źródło zdjęcia: Wikipedia |
Fakt,
o dobry chleb coraz trudniej. Jeśli spóźnię się do mojej ulubionej piekarni,
coraz częściej nie mogę zmusić się, by kupić pieczywo w innym miejscu. Żadna
bułka, żaden chleb nie budzi mojego entuzjazmu. Większość jest gumowata i
jałowa w smaku, a do tego świeci w ciemnościach. Brr!
A
ilu z nas osobiście zna piekarza, który wypiekł kupiony właśnie chleb? Kto wie, jakiej
mąki używa i jak osiąga ten właśnie smak?
Piekarz
w małej prowansalskiej wiosce, w której rozgrywa się akcja filmu Marcela
Pagnola, jest najważniejszą personą w całej wsi. Ksiądz wprawdzie puszy się i
nadyma, zaś Markiz jest zdecydowanie najbogatszy i najbardziej wpływowy, ale
braku któregokolwiek z nich mieszkańcy wsi specjalnie by nie odczuli. Brak
piekarza albo zły piekarz, to natomiast zupełnie co innego!
„rozumiesz, jest chleb i chleb” – mówi Rzeźnik, a ja przyznaję mu całkowitą rację.
„Żona
piekarza”, która wyszła w Polsce drukiem, jest scenariuszem filmu, nakręconego
przez Marcela Pagnol w 1938 roku. Jest to komedia z genialnym Raimu w roli głównej, do której Francuzi mają nadal
olbrzymi sentyment, ale która jest zaledwie jednym z ponad trzydziestu obrazów,
jakie Pagnol wyreżyserował.
Nie bez znaczenia jest fakt, iż scenariusz filmu powstał na podstawie opowiadania Jeana Giono. Wydaną w Polsce „Żonę piekarza” opatrzono wstępem napisanym przez samego Pagnola, który wskazuje na pozbawione tytułu piętnastronicowe opowiadanie Giono (określane przez niego mianem „arcydzieła”) jako na źródło swojej inspiracji. W dostępnych w internecie informacjach wymienia się z kolei – liczącą znacznie więcej niż 15 stron - autobiograficzną powieść J. Giono pt. „Jean le Bleu”. Tak czy siak, Jeanowi Giono wyrządzono sporą krzywdę, marginalizując jego wkład w powstanie tej historii. Cudownie byłoby wszak móc równolegle przeczytać ów pierwowzór, który tak zainspirował Pagnola.
źródło zdjęcia: www.evene.fr |
Myślę
też, że ryzyko wydawcy byłoby większe, gdyby nie fakt opatrzenia książki (a konkretnie
jej okładki) sympatycznymi i charakterystycznymi rysunkami Sempe’go.
Sama
historia jest ciepła i sympatyczna, choć jeśli pomyśleć o niej głębiej, ma też
dość gorzki podtekst. Pomimo, że akcja toczy się w zapyziałym prowansalskim
miasteczku (na marginesie, nie jestem sobie w stanie wyobrazić, w jaki sposób
Amerykanie zaadaptowali tę historię dla siebie, w musicalu „The Baker’s Wife”),
pewne rzeczy wydają się uniwersalne.
Śmiałam
się pod nosem, czytając o spotkaniu Proboszcza i Nauczyciela, podczas którego
Proboszcz oświadczył, iż zdemaskował swojego rozmówcę już tylko na podstawie
wystającej z jego kieszeni gazety.
„- Proszę nie zaprzeczać, widziałem.
Pan czyta „Le Petit Provençal”.
- Tak, czytuję „Le Petit Provençal”.
Opłacam nawet prenumeratę.
- Prenumeratę! To już szczyt.
- Ksiądz chciałby, żebym czytał „La Croix ”?
- Tak, proszę pana, tego właśnie bym
chciał! Miałbym dla pana o wiele więcej szacunku, gdyby czytał pan „La Croix ”! Znalazłby pan tam
naukę o wiele cenniejszą i bardziej pożywną niż w fanatycznych wymysłach
bezbożnych dziennikarzy”.
Wystarczy
podstawić w miejsce nazw gazet odpowiednio: „Politykę” i „Uważam Rze”, bądź też
„Tygodnik Powszechny” i „Gościa Niedzielnego” i już mamy gotowy dialog rodem z
polskiego miasteczka.
Ponadto
te imiona kotów: Pompon i Pomponeta (żona Pompona)! Daję słowo, jeśli będę
miała kota, nazwę go Pompon!
