Tego wpisu miało nie być.
Sięgnęłam
po książkę Małgorzaty Musierowicz, bo musiałam pilnie przeczytać coś
optymistycznego i sympatycznego. Może nie byłaby to akurat „Córka Robrojka”,
gdyby nie moja koleżanka, która oświadczyła, że gołym okiem widzi, czego mi
potrzeba, po czym następnego dnia przyniosła mi cały sztapelek kolejnych części
Jeżycjady, poczynając właśnie od tej pozycji. Dobrze mnie zna, bo lekarstwo
okazało się idealnie dobrane.
Nie
zamierzałam jednak pisać o tej książce, bo co tu pisać. Musierowicz, to
Musierowicz. Można się zżymać na nadmierny dydaktyzm i lekkie oderwanie od
realiów (ostatnio się zżymałam, dlatego porzuciłam zapoznawanie się z
kolejnymi, nowszymi częściami), ale jeśli ktoś jest z mojego rocznika i czytał
w wieku nastu lat „Opium w rosole” czy „Kłamczuchę”, to nie ma wyjścia, musi
poddać się sentymentom i tyle.
źródło zdjęcia: serwis Lubimy czytać |
„Córkę
Robrojka” przeczytałam w jeden wieczór (z lekkim zahaczeniem o noc). Okazało
się, że czytałam już ją ładnych parę lat temu, o czym jednak zupełnie
zapomniałam. Zrobiło mi się przemiło, sentymentalnie i znów poczułam się tak,
jak gdybym miała 17 lat. Każdy czasem tego potrzebuje.
Dziś
przypadkiem dowiedziałam się, że „Córka Robrojka” jest lekturą, bodajże w I
klasie gimnazjum. Nie wiem, jak prawidłowo powinno się tworzyć listę lektur;
nie wiem też jaki jest przeciętny gimnazjalista i co go interesuje (dowiem się
tego za 5 lat, kiedy mój syn nim się stanie; na razie mogę w miarę kompetentnie
wypowiadać się o przedszkolakach i uczniach pierwszych klas szkoły podstawowej).
Mam jednak wątpliwości, czy obecni 13-latkowie, urodzeni w roku 1999, są w
stanie zainteresować się tym, co robili ich starsi koledzy w przedpotopowym
roku 1996 (wtedy rozgrywa się akcja książki). Czy zrozumieją, dlaczego trzeba
pisać do siebie listy (Bella i Przeszczep), zamiast po prostu skorzystać z
facebooka, skype’a lub – w ostateczności – wysłać smsa czy zadzwonić z komórki.
Obce im też będą na pewno dylematy młodych matek (Ida i Gabrysia),
rywalizujących ze sobą jeśli chodzi o osiągnięcia dzieci i używających często i
gęsto słów niezrozumiałych, niekiedy nawet w dziwnym języku łacińskim. Nie będą
też, jak sądzę, w stanie pojąć, dlaczego Robrojek jest tak ciężkim idiotą,
który nie dość że dał się oszukać wspólnikowi, przez co stracił dom, samochód i pracę, to potem jeszcze pozwolił się wyrzucić
z kolejnego domu, po czym zatrudnił się w pracy poniżej kwalifikacji za psie
pieniądze.
Zakładam
jednak, że mogę się nie znać. Że może także i teraz trzeba nastolatkom mówić w
taki sposób o wartościach, pokazywać to, że nie tylko pieniądze muszą się
liczyć, że są ludzie którzy czytają książki i odnajdują w nich odniesienia do
tu i teraz, choć pozornie są o czymś zupełnie innym. I że także współcześni gimnazjaliści
mogą to dostrzec w książce napisanej takiej a nie innym językiem, w której nikt
nie żyje życiem choć trochę zbliżonym do ich życia.
Cha,
cha, cha!
Dziś
znalazłam w internecie pomoce naukowe dla dręczonych tą lekturą gimnazjalistów:
streszczenia lektury czy nawet – uwaga! przydatny test, sprawdzający „w jakim
stopniu opanowałeś treść książki”.
O
testach w szkole do tej pory tylko słyszałam. Osobiście ich nie cierpię, bo
uważam że oduczają samodzielnego myślenia i nie służą niczemu, jeśli chodzi o
sprawdzenie wiedzy. Sama w niewielkim zakresie też zajmuję się nauczaniem,
jednak dotyczy to ściśle sprofilowanej grupy dorosłych osób, przygotowujących
się do ważnego państwowego egzaminu zawodowego. Egzaminu, od kilku lat mającego
formę testu. Testu, który jest absolutnie bez sensu bez względu na treść pytań,
zmieniających się wszak co roku. Testu, który sama przeprowadzam na sobie i każdorazowo
okazuje się, że w zasadzie to nadaję się ewentualnie do pracy w sklepie, ale na
pewno nie w moim zawodzie. Testu, pytającego o rzeczy, których nigdy przenigdy
nie wykorzystuję w pracy, bo chodzi o sytuacje tylko teoretyczne, nie zaś
praktyczne.
Proponowany
test dotyczący „Córki Robrojka” jest równie pozbawiony sensu.
Pyta
o to kto, gdzie i kiedy, ewentualnie z kim (na marginesie, proponowane odpowiedzi
czasem świadczą o tym, że autor testu nie przeczytał książki, a tylko któreś z
jej streszczeń). Nie pyta natomiast dlaczego i co z tego wynika, co w przypadku
książek Małgorzaty Musierowicz wydaje się najważniejsze.
Lektura,
jaka wyłania się z owych pytań jest nudna i jałowa. Ginie w niej to, co stanowi
w niej wartość, co nie zdezaktualizuje się nigdy pomimo upływu czasu. Nikną
wątki może i poboczne, ale jednak ważne.
Nie
rozumiem więc po co. Po co w ogóle zaśmiecać dzieciakom głowę taką książką, skoro
nie interesuje nas to, co w niej najważniejsze?
Mam
nadzieję, że to tylko internetowe wypaczenie rzeczywistości. Że nauczyciel może
omówić tę lekturę tak jak powinien, nie martwiąc się tym, iż uczniowie nie
poradzą sobie z testem, który będzie pytał zupełnie o co innego. Trochę jednak
boję się usłyszeć odpowiedź.
