A miało być tak pięknie…
Książkę Ingi Iwasiów
wypożyczyłam głównie z myślą o blogu.
Myślałam: „przeczytam i napiszę im wszystkim, że
szczecinianie nie gęsi, o!”
Gę, gę.
źródło zdjęcia: Gazeta Wyborcza |
Do Ingi Iwasiów mam
sentyment.
Ma
ona chyba tyle samo lat, co moja wychowawczyni z liceum; polonistka, która
wywarła na mnie olbrzymi wpływ, zwłaszcza jeśli chodzi o literaturę. Naszej
klasie trafił się wspaniały Pedagog, trzeba to powiedzieć otwarcie.
Wydaje
mi się, że obie panie dobrze się wtedy znały; jak przez mgłę przypominam sobie, że raz
– jako klasa, albo jako jej chętna część - mieliśmy okazję spotkać się i
porozmawiać z panią Iwasiów, która już wtedy (a było to w pierwszej połowie lat
90-tych, kiedy miała ona mniej lat niż ja mam teraz) jawiła się nam nie jako
zwykła polonistka, nie, nie, lecz jako Ktoś Przeznaczony Do Spraw Wyższych. I
nie ma tu absolutnie żadnej ironii.
„Bambino”
przeczytałam z zaciekawieniem i, choć czytało się dość ciężko, podobało mi się.
„Ku
słońcu” nie udało mi się dotąd przeczytać.
„Na
krótko” przeczytałam. Niestety.
Nie
aspiruję do miana literaturoznawcy i wyznacznika literackich trendów.
Przeciwnie, mam na tym tle trochę kompleksów, wynikających z trudnych do
nadrobienia braków z ostatnich lat, kiedy to najpierw zdobywałam pozycję
zawodową, a potem nadrabiałam zapóźnienie w życiu rodzinnym. Mogę więc się „nie
znać”.
Ta
książka mi się jednak po prostu nie podoba.
Wiem,
że Inga Iwasiów lubi specyficzną narrację, przez co jej książek nie czyta się
lekko, ale tu poszła trochę za daleko.
I
nie chodzi o to, że powieść jest podzielona na krótkie rozdziały, opisywane
z perspektywy poszczególnych bohaterów, których jest czworo (Sylwia i Tomek
oraz Ruta i Kazik). Taki zabieg stosowało już wielu autorów (by nie sięgać w
moich lekturach daleko – choćby Magda Szabo w „Świniobiciu”) i czytało się to
dobrze, choć konieczne było włożenie w lekturę pewnego wysiłku. Pewien wysiłek
to ja lubię, ale jak pot mi z czoła spływa, a mroczki latają przed oczami, to
uprzejmie dziękuję.
Jak
przeczytałam tu, „Na krótko” ma być antyutopią.
O
rety.
Panie Huxley, co Pan na to?
Tu
przeczytałam natomiast, iż Inga Iwasiów uważa, że pierwszy raz udało jej się
napisać powieść, która ma elementy satyryczne.
Cha,
cha, cha! A jak już się uśmiałam, mogę prosić o wskazówki, które to dokładnie
elementy?
Nic
nie poradzę. Ryzałam tę lekturę i ryzałam. Mówiłam sobie: „moja droga, 50 stron
to musisz dziś przeczytać!”, po czym w bólach czytałam 30.
Iwasiów
w jednej z zamieszczonych w internecie rozmów mówi, że jej książka „jest to z pewnością
tzw. powieść uniwersytecka, której konwencji w Polsce mamy zdecydowanie
niedosyt”. Być może mamy, nie jestem znawcą współczesnej polskiej literatury.
Jednak jeśli mają to być takie książki, to nie liczyłabym na popularyzację
gatunku.