Zachwycił
mnie także fragment dotyczący języka włoskiego. Coś jest w tym wniosku, do
którego doszedł Piekarz:
„ (…) powinno się zakazać mówienia po
włosku, a zwłaszcza ŚPIEWANIA po włosku. Bo powiem księdzu, że mężczyźni NIGDY
nie rozumieją po włosku, a kobiety ZAWSZE. (...)
(Piekarz śpiewa) BELLA, SENIORITA, DELIKATA,
APETITA, BRUM, BRUM-BUM, BRUM…
(…) A rano niesiesz jej kawę do
sypialni, a tam tylko poduszka i to jest kolejna tajemnica. Zresztą papież,
który jest Włochem, wcale nie mówi po włosku. Mówi po łacinie, wiem o tym. A
dlaczego? Bo to jest święty człowiek i nie chce, żeby kobiety za nim chodziły”.
Myślę,
że mój mąż powinien być w takiej sytuacji wdzięczny losowi za to, że wszyscy
Włosi napotkani podczas naszych wakacji mówili do nas po niemiecku…
Wracając
jednak do chleba.
Piekarz
Aimable nie jest w stanie upiec go, nie mając u boku swojej młodej i pięknej
żony. Kocha ją, tak jak potrafi (a nie jest to miłość romantyczna, o nie, nie); czyni to jednak na pewno szczerze i ze wszystkich swoich sił. Prosi:
(…) jeżeli sprowadzicie mi moją
Aurelię (…), będziecie mieć piekarza jak się patrzy. Będę wam piekł chleb,
jakiegoście nie widzieli. Ciasto do każdego wypieku będę wyrabiał pół godziny
dłużej. Będę dodawał rozmarynu do chrustu, którym palę w piecu. A potem, jak
włożę ciasto do pieca, nie będę spał jak zwykle, tylko zaglądał co pięć minut,
żeby nie stracić go z oczu. To już nie będzie dodatek do jedzenia, tylko
smakołyk…. Nikt nie powie: „Zjadłem kawałek sera z chlebem”, tylko: „Skosztowałem
chleba z kawałkiem sera”. (…) I w każdym bochenku, który wam upiekę, będzie
moja życzliwość i wdzięczność”.
Jeśli
ktoś zna takiego piekarza, który potrzebuje pomocy, proszę dać znać. Rzucę
wszystko i popędzę do niego. W zamian oczekuję tylko miłości włożonej w tę
prostą, zwykłą czynność pieczenia chleba.
Za
umożliwienie mi przeczytania tej książki bardzo, bardzo serdecznie dziękuję
Guciamal:))
Marcel
Pagnol „Żona piekarza”, Wydawnictwo Esprit S.C., Kraków 2010.
No proszę, chleb a sprawa polska:P Mam dziwne wrażenie, że Żona ukazała się przed Chwałą mojego ojca, jeśli liczyć wydanie Espritu, a nie zapomniane dawne tłumaczenie. Przynajmniej tak by wynikało z kolejności recenzji na blogach:)) Ale Pagnol ma klasę i poczucie humoru, rozkoszne zupełnie. A chleb należy sobie piec w domu:)
OdpowiedzUsuńCo do kolejności nie mam pewności - wydawało mi się tak, jak napisałam, ale mogę się mylić:)
UsuńPoczucia humoru tu na pewno nie brakuje i to już wystarczy.
Co do pieczenia chleba w domu - oczywiście, należy. Albo blog, albo chleb - u mnie tak się sprawia przedstawia. Pomijam już wszystkie dziwne sztuki, które należy wyczyniać z zakwasem, bo głównym źródłem moich problemów jest czas, a konkretnie jego brak. Ewentualnie robota Kitchen Aid, który wyrabiałby za mnie ciasto, gdy czytam książki i próbuję coś tu napisać (chleba z maszyny nie lubię)...
Drożdżowy też dobry:) U nas ostatnio bułeczki pszenno-kukurydziane się pieką. Chleb z maszyny też niezły, nie wybrzydzajmy:P
UsuńDrożdżowy też dobry, ale jedzony codziennie szkodliwy. Do drożdżowego jednak też Kitchen Aid potrzebny:)
UsuńJakieś ciekawe rzeczy głosisz. O co chodzi z tą szkodliwością??