Małgorzata
Musierowicz „Córka Robrojka” Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 2010.
W życiu nie czytałam Musierowicz, a teraz się boję. Boję się przytłoczona całą masą pozytywnych recenzji, boję się, że za ... tego nie załapię. Co do testów to moja praca polega na przełożeniu sprawy na odpowiedzi testowe, czyli jak mówię- nam myśleć nie kazano. Odpowiadanie na pytanie które często bywają nieadekwatne dla oceny sytuacji to czysty idiotyzm, ale to konsekwencja wstąpienia do UE i narzucenia nam norm, procedur, wymogów, wytycznych. Czytając twój test wyobraziłam sobie, jak Ty w swojej pracy wykonujesz ją poprzez wypełnienie testu w celu uzyskania odpowiedzi winny-niewinny :) Oj to by się dopiero działo.
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia jak to jest, kiedy się sięga po Musierowicz w wieku lat "dziestu", a nie "nastu". Też bym się chyba bała:( Proponuję jednak skok na głęboką wodę (ale nie zaczynaj od tych nowszych książek, tylkoe od którejś z pierwszych), inaczej się nie przekonasz.
Usuń"Nam myśleć nie kazano" - nic dodać, nic ująć. To nie jest normalne, jednakowoż. Ja mam taki komfort, że pracując z dorosłymi od razu na wstępie zapowiadam im, że nie zamierzam ich przygotowywać do testu, tylko robić to, co uważam że im się przyda w praktyce. Sami wybierają czym są zainteresowani; jeśli testem, to po prostu więcej się nie pojawiają. Z dziećmi w szkole tak się jednak nie da zrobić, co - także z punktu widzenia matki, która za chwilę z tym się zetknie - przeraża mnie niezmiernie.
Śmiało! Mnie się podobało :-)
UsuńNo proszę:) Ja miałam przyjaciela, który zaczął czytać Jeżycjadę na studiach i też bardzo sobie chwalił (Anię z Zielonego Wzgórza zresztą też), ale to jednak mimo wszystko dość dawno było, gdy włos siwizną się nie skrzył...
UsuńJa sobie wypraszam! :D
UsuńJa swój włos miałam na myśli, Bazylu drogi. Oczywiście, że u Ciebie skrzy się co najwyżej humor, ewentualnie serce - niczym kryształ:PP
UsuńOj, oj! Z tym serduszkiem to bym jednak nie przesadzał, bo ze mnie często gęsto jest kawał drania. A pierwszego siwka mam już wypatrzonego przez uczynnego kolegę, więc sprzeciw był jakimś atawistyczno-narcystycznym zrywem raczej :)
UsuńPierwszy siwy włos na Twej skroni..., brzmi to cokolwiek nostalgicznie.
UsuńJako egzemplarz genetycznie obciążony, ja zawczasu przefarbowałam się na pachnącą sztuczną inteligencją platynę, stąd też straciłam rachubę, ale mam wrażenie, że u mnie pierwszy siwy włos pojawił się już gdzieś w czasie studiów:)
Najwyraźniej ktoś MM nie lubi, bo zdaje się w lekturach faktycznie jest, o czym świadczą bryki z Kłamczuchy! Tyle dobrego, że autorka żyje i ma umowę z w miarę normalnym wydawnictwem, bo już wyobrażam sobie Jeżycjadę w wydaniu takiego Grega: z rameczkami "charakterystyka Anieli", "humor", "miejsce kluczowe dla akcji" i pogłębionym posłowiem:PP O testach się nie wypowiadam, bo nie będę się irytował o świcie :)
OdpowiedzUsuńAkapit Press jak dla mnie też do orłów wydawniczych nie należy (błędy ortograficzne typu "husteczka" wyprowadzają mnie z równowagi), ale nie mam doświadczeń z wzmiankowanym Gregiem, więc przezornie zachowuję powściągliwość osądu, żeby nie było tak jak wczoraj z "Waligórą i Wyrwidębem":PP
Usuń"Pogłębione posłowie" mnie zaintrygowało. Cóż tam takiego zamieszczają?
Ja na szczęście Akapitu poza MM i Grodzieńską nie czytam, a tam autorki sobie pilnowały ortografii:) Pogłębione posłowie ma zawierać zestaw gotowych zdań uniwersalnych, tzn. dających się użyć w możliwie dużej liczbie wypracowań. :P
Usuń"husteczka" była w Musierowicz:(
UsuńOstatnio czytaliśmy też "Przygody Scyzoryka" właśnie z tego wydawnictwa i co chwilę zgrzytałam zębami.
Co do posłowia - tego się obawiałam. Na marginesie, czasem czytując niektóre blogi mam wrażenie, że wiem z którego wydania książki (z posłowiem) korzystał autor, pisząc swojego posta.
O, w której? Bo nie pamiętam takiego szoku ortograficznego. Jakby niektórzy blogerzy korzystali z posłowi, to byłoby bosko, zwykle raczej jest to blurb z okładki albo internet, i to nawet nie wiki, tylko ściąga.pl:PP
UsuńW "Imieninach", chyba w pierwszym wydaniu (może potem poprawili), gdzieś na samym początku.
UsuńAż tak pogłębionego wglądu w blogi to nie mam, bo czytam tylko małą ich część; większość niestety eliminuję po pierwszym rzucie okiem. W tym przypadku trudno u mnie o drugą szansę.
Wystarczy tego rzutu oka przy pierwszym wejściu:P Jako młody bloger zrobiłem sobie kiedyś taką rundę zapoznawczą po cudzych blogrollach, a potem leciałem do dentysty, bo mi plomby powypadały ze zgryzoty:P
UsuńNo właśnie. A dentysta drogi w tych czasach, więc plomby trzeba szanować.
UsuńGreg ma branie i biblioteki szkolne przede wszystkim w Grega się zaopatrują. Mnie osobiście rameczki, dopiski rozpraszają, więc unikam tegoż.