Akcja
"Na krótko" dzieje się w bliżej niesprecyzowanej przyszłości, przypuszczalnie około
roku 2025-2030, gdzieś w którymś z państw za naszą wschodnią granicą. Autorka
pokusiła się w związku z tym o próbę wymyślenia owego świata, w nawiązaniu do
procesów toczących się tu i teraz. Obejmuje to także próbę wymyślenia kierunku
postępu technicznego, nowych wynalazków, a co za tym idzie, także konieczność
stworzenia nowych słów opisujących tę rzeczywistość. Może gdybym nie czytała
tyle Lema, to by mi się podobało. Jednak chociaż Lem tworzył swoje książki
40, 50 lat temu, ich świat wydaje mi się bardziej świeży i intrygujący niż
stworzony tu i teraz świat Iwasiów.
Jednym
słowem, dla mnie pudło.
O
Szczecinie pomyślcie zaś ciepło przy innej okazji:)
Inga
Iwasiów „Na krótko”, Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2012.
"Niedosyt powieści uniwersyteckich"?! (cokolwiek to znaczy) - z Twojej recenzji wynika, że jedną już chyba mamy i wystarczy :-)
OdpowiedzUsuńTeż się zastanawiam, co to właściwie znaczy. Bo raczej nie tylko tyle, że chodzi o książki, których bohaterowie obracają się w środowisku uniwersyteckim.
UsuńZ ostatnio przeze mnie czytanych, tego rodzaju powieścią był chyba "Gruby Anglik" Amisa. i pomimo, że też niespecjalnie przypadł mi do gustu, uważam że jest o niebo lepszy. Satyrę w każdym razie udało mi się dostrzec samodzielnie:P
Też poznałam Ingę Iwasiów w pierwszej połowie lat 90.
OdpowiedzUsuńI też uważam, iż nie była to zwykła polonistka, tylko KTOŚ ABSOLUTNIE DO SPRAW WYŻSZYCH PRZEZNACZONY
Nie rozumiałam nic z tego, co mówiła:(
A czytałaś jakąś książkę Iwasiów? Sposób, w jaki konstruuje w nich zdania, w dalszym ciągu sprawia pewne trudności, jeśli chodzi o ich rozumienie...
UsuńTo niesamowite, że można wytworzyć wokół siebie taką aurę w wieku około 30 lat. Z perspektywy mojego obecnego wieku uważam to za niebywałe - do tej pory nie spotkałam chyba żadnej innej takiej osoby.
Czytałam "Bambino". Podobało mi się. Nawet byłam zdziwiona, że zrozumiałam. I to nie jest zła książka, tylko jak dla mnie - zbyt dziwnie napisana. Mam wrażenie, że jakby tę całą opowieść napisać zwyczajniej (normalniej?), to by wyszła niezła saga z elementami kresowymi i ludzie by to czytali masowo. Historia chyba bardzo szczecińska..., z tymi elementami ludzi przesiedlanych, Niemców itp. Jakaś taka wrażliwość na ludzką krzywdę tam jest i coś, co wciąga. Ale jest trudne w odbiorze. Nie rozmiem po co.
UsuńAle pewnie nie o to jej chodziło, by było zwyczajnie:)
Ja ją poznałam, kiedy miała już trzydzieści parę lat i była młodą panią doktor od polonistyki. Na jakiejś konferencji się spotkałyśmy. Miała referat, nie pamiętam już o czym. Mówiła tak, że chyba nikt na sali jej nie rozumiał. Aż mam wyrzuty sumienia, bo byłam tam z grupą koleżanek i w trakcie jej wystąpienia nabijałyśmy się z niej, w jakim języku ona przemawia i ogóle, o co chodzi. Chichot wielki... Co powiedziała, to my w śmiech.
