Zdrowy
tryb życia, zdrowa dieta. Dzieci od urodzenia karmione wyłącznie zdrową
żywnością, najchętniej z certyfikatem „eko”.
Żadnego fast foodu,
słodycze w niedużych ilościach.
Ciasta pieczone z
pełnoziarnistej mąki przy użyciu brązowego cukru.
I wszystko szlag trafił.
Dzięki, panie Holmberg, no naprawdę!
Ture
Sventon nie jest zwykłym detektywem. Wprawdzie posiada biuro przy ulicy „mniej więcej w centrum Sztokholmu”,
opatrzone nawet stosowną tabliczką (T.Sventon. Praktykujący Prywatny Detektyw),
jednak posiada kilka swoich „dziwnych
właściwości”, w tym taką, że „zawsze
wygląda na bardzo zajętego, choć nigdy nic nie robi”.
Ponadto,
jak przystało na detektywa, sztukę kamuflażu ma opanowaną do perfekcji:
dziesięcioletni chłopiec w marynarskim ubranku, krzak jałowca, niepijący
piekarz arabskiego pochodzenia, to tylko kilka z jego wcieleń.
Prawda,
nie jest za bardzo błyskotliwy, a i nie wszystkie jego genialne pomysły okazują
się takie w istocie. Zdarzają mu się porażki, które znosi jednak ze stoickim
spokojem, obmyślając naprędce nowy plan. Jest przy tym dość staroświecki, ale
też – jako jedyny detektyw na świecie – dysponuje prawdziwym latającym dywanem.
Dywanem, który jest tak wytarty, że miejscami nie widać wzoru, a do tego
intensywnie pachnie wielbłądem.
Głównym
przeciwnikiem T. Sventona jest Wiluś Łasica – zuchwały przestępca, którego nikt
nie potrafi schwytać, i który do tego dobiera sobie silnych i gotowych na
wszystko pomocników.
I
w zasadzie nie wiem, dlaczego te książki, napisane około 60 lat temu, tak
bardzo podobają urodzonemu w wieku XXI chłopcu. Dlaczego podczas lektury ów
chłopiec na zmianę chichocze lub siedzi cicho, w napięciu, z wypiekami na
twarzy. Tym bardziej, że chłopiec czytywał już współczesne sensacyjne i
kryminalne historie dla dzieci, że wspomnieć choćby tylko o przygodach Lassego
i Mai, w których wszystko toczy się dużo bardziej wartko, a do tego są zagadki
do rozwiązywania, nie to, co tu, gdzie w zasadzie od razu wiadomo kto jest
winny.
I
nie jest to raczej zasługa znakomitych ilustracji pani Anny Kołakowskiej, bo te
doceni rodzic (choć dziecko owszem, spojrzy łaskawym okiem). Osobiście uważam
je za znacznie lepsze niż oryginalne, dużo bardziej dosłowne i narzucające się
rysunki Svena Hemmela.
No
dobrze, tak się tylko krygowałam.
Wiem
o co chodzi.
O
psysie.
źródło zdjęcia: Wikipedia |
Otóż
Praktykujący Prywatny Detektyw T. Sventon uwielbia psysie. Ale tylko te z
ciastkarni Rozalii, jedynej, w której można je dostać jak rok długi: wspaniałe,
duże, w miarę przyrumienione i tryskające bitą śmietaną.
Tak
naprawdę to Sventon uwielbia ptysie. „Nie
umie jednak wymówić tego słowa, w jego ustach zawsze brzmi ono jak „psyś”. A
gdy chce powiedzieć pistolet, mówi „piftolet”. Nie ma co ukrywać, Sventon nieco
sepleni.”
-
Mamo, co to są psysie? – zapytał zdrowo odżywiany Starszy na samym początku
lektury.
-
To są synku takie okropne ciastka, z obrzydliwie słodkim kremem – odpowiedziała
zadowolona wówczas z siebie Matka.
Parę
stron dalej zadowolenie opadło. Opis psysiów z bitą śmietaną wywołał ślinotok i
podejrzliwe błyski w oczach Starszego.