OdpowiedzUsuńNa Musierowiczowej się nie znam, bo chyba jedną książkę przeczytałam, ale za to w czasach, kiedy była na czasie :-)Tytułu jednak nie pomnę, ale byli w książce żebrzący Rumuni, których spotykałam i ja na ulicach mojego miasta. Nie wiem, czy mogę na podstawie jednej książki wyrażać osąd, ale ja MM lubię, choć przy "Frywolitkach"padłam.
A czy gimnazjaliści będą wiedzieli "kto, co i dlaczego?" Zależy jacy. Może w szkole podstawowej mieli w programie tradycyjne pisanie listów i adresowanie kopert? Pozdrawiam
Ty też o tym Gregu - może ma niezwykle korzystne promocje cenowe dla szkół, albo coś? Na przykładzie tego, co dzieje się w klasie mojego dziecka widzę, jak silny i prężny przedstawiciel handlowy takiego a nie innego wydawnictwa może przełożyć się na napór w celu kupowania takich a nie innych pozycji. Wszystko oczywiście "w pełni dobrowolnie", ale np. nie dalej niż wczoraj odesłałam Starszego do szkoły z daną mu do domu celem zapoznania się przez rodzica i - w domyśle - zakupienia za jedyne 17 PLN książeczką "ubogacającą wiedzę dziecka w zakresie 2 kl. SP", w której był szajs, chłam i inne, ale nie będę się wyrażać.
UsuńNie jestem aktualnie praktykującą wyznawczynią MM, więc nie mam pojęcia, w której książce było o Rumunach. "Frywolitki" z kolei czytywałam bardzo nieregularnie gdy, były publikowane na łamach Tygodnika Powszechnego i w takiej dawce mi się podobały (ale to było dawno, rety!); zebrane na raz w jednej książce mogą być jednak faktycznie niestrawne.
Pisanie listów w programie szkoły podstawowej, powiadasz? Pożyjemy, zobaczymy. Stawiałabym jednak wyłącznie na szybki kurs pisania e-maili.
O Rumunach było w Noelce:) A Frywolitek są trzy tomy i od połowy drugiego faktycznie słabo się to czyta.
UsuńUderz w blog, a praktykujący wyznawca się odezwie:PP
UsuńW Noelce? To czytałam parę razy, ale nie pamiętam. Źle ze mną.
Jeśli zawartość felietonów w tomach jest układana chronologicznie, to może tak być, bo mam wrażenie, że o ile te pierwsze były w miarę uniwersalne, to potem robiło się coraz gorzej. Ale ja w ogóle nie lubię zbiorów felietonów (z małymi wyjątkami), bo one bardzo szybko się dezaktualizują.
To są teoretycznie felietony o polecanych książkach, więc powinny mieć długą datę przydatności do spożycia. Ale faktycznie nie mają, nie trawię luźnych refleksji poetycko-moralno-życiowych.
UsuńMi z tych dawnych lat, kiedy je czytywałam nie została w głowie żadna polecana książka (ale mogę mieć po prostu okrutną sklerozę, nie wykluczam), a wyłącznie właśnie owe moralizatorstwo.
UsuńA ja pamiętam lansowanie Emancypantek i Madzi Brzeskiej, a i ze dwie polecane książki przeczytałem:)
UsuńEmancypantki mi świtają (to się chyba powtarzało?). Co do reszty głucha cisza. A akurat jeśli chodzi o książki, to nie jestem tak zupełnie odporna na wpływ innych osób:)
UsuńO Emancypantki całe wojny były:) Ja pamiętam Tove Jansson, opowiadania dla dorosłych.
UsuńJak widać, decyzja o założeniu bloga słuszną była. Przynajmniej będę na stare lata miała czarno na białym co i kiedy czytałam:P
UsuńTa, szkoda że 30 lat temu nie było blogów, a mnie się nie chciało zeszycików prowadzić:(
UsuńJa kiedyś jeden zeszycik założyłam nawet, ale po zapisaniu kilkunastu stron mi się znudziło. Zdaje się, że Anna pisała kiedyś, iż ma wszystkie zeszyciki ze wszystkimi lekturami - podziwiam, zazdroszczę, ale to zdecydowanie nie dla mnie.
UsuńLirael kiedyś swoje zeszyty pokazywała, spory stosik:)
UsuńNastępna, ale ją po cichu o to podejrzewałam:) Dobrze, że nie oszukałam w nazwie bloga, to przynajmniej z góry wiadomo czego się po mnie nie spodziewać.
UsuńJak widać, decyzja o założeniu bloga słuszną była. Noooo, ba! /transparenty, fanfary i gwizdy/ :D
UsuńTe gwizdy mnie martwią, ale to może dlatego że nie jestem biegła w sztuce gwizdania i umiem gwizdać wyłącznie pogardliwie. Za resztę skromnie dziękuję, odbierając to jako poparcie w walce ze sklerozą:DD
UsuńGreg ma branie, bo jego książki kosztują parę złotych, więc jak się ma kupić 30 egzemplarzy Nad Niemnem, to wiadomo że nie z wydania Biblioteki Narodowej:(
OdpowiedzUsuńCo potwierdza to, co przypuszczałam wyżej. Chyba pójdę wreszcie z dzieckiem do jego szkolnej biblioteki i obejrzę zawartość.
UsuńObejrzyj półkę z lekturami szkolnymi w dowolnym markecie.
UsuńSkrzętnie omijam, jednak do tej pory robiłam to głównie z uwagi na estetykę okładek. Zapoznanie się z zawartością może mnie zabić.
UsuńI tam, wytrzymasz, co najwyżej polecisz do stoiska monopolowego po odtrutkę:P
UsuńAle na miejscu nie można tam spożywać, a kolejki do kas zazwyczaj długie, więc ten trik może się nie udać:P
UsuńZawsze możesz profilaktycznie mieć piersiówkę ze sobą:)
UsuńŻeby mnie ochroniarze nagrali na kamerach jak publicznie naruszam art. 43(1) ust. 1 ustawy z dnia 26.10.1982r. o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi (tekst jednolity: Dz.U. z 2007r., nr 70, poz. 473 z późn. zm.)?:PP
UsuńJuż nie wspomnę o sankcji przewidzianej w ustępie trzecim przywołanego przepisu...