Ale, wieczorem, jak się cała konferencja napiła wódki czy innych napojów nie dla dzieci, to się okazało, że to jest całkiem sympatyczna dziewczyna, Matka-Polka i normalna żona, chyba 2 synków miała i męza. Nawet o facetach szło z nią pogadać. Może ten jej yntelektualizm to maska? Ja bym nie skreslała Ingi I. jako człowieka:)
A chciałąm jeszcze o Szczecinie. Kojarzy mi się bardzo dobrze i wakacyjnie, bo z wyprawami nad morze w Swinoujściu i Międzyzdrojach. W samym mieście byłam raz, mam zdjęcie na Wałach (nie pamiętam kogo, Chrobrego? no, takie schody) i w jakimś barze jadłam fantastyczną wątróbkę z cebulką (może to właśnie słynny bar "Bambino" był?), a i historie ludzi z Kresów mnie strasznie interesują, więc myślę, że to bardzo ciekawe miasto musi być.
UsuńMyślę, że pani Inga Iwasiów jest ciekawym człowiekiem, absolutnie nie do skreślenia. Język istotnie wybrała sobie trudny i hermetyczny. Być może czemuś to służy, czemu? nie wiem. Kiedy czytałam to, co mówiła na temat "Na krótko" odnosiłam wrażenie, że bardzo wiele chciała przekazać i na pewno zbudowała opowieść wokół bardzo konkretnej idei. Krąg osób, które tę ideę odczytają może jednak być wąski.
UsuńSzczecin i Świnoujście oraz Międzyzdroje. No tak, niby są Porty Morskie Szczecin-Świnoujście, ale to jednak ładnych parę kilometrów:) Wały, owszem Chrobrego (a przed wojną Hakenterasse), jeden z najładniejszych punktów w mieście (pracuję właśnie przy nich, więc podziwiam codziennie, choć okazji do spacerów mam niewiele). Sporo kresowiaków faktycznie tu trafiło, ale jeszcze więcej jest ludzi po prostu zewsząd. Dlatego tak trudno o jedną spójną wizję tego miasta, które jednak, ostatecznie, lubię.
Ja o Szczecinie zawsze ciepło, bo to - w kolejności dowolnej - Gałczyński, Szwaja i paprykarz:) Więc spoko:D
OdpowiedzUsuńZestawienie istotnie fantastyczne, a możliwość dowolnego ustawiania kolejności niebezpiecznie przesuwa Cię w stronę krainy profanów:P
UsuńGałczyński szczeciński był krótkotrwale, ale miło że się Tobie tak kojarzy.
Szwaja natomiast, to już zupełnie inna historia. Z nią zetknęłam się, dla odmiany, w drugiej połowie lat 90-tych, bo budynek mojej redakcji przylegał do ówczesnego budynku TVP, stąd też dziennikarze lokalnej telewizji często u nas bywali. Byłam wtedy za młoda i za bardzo onieśmielona, aby nawiązać jakąkolwiek znajomość, jednak na podstawie poczynionych wówczas obserwacji powstało moje bardzo dobre wrażenie na temat tej osoby. I tak trwa do dziś.
Co do paprykarza zaś - dobrze pamiętam, jak nie tak dawno bagatelizowałeś jego znaczenie, więc proszę mi się tu teraz nie podszywać:P
Chciałem być miły i nie wyjeżdżać z asocjacjami typu powojenny Dziki Zachód, które mi właśnie przypomniał Wiech; u niego obrobiono Muzeum Narodowe w Szczecinie. No dobra, o paprykarzu najmniej ciepło myślę, ale nie bagatelizuję, to była ważna pozycja w menu mojego dzieciństwa:PP Szwaja mi po swoich książkach wygląda na osobę robiącą dobre wrażenie, trzymam sobie dwie jej nieczytane książki na wypadek jakiegoś kryzysu czy innego osłabienia jesienno-zimowego:)
UsuńMoi dziadkowie byli tzw. pionierami na tych ziemiach. To naprawdę bywał Dziki Zachód i myślę, że bez sensu jest udawać, że było inaczej. Warszawski Wiech obrabiał szczecińskie Muzeum Narodowe? A w której książce, bo moja znajomość Wiecha jest żadna?