UsuńJuż wcześniej dawałam sygnały, że miewam specyficzne poglądy co do żywienia, więc nie powinieneś się dziwić:P
UsuńNie będę się powtarzać, więc daję linka:
http://91.121.79.159/viewtopic.php?p=5562&sid=0c21b6fc7cbe8ffb4e7770bdbb64a250
Niekoniecznie zgadzam się zupełnie ze wszystkim, co tam jest, ale mniej więcej o to chodzi. Wyznaję teorię, że trochę drożdży nie zaszkodzi, ale chleb tylko drożdżowy jedzony codziennie uważam za przesadę.
Dzięki za link, uwielbiam takie fora:D
UsuńO tak, to forum jest obłędne. W fazie ostrej bywałam na nim codziennie, choć obserwowałam przede wszystkim wątki kulinarne (epizod wegański w swoim życiu też przebyłam). Koleżanka, która obstawiała też pozostałe wątki, czasem podsuwała mi różne smakowite opowieści, zawsze niezmiennie tak samo zachwycające.
UsuńTym niemniej, w tym szaleństwie bywa metoda i paru fajnych rzeczy też można się tam dowiedzieć. Zwłaszcza kulinarnie. Polecam przepis na pasztet z pestek dyni Ani D. - genialny!
Jak pasztet, to z mięcha:P Ale przypuszczam, że moja żona się zainteresuje, bo ona z kolei lubi różne erzatze:)
UsuńMój mąż też mięsożerny, ale ten pasztet wcina, aż mu się uszy trzęsą! A ersatz sobie wypraszam:P
UsuńSmalec z soi, mleko owsiane itepe to niby co? Czystej wody podszywanie się pod znane marki:) Towar pt. "sojowa paciaja w kolorze wazeliny" pewnie by się nie sprzedawał:PP
UsuńA Ty jadłeś kiedyś rzeczony smalec? Bardzo dobry, mniam, mniam! A dodam, że zimową porą nie gardzę też oryginałem, zwłaszcza z uwagi na chrupkość skwarek:)
UsuńMleko owsiane niedobre, zgoda. Sojowe również. Ale i zwykłe, poza jednym Robico, niepijalne, więc różnicy specjalnej nie ma.
A taki paprykarz wegetariański Primaviki?
Wszystko jest dla ludzi. Pod warunkiem, że się z góry głupio nie uprzedzasz:P
Mieliśmy fazę na takie produkty. Smalec jadalny, o ile się nie zna oryginału:P Mleko owsiane lubią dzieci, ja jednak wolę krowi produkt:P Paprykarz może być, szczególnie własnej roboty, ale to akurat chyba nic nie udaje:D
UsuńJak to nie udaje? A paprykarz szczeciński?:))
UsuńNie zamierzam Cię przekonywać, chcesz to jedz, nie chcesz, nie jedz.
Co do mleka jednak, jestem ciekawa, czy posiadasz na podwórku własną krowę przeznaczoną do udoju, ewentualnie ganiasz co rano z kanką do zaprzyjaźnionego gospodarza? Czy może wybierasz produkt łaciatopodobny, który do mleka podobny jest tylko kolorem?
I tam paprykarz szczeciński, że tak zlekceważę Twój patriotyzm lokalny:)) Mleko od swojskiej krowy spożywałem w dzieciństwie, to teraz mogę do kawy dolewać to białe z kartonu. I proszę bez wykładów, że to tylko składowisko bakterii zabitych w procesie produkcji:P
UsuńZa zlekceważenie paprykarza szczecińskiego podpadłeś, i to bardzo!
UsuńZ kartonu powiadasz? To takie białe coś, wiecznie żywe, niczym Big Mac? Mogę w tej sytuacji tylko życzyć smacznego (wykładu poszukaj sobie samodzielnie na forum wegedzieciak:P), wyrażając jednocześnie potępienie z powodu niedbania o Matkę Ziemię (patrz: karton wyłożony folią aluminiową).
Właśnie takie, wiecznotrwałe (bic mac przeterminowuje się w kwadrans od zdjęcia z rusztu, czy jakoś tak:P). O trujących właściwościach tego płynu swego czasu się naczytałem, jakoś się nie przeraziłem:P A kartony z folią ponoć już też się recyclinguje, więc spoko:P "Jeden zużyty 1000 ml karton po mleku lub sokach posiada wartość energetyczną pozwalającą zasilać żarówkę o mocy 40 Watt przez 1,5 godziny!"
UsuńRzeczywiście, zwracam honor Big Macowi - to był Happy Meal!