Serdecznie dziękuję za tę dobrą radę!
Zamaskuj jako bidonik z soczkiem:P Co ja Cię będę uczył takich rzeczy, doprawdy:)
UsuńNieskazitelny charakter nie pozwala mi na stosowanie takich tanich chwytów:)
UsuńTo kup w ciemno najtańszą książeczkę, zabierz bez oglądania do domu i tam obejrzyj, mając pod ręką zestaw ratunkowy oraz pojemnik do segregacji papieru:)
UsuńRozważę, w miarę posiadania wolnych środków finansowych (może zabiorę dziecku z puli przeznaczonej na Monte:P)
UsuńMyślę, że w cenie czteropaku owego przysmaku, że tak zrymuję, mogłabyś nabyć jakiegoś cennego klasyka w wybitnym opracowaniu:)
UsuńDziecko też się na pewno ucieszy. Każdy siedmiolatek jak ma do wyboru Monte i lekturę, zawsze wybierze lekturę, wiadomo!
UsuńTo dzieciu dwa monte, a za resztę spokojnie nabędziesz Naszą szkapę:P
UsuńCeny aż tak atrakcyjne? A Nasza szkapa to ciągle lektura? Ciekawe ilu z uczniów szkoły podstawowej widziało ostatnio konia na żywo (pominę tych z Konstancina, którzy mają własne konie w prywatnych boksach)?
UsuńPojęcia nie mam, czy wciąż:P Ale pewnie jest dostępna.
UsuńJest na Wolnych Lekturach. Synu, będzie Monte:PP
UsuńAle co tam tekst, chodzi o to jedyne w swoim rodzaju opracowanie!
UsuńSynu, masz tu czarno na białym, komu zawdzięczasz brak Monte!
UsuńBiorę na klatę, jako Ojciec-Znany-Z-Tego-Że-Nie-Ulega-Kaprysom-Dzieci-W-Sklepach:P Kiedyś jedna pani mało mnie nie pobiła, jak powiedziałem głośno, że nie kupię dziecku gazowanego napoju:P
UsuńJa bieżącym kaprysom też nie ulegam, ale dzieci są wyszkolone i wiedzą, że ze mną nie ma sensu nawet próbować. Monte to zaś raczej zakupy planowe (nad czym boleję, ale nie mogę być Zupełnym Potworem):)
UsuńNasze też wyszkolone, budzą grozę w okolicy, bo piją wodę niegazowaną, nie pogardzą miętą i rumiankiem :PP
UsuńJa zmądrzałam niestety dopiero przy drugim dziecku, stąd u Starszego Monciane wyskoki. Niestety, możesz robić co chcesz, a i tak jak poślesz dziecko do przedszkola i nie chcesz go stygmatyzować poprzez dowożenie własnych posiłków (mam jedną taką koleżankę), wszystko bierze w łeb.
UsuńU nas nie było tak źle, Starsze jadło jak maszyna rzeczy, których w domu by kijem nie tknęło:P A że czasem cukierek się na deser trafił, trudno.
UsuńU mnie test jest teraz. Zdrowo żywiony Młodszy zetknął się np. z kanapkami, których w domu nie tyka, a tam są często podstawą śniadania. Efekt na razie jest taki, że zaczyna jeść inne rzeczy, a przestaje jeść to, co jadł do tej pory:(
UsuńKanapki to też zuo?
UsuńZ punktu widzenia zdrowego odżywiania i porannego posiłku to tak, choć sama ostatnio w tygodniu nie jadam nic innego, bo nie mam czasu. Młodszy jednak do tej pory jadał zawsze kaszę jaglaną lub inną orkiszową z suszonymi morelkami i daktylami oraz zmielonym sezamem, więc sam rozumiesz:P
UsuńNo tak, bułka z szynką może być szokiem, szczególnie dla Ciebie:P
UsuńDla mnie jak dla mnie (taka chrupiąca bułeczka, mniam), ale Młody? Bułka i chlebek dla niego istnieją tylko w wersji saute - przezornie nie pytam pań, czy miota szynką o podłogę i zeskrobuje masło:P
UsuńMoże się jednak dopytaj, jest szansa, że się zdziwisz:P Nasze dziecko w przedszkolu uwielbiało ponoć truskawki, zasmażaną kapustę i tego rodzaju łakocie.
UsuńPo cóż sobie burzyć idealny świat iluzji?
UsuńA truskawki? Co złego w truskawkach?
Starszej pytaj:P W domu do ust nie bierze, w przedszkolu ponoć jadała.
UsuńA może to podstępne panie przedszkolanki zżerały jej porcje, zacierając potem ślady takimi kłamliwymi opowieściami?:P
UsuńHe he, dziecko też twierdziło, że truskawek wcale nie jadło :D
UsuńHa! Mów mi: Sherlocku:DD
UsuńMówię Ci Sherlocku:P
UsuńTylko jak ja będę wyglądać w takiej wstrętnej kratce? I ten fason czapki taki nietwarzowy... No nic, coś się wymyśli. Wolę wyglądać jak Sherlock niż jak Miss Marple:)
UsuńZapomniałaś o fajce i skrzypcach :)
UsuńNie zapomniałam.
UsuńFajkę rąbnę mężowi (nawet umiem pykać!), a skrzypce zastąpię innym instrumentem, wprawdzie znacznie cięższym, ale nada to mojemu Sherlockowi bardziej wschodnioeuropejskiego charakteru.
Sherlock przy fortepianie? Zawsze to jakiś świeży powiew:P
UsuńA odkąd to fortepian jest wschodnioeuropejski? Kombinuj dalej, Watsonie:)
UsuńWschodnioeuropejsko to mi się jeszcze bałałajka kojarzy, Szerloku:P
Usuń"Z uwagi na niskie kwalifikacje dotychczasowych kandydatów, ogłaszam otwarty konkurs na Watsona"
UsuńSherlock.
PS. Bałałajka nie:)(to tak na wszelki wypadek tylko piszę)
Czuję się urażony:P O ile pamiętam, to Watson miał być nienajlotniejszy i wprawiać Sherlocka w dobry nastrój:P
UsuńMam nadzieję, że już ci przeszło. Po namyśle uznałam, że masz rację.Odwołuję konkurs.