UsuńJa też mam chyba dwie, albo i trzy nieprzeczytane Szwaje, ale to nie na wypadek kryzysu, tylko dlatego że się zmęczyłam po prawie jednorazowej lekturze wcześniejszych. Teraz chyba jednak już będę mogła przeczytać, choćby i w razie kryzysu (choć na tę okoliczność mam od koleżanki przede wszystkim bodajże 6 nieczytanych jeszcze przeze mnie Musierowicz:P)
Wiech się wykazał kreatywnie w kontynuacji Cafe Pod Minogą, będę o tym pisał, mam nadzieję, niedługo:) W kwestii Szwai opinie są rozbieżne, ja uwielbiam, acz nie bezkrytycznie, bo się spsuła od czasu jakiegoś:)
UsuńTo poczekam. A Muzeum Narodowego nie oszczędzaj:)
UsuńJa o swoim uwielbieniu dla Szwai nie mogę mówić. Lubię, doceniam przesympatyczne ukazanie Szczecina, nie wstydzę się, że czytam takie "babskie czytadło", ale bez przesady. Nie pamiętam, na której książce utknęłam, jednak też odniosłam wrażenie, że nastąpiło "zmęczenie materiału".
Z Muzeum aż tak źle? Nic dziwnego, skoro już za czasów Wiecha okradano je z najlepszych płócien. Szwai nie przysłużyło się pójście na swoje, albo się pisze, albo się prowadzi wydawnictwo.
UsuńAż tak źle to chyba nie jest. Ostatnio się starają, ale ja jakoś nie mogę wykrzesać z siebie entuzjazmu.
UsuńNie wiedziałam, że Szwaja założyła własne wydawnictwo. To chyba ostatnio jakaś plaga wśród autorów:)
Wcale nie tak ostatnio założyła, z pięć lat, jak nie lepiej, temu. Nawet zdążyła wypromować parę autorek. I nie plaga, tylko redukcja ogniw pośrednich:)
UsuńPięć lat temu, to ja siedziałam w pieluchach, a nie w wydawnictwach i książkach:) Nadal zresztą nie zwracam specjalnej uwagi na to kto, co i gdzie wydaje, bo nie widzę takiej potrzeby. A kogo wypromowała?
UsuńJakieś dwie panie, nazwisk nie pomnę, bo czytałem jedną tylko. Teraz ta jedna robi za gwiazdę w Świecie Książki chyba, a o drugiej Bazyl napisał, że śmiesznie pisze:)
UsuńDziękuję za niezwykle precyzyjne informacje:) Jakbyś przypomniał sobie jeszcze jakiś szczególik (np. nazwisko), daj znać.
UsuńI to właśnie nazywasz "wypromowaniem"?
A kojarzenie, co prawda bardziej po okładce niż po nazwisku, dwóch autorek niewielkiego wydawnictwa to mało? :P Dobra, zmusiłaś mnie do napięcia szarych komórek. Jedna pani to Magdalena Witkiewicz, czytałem Milaczka, milusie czytadełko na dwie godziny: http://magdalenawitkiewicz.pl/, a druga to ta: http://bazyl3.blogspot.com/2012/05/morderstwo-niedoskonae-agnieszka.html, Bazyl paluchy oblizywał.
UsuńNiegrzecznie wyszło:P Errata: a druga to Agnieszka Krawczyk:D
UsuńGrunt, że się poprawiłeś:)
UsuńMagdalena Witkiewicz faktycznie rzuciła się w oczy we wszystkich katalogach, które uporczywie są mi przysyłane do domu, mimo że wszędzie gdzie tylko mogłam zakreśliłam, że nie życzę sobie przysyłania materiałów reklamowych. Jakoś nie mam przekonania, może przez nadmiar różowości?
Notatkę Bazyla czytałam już, gdy ją zamieszczał. Istotnie, zachęcająca; kto wie, może się skuszę?
Na mnie jednak napisy na okładkach typu: "Monika Szwaja poleca" działają zazwyczaj odwrotnie niż powinny...
