Będąc
początkującą, dbającą o – pardon za słowo - target blogerką, bardzo zmartwiłam
się faktem, iż statystyki pokazują niezwykle niską liczbę odwiedzin mej strony
przez osoby z tytułem profesora, bądź doktora habilitowanego (tak, tak, są
statystyki o których się blogerom nie śniło!). Jako więc, że sięgam tam, gdzie
wzrok nie sięga, postanowiłam czym prędzej odwrócić ten niekorzystny dla mnie
trend.
Uwaga!
Dziś będzie z górnej półki!
A
teraz fragment dla doktorów, docentów, względnie magistrów. Maturzystów też
zapraszam.
Tak
naprawdę zaczęło się od pani Philippy Gregory, o której mało przyjaźnie
wypowiedziałam się parę dni temu. Zmęczywszy się lekturą i wypociwszy
nawołujący do lektury dzieł Szekspira wpis, pomyślałam, że w zasadzie, czemu by
nie?
Kiedyś,
o tak, panie i panowie, kiedyś to się Szekspira czytało. Jako że szczęśliwie
weszłam w wiek dorosły mniej więcej w czasie, gdy wydawnictwo „W drodze”
postanowiło zacząć wydawać sporo jego dzieł w genialnym przekładzie Stanisława
Barańczaka, miałam używanie, oj miałam! Myślę zresztą, że na wieki wieków
jestem już Barańczakiem skażona; robiłam kilka podejść do Słomczyńskiego, ale
bez sukcesu. Gdybym miała wytypować najgenialniejszego tłumacza literatury
anglojęzycznej, byłby to Barańczak, a potem długo, długo nikt (bardzo
przepraszam wszystkich tłumaczy z języka angielskiego - może jak TAK
przetłumaczycie „Kota Prota”, parę „Sonetów” i „Romea i Julię”, to będziemy
mogli pogadać, ale na razie nie. No, drugie miejsce – ale to tylko z
uwzględnieniem kategorii „za wytrwałość” – przyznałabym może Krzysztofowi
Bartnickiemu).
Skoro
więc „Ryszard III” tkwił u mnie na półce, sprawiając swym wyglądem wrażenie, że
jest w stanie dziewiczym (czyżby w roku 1996 zapał do czytania Szekspira mnie
opuścił?), postanowiłam wykorzystać wysłany przez panią Gregory impuls.
Na
początku było dziwnie. Nie będę udawać, że ostatnio czytuję dramaty do
poduszki. Ba, nie będę udawać, że w ciągu ostatnich… 10 lat przeczytałam choć
jeden. (To straszne, ale wydaje mi się, że to prawda). Bardzo szybko jednak
zaskoczyło i przypomniało mi się, czemu kiedyś tak to lubiłam.
Żeby
jednak nie przynudzać (nawet profesorowie nie lubią nudziarstwa!), proponuję
dziś ulubioną przez moje dzieci zabawę pod tytułem „znajdź różnice”.
Najpierw
mała wprawka. Szukałam i szukałam, i Robin Hood okazał się być najbliżej epoki
:) Zapraszam do zabawy!
Po tym rozruchu (czy ktoś znalazł
wszystkie różnice?), do rzeczy!
RÓŻNICA PIERWSZA: Książka Philippy Gregory jest długa (473 strony,
gęstym drukiem), a dramat Szekspira krótki (choć to jeden z jego najdłuższych,
o ile nie najdłuższych – 205 stron jak obszył, a przerw na stronach więcej niż
słów!)
RÓŻNICA DRUGA: Philippa pisze bardzo chronologicznie, nie szczędząc
detali. Czytamy, czytaaamy, czyyytaaammyyyyy… William bierze z faktów co chce,
chronologię ma w głębokim poważaniu, a całość komasuje aż miło. Myk, myk i po
wszystkim. Częstotliwość padania trupów znacznie wyższa, więc i emocje rosną.