-
A mówiłaś, że one są niedobre! – stwierdził z wyrzutem. – Jutro kup mi psysia,
słyszysz!
Jutro
udało się odwlec tylko o dwa dni. Naciski stawały się coraz bardziej
natarczywe.
Matka
udała się więc z dzieckiem do cukierni. Oboje stanęli przed ladą.
-
I gdzie te psysie? No, gdzie?!
Matka
w milczeniu wskazała palcem na stojące za szybą obrzydlistwa. Nie rumiane, a
anemicznie blade, pobielone dodatkowo obficie cukrem pudrem. Nie tryskające
bynajmniej bitą śmietaną, a wypełnione sztywnym, jaskraworóżowym tworem
kremopodobnym.
-
Żartujesz…? - wyszeptał z niedowierzaniem Starszy.
Matka
pokręciła głową, wskazując palcem na stojącą przy obrzydlistwach kartkę.
-
„Ptyś. 2,50 zł.” – przeczytał gasnącym głosem Starszy.
-
To co, kupujemy? – zapytała zrezygnowana Matka.
-
Eee, wiesz co, chyba nie. – oświadczył Starszy.
Od
tamtej pory wchodzimy do absolutnie każdej cukierni, jaką napotkamy. W każdej
Starszy rzuca się z nadzieją ku ladzie, wyglądając psysiów – takich w miarę
rumianych, gdzie śmietany jest tyle, że aż kapie ze wszystkich stron. Daremnie.
Przyjdzie
nam pojechać do Sztokholmu, do ciastkarni Rozalii.
Dzięki
panie Holmberg, naprawdę.
Åke
Holmberg „Latający detektyw”, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2008.
Åke
Holmberg „Detektyw na pustyni”, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2012.
Obie
książki przełożyła Teresa Chłapowska, zilustrowała Anna Kołakowska.
Musisz własnoręcznie wykonać tego psysia z gruboziarnistej mąki razowej i ekośmietany:P
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: nie cierpię ciasta psysiowego, z jakiejkolwiek mąki by go nie zrobić.
UsuńPo drugie: wątpię, aby taki wypiek był dużo atrakcyjniejszy od tego, co straszy w cukierniach. Nie, nie, to nie przejdzie.
Ale jakbyś natrafił na psysia z Rozalii, to kup od razu więcej, proszę:)
U nas bywają całkiem niezłe minipsysie, w jednej kulce:) Ale dostawca się nazywa Victoria, nie Rozalia:PP
UsuńMyślę, że wiem o czym mówisz i wzdraga mnie tak silnie, że ledwo utrzymuję ręce na klawiaturze:P Żadnych podróbek.
UsuńW jednej kulce??? Toż Sventon uśmiałby się, a następnie sięgnął po piftolet, aby użyć ich jako nabojów!
No coś ty, pyszota i bez różowego kremu:)
UsuńPodtrzymuję wyrazy powątpiewania. Nawet brak różowego kremu nie wzbudzi mojego entuzjazmu wobec ptysiów nie z Rozalii.
UsuńNo to zostaje jedno: wrotki na nogi i kierunek Sztokholm :DD
UsuńJak z pewnością dostrzegłeś, w ten sposób doszliśmy do punktu, z którego rozpoczęliśmy naszą dyskusję:P
UsuńOkazałaś się przesadnie niechętna kompromisom:P
UsuńGdyż albowiem zaiste naprawdę bardzo nie lubię ptysiów!