Ja się w ogóle nie rzucam na nic z etykietą "X poleca", bo się naciąłem parę razy:P
UsuńSwego czasu, zdaje się, że ukazywało się np. jakieś straszne badziewie pod hasłem "Stephen King poleca":P
UsuńCiekawe, czy wiedział, co poleca:P Bo czasami miałem wrażenie, że przed polecającym starannie ukrywano polecany utwór:)) Tak samo jest zresztą z cytatami na okładkach:P
UsuńTak mi się wydaje, że jeśli na okładce pojawia się cytat podpisany imieniem i nazwiskiem, i jest to cytat odnoszący się do konkretnej pozycji, a nie jakieś abstrakcyjne zdanie, które może być o wszystkim i o niczym, to w zasadzie powinien być prawdziwy, co? Inną zaś sprawą jest to, czy cytowany wie, że jest cytowany:P
UsuńNo czasem to są ponoć cytaty z recenzji, ale nawet z miażdżącej recenzji można znaleźć jedno zdanie pozytywne albo co najmniej obojętne:P A jak wydawca recenzentowi zapłacił, to może go sobie cytować do woli:)
UsuńJak się chce, zawsze znajdzie się to, co się chce:) Nie mam doświadczeń wydawniczych, ale mam doświadczenia dotyczące cytowania moich zawodowych wypowiedzi w mediach. Być może właśnie przez nie tyle wydaję na te wszystkie farby kryjące siwe włosy?
UsuńA ja za to wiem, jak wyglądają recenzje wewnętrzne i ile są w większości warte:P I zawsze, zawsze można znaleźć profesora, który pochwali nawet największy gniot. Może u literatów jest tak samo.
UsuńPrzestań, ja i tak już jestem wystarczająco nieufna wobec świata, a Ty mi chcesz resztę obrzydzić?:P
UsuńŚwiat zasługuje na zaufanie, może poza światem recenzji wydawniczych:))
UsuńUff, kamień z serca:))
UsuńTak sobie Was czytam i doszedłem do przekonania, że na razie nie ma sensu katować się czymś poważnym i chyba wezmę do czytania następną Krawczyk, bo się akurat w biblio pojawiła.
UsuńPS. A jak mi ktoś zarzuci, że papkę czytam, miast wziąć się za Poważną Literaturę, to go tu przyślę i palcem pokażę: "To przez tych dwoje!". :P
Biorę na klatę:)
UsuńWłaśnie sprawdziłam: w mojej bibliotece są aż trzy Krawczyk!
UsuńJak widać, zabieranie się za Poważną Literaturę, przynosi niekiedy opłakane skutki, więc należy dobrze zastanowić się, czy aby warto. Poza tym, dobra papka nie jest zła, co też będę powtarzać tym potencjalnym niezadowolonym, których zamierzasz tu przysłać:))
Tego się właśnie boję, że ja i luminarze Poważnej, to jednak dwie zupełnie inne bajki :)
UsuńMoże i tak, ale czy faktycznie jest się czego bać?:P
UsuńBólu głowy przy próbach zrozumienia ococho? :D
UsuńTen rodzaj bólu głowy można akurat łatwo wyeliminować poprzez spożywanie napojów wyskokowych podczas lektury. Interpretacja goni wówczas interpretację, a czy jest trafna? A kogo to obchodzi:)
UsuńNie strasz mnie, mam wszystkie trzy tomy II.;) Znam tylko jej opowiadania - specyficzny styl, nie przeczę, ale lekturę zaliczam do udanych. I jeszcze artykuły w prasie - za każdym razem interesujące.
OdpowiedzUsuńCzy ktoś jeszcze pisze/pisał o Szczecinie?