RÓŻNICA TRZECIA: jak już wspominałam, bohaterowie u Gregory występują
naprzemiennie pod różnymi imionami, nazwiskami, mianami, przez co połapać się
nie sposób. U Szekspira jest prosto: ktoś jest albo Ktosiem (księciem
Clarencem, lordem Riversem, lady Anną) albo Duchem Ktosia; przy czym w miarę
rozwoju akcji Ktosiów ubywa, a Duchów przybywa…
RÓŻNICA CZWARTA: Gregory chyba trochę tego biednego Ryszarda lubi. Bo
i dość przystojny, i pod koniec lekko wybielony charakterologicznie. Szekspir
od początku wie, że to potwór i konsekwentnie nas do tego przekonuje. To „pokraczny, chromy kaleka”, który na
samym początku tak się przedstawia:
„(…) ja,
któremu cielesna szpetota
Nie daje
prawa do owych igraszek,
Ba, do
zerknięcia z podziwem w zwierciadło;
Ja, krzywy
jak źle wybita moneta,
Niezdolny olśnić
swą miłością żadnej
Z płochych
nimf, które tu się przechadzają’
Ja, z
harmonijnych proporcji i wdzięku
Odarty
przez tę oszustkę, Naturę,
Zdeformowany
i nie dokończony,
Wysłany w
ludzki świat przedwcześnie, ledwie
Na pół
sklecony, i to tak koślawo,
Że na mój
widok ujadają psy (…)” (akt I, scena 1)
Milutki,
prawda?
RÓŻNICA PIĄTA: Jak już pisałam wcześniej, Pani Gregory nie tryska
dowcipem. Za to Szekspir, i owszem. Fakt, w tym akurat dramacie okazji do
śmiechu jest niewiele, ale jak już są, to jakżeż finezyjne. Któż inny niż
Szekspir wpadłby na pomysł, aby dorzucić nieco dowcipu do dialogu dwóch
Morderców w czwartej scenie pierwszego aktu?
RÓŻNICA SZÓSTA: Skoro przy finezji jesteśmy. W „Białej królowej” w
zasadzie nie występuje. „Ryszard III” zachwyca i inspiruje. Następnym razem,
gdy będę chciała wyrazić się do kogoś o nim samym niepochlebnie, zacytuję
klasyka:
„Wyrodku,
tknięty palcem złego ducha,
Ryjący
wieprzu, od chwili narodzin
Na zawsze
uczyniony synem piekieł
I
niewolnikiem Natury; obelgo
Dla łona
własnej matki; wieczna hańbo
Dla lędźwi
ojca, ty cuchnąca szmato
Honoru,
godna wzgardy” (akt I, scena III)
I,
że w tym miejscu wtrącę (w oczekiwaniu na Bazylową recenzję „Ślepego szczęścia”):
ostatni raz w taki właśnie sposób zainspirowała mnie właśnie Joanna Chmielewska
we wspomnianej książce; wyzwisk rzucanych przez Zygmunta (z „w galaktykę
kopany” na czele) starałam się usilnie nauczyć na pamięć celem wykorzystania w
praktyce.
RÓŻNICA SIÓDMA: Philippa nie poświęca koniom większej uwagi. William
przeciwnie: ostatecznie dla Ryszarda koń okazuje się bardzo ważny; tak bardzo,
że aż gotów był coś za niego oddać. Zaraz, zaraz, co to było…?
P.S.
I jeszcze jedno. Jako że format książeczki jest poręczny, wzięłam ją ze sobą
idąc z dziećmi na plac zabaw. Fajnie jest mieć całą ławkę dla siebie, gdy inne
matki widząc rodzaj lektury biorą Cię za wariatkę… Gdybym miała ze sobą
Gregory, to na pewno ktoś by się przysiadł!
Znakomite:) Mój Rysiek się kurzy od tego 1996 roku, chociaż wcześniej pilnie wszystkie Szekspiry w Barańczaku czytałem:P
OdpowiedzUsuńNie gadam z Tobą, bo oszukujesz! W tak krótkim czasie nie mogłeś zagrać w Robin Hooda! Znajdź różnice, to pogadamy;)
UsuńA wiesz, że nie zagrałem, faktycznie. Za to doczytałem do końca i podniosłem Ci statystyki wykształciuchów, więc proszę nie krzyczeć, bo się zamknę w sobie:P
UsuńA, jak Ty habilitowany, to przepraszam! Ja żem panie prosty magister, co go nawet nie śmiałam wstawić na pieczątce, więc i maniery nie te...