UsuńI jak klasyczna toksyczna matka zamierzasz je obrzydzić dzieciu, tak? :P
UsuńŻeby od razu toksyczna? Zobacz, co Izie niżej napisałam - poszłam z dzieckiem do cukierni? Poszłam. Byłam gotowa mu kupić to obrzydlistwo? Byłam. A że nie chciał? Cóż, mądre dziecko:PP
UsuńDobra, dobra, znam te techniki, sam stosuję:P Chociaż częściej w bibliotece niż w cukierni:))
UsuńJa w ogóle za cukierniami nie przepadam, choć słodycze (poza ptysiami i tortami, i pączkami, i eklerami, i...) to bardzo chętnie. Wiem jednak, jaki syf tam ładują do środka, dlatego pracowicie lepię i zagniatam tę mąkę pełnoziarnistą z brązowym cukrem i jajami od kur wyłącznie z zielonej trawki, aby dzieci nie truć. Od złej książki jeszcze nikt nie umarł, ale od nieświeżego torcika na tłuszczu palmmowym i owszem:P
UsuńOd złych książek mnie zęby bolą, od tortów zaś nie:P
UsuńZłe książki ci się jednakowoż w tętnicach nie odkładają (chyba że jak raz jednak tak, bo z Tobą to nic nie wiadomo:P)
UsuńZWL, zeżarło najwyraźniej Twój komentarz (pytanie tylko, czy to złośliwe chochliki śmieciowożywieniowe, czy badziewnoksiążkowe?), więc wklejam, coś napisał:
Usuń"Mnie nic nie robią, ale dziecku już się mogą osadem w głowie odłożyć:P"
Jak dla mnie to nawet lepiej, jeśli się odłożą - będzie dziecko miało na przyszłość wzorzec badziewia, niczym z Sevres, aby wiedzieć co z daleka omijać...
Żeby dziecko miało wzorzec, musiałabyś mu brutalnie uświadomić, że właśnie przeczytało denne badziewie - rozbijesz dziecku złudzenia?
UsuńJak dziecko odpowiednio wytresowane lekturowo, to wkrótce samo na oczy przejrzy.
UsuńMówi to Matka, która jakieś 1000 razy przeczytała znajdującą się w ulubionej książeczce Młodszego pt. "Wóz strażacki Jacka" frazę:
"I nagle woda z węża wytrysła,
I ugasiła ogień natychmiast":PP
He, my mamy jakieś takie cudo o koparce, co to się trudzi bez mozołu, czy jakoś tak. Tatuś mamrotał niecenzuralne wyrazy albo udawał, że mu się kartki skleiły:PP O redagowaniu na bieżąco nie wspominając:)
UsuńCzyżby "Koparka Jarka"?
UsuńPrzepraszam, "Koparka Marka", a "Śmieciarka Jarka". Właśnie sprawdziłam. Kultowe książeczki siostrzeńca męża. :) Zdziwiona jestem, że to przekład z francuskiego, bo myślałam, że twórczość rodzima.
UsuńSpychacz Krzyś, dzieło na wskroś krajowe, do bólu wręcz :))
UsuńChyba trudno byłoby znaleźć krajowe imię rymujące się ze spychaczem. :)
UsuńImię pojawia się tylko na okładce, więc rymami nie zawracano sobie głowy:)
UsuńLirael: to dokładnie ta sama seria, z której pochodzi dzieło o Jacku. Mamy wszystko, co z niej wyszło, za co winę ponoszą dziadkowie, którzy kupili pierwszych sześć, a potem nie byłam w stanie powstrzymać tej fali:( Modelinkowe obrazki są bardzo sympatyczne, ale treść! Pominę już podział tematyki według płci (są też odpowiednie książeczki dla dziewczynek, o fryzjerce, pani sklepowej, pielęgniarce, a jakże!), ale te rymy! Polecam bliższemu przyjrzeniu się także „Karetkę Mietka” – u mnie druga na liście „the best of”.
UsuńZWL: „Spychacza Krzysia” też mamy, zdaje się, że nawet w towarzystwie „Koparki Agatki” i „Wywrotki Basi”:PP Gdybym musiała wybrać, to wolałabym jednak „Wóz strażacki Jacka” – tu nie dość, że treść koszmarna, to jeszcze obrazki wołające wielkim głosem „zamaluj mnie, skończ z moim cierpieniem!”
Ale rymy, z tego co sobie przypominam, to chyba jednak występują, i to w wersji bardziej częstochowskiej niż innej...