To bardzo dobrze, że masz. Przeczytaj, to się okaże, czy przypadkiem nie moje braki w oczytaniu wzięły górę:)
UsuńPani Iwasiów jest interesującą osobą, niewątpliwie. Sama podglądam czasem jej stronę: http://www.ingaiwasiow.pl/ i znajduję tam niekiedy bardzo frapujące teksty. Obecnie współtworzy też ciekawy szczeciński projekt, związany z czytaniem.
O Szczecinie to - z lekkich - Szwaja, a z cięższych - Artur Daniel Liskowacki ("Eine kleine"). Podobno ciekawą trylogię napisał też Bartosz Ulka ("Perła Europy"), ale sama jeszcze nie czytałam, więc bazuję na entuzjastycznych opiniach kolegi.
To poproszę przy okazji o więcej informacji nt. projektu czytelniczego. Dzięki za podpowiedzi, obadam przy okazji.
UsuńCzy wybierasz się na spotkanie z Tochmanem 7 grudnia?
O projekcie to np. tu: http://www.univ.szczecin.pl/aktualnosci/300-akademia-czytania-ustawicznego, ale też i na stronie Iwasiów.
UsuńNiestety nie byłam na żadnym spotkaniu, bo w poniedziałki odpadam z zajęć dodatkowych i popołudniowych. Jeśli nie idą w przegadanie, to może być to bardzo ciekawy pomysł.
Na Tochmana się wybieram, choć trochę się boję. Planowałam wcześniej odświeżyć "Wściekłego psa", ale nie wiem czy nie skończy się na paru reportażach z DF.
Na Baderze też byłam, ale tylko pierwszego dnia. Było tak jak się spodziewałam i może dlatego straciłam motywację, żeby pojawić się w Kanie raz jeszcze.
Boisz się tematyki?
UsuńW rzeczy samej. Tematy spotkań z nim wskazują też, że lekko nie będzie. Jego bałkańskie książki przeczytałam (młodsza byłam i nie miałam dzieci), ale tematyka rwandyjska pokonała mnie już tylko na podstawie próbek zamieszczonych w DF. Jeśli odchorowuję krótki reportaż, to co dopiero całą książkę?
Usuńtak czytam co tu w komentarzach piszesz i mnie zastanawia jakim cudem wcześniej nie trafiłam na tego bloga, skoro większość opinii jak wyjęte z mojej głowy. hm.
UsuńJa nie dałam rady nawet bałkańskich historii. Już miałam dzieci :)
Daję słowo, że nie dysponuję magicznym urządzeń służącym do podkradania myśli z głowy Zakurzonej:P Ale w Twoim akurat przypadku cieszy mnie ta zbieżność poglądów, nie powiem.
UsuńNie wiem, czemu w szkołach na lekcjach polskiego nie mówi się dziewczynkom: "zanim urodzicie dzieci, musicie przeczytać to, to i to, bo potem nie ma szans, żebyście zniosły tę książkę" Może na starość mi się poprawi, ale teraz z niektórymi pozycjami to jakaś masakra.
O jak się cieszę, że nie jestem w mojej opinii odosobniona. Ja nie dałam rady nawet 50 stron przeczytać mimo że zaczynałam kilkakrotnie. Ból przy lekturze.
OdpowiedzUsuńJeśli się nie znasz, to ja też :))
Ja się zawzięłam i przeczytałam, ale teraz się zastanawiam: właściwie po co?
UsuńDawno mi się nie zdarzył taki rozdźwięk pomiędzy tym, co jest mi przekazywane z zewnątrz na temat tego jaka jest ta książka i o czym jest, a tym, co sama o niej myślę.