Usuń:P Okropnie męczący ten Robin Hood, doprawdy. Zawsze będą takie skomplikowane te wpisy? :D
UsuńJaki target, taki wpis;)
UsuńAaa, to idę spalić świadectwo maturalne i się zdegraduję, bo mi zwoje mózgowe wirują:P
UsuńW planach jeszcze jeden wpis inspirowany Rysiem, z cyklu, który zamierzam nim zainagurować pt. "Cytaty dla prawników", więc może choć z tym świadectwem się wstrzymaj...
UsuńSkoro tak mówisz:P
UsuńRyszarda III nie czytałam i pewnie nawet przez myśl by mi nie przeszło przeczytać, alec ostatnio na Festiwal szekspirowski się wybrałam w Gdańsku, słownie obejrzałam dwie sztuki. Pierwsza - to dla mnie totalna porażka (Makbet Teatru współczesnego ze Szczecina)- pisałam u siebie, druga to właśnie wspomniany Ryszard III- teatru z Łodzi (nawiasem mówiąc w festiwalowych szrankach wygrał główną nagrodę). Trudno mi oceniać, bo widziałam jeno dwa spektakle, ale Ryszard III podobał mi się (znaczy spektakl mi się podobał), a to dużo znaczy, bo teatr ostatnio mi podpadł okrutnie, o czym też piszę przy okazji Makbeta. I właśnie wizyta w teatrze sprawiła, że Ryszarda III chcę przeczytać, aby porównać, aby więcej zrozumieć, bo choć sens złapałam, to pewne niuansiki mi na pewno umknęły, ale szukając poszukam tłumaczenia Barańczak.
OdpowiedzUsuńWprawdzie lżysz mój teatr-matkę:), ale Ci wybaczam;) Nie mam pojęcia, jaki jest jego poziom ostatnimi czasy, bo tę działkę zapuściłam dokumentnie. Wstyd, zwłaszcza że z pracy mam do niego rzut beretem (5 minut czołgającym się spacerkiem), ale być może - jeśli masz rację - nie ma czego żałować.
UsuńWiesz, z tym Ryszardem, to jednak lepiej mieć jakąś historyczną podbudowę, żeby połapać się w stworzonym przez Szekspira galimatiasie. Nie ukrywam, że wcześniejsze przebrnięcie przez panią Gregory + lekkie odgruzowanie kiedyś posiadanej wiedzy okazało się u mnie pomocne.
Akurat Ryszarda III w innym tłumaczeniu nie czytałam, choć myślę, że z uwagi na fakt, iż jest to - jak na Szekspira - cięższy kaliber, akurat tu Barańczak miał mniejsze niż zwykle pole do popisu. Ale tak, tak, zachęcam do Barańczaka (naprawdę nie mam prowizji od jego tantiem:))
Lżę nie tylko twój teatr, ale i mój rodzimy, kiedyś tak mi bliski. Co do podbudowy - to ja owszem, to ja tak, tyle, że problem jest jeden, odwiecznie ten sam- chyba nawet nie muszę pisać jaki. Przyznam, że z historią Anglii trochę jestem na bakier, bliższa mi historia południa Europy :( A co do tłumaczeń Barańczka czytałam też peany na jego cześć u ZWL, szukałam potem w bibliotece tych właśnie tłumaczeń i skucha :(, ale ja się łatwo nie poddaję :)
UsuńW razie czego, dysponuję prawie kompletnym zbiorem wszystkiego, co kiedyś wydawało "W drodze" (w stanie nie zawsze tak dziewiczym, jak w przypadku "Ryszarda"; niektóre ze sztuk występują w stanie opłakanym, niestety, bo tak je intensywnie czytałam), więc mogę pożyczyć, jeśli chęci Cię nie opuszczą.