Rymy owszem, ale nie w tytułach:) Reszty serii nam na szczęście oszczędzono, chociaż spadkowo dostaliśmy Pinokia streszczonego w 4 zdaniach i takiegoż Kota w butach. Wydawnictwo Sara powinno mieć zakaz publikowania czegokolwiek:P
UsuńWywrotkę Basię i Koparkę Agatkę mogę pożyczyć:PP
UsuńTe kartonowe książeczki dla małych dzieci, w tym zwłaszcza ze streszczeniami bajek, to w ogóle temat rzeka. Nie wiem, czy któregokolwiek polskie wydawnictwo radzi sobie z nimi naprawdę dobrze Zdaje się, że "Wilga" też miała takie streszczenia z klasyką w tytule - nam się trafił bodajże "Kopciuszek" i "Smok wawelski". Jak dla mnie niczym się to nie różni od "bryków" dla nieco starszej młodzieży.
Wilga ma przynajmniej niezłe obrazki i w miarę poprawne teksty, ani jedno, ani drugie nie przytrafia się Sarze. Może poza wierszykami Natalii Usenko.
UsuńSara nie za bardzo mi się teraz kojarzy, więc nie mam zdania, ale jeśli wszystko jest takie jak koparka, spychacz i dźwig, to faktycznie.
UsuńA co do obrazków u Wilgi, to niekoniecznie podzielam pogląd, że są one niezłe. W większości są strasznie cukierkowe, a i zdarzają się koszmarki.
Ja mam ograniczony wgląd w Wilgę, bo niestety obdarowywano nas głównie produkcjami innych wydawców. Sary jednak nic nie pobije:P Moje ulubione Na jagody: http://saraksiazki.pl/sklep/na-jagody-p-184.html
UsuńNo naprawdę, zaimponowali mi! Za resztę uprzejmie dziękuję. Na tym tle Wilga istotnie wypada znacznie lepiej.
UsuńDobiję cię galerią mojego ulubionego "ilustratora": http://www.jakubkuzma.com/dladzieci.html Lasciate ogni speranza:P
UsuńW zasadzie to nie wiem co napisać, jednak, nie chcąc być gorsza, posłużę się cytatem z nieco późniejszego klasyka: the rest is silence.
UsuńPS. Ilustracja do książki o kaczce jest dla mnie absolutnie numerem 1 (pierwsze w galerii "dla dzieci"). Tekst zresztą dorównuje obrazowi...
W galerii chyba nie ma swobodnych wariacji graficznych na tle Kubusia Puchatka, szkoda:(
UsuńJeśli mówimy o Puchatku w wersji telewizyjno-filmowej, to raczej tu pan Kuźma nie mógłby zrobić na mnie takiego wrażenia. "Zwykły" Puchatek w tej wersji jest stuprocentowym kiczem, wobec czego dodanie kolejnych 100% nie robi różnicy.
UsuńNie mów hop, Puchatek Disneya w wersji monstrum zombie na każdym zrobi wrażenie:P Tu się akurat trafił Prosiaczek: http://photos02.istore.pl/22720/photos/big/6648674.jpg, ale jest i Kubuś: http://photos04.istore.pl/22720/photos/big/8724066.jpg
UsuńTo niemożliwe, aby to był ten Puchatek i ten Prosiaczek! I to Kuźma narysował? Książka dla dziecka? Masz rację, zaimponował mi.
UsuńA tak z ciekawości, ludzie to kupują czy idzie w całości na przemiał?
To jest, łagodnie mówiąc, delikatna inspiracja wzorcem:) My dostaliśmy nasze w spadku, czyli pierwotnie ktoś to musiał kupić:P Wierszyki Usenko bardzo dobre i szkoda, że są tak ilustrowane.
UsuńA lubicie tych spadkodawców?:PP (nie musisz odpowiadać)
UsuńUsenko znam tylko ze Świerszczyka; tam ilustracje ma normalne. Tak sobie właśnie pomyślałam, że ostatnio za mało wierszyków czytamy...
Lubimy, ale współczujemy ich dzieciom, które się na tym chowały. Ja zdążyłem gorszą połowę spadku skrzętnie ukryć, w związku z czym obeszliśmy się bez bestselleru pt. Wywirwidąb i Waligóra oraz paru innych kfiatów.
UsuńJeśli to ten Waligóra, którego właśnie wyguglałam, to jest to właśnie Wilga - w jednej z najbardziej koszmarkowych serii. Naprawdę nie rozumiem, tak ograniczać dzieciom horyzonty!