UsuńAle bałałajka to nie. To nie Wilk i Zając, tylko Holmes i Watson:)
To ułagodź mię ostatecznie i podaj rozwiązanie zagadki, Szerloku, aby mógł je zapisać w annałach pełnych twoich czynów:P I zgarnąć honorarium za kolejną publikację :)
UsuńDrogi Watsonie, dedukcja, dedukcja.
UsuńPomyśl: jest to wschodnioeuropejskie, nie jest fortepianem i nie jest bałałajką. Niemożliwe, aby nie odgadnąć, mając tyle danych! Naprawdę Watsonie, wierzę w Ciebie:))
Skoro nie bałałajka, to zostały już tylko cymbały ludowe Hora: http://www.sklep-muzyczny.com.pl/pl/c/Instrumenty-Wschodnioeuropejskie/1709
UsuńWzruszyłeś mnie do łez:P
UsuńDoceniając zaangażowanie, udzielę podpowiedzi: a na czym to przygrywa się, chcąc odtańczyć "Kalinkę"?
Kalinkę najlepiej się wygrywa na orkiestrę i Chór Aleksandrowa:DD Można na akordeonie, tyle że to niemiecko-austriacki wynalazek:P
UsuńA czy Ty musisz być taki dosłowny? Dedukcja i finezja, oto dobrana para.
UsuńA poza tym, zwracam uwagę, że mowa była o charakterze a nie pochodzeniu instrumentu, ot co!
Nie za dużo wymagasz od biednego Watsona, hę? Wschodnioeuropejsko to mi się jeszcze pastusza fujarka kojarzy, chociaż trudno to uznać za ciężki instrument:P I tak przy okazji, fortepian nasz ci jest, wschodnioeuropejski, z naszej krwi Chopin wyrósł:)
UsuńMi fortepian to jednak raczej z Beethovenem się kojarzy, względnie z Możdżerem, ale zgadza się, że w powszechnym odbiorze dominuje Chopin.
UsuńA co do wagi: miałeś kiedyś na sobie 120-basowy akordeon Weltmeister?
PS. Czekam u Ciebie na tę Kruszynkę i czekam, i chyba poszła spać, a nie chcę jej psuć wejścia:PP
Akordeon widziałem z dość bliska, ale nie dźwigałem. Kruszynkę, mam nadzieję, udało mi się skutecznie wypłoszyć metodą na wredola:P Nie byłaby to pierwsza ofiara tego systemu. Chociaż ostatnio koleżanki skutecznie obniżyły mi siłę rażenia złośliwości, pokładając się na mokrej trawie:PP
UsuńDźwigania nie polecam; może teraz robią lżejsze, ale moje krzywe biodro na pewno ma związek z tym instrumentem w wersji sprzed lat dwudziestu pięciu.
UsuńTo niby była metoda "na wredola"? Moim skromnym zdaniem dopiero po uwagach niedocenianych przez Ciebie koleżanek Kruszynka dostała szansę, aby zorientować się, że coś jest nie tak.
Bo ja jestem wredol dżentelmen, a działania są długofalowe. Poprzednią miłośniczkę moich ulubionych komentarzy wypłaszałem przez kilka ładnych odcinków, ku uciesze licznie zebranej publiczności:P Niestety te dziewczątka rzadko subskrybują posty, więc szydera dociera do nich z dużym opóźnieniem:D
UsuńE tam, takie tłumaczenie mnie nie przekonuje, albowiem ten typ jest według mnie niezdolny do odróżnienia szyderstwa czy kpiny od życzliwej uwagi.
UsuńA co do subskrypcji postów (czy komentarzy), to ja tę metodę zarzuciłam, bo przynajmniej u mnie działa mniej więcej z jednodniowym opóźnieniem.
Nie szkodzi, że typ niezdolny, ale ja mam ubaw. Widzowie pewnie też. A panienki się w końcu zniechęcają, być może prędzej z powodu braku komciów ode mnie u siebie:P Subskrypcja działa jak złoto, poza bloxem, gdzie mi nie działa w ogóle:)
UsuńMoże działa tylko tym bardziej zasłużonym? Mi w bloxie też nie działa, ale to już nie robi różnicy.
UsuńJak masz ubaw (a widzowie, owszem, też), to po co wypłaszać? Że zapytam, niczym w reklamie.
A subskrybujesz przez te jakieś dziwne subskrypcje na bocznym pasku czy klikasz pod okienkiem komentarza, żeby suskbrybować?
UsuńCo do panienek, to jak nie wypłoszę, to mi się zaraz naleci następnych, a jak każda napisze, że to książka nie dla niej, to się nie ogarnę:P Ubaw też trzeba dawkować:D
Owszem, przez te dziwne subskrypcje; zakładam że skoro są zamieszczone, to działają - może mylnie.
UsuńNo tak, jak się jest sławnym Zacofanym, w dodatku rodzynkiem płci męskiej, to się ma te tłumy piszczących fanek... A ja biedna, z płci przeciwnej mam tylko Ciebie i Bazyla, więc muszę chuchać i dmuchać, bo jak sobie pójdziecie, to dopiero się nie ogarnę:P
No to może w tym problem, ja klikam pod komciem i wszystko ładnie przychodzi na mejla.
UsuńPierwszą komentatorkę wypłaszałem, jak jeszcze nie byłem tym rzekomo sławnym Zacofanym:PP Nie wiem jak Bazyla, a mnie się łatwo nie pozbędziesz:P
Nie wiem jak Bazyla, ale mnie się łatwo nie pozbędziesz:P
UsuńHa, a ja nie chcę na maila! I tak mam już tam za duży śmietnik.
UsuńNaprawdę, nie trzeba mi dwa razy pisać, już za pierwszym rozumiem (zazwyczaj). Pisałam przecież o chuchaniu, prawda? Pozbywać się więc nie zamierzam, któż inny tak znakomicie poprawiałby mi statystykę wejść na bloga?:PP
A chwilowo dobranoc, bo nie jestem zombie. Póki co w każdym razie.