Usuńhttp://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,7687868,Przez_rok_trzymala_Happy_Meal_z_McDonalds_w_szafce_.html
Nadal niezmiennie życzę smacznego:)
"Ponoć się recyklinguje" - ponoć to Franek widział krasnoludka! Zwłaszcza w Polsce...
Zmieniam "ponoć się" na "się":) Od nas firma te kartony odbiera, raczej nie po to, żeby je w przydrożnym rowie wyrzucać:P Ale ponieważ widzę w Tobie niestrudzoną tropicielkę, to podrzucam trop jagodowo-jogurtowy: http://www.vice.com/pl/read/z-pamietnika-napietego-grafika-vol02
UsuńTrop strasznie długi, więc dziś go nie przeczytam, bo równolegle służę ojczyźnie, a zasadniczo pragnęłabym też trochę się przespać. Jak przeczytam, to się odniosę, co może nastąpić np. za dwa dni, zważywszy na grafik.
UsuńTego niewyrzucania do rowów nie byłabym pewna w tym kraju, ale poza tym jestem pod wrażeniem:)
To ku chwale ojczyzny:) A z tropu wystarczy piąty kawałek od góry przeczytać, dobrze że nie przepadam za jogurtem owocowym:)) U nas do rowów wyrzuca ludność indywidualna w trybie inicjatywy prywatnej.
UsuńNie wiem, czy ku chwale, bo to akurat przypadek, kiedy obywatel nie jest zadowolony,a ojczyźnie jego samopoczucie jest doskonale obojętne:(
UsuńJogurtów owocowych też nie używamy, więc może nie muszę czytać?::P
To przeczytaj w ramach ciekawostki:) I miło, że ktoś dba o niezadowolonych z własnej ojczyzny obywateli:D
UsuńHm, jakby tu... Ja nie napisałam, że dbam. Ja tylko staram się go przekonać, że nie powinien być niezadowolony aż tak bardzo i że może niekoniecznie ma rację. Syzyf też się starał i tego będę się trzymać! A że ten kamień i tak spadnie (na mnie), to też wiem...
UsuńNo to staraj się, staraj. I powodzenia:)
UsuńTwój wpis przypomniał mi inny dotyczący francuskich bagietek (autor wyjaśniał, jak ważna jest dla Francuza odpowiednio wypieczona (nie wyprodukowana) bagietka oraz to, że zmiana dostawcy pieczywa może być przyczyną rewolucji - i ja mu wierzę). Pieczenie chleba samemu? Może, jak skończę wstawać o 5 i wracać do domu o siedemnastej to zacznę piec chleb, dziś zdecydowanie wolę poczytać, popisać,odrobić pańszczyznę domowych obowiązków.
OdpowiedzUsuńPieczenie chleba to coś bardzo urokliwego i domowego. I ten zapach...
UsuńAle to wymaga czasu, niestety, więc u mnie też tylko od przypadku do przypadku (zwłaszcza, jak koleżanka odstąpi mi swoją porcję zakwasu).
Nie wiem, czy mi się słusznie wydaje, ale Francja jest jednym z niewielu europejskich krajów, w których chleb jest jadalny. Ten, który próbowałam jeść ostatnio w Lombardii był dramatem, chleb niemiecki to jakieś nieporozumienie, ze szwedzkim też mam niezbyt miłe skojarzenia. Szkoda, że my też dołączamy do krajów, w których kupno dobrego chleba (że o bagietkach nie wspomnę) graniczy z cudem.
Największym koneserem pieczywa, jakiego znam, jest mój mąż, który mógłby stworzyć mapę lubelskich sklepów z chlebem z osobistym rankingiem. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek udało mi się utrafić w gusta. :)
OdpowiedzUsuńMoje wymagania są zdecydowanie skromniejsze, ale szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie życia bez chleba. Zapach świeżego pieczywa jest po prostu obłędny.
Na "Żonę piekarza" już się cieszę, Twoja recenzja znacznie zaostrzyła mój apetyt. Tym bardziej, że to Prowansja, a jestem miłośniczką obsesyjną. Zaznaczam, że nie na kanwie ostatniej mody, znacznie dłużej.
A imiona kotów zachwycające, rzeczywiście warto wykorzystać.
U mnie w rodzinie to ja robię za tę wybredną. Ranking też posiadam własny, tyle że w odniesieniu do Szczecina i okolic:) Mam cztery piekarnie, które wchodzą w grę, pieczywa z innych nie tykam. O dziwo, każda specjalizuje się w innym rodzaju chleba - ci od razowca pieką kiepski biały chleb, z kolei rogale graham to tylko w piekarni nr 3, itd.