UsuńJa lubię jeszcze książeczki z serii o Bobie Budowniczym (siłą rzeczy mamy inne zainteresowania) - dwie strony, a na nich głęboki tekst:
"tu coś przykręci" (na pierwszej stronie)
"tam coś dokręci" (na drugiej)
Bob Budowniczy może i dałby temu radę, ja niestety nim nie jestem...
Za chwilę napiszesz do Wilgi mejla z przeprosinami na szkalowanie ich arcydzieł, albowiem, tadam, fanfary: http://img16.allegroimg.pl/photos/oryginal/27/08/09/04/2708090492.
Usuńa Bob w wersji drukowanej jest niestrawny:(
Z tymi przeprosinami wobec Wilgi bym nie przesadzała, sam zobacz: http://www.poczytaj.pl/113598
UsuńAle TAKIEGO WiW sama bym schowała. Ba, ja bym go czym prędzej wyrzuciła, bądź spaliła! Ciekawe czy w treści znalazły się jakieś wskazówki, co do odnoszenia koloru majteczek do tożsamości bohaterów?
(PS. Proszę o zaprzestania przysyłania kolejnych linków, bo już druga osoba zagląda do mnie z troską, czy aby na pewno dobrze się czuję)
Wilgę widziałem i bym nie demonizował, doprawdy:P A książeczka leży na dnie jakiegoś pudła, póki nie śmignę jej po kryjomu na makulaturę.
UsuńAkurat, na pewno trzymasz ją po to, by w chwilach gdy dopada Cię głęboka depresja, sięgać do pudła i samemu czerpać korzyści z obcowania z Dziełem:P
UsuńPrzejrzałaś mnie:P Przy okazji podzielę się tym dziełem, nie będę sobek:P
UsuńMarto, ale Ty tak na serio z tym eko? U mnie już Holmberg by dużo nie napsułPPP
OdpowiedzUsuńSerio, serio. Mam okresy ortodoksyjne (nie teraz) i nieco bardziej swobodne, ale pewnych granic nie przekraczam. Dzieci, którym od dziecka kładzie się do głów, że coś jest be, też są skłonne w to wierzyć i np. Starszy do dziś traumatycznie i ze wstrętem wspomina jedyną w naszym życiu wizytę w KFC, kiedy byliśmy przymuszeni okolicznościami, bo z uwagi na późną godzinę nie dało się nic zjeść gdzie indziej:(
UsuńJak jednak widzisz, stawiam na empirię i byłam gotowa dzielnie stawić czoła ptysiom, tzn. zezwolić dziecku na ich pożarcie, aby sam się przekonał jak smakują:)
Psysie prawdziwe a psysie z takim okropnym pseudokremem z przewagą białka to zupełnie inna historia. Te drugie w ogóle nie powinny być nazywane psysiami. :(
OdpowiedzUsuńNie demonizowałabym ptysiów. Właśnie zrobiłam mały research. :) Ciasto prawie wcale nie jest słodkie, na szklankę mąki potrzeba tylko łyżeczkę cukru pudru. Bita śmietana jest kaloryczna, ale bez przesady: 100 gram śmietanki 82% (!) to 231kcal, łyżka czyli porcja na jednego ptysia: 14 kcal. Dla porównania intensywnie promowane Danonki to dopiero bombki energetyczne: 123 kcal sztuka.
A książki Åke Holmberga wydają mi się smakowite niczym te psysie. :)
A poza tym, widział kto kiedy kalorię? :P
UsuńTutaj portrecik. :)
UsuńPortret kalorii wielce udany - zdaje się, że u mnie ostatnio pracuje nocami pełną parą, albo nawet ściągnęła koleżanki do pomocy! Już wiem jednak, kogo za to winić, dzięki:PP
UsuńCo do ptysiów: rzecz nie w kaloriach (jestem zasadniczo np. wyznawczynią używania śmietany o nie niższej zawartości tłuszczu niż 18%, a taki sosik z kremóweczką to mmmmm!), a w smaku. No nie lubię, i nic na to nie poradzę. Danonki też zresztą omijamy szerokim łukiem, czego jednak nie udało mi się już niestety dokonać z promowanym przedszkolnie "Monte" - to dopiero masakra i kaloryczna, i smakowa!