Jaki śmietnik? Czytasz, wyrzucasz:P I proszę się nie czepiać poprawki, należy dbać o jasność wypowiedzi:) O statystyki mogę ci więc dbać dalej, o:)
UsuńTo o wyrzucaniu działa tak tylko w teorii. Na jednej z moich licznych skrzynek mailowych, tej "komercyjnej" mam jakieś jedyne 7000 nieprzeczytanych wiadomości, drugie 7000 przeczytanych, z czego tylko jakieś 70 zawiera treści, które mnie interesują i których nie chciałabym wyrzucać. Nie pytaj, jakaż to siła powstrzymuje mnie przed kliknięciem w "usuń", bo nie znam odpowiedzi.
UsuńJa obecnie żyję w delikatnym niedoczasie, więc proszę wybaczyć brak obecności. Jak trzeba, to ZWL mi napisze usprawiedliwienie :D
UsuńJasne, podrzuć mi tylko dzienniczek i zaraz wpiszę stosowne usprawiedliwienie:)
UsuńTym bardziej, że to także Twoja wina. Kto to widział rozrastać komentarze powyżej stu wpisów :P
UsuńMoja? No wiesz co, oburzam się:P
UsuńAleż wodzu, co wódz!
Usuńhttp://i2.pinger.pl/pgr359/04700c840024a8824d202325/to+ja+przepraszam.jpg
UsuńA myślałem, że będziesz straszny :)
UsuńŻe niby o Balbince?
UsuńSorry, że się wtrącę, ale o czym Wy tutaj?
UsuńBazyl w niedoczasie, a ja z dwoma zapaleniami oskrzeli i jednym ropnym zapaleniem uszu, więc moja błyskotliwość i lotność nieco mniejsza niż zwykle...
My o gąsce Balbince:) Nie czytałaś klasyków, po prostu:) A szpitala współczuję, nie masz wesoło.
UsuńBalbinkę czytałam, wypraszam sobie. Nawet ostatnio z Młodszym zaliczyłam powtórkę. Nie do końca łapię jednak związek Balbinki z treścią dyskusji, ale niewyspana jestem, to może dlatego.
UsuńWspółczuć nie ma czego. Osobiście uwielbiam zwolnienia lekarskie na chore dzieci, bo wtedy choć przez chwilę nie ganiam z wywieszonym ozorem i skupiam się tylko na jednej rzeczy, a nie na dziesięciu jednocześnie. A że się nie wysypiam bardziej niż zwykle, trudno, taką małą niedogodność zniosę!
Stanowczo niewłaściwą Balbinkę czytałaś: http://pl.wikiquote.org/wiki/Tadeusz_Baranowski :)) Moje dzieci nie chcą chorować, może to i dobrze :D
UsuńWstydzę się sama za siebie:(( Tak, to zdecydowanie o innej Balbince...
UsuńZasadniczo jak dzieci nie chorują, to dobrze. Ale jak zachorują, to też dobrze, byle mieściło się to w granicach do ogarnięcia. Trzem chorobom na dwie sztuki dzieci mówię więc "tak", ale czwartej zapraszać nie będę, bo może się przelać.
U nas góra lekkie wirusy, odpukać. Ale od początku roku szkolnego nic, a ja bym sobie zrobił wagary od odprowadzania do placówki:))
UsuńMi odprowadzanie do placówki samo w sobie nie przeszkadza. Przeszkadza mi nadmiar sportowych zainteresowań, powodujący że życie składa się z treningów odbywających się w różnych miejscach i różnych porach, absolutnie nie do pogodzenia z pracą, odrabianiem lekcji, przypomnieniem sobie o drugim dziecku i o tym, że w kiosku od trzech dni leży gazeta, której nikt nie ma czasu odebrać.
UsuńChory jesteś, synku, co za szkoda, że w tym tygodniu przepadną ci wszystkie treningi:DD
Ech ci rodzice, wyrodni sami:PP
UsuńZaiste. Błękitna Karta się należy, jak psu zupa, a dziecku trening:P
UsuńW tej chwili lista lektur w gimnazjum jest bardzo ogólna, daje nauczycielowi mnóstwo możliwości wyboru. Tutaj aktualne wykazy. "Córka Robrojka" nie jest lekturą obowiązkową. "Test" mógł stworzyć ktokolwiek. To jest portal ze ściągawkami i gotowcami, nie tworzą go nauczyciele. "Test" nie ma kompletnie nic wspólnego z egzaminem gimnazjalnym. Nauczyciel może omówić tę lekturę tak, jak chce, może wybrać inną książkę Musierowicz, może zdecydować się na powieść zupełnie innego autora. Nie ma powodów do obaw. :)
OdpowiedzUsuńMoje koleżanki, które uczą polskiego, zwracają uwagę na coś innego: na fikcję, w której muszą uczestniczyć. Dzieci nie chcą czytać książek. W tej chwili na dwadzieścia kilka osób w klasie lekturę czytają autentycznie 2-3. Reszta korzysta ze streszczeń. Nauczyciel nie jest w stanie dopilnować, żeby uczeń przeczytał w domu kilkusetstronicową książkę. Może zachęcić, zmotywować, ale nic poza tym. Rodzice często sami nie czytają kompletnie nic, więc ich ponaglenia przyjmowane są przez gimnazjalistów z przymrużeniem oka.
Pierwsza część Twojej wypowiedzi napawa optymizmem, choć lista lektur rzeczywiście niezmiernie ogólna.
UsuńCzy ja dobrze zrozumiałam, że tych pięć książek w całości to trzeba przeczytać przez całe gimnazjum? Jeśli tak, to katastrofa. Wychodzi trochę ponad półtorej książki rocznie:(
2-3 osoby w klasie, piszesz. Może problem jednak w doborze lektur? Te pozycje nie są szczególnie zachęcające, choć rozumiem, że służą poznaniu w przekroju całej literatury. Przykład rodziców jest na pewno ważny, bardzo, ale znam osoby, u których w domu nie czytało się wcale, a które same zaczęły czytać dużo i czytają nadal. Pewnie jakby dopisać do listy lektur parę nowszych pozycji, dotykających tego czym dzieci w tym wieku żyją, to odsetek czytających nieco by się podniósł.