UsuńProwansja w "Żonie piekarza" to raczej tylko mimochodem. Ja też żywię do niej sentyment, choć jeszcze nigdy nie byłam i nieco boję się teraz tam pojechać, bo boję się, że jako nieobyta w okolicy trafię na jakąś straszną turystyczną szmirę. U mnie zaczęło się od książek Petera Mayle - wiem, że krążą o nich różne opinie, ale te prowansalskie mnie zachwyciły i zauroczyły, a było to jak sądzę już dobrze ponad 10 lat temu.
U nas też duże zróżnicowanie poziomu produktów w zależności od piekarni. W grę wchodzi jeszcze przysmak lokalny w postaci tzw. cebularza, za którym mąż przepada, więc zakupy nie są prostą sprawą. :)
UsuńTurystycznej szmiry w Prowansji chyba nie ma, raczej u nas można nabyć kiczowate produkty psudoprowansalskie. Też marzę o tym, żeby tam pojechać. Mayle urokliwy, naśladowcy już mniej, ale na szczęście aż takiego literackiego szału jak na Toskanię nie odnotowałam.
Cebularze u nas też bywają, ale umiarkowanie smaczne.
UsuńJa za swój największy sukces na gruncie piekarnianym poczytuję sobie to, że moje dzieci mając do wyboru biały chleb i porządny razowiec, zawsze wybierają razowiec:) Jedyną grzeszną konkurencję może zaś stanowić rogal graham.
Szał literacki dotyczący Toskanii mnie na szczęście ominął, bo po przeczytaniu "Pod słońcem Toskanii", które bardzo mi się nie podobało, zniechęciłam się do kolejnych, podobnych książek, uznając że może być tylko gorzej.
Wracając do Mayle'go: czytałaś może książkę o jego psach? Pamiętam, że bardzo mi się podobała.
To niespodzianka, myślałam, że cebularze to lubelska specjalność. Ja nie jestem fanką, ale wiele osób je lubi. Są też takie z dodatkiem żółtego sera.
UsuńNie czytałam książki Mayle'a o psach, ale o ile dobrze pamiętam, spokojnie czeka na swoje pięć minut w głębi szafy. Zapowiada się bardzo sympatycznie.
Książka Frances Mayes mnie też delikatnie mówiąc nie rzuciła na kolana, ale od czasu do czasu podejmuję ryzyko i zaglądam do toskańskich wynurzeń różnych autorów. Byliśmy w Toskanii tuż przed eksplozją mody w Polsce i podobało mi się niesamowicie, więc tak sobie wracam myślami dzięki książkom. :) Poziom bardzo zróżnicowany, niestety dominuje kiepska konfekcja.
Kiepska konfekcja to chyba w ogóle nurt dominujący w literaturze pt. "moje życie w..." Wystarczy, że ktoś napisze coś, co się dobrze sprzeda i już pojawiają się tysiące naśladowców.
UsuńToskania jest teraz dość droga (nie wiem, jak było wcześniej, ale w tym roku moja koleżanka wróciła zrujnowana z dwutygodniowego wyjazdu), więc póki co, my będziemy eksplorować jakieś bardziej przyjazne portfelom (i literaturze) rejony:)
W takim razie wyłamię się - pieczywa prawie nie jadam, choć miewam fazę na chleb smażony na smalcu.
OdpowiedzUsuńPiekarnię mam za rogiem, z lubością obserwuję wieczorne kolejki po świeże pieczywo. Dla mnie niestety niedobre w porównaniu z tym, które kupowało się tam 20 lat temu. Wybór był ograniczony, ale to był chleb pieczony bez spulchniaczy itp. A o dawnym właścicielu książkę śmiało można pisać.;)
Chleb smażony na smalcu? Smażony na oleju jadałam (jako dziecko), podobnie ten maczany w jajku, ale na smalcu? No,no.
UsuńJa chyba nie mogłabym nie jeść pieczywa. Faktem jest, że nie jemy go zbyt dużo, ale takiemu chrupiącemu grahamowi z masłem nie jesteśmy się w stanie oprzeć:)
Do piekarni mam nieco dalej niż Ty, ale kiedy zdarza mi się zajeżdżać do niej rano, to często trafiam na długi, zawinięty ogonek amatorów chrupiącej skórki:)
Na smalcu, tak. Ja jem wszystko, tylko różne produkty w różnych ilościach.
