały do czegoś innego (a o czym były? hm...)
UsuńPostaram się nie zawieść pokładanych we mnie nadziei:P Na regularność i bardzo dużą częstotliwość wpisów jednak bym nie liczyła, niestety.
Mój blog też miał być o życiu:). ale mam w sobie tak mało ekshibicjonizmu, że jakoś nie wyszło.
OdpowiedzUsuńZWL raczej nie jest komputerem, nie ma takich algorytmów:).
Jakich algorytmów nie ma, co?:P
UsuńIzo, to nie rokuje dobrze, bo u mnie ekshibicjonizm też jakoś tak się niezbyt rozwinął. Ciągle się jednak łudzę, że to da radę tak się tylko trochę wyzewnętrzniać:)
UsuńZWL: pokręconych, pokręconych...
ZWL i pokręcony, buahahaha:PP
Usuńcopyright by momarta :))
UsuńMyślę, że u niektórych ekshibicjonizm rozwija się z wiekiem, kiedy już dzieci i wnuki nie chcą słuchać to może blogerzy? Piszę o sobie, żeby nie było, że to przytyk do kogoś tam.
UsuńA ja sobie myślę, że każdy z nas jest trochę ekshibicjonistą. A cóż to za wyzewnętrznianie się, jeśli odbiorca zna nas na co dzień? Trzeba szukać dalej, tym bardziej że internet stwarza niepowtarzalną szansę stworzenia siebie na nowo.
UsuńI ja się dopiero dzisiaj o tym dowiaduję?;)) Witaj w blogosferze.;)
OdpowiedzUsuńOj tam, oj tam, ledwie 2 dni poślizgu :) Nie śmiałam się bezczelnie lansować, wrodzona skromność mi nie pozwala...
UsuńDziękuję za miłe powitanie (jak na razie miód, cud, nie śmiałam żem przypuszczać, same znakomitości na mym blogu, ach, ach; aż się boję, co będzie dalej) i obiecuję skupić się całym swym jestestwem, aby nie zawieść pokładanych we mnie nadziei :P
Tak czy siak, czekam na dalsze doniesienia.;)
UsuńNie skupiaj się za bardzo. Ja przez to cholerne pokładanie z deczka się zblokowałem :)
UsuńA tak w ogóle to witaj blogowym piek..., erm, raju znaczy :P
Bazyl, nie krztuś się: w raju, w raju, wszyscy sobie słodko śpiewają i wyjadają z dzióbków:) Do pierwszego razu, kiedy skrytykują polskiego autora:P
UsuńU mnie raj, jak na razie...
UsuńBazyl: będę miała na uwadze, ale na szczęście zachwyty i uwielbienia załatwiam sobie na razie gdzie indziej, więc blog planowo nie ma być zamiast:) Choć nie powiem, Wy wszyscy lekko mnie stresujecie (że niby tacy ważni, co to o nich peany wypisują :))
ZWL: też będę miała na uwadze. W najbliższych planach najpierw krytyka autora zagranicznego, a potem dopiero lekka krytyka rodzimego, więc może zdążę się zazbroić, albo cóś.
Nigdy nikogo nie stresowałem, nawet szóstoklasistów jako pan nauczyciel, a teraz proszę:) Krytyk wyczekuję, tylko żeby ostre były, żyletką po oczach:P
UsuńHm, i teraz nie wiem. Nie można wykluczyć, że mnie podpuszczasz, aby rekiny czym prędzej pożarły konkurencję... Poza tym "Pestka" mnie lekko stępiła; kiedyż znowu dorwę coś tak pięknego do krytykowania?
UsuńSzybciej niż Ci się zdaje, znaczy dorwiesz:) Mogę ewentualnie wskazać parę pewniaków w ramach koszenia konkurencji - pewniaki zapewniłyby Ci bardzo bolesny proces eksterminacji przez rozżartych autorów i ich satelitów:) Ale nie, wcale Cię nie podpuszczam i czekam na jakąś piękną krytykę.
Usuń@momarta Niestety, jako że mieszkam w miejscu z dowcipu, co to: "O urwał, jak jak ja mam wszędzie daleko!", to nie mogę zaproponować spotkania roboczego, na którym, przy pękatym gąsiorze pigwówki, omówilibyśmy temat: "Wpływ blogowych ważniaków na stresogenność wśród newbies". A tak poważnie. Ty tak serio z tymi ważniakami? Ja swoją ważność w blogosferze oceniam na poziomie Paramecium caudatum i to tylko dlatego, że nic mniejszego nie przychodzi mi w tej chwili do głowy :D
Usuń@Bazyl: aż se sprawdziłem to paramecium:) Wirus ebola pewnie mniejszy:)
Usuń@Momarta: weź no przestań z tymi ważniakami:P Ja do dziś pamiętam, jak się czaiłem, żeby pierwszy komentarz u Padmy wpisać, bo tam wszyscy tacy zaprzyjaźnieni a tu im włazi jakiś zacofany w dialog:) Nawet Bazyla się bałem:) Się odważyłem dopiero przy Runcimanie, bo się czułem na swoim gruncie:P Ech, wspomnienia:D
Bazyl: Wiesz, w kwestii odległości, to jakby spojrzeć na mapę, to Ty zdaje się jesteś prawie w centrum (z naciskiem na prawie, żeby nie było że na geografii się nie znam), a ja mam blisko tylko do zachodnich sąsiadów. To primo. Secundo, z tego co słyszałam gąsior pigwówki ma znaczny wpływ na aspekt przemieszczania się w czasie i przestrzeni, więc może kiedyś da się coś zorganizować:P A co do ważności (i umiem dalej liczyć po łacinie, ale nie będę się chwalić), to wszystko zależy na jaki ranking spojrzeć. U mnie jesteś wysoko!
UsuńZWL: będę miała na uwadze, jak nadejdzie mię chęć na wsrożenie programu samozagłady!
Wdrożenie miało być. Ale wsrożenie też może dać niezłe efekty.
UsuńA ja myślałam, że z tym paramecium to Bazyl zmyśla i nie sprawdziłam. Ale teraz już tak, żeby nie było żem głupsza niż rzeczony (nie Bazyla mam na myśli).
Ja jakoś się mniej bałam, choć czaję się już dość długo, ale chyba nie w obawie rzecz była.
Wolałem wsrożenie, zabrzmiało jak z Kinga, jeden ruch ręką i zbiorniki na stacji benzynowej eksplodują, drugi ruch i wybucha wulkan za miastem:P
Usuń@momarta, ZWL Pozwolę sobie skomentować Wasze wynurzenia ulubionym powiedzonkiem Rico. Oj, ludzie, ludzie! :D
Usuń