Po
ostatniej dyskusji na blogu Czytanki Anki, jadąc siłą rozpędu, poza „Kongresem
futurologicznym” przeczytałam jeszcze zamieszczoną w tym samym zbiorze „Maskę”.
I
w ten to sposób odnalazłam odpowiedzi na kilka zgłaszanych przez lemosceptyków
wątpliwości.
-
A u Lema to nie ma w ogóle kobiet i o kobietach!
Fakt,
w zasadzie to prawda. Ale proszę bardzo – po początkowym, krótkotrwałym
zamieszaniu z płcią wyrażającego się bezosobowo narratora („powiększałom się i rozpoznawałom siebie”, „leżałom”), okazuje
się, że główną bohaterką „Maski” jest kobieta. I to piękna kobieta – na tyle
piękna, że sam jej widok razi niczym gromem ważną personę w Królestwie,
szlachcica Arrhodesa. Co więcej, kobieta ta umiejętnie używa typowo kobiecych
sztuczek: a to upuści wachlarz, a to spłonie rumieńcem, a to rzuci od
niechcenia wyjątkowo celną i inteligentną uwagę.
Aby nie psuć owej miłej kobietom wizji, napomknę więc tylko
małym druczkiem, że w dalszej części owa kobieta w niepokojący sposób upodabnia
się do modliszki…
-
A u Lema to tylko jakieś dziwne stwory, kosmos i futurystyczne wizje!
Osobiście
nie uważam tego za wadę, rozumiem jednak iż nie wszyscy się w tym odnajdują.
Proszę więc bardzo, chwyćcie za „Maskę”!
Rzecz
dzieje się bowiem wprawdzie nie wiadomo gdzie, może w kosmosie, a może nie,
miejsce to jednak przypomina Ziemię i to taką okołośredniowieczną (może
renesansową?) Mamy króla, zamek, ucztę, królewskie ogrody, karetę ze
stangretem, a nawet niezbędnych w takim entouragu mnichów.
Uwaga,
uwaga! Bardzo długo nie ma też żadnych dziwnych stworów! Co więcej, kiedy
takowy wreszcie się pojawia (grubo po połowie), to tylko jeden, więc naprawdę,
każdy da radę!
-
A z tym językiem Lema, to ratunku, naprawdę, bo ileż można czytać ze
słownikiem?
Jak
okazało się na przykładzie „Kongresu futurologicznego”, dla części czytelników
eksperymenty językowe Lema okazują się na dłuższą metę męczące. Z jednej bowiem
strony inwencja autora zachwyca i zdumiewa, jednak z drugiej, nieostrożnie
dawkowana, przytłacza.
A
oto w „Masce” eksperymentów językowych brak (poza wspomnianą na wstępie
króciutką etiudą z użyciem „ono”). Napisana jest przy użyciu słów stosunkowo
prostych, zrozumiałych; kiedy trzeba nieco archaicznych, zaś w innej sytuacji
nowoczesnych. Być może dzięki temu opowieść wciąga; język równoważy bowiem
męczącą narrację prowadzoną w pierwszej osobie.
-
A poza tym gdzie głębia? Gdzie psychologia postaci?
Prawda,
zazwyczaj Lem nie opisuje uczuć i odczuć, stanów emocjonalnych bohaterów. Tu
jednak mamy pełną ich gamę. Narratorka opowieści w miarę pogłębiania wiedzy o samej
sobie (kim jestem? skąd się wzięłam i po co?), ujawnia nam też coraz szerszą
paletę uczuć. Ostatecznie obserwujemy walkę pomiędzy dobrym a złym pierwiastkiem
w niej, którą wygrywa… No właśnie.
Dodam
tylko, że jako osobie często rumieniącej się niczym dzierlatka, najbardziej
przypadł do gustu taki oto fragment:
„I uśmiechnęłam się, och, nie kusząco
ani uwodzicielsko, ani promiennie. Uśmiechnęłam się tylko dlatego, gdyż
poczułam, że się rumienię. Ten rumieniec nie był naprawdę mój, wpłynął mi na
policzki, ogarniał mi twarz, zaróżowił płatki uszu, co wybornie czułam (…); z
rumieńcem tym nie miałam nic wspólnego, był tegoż pochodzenia, co wiedza, która
wstąpiła we mnie na progu aali, za pierwszym krokiem na jej lustrzaną gładź – ten
rumieniec zdawał się częścią dworskiej etykiety, tego co właściwe, podobnie jak
wachlarz, krynolina, topazy i uczesanie.”
A
teraz proszę, kto podejrzewał Lema o takie zdania?
„Maskę”
pochłonęłam na raz (co nie jest specjalnie trudne – w moim wydaniu zajmuje
ledwie 52 strony).
Chyba
najbardziej spodobała mi się w niej jej mroczna atmosfera, niczym z powieści
grozy. Atmosfera kojarząca mi się z moim chyba najbardziej ulubionym filmem –
„Łowcą androidów” Ridleya Scotta. Filmem, będącym ekranizacją powieści Philipa
K. Dicka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach”. Obie te historie w
zasadzie opowiadają zresztą o tym samym – o sztucznej inteligencji i jej
granicach lub braku takowych. Opowieść Lema wydaje mi się jednak – mimo wszystko
– bardziej optymistyczna, niż opowieść Dicka.
Sam
autor zdaje się, że wysoko cenił ten utwór. Kiedy bowiem na początku tego wieku
tworzono antologię jego opowiadań „Fantastyczny Lem” i przyznano mu prawo
ostatecznego głosu co do treści zbioru, wykreślił inne opowiastki, wyżej
ocenione przez czytelników, w to miejsce zamieszczając właśnie „Maskę”.
Dopiero
pisząc tę notkę, dowiedziałam się, że „Maska” została zekranizowana. Uczynili
to całkiem niedawno, w łódzkim studiu Semafor bracia Quay.
Niestety,
nie widziałam całości, ale fragmenty z trailera dobrze oddają – moim zdaniem –
atmosferę opowiadania.
A
muzykę do filmu napisał Krzysztof Penderecki, więc – jeśli nie z zamiłowania do
Lema, to chociaż ze snobizmu – przeczytajcie „Maskę”.
Stanisław Lem "Kongres futurologiczny. Maska", Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1983.
Bracia Quay? No, no. Trzeba będzie wyjść poza "Kongres..." i poczytać Lema. A skoro w "Masce" jest i głębia, i kobieta, to czemu nie akurat to opowiadanie.;)
OdpowiedzUsuńTak myślałam, że akurat Ciebie uda mi się zachęcić:)
UsuńBingo!;)
UsuńTo teraz pozostaje mi w napięciu oczekiwać na skutki owego zachęcenia: będą bęcki, czy raczej podziękowania?:)
Usuń"Maska" ciekawa, ale mnie Lem daleko bardziej spodobał się w "Śledztwie" i "Katarze" - jeśli chodzi o te książki bez kosmosu, stworów i wizji futuro.
OdpowiedzUsuńAkurat ani jednego, ani drugiego nie czytałam (choć widziałam film Piestraka) - z tzw. wiedzy ogólnej na temat tych książek wiem jednak, że to chyba zupełnie inny typ literatury niż w "Masce". U mnie skażenie "Blade runnerem" jest zbyt silne, abym mogła się nie zachwycić:)
Usuń