UsuńKobieto, jesteś niebezpieczna! Takimi wpisami dasz radę przekonać mnie nawet do dzieł zebranych Lenina :P A skojarzenie na temat wyzwisk miałem podobne i, wierz albo nie, miałem w planach wiadomy cytat :)
OdpowiedzUsuńPS. Przy tekście o wolnej ławce popłakałem się ze śmiechu :D
Dzieł zebranych Lenina na razie nie planuję. Ale kolega ma Marksa, więc jeśli będziesz niegrzeczny...:P
UsuńZ wiadomym cytatem, to tak sobie myślałam, dlatego zacytowałam bardzo enigmatycznie, nie chcąc psuć Ci przyjemności, ale też zarazem podkręcając atmosferę i napędzając Ci gości na blogu (że niby taka opiniotwórcza jestem, wiesz, te profesory i doktory).
Popłakanie Bazyla to dla mnie honor:))
Ech, pamiętam jak mnie odpytywali z "Tez o Feuerbachu". Łza się w oku kręci.
UsuńPodejrzewam, że wtedy kiedy zapoznawałaś się z dziełem i wkuwałaś tezy na pamięć, też Ci się kręciła, jednak prawdopodobnie z innych powodów:))
UsuńNiezłe. Myślę, że Min. Oświaty powinno Cię zatrudnić do pisania reklam lektur dla uczniów - na pewno ich niechęć na wstępie byłaby mniejsza.;)
OdpowiedzUsuńCiekawe, jak wypadają nowe tłumaczenia Szekspira w wyk. Kamińskiego. Zdaje się, że ZWL miał coś na tapecie?
Jak miło, że wspomniałaś w ogóle o dramacie - następna lektura klubowa będzie z tego gatunku.;) Kilka osób podsuwało taką propozycję, więc czemu nie?;)
Na potencjalne propozycje z jakiegokolwiek ministerstwa oraz z innych miejsc jestem głucha jak pień, więc biedni uczniowie dalej będą musieli jechać na brykach;)
UsuńSwoją drogą, aż zaraz poszukam w sieci jakiegoś bryka z "Ryszarda.." (o ile jest, bo to przecież nie lektura. Chyba). Leciałoby to pewnie tak: na wstępie poznajemy strasznego króla Ryszarda, który po kolei morduje wszystkich, którzy staną na jego drodze, nie szczędząc dzieci. Na końcu sam ginie, wcześniej bezskutecznie szukając konia"
O tłumaczeniach Kamińskiego nie wiem nic. Jeśli ZWL coś czytał, to pewnie się zaraz odezwie (no, nie daj się prosić Szefie!)
Lektura klubowa dramatem? Ho,ho! Ciekawe co wybierzesz; czyżby Strindberg;)
A przy okazji lektur klubowych, to ja właśnie uświadomiłam sobie, że 23-go opuszczam naszą polską piękną ziemię, udając się na drugą część wakacji, z zamierzeniem całkowitego odcięcia od sieci, więc na "Anglika" zgłoszę się dopiero po powrocie, czyli po ptakach, kiedy już wszystkim emocje opadną. Trudno. Postaram się jednak jeszcze przed wyjazdem coś tu skrobnąć, o ile pozwolisz dać się tak wyprzedzić.
Ależ wyprzedzaj, proszę bardzo. Naturalnie zajrzyj do nas po powrocie i dorzuć swoje trzy grosze.;)
UsuńPewnie że miał na tapecie:P Osobiście nie zapałałem entuzjazmem do Kamińskiego, czemu dałem wyraz na piśmie czas jakiś temu.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTwórczość Szekspirowska jest jedną z najpiękniejszych w której można zakochać się od razu po zapoznaniu z jakąkolwiek pozycją. Bardzo fajne są również różnego rodzaju sztuki teatralne, które w znakomity sposób przedstawiają te wielkie dzieła. Jestem zdania, że każdy kto lubi kulturę to Szekspira powinien juz poznać dawno temu.
OdpowiedzUsuń