Masakra cenowa chyba też na tle innych deserków, jogurtów, etc. :(
UsuńCena chyba jest porównywalna, no może faktycznie Monte nieco droższe. Zważywszy jednak na fakt, iż wydzielam je Starszemu w dawkach iście homeopatycznych (Młodszy na szczęście nie lubi), mój budżet jest w stanie to udźwignąć:P
UsuńYch. Zjadłabym ptysia.
OdpowiedzUsuńNiedobrzy wy, niedobrzy.
Gdybyś zobaczyła takiego różowego jak u mnie w cukierni, od razu by Ci przeszło. Mogę strzelić fotkę i ci ją przesłać, w ramach wsparcia oczywiście.
UsuńNie, dzięki, zburzysz moje wyobrażenia. Zjadłam (podkradłszy synowi) gumikulkę Nimm2 i już jest mi obrzydliwie słodko.
UsuńSama nie wiem, która z tych dwóch rzeczy jest gorsza. Ale jeśli Tobie lepiej, pozostaje cieszyć mi się tylko Twoim szczęściem:))
UsuńSventon podejrzewam, ze nazywa sie Svenson. To pewnie przez to seplenienie ;P
OdpowiedzUsuńTure lubi semle, a nie ptysie. Spolszczono przysmak biedaka. Semle sa przepyszne i pewnie tylko u Rozalii do kupienia przez caly rok, bo tak naprawde to sa ciastkiem sezonowym, jedzonym miedzy Bozym Narodzeniem, a Wielkanoca. Buleczka pszenna z dodatkiem kardamonu. W srodku nadzienie z masy migdalowej, na to bita smietana i kapelusik obficie posypany cukrem pudrem. PRZEPYSZNE!
Tu mozesz zobaczyc semle:
http://umlautitude.blogspot.se/2009/03/semla-tasting-contest.html
Planuj wycieczke do Szwecji ;)
Bingo! Ture Sventon w rzeczywistości nazywał się Sture Svensson, ale nie mógł tego wymówić, więc "koniec końców zmienił nazwisko":)
UsuńSemle wyglądają bardzo apetycznie, a ich atrakcyjność wzrasta gdy zważyć, że brak w nich ciasta ptysiowego. Wizualnie całkiem jednak podobne do psysiów, sama przyznaj. A jak można po szwedzku zaseplenić "semlę"?
Cieszę się bardzo, że udało mi się usunąć przeszkodę niezamierzenie antybookfową, dzięki czemu mogłaś się tu zjawić:))
P.S. A masz może namiary na Rozalię?
Trochę podobne do ptysi, ale jednak nie to samo, co? Masa migdałowa, ach. Uwielbiam migdały.
UsuńTak, Agnes, masa migdałowa to jest to:)) Ale dodatek kardamonu też niczego sobie...
Usuń(Stąpamy po grząskim gruncie. Ja dziś w akcie desperacji pożarłam trzy kokosowe Jeżyki. Szwy trzeszczą.)
Ture wymawia 'semla" jako "temla" ;p I jest to dość popularny sposób nazywania semli :)
UsuńFajnie, że nie ma już tego knebla ;p Nereszcie mogę sobie pogadać ;)
Czyżby logopedia nie była w Szwecji popularną profesją?:P
UsuńOj, od razu knebel! Kneblem jest moderacja, której nigdy nie uprawiałam (jak na razie), a to był bieg z przeszkodami po prostu. Ale też uważam, że fajnie iż możesz pogadać akurat tutaj:)
no bez przesady z tym byciem eko! Nikt od cukru nie umarł, nasze babki NAWET słodziły nim herbatę. A czemu dziecku tak dzieciństwo psuć? Chyba tylko po to, by być trendy i eko :D
OdpowiedzUsuńAkurat od cukru to umarło całkiem sporo osób, niestety. Ale owszem, wszystko jest dla ludzi, cukier również. Byle używany z umiarem (może być nieekologiczny:P)
Usuń