Poza tym - że wrócę do moich włoskich wakacji - ja naprawdę widziałam tam, i to nie jednostkowo, zagraniczne dzieci w wieku gimnazjalnym, które zupełnie dobrowolnie czytały. Czyli można jednak zachęcić do czytania jako takiego.
Wychodzi niewiele, ale i tak prawie nikt tego nie czyta. Zdesperowane polonistki urządzają głośne czytanie krótszych lektur w czasie lekcji, jak za króla Ćwieczka, bo tylko w ten sposób dzieci poznają obowiązkowe teksty.
UsuńRodzice nie determinują nastawienia do czytania, ale ci nieczytający na pewno mają większy problem ze zmuszeniem opornej latorośli do kontaktu z lekturą.
Dzieci zupełnie inaczej podchodzą do obowiązkowych lektur i do książek czytanych dla przyjemności. W mojej klasie na szczęście jest dość duża grupa zagorzałych moli, ale obraz ogólny nie jest za ciekawy.
Będę obserwować co się dzieje w klasie u mojego syna. Pomimo, że to dopiero druga klasa podstawówki, mają narzucone ambitne tempo jednej lektury miesięcznie, i to jak na takie maluchy, wcale nie najcieńszej.
UsuńAle wrócę jeszcze do testu na koniec gimnazjum. On przecież pyta też chyba o lektury? I jak tu o nie inaczej zapytać w teście niż tylko głupio i bez sensu?
Myślę, że Lirael poruszyła b. istotny problem: rodzice traktują lektury z przymrużeniem oka, bo sami nie czytają. Spece twierdzą, że choćby w domu były najlepsze biblioteki, a dziecko nie widzi rodziców z książką w ręce, szansa na polubienie książek jest mała. Wydaje mi się, że większość rodziców nie ma przede wszystkim czasu na czytanie, znajome bibliotekarki twierdzą, że najmniej czytelników jest z grupy wiekowej 30-50 lat.
UsuńCo do testów: rozumiem, że to krzyk rozpaczy i mają sprawdzać, czy uczeń faktycznie zna lekturę? Tu anegdota sprzed 20 lat: przyjaciółka studiowała na anglistyce i wykładowca literatury (wówczas młody) był zdesperowany faktem, że studenci nie czytają lektur, więc zaczął motywować ich testami. Pamiętam, że nawet moja czytająca przyjaciółka miała mu za złe pytanie o imiona czterech mleczarek z powieści Hardy'ego.;)
Czas na czytanie znajdzie się prawie zawsze, choć nie zawsze na czytanie ambitnych pozycji i nie zawsze będzie to więcej niż np. jedna książka na miesiąc (znam to z autopsji). Problem tylko w chęciach, moim zdaniem. I może też w rozumieniu - po co w ogóle czytać, i co to daje.
UsuńKiedyś już gdzieś wspominałam o matce kolegi mojego syna z klasy - nauczycielce w gimnazjum i liceum (uczy matematyki, ale moim zdaniem to żadne usprawiedliwienie), która w moim domu, na widok półek z książkami wykrzyknęła: "O matko, ile książek! I po co ci one?"
Dodam, że u niej w domu jest może z pięć książek, z czego dwie kucharskie. Jej syn ma jedną - tę, którą dostał w ubiegłym roku od mojego syna na urodziny.
A co do motywowania testami: cztery mleczarki tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że testy to demotywatory, a nie motywatory.
O tak, rozumienie PO CO czytać jest ważne. Może Twojej znajomej wystarcza świadomość, że to matematyka jest królową nauk i więcej do szczęścia jej nie trzeba?;)A tak na serio: chyba trudno jest namówić dorosłego, żeby zaczął czytać książki, to raczej nie do nadrobienia.
UsuńMój polonista z liceum kiedyś powiedział, że uczniowie chętniej sięgaliby po lektury, gdyby wpisać je na listę książek zakazanych.;)
Tak, z dorosłymi to trudna sprawa. Dlatego tak ważne jest to, co dzieje się w pierwszych latach ich życia, również w szkole. Ciągle za mało się o tym mówi. Panie Koźmińska i Olszewska słabo się przebijają ze swoimi słusznymi postulatami.
UsuńA co do listy książek zakazanych: pewnie tak, ale też naprawdę nie dziwię się, że 13-latek nie ma ochoty czytać "Dziadów", części II. Myślę, że jakby wpisać na listę lektur serię o Harrym Potterze (której osobiście nie czytałam, więc może to i głupi pomysł), to jednak więcej osób by sięgnęło po lekturę, a mądry nauczyciel umiałby pokazać dzieciom inne spojrzenie na tę samą tematykę, w może i mądrzejszych i lepiej napisanych książkach. Ale może jednak tak tylko sobie roję, jako teoretyk-marzyciel?
Myślę, że można byłoby wciągnąć HP na listę lektur, choć za serią nie przepadam. A potem podsuwać coraz to bardziej ambitniejsze.
UsuńKiedyś w sieci ktoś opisywał, że jako bibliotekarka czytelniczkom Coelho poleca później np. Binchy, Ahern, potem coś z wyższej półki i tak ciągle wzwyż. Moim zdaniem pomysł kapitalny.
No właśnie. A jak się od razu Dziadami po głowie wali, bądź Trylogią (brr!), to potem nie dziwota, że mamy co mamy.
UsuńCo do bibliotek, pamiętam że kiedy 20 lat temu bywałam często w Holandii, to już wtedy były one super nowoczesnymi centrami kulturalnymi, w której bibliotekarz miał realne narzędzia, aby w pozytywny sposób wywierać wpływ na ludzi. Zaznaczam, że bywałam w małych miejsowościach, tak do 50.000 mieszkańcow. Kiedy to do nas dojdzie, no kiedy?
Jestem zdania, że nawet Pan Tadeusz omawiany z 15-latkami to także średnio dobry pomysł.;)
UsuńCo do Holandii i paru innych krajów - można tylko zazdrościć innej kultury. To są lata (a może i stulecia) pewnych nawyków, my tego niestety nie mamy. Powoli coś się zmienia, ale powoli. W moim mieście DKK ruszył z inicjatywy kolegi i mojej, a przecież to biblioteka powinna wyjść z taką inicjatywą.