ha, żebyś widziała jak mi mina rzedła z każą stroną :D
Usuńkilka lat temu, gdy uświadomiłam sobie, że i tak mam na wszystko za mało czasu (generalnie człowiek ma za mało czasu. kto to powiedział, że "ciężko zmieścić życie w życiu"? cała prawda) i uznałam, że koniec z czytaniem rzeczy złych i średnich. Dawniej też się zmuszałam. Teraz, zwłaszcza gdy opis na okładce taki jak tu (też się nacięłam. o my, łatwowierne;))daję książce szansę. Tę zaczynałam trzy razy. No nie dało się. Aż taką masochistką nie jestem, bo się tym dręczyć dłużej ;)
No to ujmę to tak: może ja wymęczyłam do końca tę książkę po to, żebyś Ty mogła tu napisać, co o niej myślisz?:P
UsuńNie lubię zostawiać napoczętych lektur. Ale ponieważ moje życie już ani trochę nie mieści się w życiu (pomimo intensywnego używania kolan w celu dopychania), jestem też coraz bliższa zmiany tego nierozsądnego podejścia do książek.
Kitek wczoraj siadł do DKKowej Herty Müller. Jeden z komentarzy: "Co ta kobita paliła?". Przeczytała, bo to drobinka, ale co się nakiwała głową to jej :)
UsuńZ Hertą M. nie mam osobistych doświadczeń, jednak czytałam rozmowę z nią gdzieś (kompletnie nie pamiętam gdzie), z której wynikało, że ho, ho i Ho, Ho, to Trzeba Przeczytać. Hm. W razie jakby co, przyjmiemy Kitka do klubu profanów i nieznaczy:)
UsuńAlbo podrzucę jej Twój pomysł z góry. Myślę, że dwa kieliszki granatowego Mogen Davida powinny pomóc osiągnąć absolut (który swoją drogą też mógłby być) i zrozumieć Noblistkę :P
UsuńGranatowy Mogen David powiadasz? Chciałam sprawdzić, ale niedobry pracodawca zablokował mi wejścia na strony zakwalifikowane jako alkohol:P Z googla wyszło mi tylko, że jest oleiste i dostojnie spływa. Zapytaj Kitka, kto wie, może taki opis dobrze oddaje to, co odbiorca myśli o prozie Herty:)
UsuńZ tego co doczytałem przez ramię, to było akurat bodajże o jakiejś kurze co przywaliła w drzewo i straciła wzrok. Poziom symboliki mnie oszołomił z deka :)
OdpowiedzUsuńZnów nie trafiłem :(
UsuńO mein Gott, że tak z niemiecka zakrzyknę (po rumuńsku nie potrafię, a chciałam wpisać się w Herciany klimat)!
UsuńPod względem grubości i tytułu pasuje (weszłam na stronę Czarnego): "Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie". Jesteś na pewno przekonany, że to była kura?:P W każdym razie, opis na stronie wydawnictwa z całą pewnością mnie do lektury nie zachęcił.
Po raz dziesiąty chyba zachodzę do ciebie i chcę dorzucić swoje trzy po trzy, ale co tu dorzucać, jak autorka nieznana mnie osobiście, ani też pośrednio, literatura takowoż. Myślałam, myślałam i jedyne co mogę napisać, to -to, że także miałam wybitną, nietuzinkową polonistkę. Osobę ciekawą, choć kontrowersyjną, której lekcje wzbogacały i przerażały jednocześnie, którą podziwiałam i której się bałam, darzyłam szacunkiem, a momentami nie cierpiałam. Powiedziała, co wiedziała i zmyka :)
OdpowiedzUsuńZ powodu nieznajomości pozycji na Twoim miejscu bym się nie zamartwiała:) I pamiętaj, że u mnie każdy komentarz mile widziany, nawet ten nie na temat.
UsuńJa się mojej polonistki nie bałam i chyba nikt się jej nie bał. Pomimo to wszyscy - tak mi się wydaje - bardzo ją szanowali i myślę, że każdemu lekcje z nią dużo dały. Mi pozwalała na bardzo dużo, w zasadzie sama sterowałam doborem lektur, a ona umiała pomóc mi wydobyć z nich to, co potrzeba. Dzisiejszej matury z polskiego, opartej na sztampowym, testowym podejściu do tematu, pewnie bym więc nie zdała:)