UsuńDuchowny Graham wymyślił recepturę na swój chleb na potrzeby diety bezmięsnej oraz w celu tłumienia popędu seksualnego wśród wiernych.;)
Smalec czasem się u mnie w domu pojawia, ale zazwyczaj na chlebie, a nie w nim, ale jak widać, można i tak:)
UsuńCo do Grahama: dieta bezmięsna ok, ale popęd seksualny to u nich tłumiły raczej zimne prysznice, a nie chlebek! No, chyba że chodzi o zwiększenie czasu pobytu w łazience wskutek poprawy perystaltyki jelit, co zarazem zmniejsza ilość czasu, jaki może zostać przeznaczony na niecne igraszki:P
Moje 5 groszy.
OdpowiedzUsuńA żeby nie było, że tylko się reklamuję, to ... Pamiętam chleb sprzed ćwierćwiecza. Pyszny. Trudny do zdobycia. Po który do sklepu jeździło się od dziadków na ukrainie. Pod ramą. O świcie. Z dodatkową kasą na butelkę oranżady, żeby się czekanie nie nudziło aż tak bardzo. I ten moment niepewności, wystarczy czy nie :)
Teraz mieszkam koło piekarni i często gęsto w moje kuchenne okno wiatr zawiewa dym z jej komina. Oj, nie jest to z pewnością chrust z dodatkiem rozmarynu. Oj, nie :(
Najlepszy był z wojskowej piekarni w Orzyszu, dziadek jeździł ukrainą po zakupy:D
UsuńZdaje się, że wszyscy już tę książkę czytali i są zadziwiająco zgodni w jej ocenie:) Trudno chyba przy niej inaczej; no, chyba że ktoś zdecydowanie woli łubudubu i krew chlustającą szerokimi strugami.
UsuńU mnie zawsze wszyscy mieli blisko do piekarni, więc ukrainy nie trzeba było ruszać z miejsca. Mam zresztą wątpliwości, czy do nas ten akurat model docierał? Moje najstarsze wspomnienia wiążą się tylko z wigrami (po kolei wszystkie numery).
W okolicach piekarni, która znajduje się koło mnie, zawsze bardzo pięknie pachnie świeżym chlebem. Co z tego, skoro podanie Młodszemu kromki chleba właśnie stamtąd zakończyło się jego przemianą w cętkowanego stwora z uwagi na nadmiar spożytego wraz z chlebem syfu (a nie jest alergikiem, bynajmniej).
Przeczytałam z zazdrością. Obszerna notka na temat książki, którą ja opisałam w dwóch akapitach.
OdpowiedzUsuńNajlepszy chleb kiedyś to chleb, który piekła moja mama. Najlepszy chleb teraz to chleb z małej piekarni, żytni, obsypany mąką kartoflaną. Szkoda tylko, że ta piekarnia jest 200 km ode mnie ;)
W dwóch akapitach, ale za to jak treściwie:))
UsuńMoże to dobrze, że ta piekarnia tak daleko? Dzięki temu masz ideał chleba, któremu trudniej będzie sięgnąć bruku:P
Przeczytałam, choć wzdragałam się niemożebnie. Ten podział rozpisany na osoby zawsze skutecznie mnie odstrasza, ale tym razem nie odstraszył. opowieść jest naprawdę nieziemska. W te pędy zaopatrzyłam się w kolejnego Pagnola. Hmmm, a co to było? :D
OdpowiedzUsuńJa tam lubię formę dramatu, choć akurat to przecież nie dramat, tylko scenariusz filmu.
UsuńKolejny Pagnol mi na razie nie grozi (bez względu na to, czym jest), bo biblioteki w pobliżu nie nabyły, a ja powzięłam postanowienie niekupowania książek choć przez dwa miesiące (trzeba wszak oszczędzać na świąteczne prezenty; książkowe oczywiście:P)
Taaa, tez myślę, co by tu sobie na mały prezencik... :-)
UsuńA aby zamierzasz zapakować i położyć pod choinką dla zachowania pozorów?
UsuńJa od ładnych paru lat robię tak z książkami zakupionymi przez Mikołaja, czyli przeze mnie dla mnie w ramach wykorzystywania funduszy od babci (babcia daje kasę - bo Ty dziecko lepiej wiesz..., żądając w zamian jedynie eleganckiego zapakowania prezentu:P)