Co do Pana T. - pełna zgoda! Ja rozumiem, że trudno o dwunastozgłoskowiec, ale czy naprawdę wiedza o tym jest niezbędnie potrzebna do życia?
UsuńNawyki nawykami, ale wielkość budżetu swoją drogą. Pewnie, że można i małym kosztem (patrz: DKK), ale siła oddziaływania też wtedy malutka.
U mnie w mieście DKK jest, ale bardzo mało rozreklamowany. Według pań bibliotekarek, które o niego pytałam (niestety, z racji bycia matką dzieciom absolutnie nie pasuje mi termin spotkań) regularnie przychodzi 4-5 osób, podczas gdy miasto liczy ok. 35.000 mieszkańców. Ale te panie bibliotekarki, które go prowadzą, nie mają u siebie nawet choćby jednego malutkiego komputerka, więc o czym my mówimy?
Już się bałam, że szargam świętość narodową w postaci Pana Tadeusza.;)
UsuńJak na miasto 35.000 i brak komputera, to i tak nieźle. Najwyraźniej macie niezły marketing szeptany.;) Moje miasto ma ok.
24 tys. mieszkańców, komputer i internet na pewno, stronę na FB, a DKK liczy sobie właśnie tylko 5 osób.;( Plusem jest zakup książek do bibl. na życzenie czytelników. Jasne, że wiele zależy od funduszy (a propos - w Europie Zach. chyba wszędzie dostęp do bibliotek wymaga opłacenia składek), ale prężny bibliotekarz potrafi zdziałać cuda. Są i bogate biblioteki, ale bez życia.;(
Pocieszające jest, że młodzi bibliotekarze są już lepiej przygotowani do zawodu, przynajmniej jeśli idzie o wspomniane przez Ciebie narzędzia.
Szargać to szargałaś, ale akurat na mnie nie robi to wrażenia. Znam jednak miejsca, gdzie takie wyznanie skończyłoby się wpisaniem Cię na indeks:)
UsuńU mnie panie są faktycznie chyba dość prężne (a wszystkie są ode mnie starsze, niektóre sporo); komputer umieją obsługiwać, ale nie chcą im go sfinansować, w tym problem (na szczęście dotyczy to tylko jednej z filii).
Biblioteka bez życia, to chyba najsmutniejsze miejsce na ziemi. Może dlatego w części z nich dawaniem oznak życia zajmują się koty?:P
To niepojęte, w końcu komputer nie kosztuje obecnie aż tak dużo, żeby gmina nie wyłuskała 1.000-2.000 zł (albo mniej). Może czytelnicy powinni zrobić składkę. Słyszałam o takich paniach emerytkach, które co miesiąc z własnej woli zostawiają bibliotece 50 zł, żeby do zbiorów trafiło kilka książek więcej.
UsuńTu chyba problem tkwi głównie w tym, że siedziba filii ciągle nie jest docelowa i nie chcą robić całego okablowania bez sensu. Zobaczymy czy coś się zmieni po zaplanowanej na niesprecyzowaną przyszłość przeprowadzce.
UsuńPanie emerytki są czasem jedyną grupą, na której wsparcie można liczyć. Niestety.
U mnie emeryci są chyba najliczniejszą grupą wypożyczających.;(
UsuńŻeby to nie zabrzmiało, że mam coś przeciw emerytom: szkoda, że nie młodzież jest tą najliczniejszą grupą czytelników.
UsuńJedyna nadzieja w tym, że i dzisiejsza młodzież kiedyś wejdzie w wiek emerytalny:PP
UsuńCiekawe, czy wtedy będą jeszcze papierowe książki.;)
UsuńBędą, będą. Choć niewykluczone, że w mniejszości.
UsuńPoza tym, jak rzeczona młodzież wejdzie w wiek emerytalny i zaprzyjaźni się z okulistą, to wówczas dopiero doceni korzyści płynące z dużego druku, nie na wyświetlaczu:))
Czytam z e-cztnika, a kiedy biorę papier do ręki, zżymam się, że druk jakiś mały i nie daje się powiększyć, ale ja z okulista od dawna w przyjaźni.
OdpowiedzUsuń*e-czytnika :-)
OdpowiedzUsuńMoże więc mam wypaczone wyobrażenie o e-czytniku i jego malutkim ekranikiemu, ale ja zdecydowanie nie lubię z niego czytać. Choć fakt, niektóre wydania książek zdecydowanie wymagają współpracy z lupą:)
UsuńNie wiem co to jest "ekranikiemu", ale wiem co to jest "ekranik":))
UsuńMusierowicz, jak dla mnie, jest nieśmiertelna. Czytałam ją za młodu, czytam i teraz. I też zawsze do Niej wracam, kiedy mi źle - wiem, że doda mi otuchy. A czy jest to dobra lektura dla gimnazjalistów? Myślę, że tak. Trzeba im te horyzonty poszerzać, nie zawężać. Może nie zrozumieją, może ich to będzie nudzić, ale przynajmniej dostali szansę, żeby poznać rzeczywistość im nieznaną. A kto skorzysta, ten skorzysta.
OdpowiedzUsuńA co do testów...no cóż, nasza oświata niestety nieco kuleje i chyba każdy z nas doświadczył na sobie jej absurdy.
Ja tam mam wątpliwości, czy to dobry pomysł z wpisaniem ją na listę lektur, ale może niesłusznie.
UsuńKoleżanka, która ma córkę w II klasie gimnazjum i od pewnego czasu podtyka jej kolejne części "Jeżycjady", napotyka na silny opór i mur niezrozumienia. Dodam, że jej córka sporo czyta - chłamu i nie-chłamu, ale kompletnie nie jest w stanie wczuć się w atmosferę tych książek.
To ciekawe, myślałam, że akurat do dziewcząt lektura Musierowicz powinna trafiać...przemawia chyba przeze mnie sentyment.
UsuńCałkiem fajny artykuł.
OdpowiedzUsuń